Igor Belczewski „Traktat reformujący, czyli legalizm za wszelką cenę”

13 grudnia w Brukseli podpisano Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, szerzej znany pod nazwą traktatu reformującego (lizbońskiego). W założeniu traktat ten miał być krokiem na drodze do zjednoczenia Europy. W normalnych stosunkach międzyludzkich zanim się z kimś w jakikolwiek sposób zjednoczymy, musimy tą osobę najpierw lepiej poznać po to żeby przekonać się czy rzeczywiście mamy na owo zjednoczenie ochotę. Jeżeli dana osoba wyda nam się nieodpowiednia do zjednoczenia po prostu nie dojdzie. Mniej więcej tak wygląda „zjednoczenie” w skali mikro. A jak jest w skali makro?

Uogólniając, możemy wyróżnić dwa rodzaje zjednoczenia: gospodarcze i polityczne. Pierwszy polega na reformach mających na celu ułatwienie handlu między poszczególnymi podmiotami. Drugi zaś polega na przesuwaniu kompetencji władzy od mniejszych ku większym organizmom politycznym. W przypadku traktatu lizbońskiego mamy do czynienia z tym drugim.

Po nieudanych referendach konstytucyjnych we Francji (45,13% za, 54,87% przeciw, 69,9% frekwencja) i w Holandii (38,4% za, 61,6% przeciw, 62,38% frekwencja [1]), politycy unijni doszli do wniosku, że proces politycznego jednoczenia Europy musi wyglądać odrobinę inaczej. Skoro mechanizmy demokracji bezpośredniej (referenda) zawiodły ich nadzieje, czemu by nie spróbować demokracji pośredniej? W końcu politycy to przecież „wybrańcy narodu, realizujący jego wolę”. Urzędnicy unijni opracowali traktat, którego treść w niewielkim stopniu odbiega od treści traktatu konstytucyjnego i dla niepoznaki zmienili tylko jego nazwę.

To co w znaczącym stopniu uległo zmianie to sposób jego uchwalenia – politycy zdecydowali, że referenda nie będą tym razem potrzebne i do uchwalenia traktatu wystarczy jedynie ich podpis w odpowiednim miejscu (na chwilę obecną referendum planowane jest jedynie w Irlandii). A zatem tak wychwalany i podobno rozwinięty na zachodzie Europy model społeczeństwa obywatelskiego oraz demokratyczne procesy decyzyjne, zostały zastąpione przez sposób podejmowania decyzji charakterystyczny dla oligarchii. Grupa unijnych dygnitarzy stwierdziła po prostu, że w tak ważnej kwestii jak unifikacja prawno-administracyjna nie można pozwolić sobie na porażkę i należy za wszelką cenę doprowadzić do wejścia w życie traktatu, nawet wbrew obywatelom przyszłej Unii.

J.W. Goethe w rozmowie z J.P. Eckermannem powiedział, że o jedności Niemiec wcale nie świadczy fakt, że ich stolica będzie znajdować się w Berlinie ani to, że będą one zjednoczone pod względem politycznym. Goethe stwierdził, że o jedności imperium świadczy fakt, że na całym jego terenie „talary i grosze mają taką samą wartość (…) Niemcy są zjednoczone pod względem miar i wag, w sferze handlu i podróżowania, a także w stu innych podobnych rzeczach[2]”. Warto zastanowić się czy do zjednoczenia Europy, rzeczywiście potrzebny jest scentralizowany i biurokratyczny aparat władzy, czy musi się ona stać superpaństwem ze stolicą w Brukseli?

Odpowiedź na to pytanie przychodzi wraz ze zrozumieniem istoty prawdziwej integracji i zjednoczenia. Najlepszym z możliwych sposobów do osiągnięcia takiego stanu jest po prostu wolny handel oparty na podziale pracy. Tak jak firma (skala mikro), w której różne wydziały odpowiadają za różne kwestie działa bardziej efektywnie niż firma, w której podział obowiązków jest „scentralizowany”, tak też lepiej będą funkcjonowały państwa specjalizujące się w określonych dziedzinach i prowadzące ze sobą wymianę. Oczywiście pisząc o państwach mam raczej na myśli prywatne firmy, które znajdują się na ich terenie – nie zaś firmy należące do skarbu państwa.

Zjednoczona Europa w wizji polityków nie jest de facto zjednoczona ani silna. Zjednoczona Europa w ich rozumieniu ma polegać na przymusowej integracji politycznej i społecznej w celu utworzenia nowego homo europeicus, którego życiem kierować będzie interkontynentalne superpaństwo. Jeżeli politykom rzeczywiście zależałoby na integracji Europy, pozwoliliby oni ludziom decydować o jej kształcie i wymiarze, nie uciekając się do odgórnych nakazów i zakazów, egzekwowanych przez różne instytucje przymusu.

Jednakże politykom wcale nie zależy na „prawdziwym” zjednoczeniu Europy. Zależy im na realizacji własnych celów i na stopniowym poszerzaniu zakresu własnej władzy, co ma w przyszłości doprowadzić do utworzenia światowego rządu. Nie wszyscy z nich działają świadomie, ale jedno jest pewne – ktoś tym wszystkim musi kierować i istnieją grupy, które to robią. Legalizm za wszelką cenę jest jedną z metod, którą ta grupa sobie upodobała. Oczywiście może to być uznane za kolejną spiskową teorię dziejów, jednakże wiele wskazuje na to, że tym razem tak nie jest.


[1] Dane za wikipedia.pl

[2] H.H. Hoppe, Demokracja – bóg, który zawiódł, Warszawa 2006

Igor Belczewski

Tekst ukazał się w czternastym numerze Biuletynu Miłośników Dobrej Książki Tolle.pl.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *