Filip Paszko “Państwo da, czyli co znaczy “za darmo”?”

Aż chciałoby się strzelić kilka słów o expose premiera Tuska. Byłoby się do czego przyczepić w kwestiach gospodarczych, na których tak bardzo lubię się skupiać. Złośliwi by powiedzieli, że faktycznie cudem będzie zwiększenie wydatków, zmniejszenie podatków i jeszcze ograniczenie deficytu. A ja nie powiem. Nie powiem, ponieważ uważam, że w pewnych okolicznościach – i przy odpowiedniej „otoczce” – wcale nie jest to niemożliwe. Ale nie mam zamiaru skupiać się na expose.

Właściwie do napisanie tej notki natchnął mnie autorytet gawiedzi – pan Jacek Żakowski. Tak się złożyło, że w sobotę wieczorem będę miał kilka chwil i zajrzę do „Rzeczpospolitej”. A tam? Artykuł, w którym „eksperci i publicyści chwalą wystąpienie premiera”. I między innymi pan autorytet oralny powiedział tak: Na przykład rozszerzenie dostępu do Internetu.

Co to oznacza? Tylko w dużych, czy też w mniejszych też? Za darmo? A jeśli tak, to kto zapłaci? [podkreślenie moje – smootnyclown]

I tutaj przechodzimy do motywu przewodniego. Wydaje mi się, że nawet nie warto dłużej wgłębiać się w wymiociny (pardon – wypociny!) pana Żakowskiego, ale jednak muszę: Czemu spytał pan, kto zapłaci za coś, co – sam pan stwierdził – jest za darmo? Jak to jest? Czy nie jest to oksymoron, taki jak „żywy trup”, czy 'biała czerń”? Albo jak „płatne za darmo”? Dokładnie. Głowę bym dał, że wszyscy rozumieją, że jak coś jest za darmo, to się nie płaci. Podejrzewam, że socjaliści również to wiedzą. Oni tylko tego nie przyjmują do wiadomości. Ale, ale, bo wgłębiamy się w dygresje.

Zwroty, takie jak darmowy internet, darmowe nauczanie, darmowa służba zdrowia i tym podobne, należą do zwykłych kłamstw. Kłamstwo – jak wiadomo – lepsze jest do głupoty. Przynajmniej ze strony zwykłej prawdy. Gdy bowiem się świadomie kłamie – uznaje się istnienie prawdy. Mało tego – uważa się ją za szkodliwą – dlatego też wmawia się ludziom, że 2+2=5, czy ile tam jeszcze. Kłamstwo uznaje prawdę. Ono się z nią tylko nie zgadza. Łatwo więc je obalać – z pozycji zwykłego zjadacza chleba.

Któż więc zapłaci za te wszystkie „darmowe” przywileje? Bo przecież żaden polityk nie przyzna się, że nie są to przywileje, a łupienie obywateli. Tzn. Korwin-Mikke się przyznaje – i widzimy, jaki spotkał go los. Sam chciał. Wracając do tematu: za darmochę to zapłacimy my sami. W podatkach – rzecz jasna. Podatki płacimy od wszystkiego, co już jest troszkę mniej jasne. Nie płacimy tylko za dochody. Płacimy też za nasze wydatki, a także – za nic nierobienie. Ale to temat na inny wpis. Warto zadać sobie pytanie chyba kluczowe w tej sprawie. Czy bardziej opłaca nam się mieć „darmowe” przywileje, czy normalnie płacić za nie z naszych pieniędzy? Pominę może fakt przymusu, który państwo nakłada na szarego obywatela. Ja uważam, że JA wydam SWOJE pieniądze LEPIEJ, niż URZĘDNIK. I wydaje mi się, że większość ludzi tak myśli. Sęk w tym, że na myśleniu kończą.

Analizując – nawet pobieżnie – rezultaty obu tych sposobów musimy dojść do wniosku, że SAMI sobie dogodzimy lepiej, niż próbują nam dogodzić politycy. Przede wszystkim: płacąc prywatnie, nie utrzymujemy tysięcy mord urzędniczych. Płacimy za konkretne usługi. Gdy płacimy podatki (przyjmijmy, że tylko na te „darmowe” przywileje), utrzymujemy fiskusa, kogoś, kto te pieniądze przechowa, urzędnika, który je rozdysponuje i – w końcu – człowieka, któremu mieliśmy zamiar zapłacić: np. lekarza. Jednak nasze pieniądze kurczą się z każdym szczeblem drabiny. Mało tego – kurczą się też, zakłamując naturalną preferencję czasową. Prywatnie – płacimy temu, komu chcemy.
Warto, kończąc już, poruszyć kwestię tego, za co płacimy. Wdawałoby się, że producent stara się odpowiedzieć na zapotrzebowanie konsumentów. Nie produkuje więc czegoś, czego ludzie nie potrzebują. Jeżeli więc ludzie za coś płacą, to dlatego, że tego potrzebują bardziej, niż pieniędzy. (Na tym też polega cały handel – obopólne korzyści skłaniają ludzi do wymiany). Analogicznie więc – nie płacimy za coś, czego nam nie potrzeba. Nie kupujemy też kota w worku, nie płacimy za kilka rzeczy na raz, bez szczegółowego zapoznania się z nimi (chyba, że podpisujemy odpowiednią klauzulę, umożliwiającą nam wycofanie się z transakcji). Zastanówmy się więc, komu i za co płacimy podatki. Czy potrzebujemy tego prawa, co go tworzą politycy? Czy potrzebujemy prawa, na mocy którego powstają monopole, firmę zakłada się przeciętnie 180 dni, utrzymuje się setki tysięcy mord urzędniczych…? Czy potrzebujemy czegoś, co – powiedzmy to głośno – utrudnia nam życie? NIE. A jednak za to płacimy.

Jednym słowem – politycy mają za darmo nasze pieniądze. I mi to nie pasuje.

***
Filip Paszko
25 listopad 2007 r.
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Ostry, k…a, jak brzytwa

Autor artykułu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *