Krzysztof Śledziński “Ubezpieczenie na ochronę”

„Is insurance for security a libertarian fantasy? On the contrary — it’s history”
Roderick T. Long [1]

Wstęp

Termin „prywatna policja” przewija się w wielu pozycjach libertarian-wolnościowców, zarówno z prawa, jak i z lewa, jednakże często pojawia się jako hasło, a autorzy nie aspirują do pełnego wyjaśnienia historycznych podstaw omawianej materii (praca Pawła Witeckiego „Prawo bez państwa. Historyczne przykłady społeczeństw libertariańskich” w nikłym stopniu jedynie porusza tę kwestię). Celem niniejszego artykułu jest wypełnienie tej luki poprzez rozwinięcie rozpoczętych już wątków, zarysowanie historii całkowicie prywatnej policji oraz przedstawienie przykładów agencji, które działały w oparciu o wolny rynek. Jak można się domyślić, wychodzę z założeń a posteriori, tj. będę opisywać fakty, które miały miejsce na kartach dziejów i w ten sposób dokonam swoistej syntezy. Co prawda, wydarzenia historyczne są ze swojej natury niepowtarzalne i wyjątkowe (oczywiście, jest to twierdzenie sprzeczne z popularnym mniemaniem, jakoby historia miała się powtarzać) – niemożliwością jest przystosowanie w całej rozciągłości idei z przeszłości do obowiązującego obecnie systemu i odtworzenie jej w takim kształcie, jaki dana idea miała, gdy została zastosowana pierwotnie. Czynników na to wpływających jest wiele: od osób biorących udział w przedsięwzięciu, poprzez panujący „klimat” moralny i prawny, na kwestiach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa zewnętrznego kończąc. Ważnym jest tym samym skonstatowanie, iż przedstawione poniżej przykłady funkcjonowania prywatnej policji mogą być (i prawdopodobnie są) nie nadające się do wprowadzenia w zastanej rzeczywistości. Sądzę jednak, że zasygnalizowanie, iż historia zna przypadki niepaństwowego systemu ochrony jest niezmiernie istotne dla wiarygodności nie tylko mówcy czy pisarza, ale i całego ruchu libertarian. Pragnę zaznaczyć jednocześnie, że artykuł ten nie aspiruje do miana naukowego opracowania problemu.

Żeby wyjaśnić czym prywatna policja jest w istocie, trzeba zdefiniować pojęcie państwa. Za Murrayem Rothbardem: „Państwo jest tą organizacją w społeczeństwie, która próbuje utrzymać wyłączność przy użyciu siły i przemocy na danym terenie; w szczególności zaś jest jedyną organizacją w społeczeństwie, która uzyskuje swoje dochody nie z dobrowolnych datków czy płatności za świadczone usługi, ale na drodze przymusu” [2]. Należy zauważyć, iż centralną częścią tej definicji jest pojęcie przymusu. Poprzez przymus rozumiem każde działanie czy zachowanie mające na celu ograniczenie czyjegoś prawa własności (również własności swojego ciała), czyli również sytuację, gdy jednostka niezależnie od swojej woli poddawana jest przemocy. Jedną z form takiego przymusu są podatki, drugą – policja. Zadaniem policji (podkreślmy, policji publicznej) jest egzekwowanie, przy użyciu siły, uchwalonego przez legislatora prawa. Policje prywatne, czy raczej: woluntaryjne, działają tylko z upoważnienia osób zainteresowanych w otrzymywaniu dobra, jakim jest ochrona. Vulgo: są dobrowolne (nie ma konieczności przynależenia do nich) i oparte w całości na prawach rynku. Poniższe przykłady funkcjonowania rynkowych systemów policyjnych spełniają podane kryteria w całej rozciągłości.

Wyspy Brytyjskie

Jedynym z obszarów, na których wykształcił się system prywatnej policji, są wyspy brytyjskie. Na terytorium dzisiejszego Zjednoczonego Królestwa pojawiły się dwa różne (tj. wychodzące z odmiennych przesłanek), czasowo oddalone pomysły na wprowadzenie tej idei w życie. Jeden z nich to borh, drugi natomiast to associations for the prosecution of felons. Idąc chronologicznie, skoncentruję się na pierwszym.

I

„I niech każdy mężczyzna będzie miał borh i niech borh sprowadzi go i utrzyma na ścieżce prawa; a jeśli ktokolwiek zrobi źle i ucieknie, niech borh poniesie odpowiedzialność.”
Tak brzmiało prawo króla Edgara z 975 roku, które jako pierwsze mówi o interesującej nas instytucji [3]. Borh powstał jako odpowiedź na wyjątkowo słabą pozycję króla w Anglii. Mianowicie, monarcha był figurą, która nie miała żadnego wpływu na bieżącą politykę; jego rola wzrastała tylko na okres wojny, kiedy król występował jako główny dowódca armii, prowadząc często swoich wojowników do walki. System ten, utrzymujący się przez znaczną część okresu Heptarchii (ok. 500-ok. 800) i póżniej, od Egberta (802-839) aż do panowania duńskiego króla Kanuta (istnieje duże prawdopodobieństwo, iż John Ronald Reuel Tolkien opierał się na anglosaskiej idei władzy, tworząc system polityczny Rohirrimów w Rohanie w swoim dziele pt. „Władca Pierścieni”), sprzyjał decentralizacji władzy. Należy przez to rozumieć, że znaczna część późniejszych obowiązków rządzącego (jak na przykład, legislatura, sądownictwo czy wojskowość) spoczywała na barkach ludności. Mając na uwadze bezsilność monarchy, jego poddani organizowali się w stowarzyszenia zwane właśnie borh (oparte na systemie pledge, czyli zobowiązaniu), który w odróżnieniu od hundred-moot (czyli sądownictwa), był organem ścigania i wykonawczym (w pewnym stopniu). Borh składał się przeważnie z dwunastu członków (choć były przypadki dziesięcioosobowych borhów) [4]. Mieli oni za zadanie wzajemnie się kontrolować – jeśli jeden z towarzyszy popełnił jakieś przestępstwo, zadaniem pozostałych było sprowadzenie go przed oblicze delegatów gmin wiejskich, a póżniej – tenów (thegns), którzy wydawali wyrok [5]. W przypadku błędnego, zdaniem borhu, oskarżenia, organizacja mogła wstawić się na swoim członkiem. Co więcej, działalność borhu polegała również na tym, że winowajca miał otrzymać pomoc, zwykle finansową, od swoich ziomków – znaczy to, że współtowarzysze składali się na zapłatę kary, którą uiścić miał złoczyńca. Widzimy więc, iż borhy oferowały finansowe zachęty do przestrzegających prawa. Jeśli jednakże przestępca nie dążył do zadośćuczynienia, zostawał wyjęty spod prawa, co znaczyło, że może zostać bezkarnie pozbawiony życia. Specyfiką borhów było to, iż organizacja ta odznaczała się dobrowolnością przystąpienia i wystąpienia. Powinniśmy przez to rozumieć, że, rozpatrując kandydaturę, dotychczasowi członkowie mogli, wedle własnego uznania, dobrać odpowiadającego im towarzysza. Jednocześnie, istniała możliwość rezygnacji z uczestnictwa. Warto jednak zaznaczyć, że opłacalność pozostawania poza borh`em była wątpliwa – sankcja społeczna (nieutrzymywanie kontaktów z elementem aspołecznym), której poddawana została osoba niezależna, powodowała, iż nawet zrzeczenia się członkostwa w danym borhu zdarzały się bardzo rzadko. Co więcej, mając na uwadze korzyści finansowe, przedstawiciele borhów dobierali elementy najbardziej praworządne. Sprawiało to, że przestępca nie miał szans na bycie zakwalifikowanym w szeregi danej organizacji, co wymuszało posłuch wobec litery prawa [6]. Istnieje możliwość, że borhy (tak jak omówione poniżej thitingi) były organizacjami hierarchicznymi, tj. na ich czele stał przewodniczący borhu, który miał ostateczne zdanie przy podejmowaniu decyzji o wniesieniu protestu przeciwko danemu osobnikowi i o „aresztowaniu” podejrzanego [7].

Borhy upadły wraz z nadejściem Wikingów. Król Kanut (1016-1035), zarządzający wieloma terytoriami (Norwegią, Danią, Anglią) dążył do centralizacji podległych mu państw, przez co osłabił również organizacje borhów. Jednakże, ostateczny kres tych dobrowolnych organizacji nastąpił dopiero wraz z najazdem Normanów i wiktorią nad Haroldem II Godwinsonem pod Hastings 14 października 1066 roku. Celem Wilhelma Zdobywcy, który był zwycięzcą w tej bitwie, stała się kolonizacja podbitego kraju. Jak pisze Christopher Brooke: „jedno z czołowych królestw europejskich zostało przemocą podbite i (…) bezwzględnie na nowo zasiedlone przez przywódców francuskiego księstwa” [8]. Jasnym jest, że Wikingowie dążyli do całkowitego przekształcenia Anglii w terytorium przypominające Normandię, stąd też położono kres borhom, jako elementowi stricte anglosaskiemu, przekształcając je w thitingi. Te dwie organizacje, choć obie opierały się na tzw. pledge system, czyli systemie zobowiązaniowym, różniły się między sobą tym, że borhy były całkowicie dobrowolne, a specyfiką thitingów była przymusowość: każdy mężczyzna powyżej 12 roku życia zgodnie z prawem musiał stać się członkiem danego thitingu. Później nastały czasy konstabli i szeryfów, które nas z oczywistych względów nie interesują – jest to czas kontroli monarszej nad aparatem ścigania.

II

Jednakże to nie koniec historii prywatnej policji w Wielkiej Brytanii. Zielone światło dla powstania niepublicznych agencji ochrony dała nieskuteczność rządowych organów ścigania (konstable). Co prawda, możliwe było zaangażowanie urzędnika państwowego do prowadzenia śledztwa i ujęcia sprawcy, ale wiązało się to ze znacznymi kosztami. [9] Jak pisze Włodzimierz Gogłoza:

„W XIX-wiecznej Anglii każdy Anglik mógł samodzielnie ścigać osoby łamiące prawo. W praktyce jednak jednoosobową rolę konstabla, prokuratora i sędziego śledczego odgrywały ofiary przestępstw (lub członek ich rodzin), które samodzielnie prowadziły śledztwo, zbierały dowody, doprowadzały podejrzanego przed oblicze sądu i popierały przed nim oskarżenie. Ponieważ tego rodzaju działalność wiązała się ze sporym niebezpieczeństwem i niemałymi kosztami, na ponoszenie których nie każdego było stać, w całym kraju zaczęły spontanicznie powstawać (…) dobrowolne stowarzyszenia.” [10]

Największa ilość takich dobrowolnych agencji powstała i funkcjonowała w latach 1750-1850. Najbardziej znane z nich to tzw. associations for the prosecution of felons. Początkowo organizacje te posiadały bardzo skromne kompetencje, a ich główną funkcją była zbiórka pieniędzy na wzrastające w coraz szybszym tempie ceny procesów sądowych. Jednak z czasem, zakres ich obowiązków i możliwości rósł, obejmując w końcu ubezpieczenia i prewencję. Członkowie (najczęściej w liczbie od 20 do 100; ich lista była zwykle publikowana w miejscowej gazecie) organizacji płacili składki (zwykle roczne), mające pokryć koszty procesów, naprawy szkód wyrządzonych przez poszczególnych członków, odnajdywania skradzionych dóbr, zbierania informacji na temat przestępców i delinquents, organizowania stałych patroli (tzw. watches) oraz wynajmowania tzw. thief-takers, czyli łowców nagród specjalizujących się w łapaniu przestępców (czasem organizacja sama zajmowała się dostarczaniem złoczyńców przed oblicze sprawiedliwości).

Co ciekawe, członkowie uiszczali wpłaty proporcjonalnie do ich możliwości płatniczej, czyli posiadanego majątku.

Bardzo ważny był system nagród oferowanych za udostępnienie informacji o przestępcach. Jak podaje John Cragg, była ustalona skala wynagrodzeń za pomoc w złapaniu złoczyńcy. Przykładowo, The Broseley Association for the Prosecution of Felons w 1837 roku płaciło, już po skazaniu delikwenta przez sąd, pięć gwinei [11] w przypadku popełnienia przez niego następujących przestępstw: włamania, rabunku na drodze publicznej, podpalenia, kradzieży koni i bydła; dwie gwinee, gdy skradzione zostały świnie, drób, siano, słoma; jedna gwinea w przypadku pomocy wykrycia bezprawnego wejścia w posiadanie drewna, ogrodzenia, owoców czy warzyw oraz gdy przestępca celowo uszkodził wóz, pług itd. [12] Organizacje w miejscach publicznych umieszczały plakaty informujące o oferowanych stawkach nagród. Miało to zachęcić miejscową ludność do współpracy. Jednocześnie umożliwiało to konkurencję między poszczególnymi agencjami.

Warto zaznaczyć, że nie wszyscy ludzie byli członkami agencji. David Friedman podaje, że były co najmniej dwie różne grupy, które podjęły taką decyzję. Po jednej stronie znajdowali się zamożni obywatele i duże firmy, dla których ochrona była tak czy inaczej dobrem prywatnym. Na drugą składali się przeważnie ludzie, dla których spodziewane koszty przestępstwa były tak niewielkie, że nie opłacało im się płacić składek czy ponosić kosztów ewentualnego procesu. Grupy te pozostawały jednak poza „systemem” z własnej woli.

Często zdarzało się, że agencje (szczególnie te większe) posiadały statuty. W takim dokumencie znajdowały się zwykle informacje dotyczące wyboru przewodniczącego, honorariów dla sekretarza i skarbnika, formy i miejsca generalnych spotkań czy rocznej opłaty za uczestnictwo – ogólnie, opisana była działalność danej association. Statut regulował także procedurę przyjmowania nowych członków oraz możliwość wystąpienia. Przewidywał również tryb zmiany statutu (zwykle większością głosów na generalnym spotkaniu). Na końcu znajdował się spis członków. Można stwierdzić, iż dokument taki był niezwykle zaawansowanym aktem prawnym: napisany zrozumiałym, a jednocześnie fachowym językiem. Zwięzły, klarowny i przejrzysty jawi się jako wybitne dzieło prywatnej legislacji.

Agencje cieszyły się ogromną popularnością. W latach 1744-1856 powstało ich co najmniej 450 (choć niektórzy twierdzą, iż utworzono nawet 4000). Najpopularniejszą i jednocześnie najlepiej prosperującą była Barnet Association, która stworzyła własne siły policyjne, co pozwoliło jej efektywnie egzekwować prawo. Innymi znanymi nam z nazwy organizacjami są m. in. The Broseley Association for the Prosecution of Felons i Knowle Association. Istnieją przesłanki, by sądzić, iż organizacje te nie tylko proponowały rozsądnie niskie ceny, ale również były efektywne i całkowicie oddane sprawie ścigania przestępstw. Jak podaje David Friedman, w latach 1660-1800 odnotowano czterokrotny spadek morderstw na terenach wiejskich, a na miejskich – dziewięciokrotny [13].

W końcu jednak system publicznej policji, uformowany przez Roberta Peel`a w 1829 roku, zastąpił prywatne policje. Nie obyło się bez protestów. Jak pisze Albert J. Nock w „Our Enemy, the State”:

„Kiedy Sir Robert Peel wystąpił z propozycją zorganizowania policji dla Londynu, Anglicy otwarcie powiedzieli, iż pół tuzina gardeł podcinanych rocznie w Whitechapel jest małą ceną za utrzymywanie takiego instrumentu tyranii [mowa o policji] z dala od rąk państwa” [14]. Nie na wiele się to zdało, gdyż już 25 lat później publiczne organy ścigania ogłosiły swój tryumf, wprawdzie nie całkowity, gdyż nawet u kresu wieku XIX występowały jeszcze szczątkowe wersje associations for the prosecution of felons (jak np. Newport Association). Nie odgrywały jednak tak dużej roli jak przedtem.

Stany Zjednoczone

I

„Dziki Zachód” – wymawiając te dwa słowa, przychodzi nam do głowy obraz chaosu, bezprawia i nieładu. Prawda jest jednak inna: „Dziki Zachód był dużo bardziej cywilizowanym, pokojowym i bezpiecznym miejscem niż współczesna Ameryka” [15]. Stereotypowe myślenie, podtrzymujące negatywny wizerunek Wild West, opiera się głównie na pomysłach autorów powieści i filmów, nie mających zwykle nic wspólnego z rzeczywistością.

„Dla przykładu, najpopularniejszy autor westernów, Karol May, swe powieści pisał w niemieckim więzieniu, w którym spędził przeszło osiem lat za kradzieże, malwersacje i oszustwa karciane. Nic więc dziwnego, że opisywane przez niego osady poszukiwaczy złota były pełne szubrawców, złodziei, skrytobójców i koniokradów. (…)” [16].

Ten fałszywy obraz dementuje również Hans Herman Hoppe w swojej książce „Demokracja. Bóg, który zawiódł”:

„Mc Garth, porównując rozmiary przestępczości w cieszących się najgorszą sławą miejscach Dzikiego Zachodu (dwóch miasteczkach i osadach górniczych w Kalifornii i Nevadzie), stwierdza, że 'w przygranicznych miasteczkach Bodie i Aurora do rozbojów dochodziło rzadko (…) w porównaniu z dzisiejszym Detroit, Nowym Jorkiem lub Miami, gdzie na jednego mieszkańca przypada ich 20 razy więcej. Średnia liczba rozbojów w całych dzisiejszych Stanach Zjednoczonych jest trzykrotnie wyższa niż w Bodie i Aurorze. Równie rzadko dochodziło w Bodie i Aurorze do kradzieży i włamań. (…) Rzeczywiście, mężczyźni (i niektóre kobiety) nosili broń i zdarzało się, że wojowniczy mężczyźni ginęli w strzelaninach (…). Tymczasem osoby młode, stare, kobiety oraz ci, którzy stronili od barów, alkoholu i zuchwałych wyczynów, rzadko stawali się ofiarami przestępstw i zbrodni. Ponadto nikczemnikom, ludziom podłym, łajdakom dawano skuteczny odpór'” [17].

Odpór dawały właśnie prywatne stowarzyszenia ochrony (także wynajmowani łowcy nagród, gunmen), zwane zwykle vigilance committees. Były to organizacje zrzeszające ludzi w celu ochrony życia i własności, powstałe w większości przypadków na terenach, gdzie nie dochodziły państwowe organa policyjne (niesamowicie istotna z punktu widzenia osadników była ochrona nowo zasiedlonych obszarów, czyli miejsc, gdzie urzędnicy nie byli w stanie dotrzeć) albo gdzie rząd był niepopularny, skorumpowany lub nieskuteczny. Widzimy je głównie na Zachodzie, lecz dość rozpowszechnione stały się także w rejonach północnych oraz południowych. Samo słowo vigilante pochodzi z języka hiszpańskiego i oznacza strażnika, dozorcę, ochroniarza.

Najbardziej znanym stowarzyszeniem było San Francisco Vigilance Movement. Pierwszy komitet noszący tę nazwę został utworzony w czerwcu 1851 roku (w czasie największego tak zwanego gold rush) i działał w opozycji do nieskutecznie działającego aparatu państwowego.

Publiczna policja, licząca siedem osób, była kompletnie nieprzygotowana na imigracje tysięcy „poszukiwaczy szczęścia”. Nie obawiając się organów ścigania, gangi, złożone głównie z desperados, rozpanoszyły się, dając się we znaki bezbronnej ludności. Chcąc temu przeciwdziałać, Sam Brannan i Edward Kemble wyszli z propozycją zawiązania organizacji broniącej interesów jej członków. W swojej gazecie, Daily Alta California (będącej fuzją California Star i The Californian) 8 czerwca opublikowali następujące oświadczenie:

„Ponieważ dla obywateli San Francisco stało się oczywistym, iż ich życie i własność nie jest należycie chronione przez obecne prawa i tych, którzy mają je egzekwować, my niżej podpisani jednoczymy się w stowarzyszeniu na rzecz porządku publicznego, dobra społecznego i ochrony życia i własności mieszkańców naszego miasta, i zobowiązujemy się wobec siebie, do wykonywania wszystkich zgodnych z prawem czynności, jakie okażą się niezbędne dla przywrócenia prawa i porządku. Jesteśmy zdeterminowani, by nie dopuścić do tego, by choć jeden złodziej, włamywacz, podpalacz lub zabójca uniknął kary, czy to za sprawą zawiłości prawa, niedostatecznie zabezpieczonych więzień czy niedbalstwa tych, którzy udają, iż walczą z bezprawiem” [18].

Organizacja, licząca w momencie zawiązywania 103 członków, prędko rozrosła się i objęła ponad 3000 obywateli San Francisco. Prezesem został wspomniany już wcześniej Sam Brannan, w którego mieszkaniu odbywały się również pierwsze generalne spotkania. Do kompetencji agencji należały: prewencja, śledztwo, deportacje imigrantów, więziennictwo i patrolowanie miasta. Została ona rozwiązana już we wrześniu roku 1851 z powodu znacznego spadku liczby przestępstw (z desperados poradzono sobie w jeden miesiąc, czterech z nich wieszając i około trzydziestu skazując na banicję), spowodowanej jej działalnością, przez co jej dalsze funkcjonowanie stało się zbyteczne.

Jednakże, eskalacja przemocy w San Francisco zmusiła mieszkańców do odtworzenia komitetu. Już w połowie 1855 roku, miasto było rajem dla wszelkiego rodzaju przestępców. W przeciągu kilku następnych miesięcy sytuacja zaczęła przypominać tę z okresu przed uformowaniem pierwszego komitetu. Zgodnie ze statystykami z tego czasu dla stanu California, popełnionych zostało 489 morderstw, w tym prawie dwie trzecie właśnie w San Francisco. Co więcej, żaden zabójca nie został ukarany. „Skrytobójstwa, morderstwa i szubienica składają się na przewodnie materiały na wiadomości w San Francisco” [19] – żalił się jeden z dziennikarzy. Jednakże zdarzeniem, które dało pretekst do powstania nowego San Francisco Vigilance Movement, było morderstwo dokonane przez James`a Casey (redaktora Weekly Sunday Times, gazety konkurencyjnej w stosunku do Daily Alta California) na rywalu z Bulletin, którym był James King of William. Stowarzyszenie powstało oficjalnie 15 maja 1856 roku, a jego naczelnikiem został William T. Coleman, przewodniczący Alty. Z całą pewnością historia drugiego San Francisco Vigilance Movement zdecydowanie bardziej obfituje w niesamowite momenty. Przykładowo, organizacja (dokładnie 2600 dobrze uzbrojonych, świetnie wyszkolonych ludzi) włamała się do więzienia i odbiła stamtąd Casey`a słusznie obawiając się łagodnego dla niego wyroku (sam Casey został powieszony 22 maja, razem z Charlesem Cora, który zamordował w pojedynku marszałka Stanów Zjednoczonych [20]), a innym razem przejęła ładunek muszkietów ze szkunera o nazwie „Julia”, żeby ufortyfikować swoją bazę na ulicy Sacramento. Stowarzyszenie zatrzymało nawet sędziego, David`a Terry`ego, oskarżonego o ugodzenie nożem pewnego członka komitetu i o inne mniej znaczące przestępstwa (sędziego po procesie i wyroku skazującym uwolniono). Zdarzeniem, które sprowadziło na organizację złą sławę, była niejasna śmierć irlandzkiego imigranta, boksera z zawodu – James`a Ambrose (znanego bardziej pod pseudonimem „Yankee Sullivan”). Nie znamy dokładnie okoliczności zgonu Sullivana – istnieje jednakże prawdopodobieństwo, iż popełnił on samobójstwo. Pochowano go jednak na cmentarzu katolickim, gdzie zabrania się chować samobójców – stało się tak, gdyż katolicy uważali, że Yankee został zamordowany przez vigilantes. Sprawa jest więc bardzo kontrowersyjna i niemożliwa do dokładnego zbadania. Komitet rozwiązał się już 18 sierpnia, po trzech miesiącach funkcjonowania. Zakończenie działalności poprzedziła parada, w której wzięło udział 6000 członków organizacji.

Podkreślić warto, iż agencja po raz kolejny wykazała się niezrównaną skutecznością w ściganiu przestępców. „Podczas tego okresu [funkcjonowania komitetu – przyp. K. Ś.] w San Francisco miały miejsce tylko dwa morderstwa, w porównaniu do ponad stu w ciągu sześciu miesięcy poprzedzających powstanie komitetu” [21].

II

Vigilance committees nie pojawiły się jednak tylko i wyłącznie na terenach Dzikiego Zachodu. Dość rozpowszechnione były również na Północy i na Południu (w rozumieniu dziewiętnastowiecznym). Co prawda, nie są to policje jako takie, ale komitety te zajmowały się również woluntaryjną ochroną, jak omawiane powyżej.

Organizacje tego typu w stanach północnych zajmowały się przede wszystkim pomocą zbiegłym niewolnikom i ich ochroną, szczególnie po Fugitive Slave Laws z 1850 roku. Zapewniały im jedzenie, ubrania, schronienie, czasem zatrudnienie. Asystowały również w przeprowadzaniu niewolników przez granice stanów, żeby uniknęli oni pościgów przedsiębranych przez łowców nagród i policjantów z Południa, czemu służyło tzw. Underground Railroad. Jest to system tajemnych ścieżek, przejść, miejsc spotkań i schronów, zwany railroad (czyli torowisko) z powodu używanego przez vigilantes kodu przypominającego ten stosowany przez maszynistów („stacja”, „dworzec” jako określenia lokacji, „konduktor” jako przewodnik itd.). Te vigilance committees nie liczyły zwykle, ze względów bezpieczeństwa, wielu członków – zdecydowanie łatwiej jest ukryć się i uciec, podróżując małą grupą. Często poszczególne komitety porozumiewały się ze sobą, przekazując sobie najważniejsze informacje, chcąc zmaksymalizować szanse sukcesu, czyli przetransportowania niewolników poza obszar jurysdykcji policji stanowej (często więc aż za granicę z Kanadą).

Sposób działania tego typu stowarzyszeń prześledzę na podstawie The Vigilance Committee in Albany. Organizacja ta została założona przez Stephena Myersa około roku 1855. W celu poinformowania członków grupy o organizowanej akcji, rozsyłano ulotki zawierające wszystkie niezbędne szczegóły. Oczywiście, cała działalność była prowadzona w konspiracji, stąd ulotki te dostawali tylko ludzi zaufani. Posługiwano się siecią underground railroad i w ten sposób, poruszając się ze średnią prędkością 15-30 kilometrów na noc, nie będąc wykrytymi przez slave catchers, uwolniono wielu niewolników.

Zupełnie inne cele przyjęły sobie za godne realizacji vigilance committees na Południu. Mianowicie, z powodu różnych warunków społecznych, czyniono coś całkowicie odrębnego niż na Północy: ścigano abolicjonistów. Wyrażało się to m. in. w zastraszaniu czy niszczeniu przybytków przeciwników niewolnictwa. Taki program działania, jako jawnie naruszający porządek społeczny (grabieże, kradzieże itd.) spowodował, iż po wojnie secesyjnej komitety te zaprzestały działalności.

Inny profil stowarzyszenia takie przybrały tuż po wojnie domowej (która, jak pisze Thomas E. Woods jr. wcale „wojną domową” nie była [22]), zakończonej w 1865 roku. Zmieniły się cele, które tym razem ograniczały się do stawiania oporu i powstrzymywania działających niezgodnie z prawem urzędnikom państwowym. Charakterem przypominały więc one vigilance committees z Zachodu, choć nigdy nie osiągnęły statusu np. San Francisco Vigilance Movement.

III

Vigilance committees nie były jedynymi organizacjami w Stanach Zjednoczonych, które przeciwdziałały przestępstwu i nierządowi. Do innych znanych nam należą claims [23] associations oraz cattlemens` associations.

Claims associations właściwe były dla obszarów, na które pionierzy dotarli przed rządem federalnym (szczególnie późniejszy stan Iowa). „Żadna ustawa Kongresu nie chroniła ich praw do ziem, które wybrali i do modyfikacji, które poczynili. W świetle prawa byli intruzami. Faktycznie byli tylko spokojnymi farmerami” [24] . Z powodu absencji publicznych organów ścigania, poszukiwacze formowali stowarzyszenia ochrony, zwane właśnie claims associations lub land clubs. Każda agencja tego rodzaju miała swój własny statut, wybierała przewodniczących i ustalała zasady ochrony ziemi. Co więcej, często organizacja taka wybierała spośród członków sędziów, którzy rozpatrywali sprawy sądowe. Ci, którzy nie przestrzegali prawa własności do gruntu, spotykali się nie tylko ze zbrojną odpowiedzią, ale również ze sankcją społeczną: nikt nie chciał z takim osobnikiem handlować, o przyjęciu do claims association nie wspominając. Niektóre z tych stowarzyszeń powstały specjalnie, aby przeciwstawić się spekulantom, którzy chcieli uzyskać prawa do posiadanych przez farmerów ziem i często, ze względu na sporządzanie ewidencji gruntów, odnosiły sukcesy. Można więc stwierdzić, iż te organizacje są doskonałym przykładem na to, iż „nowo przybyli pionierzy byli w stanie zebrać się dla wspólnego dobra bez interwencji instytucji rządowych” [25].

Druga forma organizowania się, cattlemens` associations charakterystyczna była dla terenów, gdzie ziemia nie była tak powszechnym dobrem i gdzie policja publiczna wykazywała się daleko idącą nieudolnością. Nieskuteczność ochrony państwowej uwidaczniała się w niemożliwości rozwiązania przez nią pojawiających się często konfliktów o ziemię. Jak zwykle, ludność niezadowolona z usług policji, zaczęła zakładać swoje własne agencje. Przypominały one claims associations pod względem hierarchiczności i formalizmu, jednakże metody przez nie stosowane były zdecydowanie bardziej brutalne i bezwzględne. Agencje wynajmowały profesjonalnych zabójców, łowców nagród oraz detektywów, żeby zajmowali się ściganiem przestępstw i egzekwowaniem prawa. „Zawodowi rewolwerowcy – profesjonalni zabójcy – mieli zapewnione ekonomiczne miejsce na granicach Zachodu. Pojawiali się zawsze wtedy, gdy były kłopoty (…) Jak wszyscy najemnicy, stawali po tej ze stron, która przedstawiła im ofertę jako pierwsze albo zaproponowała więcej” [26]. Przerażać może możliwość, że organizacje staną się tak potężne, iż będą w stanie ograniczać wolność jednostki albo że najemnicy uformują własne super-stowarzyszenie, które przekształciłoby się de facto w rząd. Trzeba podkreślić jednak, że nic takiego nie miało miejsca – co prawda, powstawały organizacje zrzeszające kryminalistów, ale były one szybko pacyfikowane. Była to więc ochrona oparta całkowicie na rynkowych mechanizmach popytu i podaży.

Bodajże najbardziej znaną agencją tego rodzaju jest Anti Horse Thief Association. Komitet ten, założony w Fort Scott w stanie Kansas w roku 1859, początkowo zajmował się, jak zresztą mówi nazwa, przeciwdziałaniem kradzieżom koni. Z czasem siła komitetu rosła – szczególnie widoczne stało się podczas wojny secesyjnej, kiedy przestępcy, słusznie przewidując słabość publicznej policji, zaczęli plądrować okolicę, zagrażając dobytkowi i życiu mieszkańców. Efektywność organizacji szybko stała się widoczna, do tego stopnia, że stopniowo jej kompetencje zaczęły obejmować coraz większe terytorium. Po wojnie, gdy taki zakres ochrony nie był konieczny ani potrzebny, w jej gestii pozostały wszystkie rodzaje kradzieży.

Inną wartą wspomnienia agencją jest Rocky Mountain Detective Association. Jak wskazuje nazwa, stowarzyszenie to koncentrowało się głównie na odszukiwaniu sprawców przestępstw, choć nie ograniczało się tylko do tego. David J. Cook, założyciel i przewodniczący, a jednocześnie szeryf hrabstwa Arapahoe i później marszałek Stanów Zjednoczonych, dążył do zrzeszenia najwybitniejszych i najskuteczniejszych detektywów (z imienia znamy Arnolda, Carra oraz N. K. Boswella), których usługi byłyby oferowane odpłatnie w miejscu, gdzie byliby potrzebni. Jego pomysł okazał się sukcesem – Rocky Mountain Detective Association operowała nie tylko w Denver w stanie Kolorado, gdzie znajdowała się kwatera główna, ale również w Wyoming czy Nowym Meksyku.

Znane są liczne akcje przeprowadzone przez agencję. W tym miejscu wspomnę tylko o jednej z nich. Mianowicie, w 1871 roku, na północ od Denver ranczer o nazwisku Wall, został zamordowany przez George Wetherilla i E. E. Wighta. Po zabójstwie, ukradli mu czterysta owiec i pewne rzeczy osobiste. Nie byli dość ostrożni – David Cook nakrył Wetherhilla, gdy ten próbował spieniężyć czek podpisany nazwiskiem Walla, nie zdołał go jednak złapać. Obaj przestępcy uciekli więc na północny-wschód, do Nebraski, sądząc, iż nie dosięgnie ich tam jurysdykcja Cooka. Zapomnieli o jednej kwestii: Cook był przewodniczącym Rocky Mountain Detective Association, nie musiał ograniczać się do prerogatyw wyznaczanych przez urząd szeryfa – detektyw złapał ich obu, doprowadzając przed oblicze sprawiedliwości.

Organizacja ta istniała przez wiele lat i stała się symbolem skuteczności w radzeniu sobie z przestępcami. Uznana została za modelową przez wielu, w tym przez członków Pinkerton National Detective Agency.

Pinkerton National Detective Agency (zwana w skrócie po prostu Pinkerton Agency) powołana została przez Alana Pinkertona, człowieka, który wsławił się wytropieniem spisku przeciwko prezydentowi-elektowi Abrahamowi Lincolnowi. „Do około 1850 roku, część biznesmanów czuła potrzebę większej kontroli nad ich pracownikami; rozwiązaniem było sponsorowanie prywatnej organizacji detektywistycznej. W lutym 1855 roku, Allan Pinkerton (…) stworzył taką agencję w Chicago” [27]. Zaiste, członkowie stowarzyszenia często najmowani byli do pacyfikacji strajków. Najbardziej kontrowersyjna sytuacja tego rodzaju miała miejsce w 1892 roku, kiedy pinkertonów zatrudnił Henry Clay Frick w celu uspokojenia strajków w Homestead Works of the Carnegie Steel Company. W wyniku strzelaniny, która wywiązała się w momencie próby wkroczenia Pinkerton National Detective Agency, zginęły cztery osoby (dwóch agentów i dwóch strajkujących), a rannych zostały 23 (w tym dwunastu pinkertonów). Warto również wspomnieć, że w czasie najprężniejszej działalności, organizacja zatrudniała więcej ludzi niż armia Stanów Zjednoczonych w Ohio, co spowodowało wyjęcie agencji spod prawa.

Jednakże formą organizacji ludzi charakterystyczną tylko i wyłącznie dla Stanów Zjednoczonych i dla okresu Gold Rush są tzw. wagon trains. Były to karawany podróżujące poza granicami ich kraju macierzystego w poszukiwaniu dogodnego miejsca do osiedlenie się. Uczestnicy tych męczących i niebezpiecznych przedsięwzięć, zdając sobie doskonale sprawę, iż takie warunki wyzwalają to, co najgorsze w człowieku, stworzyli swoiste prawo, które może być nazwane „prawem równin”. Często takie karawany zawiązywały konstytucje, mające uregulować najbardziej podstawowe kwestie. „My, niżej podpisani, członkowie Green and Jersey County Company (…), w przypadku, gdy nasi towarzysze, poprzez stratę wołów lub mułów, poprzez zniszczenie wozu, rabunek przez Indian, czy poprzez jakąkolwiek inną przyczynę pozostającą poza ich kontrolą, utracą możliwość posuwania się naprzód razem z kompanią ze zwykłą prędkością, przysięgamy nigdy ich nie opuścić, ale wykorzystując nasze własne środki pomóc i asystować im (…)” [28] – mówi fragment rezolucji Green and Jersey County Company. Rezolucja ta poprzedzała właściwą konstytucję, składającą się ze wstępu (imitującego preambułę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych) oraz z trzynastu sekcji. Kompanie zobowiązywały się pilnować własnych członków i przestrzegać ich przed popełnianiem przestępstw – za te groziły surowe kary, ze śmiercią i wygnaniem włącznie. Można zatem stwierdzić, iż to cała kompania ścigała przestępcę. W tym krótkim dokumencie możemy znaleźć również sposób organizacji sądów, tryb wydawania kar za poszczególne przestępstwa (które mogły obejmować również hazard czy złamanie Szabasu) i procedurę wyboru Kapitana. Widzimy zatem, iż nawet w tak skrajnych warunkach, otoczeni przez Indian i zdani tylko na siebie, ludzie potrafili skutecznie się chronić bez pomocy rządu.

Irlandia

Również Irlandia posiadała swego czasu prywatny system policyjny. Żeby spojrzeć na niego z odpowiedniej perspektywy, opiszę najpierw pokrótce, jak przedstawiała się organizacja społeczeństwa irlandzkiego od V do XVII wieku.

Podstawową jednostką terytorialną był tuath, skupiający nie mniej niż 9000 ludzi (zdarzały się nawet tuathy przekraczające 25000). Opierał się on na staroirlandzkich prawach spisanych około VI wieku, zwanych Brehon laws, interpretowanych i aktualizowanych przez klasę jurystów zwaną fillid (później zastąpionych przez brehons). Społeczeństwo dzieliło się na wolnych i niewolnych, przy czym wszyscy wolni, czyli posiadający ziemię, mogli wstąpić do danego tuath. Podkreślić trzeba, że nikt nie mógł zostać zmuszony do wstąpienia do jakiejkolwiek organizacji ani do pozostania w niej. Ludzie należący do jednego tuath wybierali „króla” i podejmowali najważniejsze decyzje. Jak pisze Murray Rothbard: „Tuathy były dobrowolnymi stowarzyszeniami skupiającymi ziemie ich dobrowolnych członków” [29].

Jak zatem wyglądał system egzekwowania prawa uchwalonego przez fillid i ścigania przestępców? Funkcję „policji” w ramach jednego tuath sprawowały jednostki powiązane ze sobą różnego rodzaju więziami, które obligowały ich do przestrzegania zawartych względem siebie zobowiązań, jak np. że dług zostanie zapłacony, zły czyn naprawiony czy wyrok uhonorowany. Rozbudowana była znacznie instytucja poręczenia. Wyróżniamy trzy rodzaje poręczeń. Pierwszy typ polegał na tym, że poręczyciel gwarantował pomoc dłużnikowi (również osobie, na której ciążył wyrok, jako że nie odróżniano prawa cywilnego od karnego) w sytuacji, gdy dług nie mógł zostać spłacony. W drugim poręczyciel zobowiązywał się, że dłużnik podporządkowuje się wyrokowi; jeśli tego nie zrobił, poręczyciel musiał oddać się jako zakładnik wierzycielowi. W trzecim przypadku natomiast poręczyciel przyłączał się do wierzyciela w celu wyegzekwowania wyroku, gdy dłużnik nie będzie chciał spłacić swojego długu (dodatkowo musiał wtedy oddać pewną sumę pieniędzy poręczycielowi, którego zawiódł swoim zachowaniem).

W praktyce, poszkodowany razem ze swoimi sureties poszukiwał sprawcy, a następnie, już go odnalazłszy, próbował go aresztować albo żądał, żeby ten poddał się rozstrzygnięciu wydanemu przez sędziów. Przestępca mógł wtedy wysłać swoich poręczycieli, żeby od razu wynegocjować porozumienie albo zgodzić się na oddanie sprawy pod sąd fillidu (względnie brehonu). Jeśli tego nie zrobił, obwoływany był banitą, tracąc wszelkie prawa.

Prawo irlandzkie uwzględniało również słabszą faktycznie pozycję biedniejszego elementu w społeczeństwie w starciu z bogatą i potężną jednostką. Mianowicie, wymagano, by poszkodowany stawił się przed domem oskarżonego i siedział tam od zachodu do wschodu słońca, poszcząc. Pozwany miał uczynić to samo albo oddać się pod sąd. Jeśli złamał swój post albo odmawiał porozumienia przez trzy dni, tracił honor w społeczeństwie i nie mógł już nigdy wyegzekwować jakiegokolwiek wyroku. Wynika więc z tego, że najwyższą karą było wykluczenie ze społeczności, uznanie za przestępcę w świetle prawa i moralności oraz utrata przysługującego statusu prawnego.

System ten funkcjonował dość sprawnie aż do wieku XVII (rozwojowi nie przeszkodził nawet podbój przez Tudorów). Proces upadku rozpoczęło antyangielskie powstanie Irlandczyków w 1641 roku, na co odpowiedzią była wojna, wypowiedziana przez Olivera Cromwella w roku 1649 . Trwała ona 4 lata i pozostawiła Irlandię w pożodze i krwi. Od tej pory wyspa zarządzana była przez Anglików, którzy do systemu rządzenia wprowadzili stricte angielskie obyczaje. W ten sposób eksperyment w wolności znalazł swoje brutalne zakończone.

Islandia

„Anarchia” islandzka (930-1262) znana jest głównie z opracowania poczynionego przez Davida Friedmana w jego „Machinery of Freedom”. W tym miejscu skoncentruję się tylko na problemie pilnowania przestrzegania prawa i ścigania przestępców na Islandii.

Zarysowując podstawy systemu islandzkiego, trzeba zwrócić uwagę na parę najistotniejszych kwestii. Głównymi postaciami byli naczelnicy (godhar; liczba pojedyncza – godhi), którzy formowali Zgromadzenie Ogólne (althing). Althing poprawiał prawa, rozstrzygał spory i wybierał sędziów. Każdy Islandczyk przypisany był do jednego naczelnika, który miał za zadanie zapewniać ochronę. „Pakiet praw, który ustanawiał naczelnika nosił nazwę godord. Godord był własnością prywatną; można ją było sprzedać, pożyczyć lub odziedziczyć. Jeśli ktoś chciał zostać naczelnikiem, wystarczyło znaleźć osobę, która chciała sprzedać swój godord, i kupić go od niej. Termin godord oznaczał także grupę ludzi, która należała do konkretnego naczelnika” [30].

Przejdźmy teraz do problemu egzekwowania prawa. System islandzki charakteryzował się całkowicie prywatnym sposobem poszukiwania przestępców, co znaczy, iż to na ofierze spoczywała możliwość przeprowadzenia dochodzenia. Oczywiście, ofierze zwykle pomagali jej najbliżsi, co znacznie ułatwiało wykrycie sprawcy i skracało czas postępowania. Istniała także możliwość odsprzedania (za połowę tego, co się należało powodowi) roszczenia jednostce potężniejszej. Był to specyficznie islandzki sposób na zabezpieczenie praw osób biedniejszych w sporach z bogatszymi. Jak można wywnioskować, typowym sposobem zadośćuczynienia była zapłata. Gdy pozwany nie chciał zapłacić, obwoływany był banitą i zostawał wyjęty spod prawa. „By uczynić system bardziej efektywnym, realizacja kary podanej w wyroku do swojej ważności wymagała obecności świadków albo skonsultowania się z naczelnikiem agresora” [31].

System ten, choć był ewenementem, nie utrzymał się długo (Roderick T. Long twierdzi, iż marazm nastąpił z powodu zbyt mało anarchistycznego charakteru ustroju islandzkiego [32]). Po okresie wewnętrznych zamieszek od początku XIII wieku, nastał całkowity chaos. Sytuacja była tak tragiczna, iż mieszkańcy zmuszeni byli wezwać na pomoc norweskiego króla, Haakona. Tak nastąpił koniec „anarchistycznego eksperymentu”.

Zakończenie

Jak wynika z mojego artykułu, brak państwowego systemu ochrony (czy państwa w ogóle) nie oznacza chaosu i bezprawia. Wręcz przeciwnie, społeczeństwa, w których wystąpiły omówione przykłady, cieszyły się bezpieczeństwem, spokojem i niskim poziomem przestępczości. Zawdzięczały to w znacznej mierze konkurencji, która wymuszała kontrolowanie działalności stowarzyszeń zarówno przez konsumentów, jak i przez inne stowarzyszenia. Wolny rynek w zakresie produkcji ochrony, tak samo jak w przypadku wyrobu np. butów, płyt CD czy krzeseł, doskonale się sprawdził.

Dziś prywatne policje już nie występują. Zostały całkowicie zastąpione przez państwowy system egzekwowania prawa. Co prawda, w wielu państwach można zauważyć organizacje, które nazywa się powszechnie „prywatnymi policjami”, ale nie spełniają one wymienionych przeze mnie kryteriów, jakimi takie woluntaryjne organizacja powinny się charakteryzować. Po pierwsze, nie są do końca prywatne: operują w granicach obowiązującego prawa (nie są extra-legal), podlegają państwowym restrykcjom jakościowym, ustawie o płacy minimalnej itd., podpadając pod kategorię własności, którą można określić jako „państwowa własność prywatna”. Jak napisał Laurence M. Vance: „Własność, którą uważamy za prywatną, jest czasem tak kontrolowana przez państwo, że wydaje się, iż nie jest to w ogóle własność prywatna” [33]. Po drugie, ponad policją „prywatną” zawsze istnieje władza wyższa. Jest nią państwo, którego organy ścigania mogą zmusić taką organizację do podporządkowania się prawu. Po trzecie, nie do końca opierają się na prawach rynku, gdyż państwo przez samą swoją obecność podkopuje przedsiębiorczość ludzką: koncesje, podatki itd. nie sprzyjają rozwojowi laissez-faire.

Podane powyżej przykłady nie wyczerpują tematu. Do społeczeństw, które swego czasu posiadały organy przypominające prywatne policje, zalicza się często Pensylwanię, plemiona indiańskie (jak np. Yoruk) czy Ifuago na Filipinach. Jednakże sądzę, że wybrane przeze mnie przypadki funkcjonowania takiego systemu w praktyce najlepiej oddają to, czym „insurance for security” naprawdę było.

Josephine Butler napisała kiedyś: „Im bardziej absolutystyczny jest rząd, tym bardziej rozwinięta będzie policja; natomiast im wolniejsze jest państwo, tym bardziej będzie ono przestrzegać zasadę, że wszystko, co może być pozostawione samemu sobie, powinno być pozostawione” [34]. Czyż nie lepiej wyciągnąć logiczne konsekwencje z wypowiedzi tej libertariańskiej feministki i opowiedzieć się jednoznacznie za prywatnymi agencjami ochrony?

Krzysztof Śledziński

___________________
[1] Roderick T. Long, Anarchy in the U.K. The English Experience With Private Protection.
[2] Murray Rothbard, Anatomia państwa.
[3] Co prawda, słowo borh po raz pierwszy wystąpiło w dokumencie wydanym przez królów Chlotara (Hlothaere) i Eadrica około roku 680, a później w aktach Alfreda Wielkiego, ale znaczyło co innego, mianowicie zobowiązanie (porozumienie) jako takie, nie – organizację.
[4] Nie możemy stwierdzić z powodu braku źródeł, w jaki sposób tworzyły się poszczególne borhy. Istnieje jednakże prawdopodobieństwo, że borhy składały się z przedstawicieli jednego klanu albo nawet jednego rodu.
[5] Tadeusz Manteuffel, Historia powszechna. Średniowiecze, s. 132, Warszawa 1978.
[6] Albert Loan, Institutional Bases of the Spontaneous Order: Surety and Assurance.
[7] http://www.realpolice.net/police-history.shtml
[8] Christopher Brooke, Europa średniowieczna 962-1154, s. 237, Warszawa 2001.
[9] David Friedman, Making Sense of English Law Enforcement in the 18th Century.
[10] Włodzimierz Gogłoza, Kołysanka dla nocnego stróża. Część II: Matka porządku.
[11] Złota moneta używana w przeszłości w Wielkiej Brytanii, warta 1,05Ł.
[12] John Cragg, The Broseley Anti-Felons.
[13] http://www.daviddfriedman.com/Academic/England_18thc./England_18thc.html
[14] Albert J. Nock, Our Enemy, the State.
[15] W. Eugene Hollon, Frontier Violence: Another Look, cytat za: Włodzimierz Gogłoza, Kołysanka dla nocnego stróża. Część II: Matka porządku.
[16] Włodzimierz Gogłoza, Kołysanka dla nocnego stróża. Część II: Matka porządku
[17] Hans Herman Hoppe „Demokracja. Bóg, który zawiódł”, s. 70, Warszawa 2006.
[18] Włodzimierz Gogłoza, Kołysanka dla nocnego stróża. Część II: Matka porządku
[19] Herbert Asbury, The Barbary Coast. An Informal History of the San Francisco Underworld.
[20] Sprawa Charlesa Cora jest bardzo niejasna. Pierwsze posiedzenie sądu, pomimo niepodważalnych dowodów, zakończyło się fiaskiem, co wznieciło przypuszczenia, iż sędziowie zostali przekupieni. Stąd też zajadłość vigilantes.
[21] Wayne Gard, Frontier Justice, cytat za: Terry L. Anderson, Peter J. Hill, An American Experiment in Anarcho- Capitalism: The Not So Wild, Wild West, s. 7, www.mises.org/journals/jls/3_1/3_1_2.pdf
[22] Thomas E. Woods Jr., Niepoprawna politycznie historia Stanów Zjednoczonych, s. 80,Warszawa 2007.
[23] Claim – z języka angielskiego – ziemia, która nie była wcześniej w niczyim posiadaniu i którą ktoś uważa za należącą do niego.
[24] Benjamin F. Shambaugh, Frontier Land Clubs, or Claim Associations, cytat za: Terry L. Anderson, Peter J. Hill, An American Experiment in Anarcho-Capitalism: The Not So Wild, Wild West, s. 7, www.mises.org/journals/jls/3_1/3_1_2.pdf
[25] Frederick Jackson Turner, The Frontier in American History, cytat za: Terry L. Anderson, Peter J. Hill, An American Experiment in Anarcho- Capitalism: The Not So Wild, Wild West,
s. 7, www.mises.org/journals/jls/3_1/3_1_2.pdf
[26] Paul Welman, The Trampling Herd, cytat za: Terry L. Anderson, Peter J. Hill, An American Experiment in Anarcho- Capitalism: The Not So Wild, Wild West, s. 9, www.mises.org/journals/jls/3_1/3_1_2.pdf
[27] Frank Morn, The Eye That Never Sleeps: A History of the Pinkerton National Detective Agency, cytat za: http://en.wikipedia.org/wiki/Pinkerton_National_Detective_Agency
[28] Carolyn Houghton Chapman, The Quest for Gold. Constitution and By-laws of the Green and Jersey Co. Company.
[29] Murray Rothbard, Libertarian Manifesto.
[30] David Friedman, Mechanizmy wolności.
[31] Birgir T. Runolfsson Solvason, Ordered Anarchy: Evolution of the Decentralized Legal Order in the Icelandic Commonwealth.
[32] Roderick T. Long, The Decline and Fall of Private Law in Iceland.
[33] http://blog.mises.org/archives/005724.asp
[34] Peter Ryley, Great Libertarians – Josephine Butler.

10 thoughts on “Krzysztof Śledziński “Ubezpieczenie na ochronę”

  1. Witam!
    To mój pierwszy artykuł (post zresztą też :)), proszę więc o jak najdogłębniejszą krytykę. 😀 Bez taryfy ulgowej. 😉

  2. Bardzo dobre. Razem z artykułem z mises.pl powinno być wstępem dla każdego zainteresowanego doktryną. Bo znaczniej łatweiej kogoś do idei przekonać, czy dokonać pogłębionej analizy, jeżeli zna się kontekst historyczny. Szczególnie gdy ma się skłonność do odrzucania a priori jakichś wizji jako „utopijnych”.

    „Po trzecie, nie do końca opierają się na prawach rynku, gdyż państwo przez samą swoją obecność podkopuje przedsiębiorczość ludzką: koncesje, podatki itd. nie sprzyjają rozwojowi laissez-faire.”
    To właściwie można powiedzieć każdej działalności gospodarczej, więc radziłbym wykreślić ten argument.

  3. Bardzo cenny tekst.

    Parę drobnych rzeczy do poprawki:

    cattlemens’ associations -> cattlemen’s associations

    które obligowały ich -> które obligowały je [jednostki]

    im wolniejsze jest państwo, tym bardziej będzie ono przestrzegać zasadę -> przestrzegać zasady

    (Zastanawiałbym się też, czy nie należałoby przerobić „wolniejszego państwa” na coś innego, jak np. „im więcej swobód panuje w państwie”, bo „wolniejsze” może kojarzyć się z „nie-szybkim”, a chodzi o „takie, w którym mamy więcej wolności / swobód”. No nie wiem – może się czepiam?)

    Terry L. Anderson i Peter J. Hill zrobili z ‘The Not So Wild, Wild West: Property Rights on the Frontier’ [(Stanford Economics & Finance) (Hardcover)] całą książkę – można kupić na Amazonie: http://www.amazon.com/Not-So-Wild-West-Economics/dp/0804748543

    A propos Pinkertona: ciekawy zbieg okoliczności (?) – wczoraj dałem na blogu taki cytat z powieści Arthura Conan Doyle’a: http://luckyluke7777777.blogspot.com/2007/11/cytat-to-nie-pastwowa-instytucja-ale.html

    Nie wiem, czy istnieje jakaś pogłębiona libertariańska analiza społeczności afrykańskich, ale wydaje mi się, że warto obejrzeć odcinki programu Wojciecha Cejrowskiego „Boso przez świat” poświęcone Afryce. WC opowiada o plemionach, które – jakkolwiek „po naszemu” są „prywitywne”, „na niskim poziomie cywilizacyjnym” itd. – stosują w praktyce wolnościowy system społeczny: system oparty o rodziny, z tradycji wynika (do pewnego momentu) posłuszeństwo przywódcy rodu (ale można się postawić: np. w kwestii małżeństwa – „jak bardzo chcą, to mimo sprzeciwu rodziców pobiorą się” (cytat z pamięci)), system odszkodowań za naruszenie praw (nawet jakby chcieli kogoś zamknąć do więzienia, to nie mają jak). Brakuje tylko pojęcia własności prywatnej – chociaż, czy rzeczywiście: WC mówi o tym, że osiadli farmerzy itd. traktują członków plemion wędrownych jak złodziei, bo ci przywłaszczają sobie ich rzeczy – nie wspomina natomiast o tym, czy w ramach danego plemienia / rodu wolno wynosić sobie wzajemnie rzeczy z domów. W każdym razie: bardzo to ciekawe.

    Warto byłoby opublikować jakieś teksty poświęcone skutecznej obronie społeczeństwa wolnościowego przed agresją jakiegoś państwa. W artykule Krzysztofa mamy informacje o tym, jak państwo wkraczało na obszary regulowane dobrowolnie prywatnymi umowami i niszczyło porządek społeczny. (Oczywiście, fakt, że na ziemi ideału nie da się osiągnąć w 100% albo utrzymać go przez czas, który uznamy za „długi” / „wystarczający”, nie świadczy o tym, żeby do ideału nie dążyć.) Ciekawie byłoby przeczytać, jak państwo chciało wejść z butami w taki obszar, na którym już obowiązywały zasady wolnościowe – i otrzymało dobitną odmowę.

    Jędrzej Kuskowski napisał jakiś czas temu:
    „wierzę, że gdyby udało się doprowadzić do Libertariańskiej Rewolucji (czy czego tam byśmy chcieli), nie będzie tak trudno ją później utrzymać; z drugiej strony nie wierzę za bardzo w to, że do Rewolucji kiedykolwiek dojdzie…” (https://liberalis.pl/2007/03/06/lukasz-kowalski-libertarianizm-w-kaczogrodzie/#comment-16)

    Mam odmienne zdanie: do „Libertariańskiej Rewolucji” da się doprowadzić dość łatwo (gdy tylko posypie się główny dogmat państwowców: że względem państwa stosujemy inne zasady moralne niż względem jednostek); zresztą „Rewolucja” już się w pewnych dziedzinach dokonała: wolność słowa w internecie; P2P; prywatna ochrona na zamkniętych osiedlach; funkcjonująca szara strefa, czyli wolny rynek; prywatne ubezpieczenia medyczne itd. – to wszystko już jest – teraz trzeba tylko zrzucić z siebie balast niesprawiedliwego prawa państwowego, bo podwaliny systemu wolnościowego już są położone. (Tak było chyba zresztą zawsze, bo ład wolnościowy jest po prostu zgodny z naturą człowieka. Nawet jeśli jacyś ludzie twierdzą, że jedni muszą przemocą niewolić innych, to (w przeważającej większości) w praktyce też postępują jak libertarianie: kupują i sprzedają towary i usługi na wolnym rynku, nie stosują wobec innych przymusu, aby osiągnąć swoje cele itd.) Problem będzie natomiast z „utrzymaniem” „Rewolucji”. Ludzie, którym „dobrze się powodzi” mają zastanawiającą skłonność do lenistwa i lekceważenia zagrożeń. ‘The price of liberty is eternal vigilance’.

    _______

    Luke7777777.blogspot.com
    http://luke7777777.blogspot.com/
    CATHOLICISM > LIBERTARIANISM > INFOANARCHY

    LuckyLuke7777777.blogspot.com
    http://luckyluke7777777.blogspot.com/
    MEDIA, CULTURE & STUFF

  4. Acha, jeszcze jedna wątpliwość. Otóż zarówno w tej pracy jak i w artykule na mises.pl podawany jest przykład tuath. Ale w internecie jest on opisany jako instytucja rodowa. Można więc przypuszczać, że był po prostu czymś w rodzaju plemienia, do którego spokrewnione rodziny musiały należeć bo innego wyjścia nie miały. Żaden inny tuath by ich nie przygarnął, bo nie są z nim spokrewnieni i są dość daleko, a trudno sobie pozwolić na zbyt duże rozdrobnienie terytorialne. To są tylko moje przypuszczenia więc chętnie widziałbym pogłębioną analizę systemu Irlandii, żeby dowiedzieć się, czy naprawdę wybór tuath byl sprawą tak łatwą.

  5. Faer i Łukasz, dzięki za komentarze. 🙂

    Faer:
    „To właściwie można powiedzieć każdej działalności gospodarczej, więc radziłbym wykreślić ten argument”.
    Hmm, może i masz rację, ale chciałem to podkreślić. Choć chyba faktycznie mogłoby tego nie być. 🙂

    A propos tuath. Jest z tym pewien problem tego rodzaju, że tuath nie był ani tak dobrowolny jak borh, ani tak przymusowy jak thiting. Nie można go też nazwać instytucją rodową, gdyż nie zawsze członkostwo ograniczało się do danego rodu. Co więcej, organizacja tuath była tak zmienna na przestrzeni dziejów, że nie za bardzo powinno się uogólniać ze względu na możliwość błędu. Ja uogólniłem, choć uważam, że z dobrym dość skutkiem – chciałem oddać sedno problemu bez zagłębiania się w szczegóły. W dużej mierze, jeśli chodzi o Irlandię, opierałem się na Rothbardzie, którego informacje potwierdziły się w innych źródłach.

    Łukasz:
    „cattlemens’ associations -> cattlemen’s associations”
    Fakt, głupi błąd. 🙂

    „im wolniejsze jest państwo, tym bardziej będzie ono przestrzegać zasadę -> przestrzegać zasady”
    Tłumacząc to zdanie, miałem problem. Sporo nad tym myślałem, ale zostawiłem „zasadę”, gdyż:
    przestrzegać (kogo? co? – biernik) (co widzę?) zasadę (l.poj.)
    „Zasady” według mnie nie mogłoby być, gdyż jest to dopełniacz, który mógłby wystąpić w przypadku przeczenia: nie przestrzegać (kogo? czego?) (czego nie ma?) zasady.
    Ale polonistą nie jestem, więc mogę się mylić. 🙂

    „Zastanawiałbym się też, czy nie należałoby przerobić „wolniejszego państwa” na coś innego, jak np. „im więcej swobód panuje w państwie”, bo „wolniejsze” może kojarzyć się z „nie-szybkim”, a chodzi o „takie, w którym mamy więcej wolności / swobód”. No nie wiem – może się czepiam?”
    Masz rację, brzmi to cokolwiek kiepsko. 🙂 Chciałem po prostu, żeby były dwa przymiotniki, mające się odróżniać, na zasadzie dychotomii, od siebie: „absolutystyczny-wolny”, tylko że zmieniłbym teraz „wolny” na „bardziej wolnościowy”. Jak dla mnie: od razu lepiej. 🙂

    „Warto byłoby opublikować jakieś teksty poświęcone skutecznej obronie społeczeństwa wolnościowego przed agresją jakiegoś państwa”
    Hmm, ale mówisz o sytuacji teoretycznej czy jednak odwołującej się do historii? Jeśli to drugie, to nie wiem, co by pod to podpadało… Poza wymienionymi przeze mnie niektórymi komitetami i przez krótki czas Irlandią… Nie wiem, nie wiem…

  6. Podług podanej przez autora definicji państwa i rozumując, że jej dalsza część zaczynająca się od słów „w szczególności…” oznacza, iż nie wszystkie państwa muszą być utrzymywane ze środków zabieranych przymusem ale wszystkie państwa to organizacje próbujące utrzymać wyłączność przy użyciu przemocy i siły stwierdzam uroczyście, że nie wyjaśnia mi to pojęcia kluczowego czyli owej wyłączności.
    Odniosę się teraz zwięźle do pewnego zasadniczego problemu dotyczącego samej próby definiowania pojęcia państwa.
    Konstruowanie poprawnych logicznie definicji wymaga przestrzegania pewnych zasad – nie należy definiować niejasnych i wieloznacznych pojęć za pomocą innych niejasnych i wieloznacznych pojęć. Moim zdaniem taka sytuacja ma tutaj miejsce ponieważ używa się pojęcia społeczeństwa.
    Społeczeństwo nie posiada ścisłej definicji, a jeżeli już jakąś posiada ad exemplum definicja socjologiczna : Zbiorowość społeczna ( nieścisłe ) zamieszkująca dane terytorium, posiadające wspólną kulturę, tożsamość oraz sieć wzajemnych stosunków społecznych ( same niejednoznaczności  ). Społeczeństwo ponadto posiada własne instytucje oraz UWAGA! formę organizacyjną w postaci państwa.
    Wynika stąd jasna konstatacja, że istnienie państwa jest trwale związane i nierozłączne z istnieniem tak definiowanego społeczeństwa, stosownym remedium na ten problem mogłoby być podjęcie próby stworzenia libertariańskiej ( ścisłej ) definicji społeczeństwa, jednak uważam próbę czegoś takiego za karkołomną.
    Kolejną wadą ścisłego definiowania państwa jest sam pomysł takiego „ludzkiego” działania – w środowisku exemplum historyków pojawiają się głosy wskazujące na bezsens definiowania pewnych pojęć, mianowicie tych, od których zaczyna się historia homo sapiens – państwo, naród, plemię, król, lud itp.
    Poza tym samych koncepcji powstania państwa jest naprawdę multum, wśród nich bardzo ciekawa, stwierdzająca, że nie da się znaleść odpowiednika tego pojęcia w sferze bytu w rzeczywistości – państwo jest konstrukcją abstrakcyjną.
    W odróżnieniu od definicji państwa wyjaśnienie przymusu jest przez autora wyłożone bardzo jasno.
    Wracając do kwestii definiowania państwa, uważam, że państwo nie jest bytem rzeczywistym, który można zdefiniować ponieważ należy on do tzw. Typów idealnych, sformułowanych pierwszy raz w pracach Maxa Webera, typ idealny to abstrakcyjny model składający się z cech istotnych dla danego zjawiska ( cechy państwa ) ale nie występujący realnie. Sam autor tego pojęcia uznawał, że np. typem idealnym jest barok, którego również nie można ściśle definiować.
    Druga uwaga merytoryczna – autor podaje, że do San Francisco Vigilance Movement zapisało się ponad 3000 obywateli San Francisco, czyli 32 000 obywateli miasta nie było członkami tej wielce szacownej instytutii i nawet nie chciało chyba tam przynależeć. 8,5 % mieszkańców przynależących to prywatnej policji to naprawdę ważka liczba.

  7. O, dopiero teraz zauważyłem ten komentarz…
    Jeśli chodzi o definiowanie, to fakt, moja definicja państwa, cytowana za Rothbardem, jest bardzo nieporadna. Na szczęście znalazłem już lepszą definicję, spełniającą chyba wszystkie kryteria poprawności stawiane definicjom (nie pojawia się m. in. pojęcie społeczeństwa).

    „Kolejną wadą ścisłego definiowania państwa jest sam pomysł takiego „ludzkiego” działania – w środowisku exemplum historyków pojawiają się głosy wskazujące na bezsens definiowania pewnych pojęć, mianowicie tych, od których zaczyna się historia homo sapiens – państwo, naród, plemię, król, lud itp.”
    Tak, wiem, słyszałem o takich opiniach. Z jednej strony zgadzam się: dla historyków nie jest ważne, czy dana organizacja spełnia wszelkie kryteria stawiana państwom. Zauważyłem zresztą, że historycy używają pewnych pojęć niejako z rozpędu, niezastanawiając się nad ich znaczeniami.
    Z drugiej jednak, pisząc „A jest państwem” muszę wiedzieć czym jest państwo, gdyż bez zdefiniowania tego pojęcia moja analiza będzie od samego początku wadliwa.
    Zatem: dla mnie jako historyka nie jest ważne czy coś uznamy za państwo, czy nie. Jednakże dla mnie jako libertariania jest to podstawa.

    „Druga uwaga merytoryczna – autor podaje, że do San Francisco Vigilance Movement zapisało się ponad 3000 obywateli San Francisco, czyli 32 000 obywateli miasta nie było członkami tej wielce szacownej instytutii i nawet nie chciało chyba tam przynależeć. 8,5 % mieszkańców przynależących to prywatnej policji to naprawdę ważka liczba.”
    Być może liczba nie jest duża, ale zważ proszę na czas funkcjonowania organizacji i weź pod uwagę również liczbę policjantów w późniejszym okresie.

  8. Jeśli tak, to chętnie taką definicję poznam, możesz ją tutaj umieścić ?.
    Nieprawda, historycy mają zupełnie inną metodę definiowania pewnych bardzo ogólnych pojęć, jeśli chcesz ją poznać odsyłam : J. Topolski, Wprowadzenie do historii, Poznań 2001
    Poza tym wszystko rozumiem.

  9. Trochę późno, ale…
    1. Fragment definicji zaczynający się od sformułowania „w szczególności” nie służy za przykładową enumerację; wyrażenie to jest tylko podkreśleniem pewnej cechy wyłącznej państwu, czyli uzyskiwania dochodu drogą przymusu.
    2. Do SFVM przynależeli tylko mężczyźni. Jeśli uda Ci się odnaleźć dane przedstawiające liczbę mężczyzn, to dopiero wtedy Twoja analiza będzie całościowa.
    3. Jednak pozostanę przy takiej definicji państwa, jaka pojawiła się u Rothbarda; na potrzeby ścisłości zrezygnuję jedynie z wyrażenia „w społeczeństwie”. Końcowa wersja definicji brzmi więc:
    Państwo jest organizacją, która próbuje utrzymać wyłączność przy użyciu siły i przemocy na danym terenie; w szczególności zaś jest jedyną organizacją w społeczeństwie, która uzyskuje swoje dochody nie z dobrowolnych datków czy płatności za świadczone usługi, ale na drodze przymusu.

  10. Państwo – terytorialny monopolista na stosowanie przemocy i/lub rozstrzyganie sporów, finansujacy swoją działalność z pozykiwanych za pomocą rpzymusu składek.

    Good?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *