Patryk Bąkowski „Kłótnia w rodzinie czy dysonans definicyjny”

…czyli o tym że nazwa to nie wszystko.

Dzisiejszy wywód zaczniemy od cytatu z profesora Sadurskiego:

(…)Dla liberalizmu (czy, by użyć brzydkiego słowa, libertarianizmu ekonomicznego) typu Friedricha Hayeka czy Miltona Friedmana, równość szans figuruje jako ideał rozumiany w sposób czysto formalny, jeśli w ogóle. „Life is not fair” – powtarza kilka razy Friedman w swej książce „Free to Choose” (napisanej wspólnie ze swą żoną Rose) i najwyraźniej nie sprawia mu to jakiegoś wielkiego dyskomfortu psychicznego czy intelektualnego. Tym różni się od Rawlsa, Dworkina czy Waldrona.

Na koniec, moją niechęć do afirmacji filozofii Hayeka wzmaga to, że jest on – w moim przekonaniu – autorem jednej z najbardziej fałszywych (w sensie niespełnienia) prognoz XX wieku, a mianowicie, że reformy typu „welfare state” muszą nieuchronnie prowadzić do państwa totalitarnego i gwałcącego ludzkie wolności i swobody polityczne. Wszystko, co wiemy o tendencjach rozwoju państw w wieku XX wskazuje na dokładnie odwrotną prawidłowość. Można nie lubić reform amerykanskiego New Dealu, reform brytyjskiego państwa dobrobytu po drugiej wojnie światowej czy powojennych państw skandynawskich – ale zarzuycić imk wzrastający trend w kierunku łamania praw obywatelskich i osobistych raczej nie można. Jakoś państwa wolnorynkowe (np, umiłowany przez libertarianow Hong Kong sprzed przejęcia przez Chiny) były bardziej gościnnym kontekstem dla aurorytaryzmu.

Swą fatalną prognozę Hayek wyraził już w swej bardzo wczesnej książce „The Road to Serfdom” (Droga do poddaństwa) – nawet w samym tytule, i nigdy z niej się nie wycofał. No ale, jak powiadają niektórzy, bardzo trudno jest coś przewidywać, a już zwłaszcza przyszłość.

Prof. Sadurski w swoim wywodzie na temat różnic w „liberalizmach” próbuje wytłumaczyć nam że ten liberalizm klasyczny, wolnorynkowy to on tak za bardzo nie jest git bo świat winniśmy sobie ułożyć tak aby było tak że „life is fair”.

Ale idźmy po kolei.
Na początek chciałbym zauważyć że Milton to za wiele z libertarianizmem nie ma wspólnego, a szczególnie z tym „libertarianizmem ekonomicznym” ale to drobny szczegół.

„równość szans figuruje jako ideał rozumiany w sposób czysto formalny, jeśli w ogóle”

Nie za bardzo wiem co znaczy to czysto formalny. To chyba kwestia niewygody definicji równości jaką profesor Sadurski zastaje u klasyków liberalizmu. Akurat Friedman o równości w swoim „Wolnym wyborze” dał dość szeroki wykład, który tkwił u podstawy tego dzieła, a z którym zgadzam się w całej rozciągłości.
Rozumiem dyskomfort profesora Sadurskiego co do tej nierówności w świecie. Jedni rodzą się w Monte Carlo i od kołyski zasuwają limuzynami, a inni rodzą się w Ugandzie (przepraszam wszystkich mieszkańców Ugandy jeżeli mylę się w ocenie poziomu życia w ich kraju) i nie mogą possać nawet cyca matki bo umarła na AIDS.
Możemy się zastanawiać jak rozwiązać problem dzieciaków cierpiących głód, i na pewno nie jest tak że liberalizm wolnorynkowy traktuje go (ten problem) czysto formalnie a tym bardziej jak twierdzi wielu ignoruje go całkowicie (śmiem twierdzić że bardziej mnie boli niedola tych dzieciaków niż niejednego socjalistę).
Jednak z drugiej strony nie możemy w imię równości stwierdzić że sprzedamy limuzynę tego bachora z Monte Carlo, aby pomóc dziecku z Afryki, a to w skrócie wydaje mi się insynuuję w jakiś sposób profesor.
Życie jest nie fair i choćbyśmy się usrali, że tak kolokwialnie powiem, to tego nie zmienimy. Równość jest zasadą o ile jest to równość traktowania ludzi, o ile jest to równość wobec prawa. Równość nie ma za to nic wspólnego z równością podziału, z, powiedzmy to dosadnie, z redystrybucją i janosikowaniem (tu chciałbym zauważyć że akurat Janosikowi w sumie bliżej do libertarian niż do socjalistów ale o tym kiedy indziej, a słowem „janosikowanie” posługuje się w jego obiegowej formie czyli – zabrać bogatym dać biednym), jakby to redystrybuowanie nie miało być szlachetne i w jak zawaluowany sposób ustanowione.
I wydaje mi się że tu spór toczy się właśnie między tymi dwoma równościami które niechybnie muszą wchodzić ze sobą w konflikt. Równość w tym janosikowym znaczeniu jak by pięknie nie była tłumaczona, a co więcej jaki by uczciwy człowiek jej nie wprowadzał, jest tylko przyczynkiem do jak najbardziej nierównego traktowania ludzi. I tu nie chodzi już nawet o podatki i państwowy wyzysk finansowy obywateli. Podstawy moralne i etyczne mają jakąś taką zadziwiającą skłonność do zacierania się we wszelkich regulacjach wytwarzanych przez państwo choćby pierwotnie tworzyli je najuczciwsi i najmoralniejsi. Nic tego nie zmieni, tak zawsze było i tak zawsze będzie. Co więcej nadawanie przywilejów mających służyć wyrównywaniu szans prędzej czy później prowadzi do dyskryminacji innych grup, mimo to przywileje pozostają a dyskryminacje próbuje się zwalczać wprowadzaniem kolejnych przywilejów.

moją niechęć do afirmacji filozofii Hayeka wzmaga to, że jest on – w moim przekonaniu – autorem jednej z najbardziej fałszywych (w sensie niespełnienia) prognoz XX wieku, a mianowicie, że reformy typu „welfare state” muszą nieuchronnie prowadzić do państwa totalitarnego i gwałcącego ludzkie wolności i swobody polityczne

Można nie lubić reform amerykanskiego New Dealu, reform brytyjskiego państwa dobrobytu po drugiej wojnie światowej czy powojennych państw skandynawskich – ale zarzuycić im wzrastający trend w kierunku łamania praw obywatelskich i osobistych raczej nie można. Jakoś państwa wolnorynkowe (np, umiłowany przez libertarianów Hong Kong sprzed przejęcia przez Chiny) były bardziej gościnnym kontekstem dla aurorytaryzmu.

Zacznijmy od końca – nie wiem którzy libertarianie wskazują Hong Kong jako ucieleśnienie libertariańskiego systemu wartości i zaczynam przypuszczać że myśl libertariańską pan profesor łączy jedynie z ekonomicznym anarchizmem (a w zasadzie rynkiem troszkę mniej ograniczonym niż inne) który jest także jedynie częścią ideologii anarchokapitalistycznej, która to z kolei jest częścią libertarianizmu (trochę chyba zagmatwałem 🙂 ).
Wracając jednak do sedna, czyli domniemanego błędu jaki Hayek popełnił w swej „Drodze do zniewolenia”. No cóż realia w jakich Hayek pisał swoje dzieło były nieco inne niż dzisiejsze. Technika trochę mniej rozwinięta, myślenie znacznie inne itd. itd.

Dziś po całych dziesięcioleciach w wielu dziedzinach nauka poczyniła postęp – choćby w zrozumieniu czym w codziennym życiu kieruje się szary człowiek, a przede wszystkim jak nim manipulować. Goebbels byłby zachwycony dysponując dzisiejszymi narzędziami propagandy i manipulacji.
Zasadniczo rzecz sprowadza się do tego aby ludzie sami chcieli oddać swą wolność, żeby sami prosili aby ktoś podjął za nich decyzje, a przede wszystkim aby czynili to zupełnie nieświadomie. Współczesny totalitaryzm rozumie że musi się oprzeć na ewolucji – powolnej zmianie świadomości, zachowań. Ja nie chce wnikać w to jak to się robi, bo i pewnie wiele w temacie raczej mógłbym dowiedzieć się od profesora niż samemu wydedukować a tym bardziej opisać.
Co więcej życie w „cywilizowanym totalitaryzmie” nie opiera się tak jak kiedyś na jawnej przemocy. Zresztą przemoc jest zdecydowanie bardziej paraliżująca wszelką swobodę i wolność gdy nie dotyka nas fizycznie a jedynie wzbudza strach. Dziś i tego tak bardzo nie trzeba choć państwowy aparat przemocy wobec obywatela w współczesnym świecie jest chyba silny jak nigdy. Wielki brat obserwuje nas na każdym kroku, od ulic poprzez wirtualną rzeczywistość po konta bankowe. Wystarczy że wysikam się w krzaczkach przy metrze, ściągnę coś tak absurdalnego jak „niematerialną własność” z Internetu, bądź zrobię przelew na więcej niż 15 tyś a już mogę być pewien że system niczym oko Saurona namierzy mnie jak małego Frodo.
Państwo nie potrzebuje na co dzień posługiwać się przemocą tak jak sugerował to Hayek. Posłuszeństwo wobec władzy mamy mieć wpojone od maleńkiego. To nie my mamy myśleć a państwo. Lewiatan prawdę ci powie.
Miliony ludzi nie są posłuszne wbrew swej woli, z powodu wiszącego nad nimi jarzma państwowej przemocy. Te miliony są posłuszne dlatego że coraz bardziej stają się matrixowymi bateryjkami.
I tu powoli możemy daleko w dupie zostawić wszelkie spory między lewicą a prawicą, wolnym rynkiem a interwencjonizmem. Sposób myślenia jaki wykształca w nas państwo determinuje w nas to że to państwo wcale do nas nie będzie musiało strzelać. Zwyczajnie każdy rozkaz wykonamy ku własnej radości. Każde ograniczenie przyjmiemy z zadowoleniem.

Ile to potrwa? Kiedy jednak zacznie się strzelanie?
Dziś przecież nie jest to istotne.
A właściwie nie tyle co istotne co zwyczajnie przecież absurdalne. Przecież walczymy o równość. O to aby każdemu żyło się dobrze – to że przy okazji niektórym zawsze lepiej. Nieistotne. To że prawo do decydowania będą mieli niektórzy – też nieistotne. Grunt że wszystkim będzie dobrze – ciepło, syto i napito.

Patryk Bąkowski

23 styczeń 2008

Tekst pochodzi z bloga autora Qatrykowe boje

2 thoughts on “Patryk Bąkowski „Kłótnia w rodzinie czy dysonans definicyjny”

  1. Niestety, państwo się rozrasta. Już w gimnazjum miałem demokratyczną agitkę. To właśnie działalność państwa. O ile w kwestiach np. aborcji czy choćby apolitycznych (np. marka samochodu, ulubiona potrwa) widać dużą różnorodność poglądów, o tyle w kwestiach działalności państwa i demokracji prawie wszyscy mają takie same zdanie. Tak jak anarchiści, tak i monarchiści są w defensywie. W ogóle, trudno powiedzieć, że są… Spotkać niedemokratę jest bardzo trudno. W państwowej szkole, na lekcjach WoS-u nie pokazuje się alternatyw dla rządów ludu. Ciekawe czemu WoS-owiec opowiadając o wolności w demokracji, nie wspomni, że za średniowiecznych monarchii raczej nie ścigano ludzi za narkotyki!?

  2. Oj Staszek Staszek!
    W średniowiecznej monarchii nie ścigano ludzi za narkotyki, bo nie znano jeszcze ani konopii indyjskich ani krzewu coca. A monopol na uprawę maku lekarskiego miały klasztory.
    Zamiast ścigania narkomanii były za to stosy dla babek zielarek które warzyły „magiczne mikstury”? Częśc z tych mikstur miała właściwości narkotyczne. To fakt!

    No to co Staszek. Jak się takiego „hajowicza” po amfie zamiast zamykać w mamrze spali na stosie pod zarzutem „praktyk czarnoksięskich” to będziesz zadowolony?

    Dla ustalenia uwagi zakres średniowiecznych swobód był dużo większy.

    Czy słyszał ktoś by w czasach Piasta Kołodzieja zwalczać chłopców za długie włosy?
    A słyszał to kto, żeby Władysław Łokietek cenzurował widowiska telewizyjne?
    Czy słyszał ktoś by Karol Wielki wprowadzał obowiązek zapinania pasów w samochodach?
    Albo by Fryderyk II Barbarossa cenzurował pornosy na video?
    Czy to Ulryk von Juntingen doliczał akcyzę do benzyny i zabraniał jeżdzić dieslem na oleju rzepakowym?
    A już na pewno nie Kazimierz Wielki zabraniał chłopcom i dziewczynom tańczyć Rock and Rolla.
    Że nie wspomnę o Torquemadzie, który dbał bardzo o Wolność kobiet i Z PEWNOŚCIĄ ich nie zmuszał do noszenia kwefów i burek.

    Jednym słowem Wolność jak cholera.
    Niektórzy mają wątpliwości ale…. to przecież „lewacki bełkot”. No nie?

    Aha! Dla ustalenia uwagi. Jestem za pełną legalizacją narkotyków.

    W Państwowej Szkole nie uczą jak to było w ustrojach innych niż demokracja.
    Ale przecież szkoła publiczna ma i tak niski prestiż wśród młodzieży więc co szkodzi pogrzebać w bibliotece czy w netcie, by znależć coś co by Ciebie Staszku interesowało.
    Choć dziś pamięć o Średniowieczu jest tak STRASZLIWIE szargana to jakoś nie miałem problemów ze zdobyciem w Bibliotece Narodowej ani „młota na czarownice” ani dzieł Św Augustyna. Nawet mnie za to nie zamknęli na CZTERY/OSIEM.

    Jak rozumiem Staszku cieszylibysmy się większą wolnością wtedy, gdyby jedynym żródłem informacji była Szkoła Parafialna a jedynym autorytetem ( nie zawsze douczony ) ksiądz proboszcz? A już wyłupianie oczu za czytanie „nieprawomyslnych” ksiąg byłoby szczytem Wolności? Co nie?
    Za tym tęsknisz Staszku?

    „Tak jak anarchiści, tak i monarchiści są w defensywie.”

    To nie moja sprawka! Timur nie ma ŻADNYCH dywizji.

    „W ogóle, trudno powiedzieć, że są… ”

    Są są! Paru anarchistów spotkałem na studiach. Monarchistów za to na tym forum. W realu tylko jednego. Był katechetą w wiejskiej szkole.

    „Spotkać niedemokratę jest bardzo trudno. ”

    Może mieszkają tylko w pałacach i drogich rezydencjach. A tam takich „chamów” jak my nie wpuszczają. Więc znasz już przyczynę Staszku więc nie rozpaczaj.
    Niedemokratów jest naprawdę sporo. I jakoś nie słyszałem by ich palono na stosach.

    To na razie tyle,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *