Robert Gwiazdowski: Konstytucja Europejska

Jako że ustalenie o co chodzi w zmianach do Traktatu Konstytucyjnego UE, które znalazły się w Traktacie Reformującym się nie powiodło, doszedłem do wniosku, że pewnie wszystkie moje zastrzeżenia z roku 2004 są nadal aktualne. Więc postanowiłem przypomnieć, co wtedy pisałem. Platforma była wówczas w opozycji i miała do Traktatu, który podpisał premier Belka liczne zastrzeżenia. Ja mam chyba lepszą pamięć od kolegów z PO, więc im parę rzeczy przypomnę.

Już sama ilość stron Traktatu Konstytucyjnego przesądza o tym, że musi to być jakaś tęga fanfaronada. Jest ona po części zrozumiała, gdyż jego autorzy ulegli marksistowskiej zasadzie przechodzenia ilości w jakość i o równości kobiet i mężczyzn napisali aż w siedmiu miejscach, jakby równość zadeklarowana raz nie wystarczyła. Więcej razy, bo aż 12, wspomniano jedynie o prawach dzieci, które widać są jeszcze ważniejsze od kobiet. Ale dzieci mieć będą nie tylko prawa. Art. II-74 wprowadza bowiem „bezpłatną naukę obowiązkową”. Oczywiście nie warto pytać, kto będzie płacił nauczycielom z Unii Europejskiej jak nauka będzie „bezpłatna”? Wiadomo: poszczególne państwa będą płaciły. A skąd wezmą na to środki? Z podatków. Więc jednak będzie to nauka płatna, tylko że pośrednio. Ta „bezpłatność” nauczania jest już takim dogmatem myślowym jak w Średniowieczu przekonanie, że ziemia jest płaska, więc trudno go zwalczać. Ciekawsze jest wprowadzenie do Traktatu Konstytucyjnego „obowiązku nauki”. Pewnie będzie dotyczył samego Traktatu, bo dobrowolnie mało kto się na jego naukę zdecyduje. Tylko jak się taki obowiązek ma do zadeklarowanego w art. II-66 prawa do wolności??? A jak ktoś się nie chce uczyć? Może go wyślą na Żuławy – jak w stanie wojennym „uchylających się od pracy”. Mamy w tym względzie bogate doświadczenie i możemy wnieść do nowych praktyk europejskich swój twórczy wkład. A może po prostu wolność nie dotyczy dzieci, które uczyć się muszą i już!

Czego w tym Traktacie Konstytucyjnym nie ma? Prawie jak w konstytucji PRL z 1952 roku jest prawie wszystko. W preambule, po określeniu czym się jego twórcy INSPIROWALI (kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy), w co WIERZĄ (że Europa, zjednoczona po gorzkich doświadczeniach zamierza wciąż podążać drogą cywilizacji, postępu i dobrobytu), o czym są PRZEKONANI (że narody Europy, pozostając dumne ze swojej tożsamości narodowej i historii, zdecydowane są pokonać dawne podziały oraz, zjednoczone jeszcze silniej, ukształtować wspólną przyszłość, i że „zjednoczona w różnorodności” Europa daje im najlepszą możliwość dalszego prowadzenia, w poszanowaniu praw każdej jednostki i ze świadomością odpowiedzialności wobec przyszłych pokoleń i naszej Planety, ogromnego przedsięwzięcia, które uczyni ją uprzywilejowanym obszarem ludzkiej nadziei), na co są ZDECYDOWANI (kontynuować dzieło dokonane w ramach Traktatów ustanawiających Wspólnoty Europejskie i Traktatu o Unii Europejskiej poprzez zapewnienie ciągłości dorobku wspólnotowego) podkreślają swoją WDZIĘCZNÓŚĆ członkom Konwentu Europejskiego za przygotowanie projektu niniejszej Konstytucji. I ta wdzięczność jest tak wielka, że aż postanowili ją zapisać w tekście konstytucji. Że też twórcom Konstytucji Stanów Zjednoczonych nie przyszło do głowy, aby wpisać do jej tekstu wdzięczność dla Hamiltona, czy Jeffersona, a twórcom Konstytucji 3 maja dla Kołłątaja i Staszica.

W Artykule I-2 zadeklarowano, że „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości” […] I że „wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”. Wynika z tego, że „godność osoby ludzkiej, wolność i równość”, o których mowa w pierwszej części zdania (także w tekście angielskim) to nie są „prawa człowieka”, o których mowa w drugiej części tego samego zdania. Po drugie, że równość, o której mowa w pierwszej części zdania, to coś innego niż „równości kobiet i mężczyzn”, o której mowa w drugiej części tego samego zdania i że ta szczególna równość kobiet i mężczyzn, to coś innego, niż, na przykład, równość hetero i homoseksualistów, o której konstytucja nie wspomina. Co prawda można uznać przez ciche domniemanie, że mieszczą się oni w kategorii „mniejszości”, ale czy już samo nazywanie ich mniejszością nie stanowi formy dyskryminacji? Zresztą o „prawach osób należących do mniejszości” mowa jest w kontekście „poszanowania prawa człowieka”, a przecież o „równości kobiet i mężczyzn” mowa jest w innym kontekście w innej części tego samego zdania. Zwolennicy poprawności politycznej nie potrafili więc, jak widać, wyartykułować własnych myśli.

Zadeklarowana w Traktacie Konstytucyjnym równość jest zresztą „demokratyczna” – jakby dodanie do rzeczownika przymiotnika mogło być w czymś pomocne. „Równość demokratyczna” przypomina, nie wiedzieć czemu (a może wiedzieć) „demokrację socjalistyczną”. Artykuł I-45 ustanawiający zasadę tej „demokratycznej równości” stwierdza, że „we wszystkich swych działaniach Unia przestrzega zasady równości swych obywateli, którzy są traktowani z jednakową uwagą przez jej instytucje, organy i jednostki organizacyjne.” Amerykanom do dziś wystarcza trywialny zapis, „że wszyscy ludzie są równi”. Europejczycy wolą jak widać „język demokratyczny”.

Artykuł I-3 ust. 2 stanowi między innymi, że „Unia zapewnia swym obywatelom przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości oraz rynek wewnętrzny z wolną i niezakłóconą konkurencją”. O jakim „bezpieczeństwie” i „sprawiedliwości” mówimy? Bo przecież z definicji „niezakłócona konkurencja” jest nie do pogodzenia z bezpieczeństwem socjalnym i sprawiedliwością tak zwaną społeczną. W tym samym artykule w ust. 3 czytamy, że „Unia działa na rzecz trwałego rozwoju Europy, którego podstawą jest zrównoważony wzrost gospodarczy oraz stabilność cen, społeczna gospodarka rynkowa o wysokiej konkurencyjności zmierzająca do pełnego zatrudnienia i postępu społecznego”. Tych celów łącznie zrealizować się nie da. Co to jest „zrównoważony wzrost gospodarczy” i czym się różni od niezrównoważonego??? A przede wszystkim dlaczego niby „zrównoważony” jest lepszy??? Wzrost gospodarczy to nie polityk, który jest lepszy „zrównoważony” czytaj „normalny” od „niezrównoważonego” czytaj „oszołoma”. Czy dziesięcioprocentowy wzrost gospodarczy w Estonii był zrównoważony czy raczej niezrównoważony? A jeśli był niezrównoważony, to czy był gorszy od zrównoważonego jednoprocentowego wzrostu niemieckiego??? A co autorzy mają na myśli pisząc o „stabilności cen”? Czy jest to deklaracja, że Europejski Bank Centralny nie będzie drukował pustego pieniądza powodującego inflację, ergo wzrost cen, czy może jest to przyzwolenie na wprowadzenie polityki cen regulowanych??? Jeżeli chodzi o zadeklarowanie walki z inflacją, to dlaczego nie można było tego zrobić w wyraźny sposób? Jak się ma jasne intencje i szczere zamiary, to nie ma powodu ich ukrywać. A jak się ma zamiary niecne, to się próbuje je ukryć za parasolem wieloznacznych słów. „Pełne zatrudnienie” w gospodarce rynkowej jest nie tylko nie możliwe, ale wręcz niepożądane. Kilka procent populacji poszukujących pracy to konkurencja na rynku pracy, która wcale nie jest mniej potrzebna niż konkurencja między przedsiębiorstwami. Nie mówiąc już o tym, że w każdym społeczeństwie istnieje odsetek takich, którzy ani myślą pracować. Mówienie zatem o pełnym zatrudnieniu od razu przywodzi na myśl konstytucję PRL, która stanowiła w artykule 58, że „obywatele mają prawo do pracy, to znaczy prawo do zatrudnienia za wynagrodzeniem według ilości i jakości pracy”. Czy ta sama intencja przyświecała członkom Konwentu Europejskiego? Jeżeli tak, to śpieszę poinformować członków Konwentu Europejskiego, którym w preambule konstytucji nakazano mi wdzięczność za ich trud i za przygotowanie jej projektu, iż w konstytucji PRL prawo do pracy zapewniać miały: „społeczna własność podstawowych środków produkcji, rozwój na wsi ustroju społeczno-spółdzielczego, wolnego od wyzysku, planowy wzrost sił wytwórczych, usunięcie źródeł kryzysów ekonomicznych, likwidacja bezrobocia” Czy za zapewnienie takich praw Europa powinna być wdzięczna Bolesławowi Bierutowi i Józefowi Stalinowi, który własnoręcznie do konstytucji PRL nanosił poprawki?

Szczególny smaczek dla prawników stanowi Artykuł I-36, zgodnie z którym „Ustawy europejskie i europejskie ustawy ramowe mogą upoważniać Komisję do przyjmowania europejskich rozporządzeń delegowanych stanowiących uzupełnienie lub zmianę niektórych nieistotnych elementów ustawy europejskiej lub europejskiej ustawy ramowej”. No i proszę – akt prawny niższego rzędu może zmienić akt prawny wyższego rzędu. Co prawda tylko w „elementach nieistotnych”, ale kto będzie rozstrzygał o tej „istotności”. Twórcy konstytucji jak widać z góry zakładają, że przyjmowane przez Parlament Europejski ustawy będą się roiły od błędów, które trzeba będzie poprawiać. Ale po co w takim razie ten Parlament? Byłoby taniej, gdyby władzę ustawodawczą od razu przekazać Konwentowi – skoro napisał konstytucję, to napisze i każdą inną ustawę.

Rolników, wśród których zdecydowanie wzrósł odsetek zwolenników Unii ucieszy na pewno treść artykułu III-225, zgodnie z którym Unia określa i realizuje wspólną politykę rolną i rybołówstwa. Żeby rolnicy nie mieli wątpliwości, czym się zajmują, twórcy konstytucji pospieszyli z wyjaśnieniem, że „przez „produkty rolne” należy rozumieć płody ziemi, produkty pochodzące z hodowli i rybołówstwa, jak również produkty pierwszego przetworzenia, które pozostają w bezpośrednim związku z tymi produktami. Odniesienia do wspólnej polityki rolnej lub do rolnictwa oraz stosowanie wyrazu „rolny” są rozumiane jako dotyczące także rybołówstwa, z uwzględnieniem szczególnych cech charakterystycznych tego sektora. Prawda, że fajne?

Artykuł I-46 wprowadza zasadę „demokracji przedstawicielskiej”, zgodnie z którą „każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w życiu demokratycznym Unii” a „decyzje są przyjmowane w sposób jak najbardziej otwarty i zbliżony do obywatela”. Ciekawe jak to „zbliżenie podejmowania decyzji do obywatela” będzie wyglądało w praktyce? I wcale nie jest to wina polskiego tłumaczenia – po angielsku jest równie mętnie. „Partie polityczne na poziomie europejskim przyczyniają się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej i wyrażania woli obywateli Unii”. Po co taka deklaracja w konstytucji, co ona tak naprawdę oznacza i jakie mogą być jej konsekwencje? Czy oznacza to, że chodzi o partie polityczne działające „na poziomie europejskim” to znaczy w wielu krajach, czy może o partie działające w poszczególnych krajach, w sprawach dotyczących ich aktywności „na poziomie europejskim”? Może twórcy Konstytucji, którzy mają dość frywolny stosunek do języka powinni pewne pojęcia definiować nieco bardziej starannie, gdyż w tym względzie definicja przydałaby się o wiele bardziej niż zawarta w konstytucji definicja płodów rolnych. Spójnik „i” ma bowiem swoje znaczenie – podobnie jak „and”, „e”, czy „und”. Jeśli piszemy o „kształtowaniu europejskiej świadomości politycznej i wyrażaniu woli obywateli Unii”, to znaczy, że z góry wykluczamy żeby obywatele nie chcieli „kształtować europejskiej świadomości politycznej”. I co się stanie, jak jakaś partia nie będzie „przyczyniała się do kształtowania europejskiej świadomości politycznej”? Może ją zdelegalizują?

Bardzo ciekawa jest, wyrażona w artykule I-47 „zasada demokracji uczestniczącej”, zgodnie z którą instytucje europejskie „umożliwiają obywatelom i stowarzyszeniom przedstawicielskim wypowiadanie się i publiczną wymianę poglądów we wszystkich dziedzinach działania Unii” oraz „utrzymują otwarty, przejrzysty i regularny dialog ze stowarzyszeniami przedstawicielskimi i społeczeństwem obywatelskim” w zestawieniu z artykułem I-48, który mówi o „niezależnym dialogu społecznym” i „partnerach społecznych”. Twórcy konstytucji uznali, iż biurokratyczne instytucje, które z zasady powinny służyć obywatelom stają się dla tych obywateli „partnerem” dialogu, a nawet na odwrót, że zgadzają się łaskawie, żeby to ci obywatele byli „partnerami” tych instytucji. Szkoda, że nie wiedzieli tego Robespierra’e i Danton. Może zostaliby „partnerami” dialogu z Ludwikiem XVI.

Jest i dobra wiadomość. W Artykule III-171 stwierdzono, że „Ustawa europejska lub europejska ustawa ramowa Rady ustanawia środki dotyczące harmonizacji ustawodawstw odnoszących się do podatków obrotowych, akcyzy i innych podatków pośrednich w zakresie, w jakim harmonizacja ta jest niezbędna do zapewnienia ustanowienia i funkcjonowania rynku wewnętrznego i uniknięcia zakłócenia konkurencji”. W zestawieniu z wyrażoną w art. I-11 zasadą przyznania, zgodnie z którą ”Unia działa w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie” oraz że ”kompetencje nie przyznane Unii w konstytucji należą do Państw Członkowskich” oznacza to, że Unia nie może decydować o naszych podatkach bezpośrednich. Podatki dochodowe będziemy więc mogli polikwidować zgodnie z prawem europejskim.

Robert Gwiazdowski

11.12.2007 r.

***

Tekst był wcześniej opublikowany na blogu Roberta Gwiazdowskiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *