Adam Hajduk: „Przepaść” płacowa

Tzw. „wage gap”

Feministki przekonują nas do swojego nie tyle nawet religijnego co magicznego (wolicjonalne wyjaśnianie zjawisk zamiast przyczynowego) dogmatu, że za różnice płacowe kobiet i mężczyzn odpowiada zła wola pracodawców. Dowodem na to miałby być fakt, że różnice te nie wynikają z zakresu obowiązków związanych z zajmowanymi przez przedstawicieli obu płci stanowiskami, gdyż zajmują oni stanowiska podobne. Abstrahując od przymusu zatrudniania „słusznej” ilości kobiet na wszelkich stanowiskach (który sprawia, że przedstawiciele płci wydajniejszej mogą sobie zapracować na przeciętnie wyższe wynagrodzenie w jakikolwiek sposób oprócz tego, że zasłużą sobie na awanse na bardziej odpowiedzialne stanowiska); falsyfikacja jednego z wyjaśnień danego faktu, nie powoduje, że wyjaśniany fakt znika. Fakt ten muszą wyjaśniać inne czynniki. To, iż wiemy, że przypływów nie powoduje wiatr, nie świadczy o tym, że są one iluzją, albo że wywołuje je czyjaś wola, lecz że istnieje inne wyjaśnienie tego zjawiska – grawitacja księżyca. To że wyższych zarobków mężczyzn nie wyjaśnia zakres podejmowanych przez nich wraz ze stanowiskami zobowiązań, nie znaczy ani, że faktu tego nie trzeba wyjaśniać, ani że jest on wynikiem czyichś zachcianek. Niniejszy artykuł opisuje zarówno od strony teoretycznej (podstawy ekonomi) jak i empirycznej pomijane przez feministki przyczyny wyższych zarobków mężczyzn.

Rozpowszechnił się, albo raczej został rozpowszechniony przez pewną bardzo dobrze zorganizowaną i wpływową grupę, pewien absurdalny pogląd, że kobiety za tę samą pracę otrzymują mniej pieniędzy niż mężczyźni. Stwierdzenie to jest pewnym nieuprawnionym wnioskiem błędnie wyciąganym ze zdania, że kobiety na tych samych co mężczyźni stanowiskach zarabiają (statystycznie) mniej.

Teza, że kobiety zarabiają mniej za tę samą pracę, oznacza dokładnie, że za (posiadający postać pracy) towar o określonej wartości kupujący gotowi są zapłacić i płacą więcej, kiedy jest on oferowany przez mężczyznę. Już w tym miejscu widać, że teza ta jest absurdalna. Z doświadczenia wiemy, że ludzie niechętnie dają coś komuś za darmo (choć gdyby chcieli tak czynić, to należy bronić ich prawa do rozdawania własnego majątku, komukolwiek zechcą, niezależnie od płci, a więc też np. samym tylko mężczyznom). Wątpliwe wydaje się więc, że przedstawicielki bądź co bądź lewicowego ruchu (a w filozofii społecznej następczynie marksizmu i komunizmu), które oskarżają pracodawców o wyzysk, mogłyby mieć inne doświadczenia. Ale nawet gdyby miały, to również abstrahując od zwykłego ludzkiego doświadczenia, teza że ktoś mógłby płacić za ten sam towar więcej, po to tylko, aby kupić go od mężczyzny jest sprzeczna z podstawami ekonomi, z odkrytymi przez ekonomię obiektywnym zasadami dotyczącymi relacji zachodzących między ludźmi.

Jeżeli bowiem ktoś rozdawałby swoje pieniądze, przepłacając za towar (w postaci pracy czy jakiejkolwiek innej), to nie przetrwałby na rynku zbyt długo. W konsekwencji pozostałyby na tym rynku jedynie osoby i przedsiębiorstwa płacące uczciwie. To dlatego nie ma na rynku przedsiębiorców dyskryminujących miejskie widoki względem widoków górskich; każdy kto zdecydowałby się lokować swoje fabryki w górach, miałby może przez krótki czas piękny widok, ale podniósłby koszty tak, że szybko by splajtował. Podobnie nie widać smażalni ryb dyskryminujących zimę względem lata; każda smażalnia, której właściciel miałby urlop w tym samym czasie co wszyscy, tj. w lecie, a „pracował” w zimie, splajtowałby.

Kiedy tłumaczy się ludziom, że przedsiębiorca nie może, choćby nawet chciał, faworyzować ani miejsca lokalizacji swoich zakładów ani pory pracy odbywającej się w tych zakładach ani zatrudnianych grup społecznych, nie dociera to do ludzi. Pięćdziesiąt lat komunizmu wyrobiło w społeczeństwie przeświadczenie, że przedsiębiorca równa się opasły burżuj, którego jedyna „praca” polega na wydawaniu pieniędzy, gdy tymczasem jego pracą jest właśnie pieniędzy oszczędzanie; a starając się wykonywać swój fach, musi się on stosować do obiektywnych praw w takim samym stopniu, w jakim do obiektywnych praw musi stosować się mechanik, starający się dobrze wykonywać swoją robotę. Lekkomyślnie wydając pieniądze na swoje zachcianki, nie jest się dobrym przedsiębiorcą, niezależnie od tego, czy taką zachcianką jest jacht czy zatrudnianie mężczyzn. A klienci, nie kupując od nich towaru, nie zatrudniają lekkomyślnych przedsiębiorców, tak jak nikt nie zatrudni mechanika psującego samochody.

To, że przedsiębiorcy faworyzujący górskie widoki lub lato splajtowaliby, nie oznacza wcale, że nie są uprzedzeni do miejskich widoków albo zimy i nie wolą górskich widoków albo lata. Oni po prostu nie mogą faworyzować gór ani lata, chociaż w tym wypadku faktycznie by chcieli. W przypadku zatrudniania kobiet mam spore wątpliwości, czy mężczyźni chcieliby je dyskryminować. Szczerze mówiąc przypuszczam, że nawet wolą oni zatrudniać w swoich zakładach pracownice. Ujawnia się w tym męskie dążenie do aprobaty ze strony kobiet, tak typowe dla prawie wszystkich gatunków zwierząt. Mężczyźni przejawiają naturalną opiekuńczość wobec kobiet, o które muszą przecież rywalizować między sobą – czego nie muszą czynić kobiety czekające na mężczyznę. Świadectwem tej opiekuńczości niech będzie (zbyteczna w warunkach rynkowych) amerykańska ustawa z 1963, nakazująca taką samą płacę za taką samą pracę. Uchwalona została ona pięć lat przed pojawieniem się wraz z kontrkulturą jakichkolwiek symptomów drugiej fali feminizmu, nie mówiąc już o czasie jaki ów feminizm potrzebowałby, żeby się najpierw rozwinąć a następnie zacząć wpływać na politykę gospodarczą. Zresztą nawet gdyby szefowie próbowali dyskryminować pracownice a rynek im tego, wbrew logice, nie utrudniał, to i tak nie byliby w stanie tego uczynić. Przecież w działach ds. zatrudnienia i działach ds. zasobów ludzkich stanowiska zajmują głównie kobiety i to one podejmują decyzje na szczeblu, na którym da się rozróżniać mężczyzn i kobiety. Wyobrażacie sobie szefa wielkiego zakładu, który zatrudnia każdego ze swoich 200 000 pracowników dopiero po osobistym odbyciu rozmowy kwalifikacyjnej z nim…?!

Zresztą ci, tak podobno seksistowscy, szefowie już takimi samymi rasistami, antysemitami czy patriotami wcale nie są, mimo że skala tych zjawisk (przynajmniej rasizmu i patriotyzmu) jest w dużo większa niż nawet tego insynuowanego i urojonego seksizmu. Tymczasem jankeskie i Europejskie przedsiębiorstwa przenoszą się do Meksyku, Chin i Indii bez mrugnięcia okiem na czerwony, żółty czy czarny kolor nowych pracowników albo na interes narodowy. Potrzebnych podzespołów do swoich produktów amerykańskie zakłady nie wahają się kupić w Izraelu zamiast w Wielkiej Brytanii, jeżeli tylko w tym pierwszym kraju są one choćby odrobinkę tańsze. Zresztą empiryczne świadectwa braku uprzedzeń na rynku nie pojawiły się z chwilą nadejścia globalizacji. Od zawsze ci „obleśnie chciwi” (przecież tak ich postrzega lewica) przedsiębiorcy kupowali jak najtaniej. Każdy kupujący wybiera afrykańskie bogactwa naturalne zamiast bogactw europejskich, gdy te pierwsze są tańsze. Przykładem może być Polska, która pod koniec lat 90-tych, kiedy na węgiel nie było popytu, sprowadzała tańszy w wydobyciu węgiel z RPA, jednocześnie zamykając własne kopalnie.

Takie empiryczne dowody są bardzo ważne dla feministów. Bowiem niezależnie od tego, czy przechodząc na feminizm, człowiek traci rozsądek, czy nierozgarniętą osobę łatwiej zbałamucić feminizmem, nierozgarnięty człowiek zazwyczaj posiada znikomą zdolność analizy a od logiki (oraz matematyki) zupełnie ucieka, trzeba mu więc podstawić pod nos tak proste empiryczne fakty, aby nie musiał na ich podstawie wyciągać, żadnych wniosków. (Ewentualnie można posłużyć się jakimś szanowanym przez niego autorytetem. Najlepiej którymś z postmodernistów, których bełkot – w sensie technicznym, czyli „nonsens” – każdy może rozumieć jak zechce, a więc nie musi rozumieć go wcale, a podczas czytania których, czytelnik może też zlekceważyć swoje braki charakteru, gdyż autorzy ci piszą to, co w kulturze akurat dominuje. A więc schlebiają masom, nie skłonnym do wysiłku czy odpowiedzialności.)

To właśnie przez niechęć do myślenia i analizowania, kiedy mówię komuś, że dyskryminacja na rynku pracy jest niemożliwa do przeprowadzenia, odpowiada mi on, że tak nie może być, bo przecież on zna osobiście taki a taki przykład, kiedy kobieta pracuje dobrze a zarabia gorzej. Kiedy pytam się wtedy, czemu przedsiębiorca jest tak głupi, żeby rozdawać pieniądze, i czemu jego niegospodarne przedsiębiorstwo nie splajtowało, mój rozmówca nie jest w stanie odpowiedzieć (podobnie jak kreacjoniści nie są w stanie odpowiedzieć, w jaki sposób możliwe jest, żeby naturalna selekcja nie działała?). Nie przychodzi mu do głowy, że przedsiębiorca patrzy, jaki dochód zyskuje od każdego pracownika, i w zależności od tej informacji owego pracownika odpowiednio wynagradza; mojemu rozmówcy nie przychodzi też do głowy, że po prostu nie zna wszystkich informacji na temat pracownika albo pracownikiem jest jego krewna i to z jej narzekań mój rozmówca czerpie informacje o solidnej pracy przy marnych zarobkach. 84% osób uważa się za niedocenianych w pracy a tylko 3% za przeceniane (co oczywiście jest niemożliwe, bo każdy może być niedoceniany lub przeceniany tylko względem innych). W takiej sytuacji każde wyjaśnienie tego niedocenienia staje się dobre. Zazwyczaj jest to spisek kolegów czy koleżanek z pracy, zazdrość szefa o naszą „wysoką inteligencję” itp. (a ludzi w ten sposób się tłumaczących uznaje się za zarozumialców). Kobiety dostały tutaj do ręki inne wytłumaczenie: dyskryminację. Nic dziwnego więc, że ją wykorzystują. To samo uczyniliby mężczyźni, gdyby mówiło się bez przerwy o dyskryminacji mężczyzn, to też zaczęli by oni widzieć w nim przyczynę niedoceniania siebie.

O dowody empiryczne niższej wydajności kobiet jest w erze feminizmu niemal równie trudno jak o wyniki testów inteligencji w nazistowskich Niemczech (żydowskie dzieci wypadały w nich lepiej od niemieckich). Ponadto kiedy już jakieś badania przypadkowo zaprzeczą feministycznym dogmatom, nie powtarza się ich w kolejnych latach i w przypadku statystyk po prostu się one urywają. Na szczęście jednak jest ich wystarczająco dużo, aby nawet feministkę wprawić w zakłopotanie lub raczej w złość. Wiele z badań i statystyk (w tym ogólnokrajowych amerykańskich) przytoczonych jest w książce, czterokrotnego przewodniczącego NOW, największej feministycznej organizacji na świecie, Warrena Farrella „Dlaczego mężczyźni zarabiają więcej. Prawda o przepaści płac i co kobiety mogą na to poradzić”[1]. Oto podsumowanie tych badań i statystyk.

Otóż kobiety są mniej wydajnie, a zatem zarabiają mniej, gdyż:

  • 1) Pracują pod każdym względem krócej: częściej biorą urlopy, biorą mniej (wyjątkowo wysoko płatnych) nadgodzin, dwukrotnie częściej biorą urlopy chorobowe (co odbija się na średnim wieku śmierci kobiet i mężczyzn i jest własnym wyborem kobiet: życia zamiast pieniędzy) a nawet krócej pracują w jednej i tej samej firmie (co odbija się na ich doświadczeniu).
  • 2) Wybierają nisko dochodowe gałęzie gospodarki.
  • 3) Wybierają bezpieczniejsze zawody. 94% wypadków w pracy dotyczy mężczyzn. Mało jest kobiet w najniebezpieczniejszych zawodach: drwala, górnika (na Ukrainie 300 wypadków śmiertelnych rocznie), taksówkarza. A kiedy kobiety w tych zawodach już są, specjalnie dla nich obniża się efektywność tych zajęć, śrubując standardy bezpieczeństwa.
  • 4) Wybierają mniej odpowiedzialne zawody: np. lekarza pediatry zamiast lekarza chirurga.
  • 5) Wybierają wygodniejsze zawody, nie wymagające wystawiania się na uciążliwe warunki atmosferyczne i nieprzyjemne czynniki: np. recepcjonistki zamiast parkingowego, kelnerki zamiast kucharza.
  • 6) Wybierają bardziej satysfakcjonujące zawody: często pracują z ludźmi, wybierają prace zgodne ze swoimi priorytetami i filozofią życiową, częściej wiążą się ze sztuką. Być może mężczyźni też woleliby woleli by zamienić część pensji na satysfakcję z pracy, ale mają oni do utrzymania rodzinę. Nie mają wyboru, o którym tak krzyczą feministki.
  • 7) Są mniej skłonne do poświęcania się na rzecz firmy: wybierają pracę bliżej miejsca zamieszkania, nie decydują się na przeniesienia do fili firmy znajdujących się w nieciekawych regionach, rzadziej jeżdżą w delegacje.

Mimo że książka Farrella jest podręcznikiem dla kobiet, jak uczciwie podnieść swoją pensję, doganiając mężczyzn w efektywności zamiast zdawać się na łaskę panów z rządu, którzy wymuszą niezasłużone przywileje dla mniej efektywnych pracowniczek, to spotkała się ze strony feministek z zarzutem o anty-feminizm (ciekawe czy w takim razie w ogóle ją czytały czy wybrały zarzut o anty-feminizm w sposób wyrachowany?). Czyżby strategia wiktymizacji kobiet została posunięta już tak daleko, że jakakolwiek strategia polepszenia sytuacji kobiet inna niż wymuszanie przywilejów, jęczeniem „jak to im źle”, musi, jako odstępstwo od raz podjętej drogi, być uważana za herezję…?!

Wnioski płynące z obszernych statystyk przeanalizowanych przez Farrell-a i jego współpracowników potwierdzają również inni naukowcy.

Wnioski ujęte przez mnie w punkcie pierwszym i ostatnim potwierdza w swojej książce „Feminism and Freedom”[2] profesor City College w Nowym Jorku Michael Levin. Zbadał on i opisał w swojej książce fakty, że pracownice biorą mniej nadgodzin, dwukrotnie więcej pracownic niż pracowników oświadcza, że woli pracę na niepełnym etacie, pracownice, planując rozwój zawodowy, nie tak konsekwentnie jak pracownicy wiążą go z obecną firmą zatrudnienia (co skraca ich staż u konkretnego pracodawcy i zmniejsza doświadczenia w konkretnej firmie), są mniej skłonne do przenosin.

Wnioski ujęte w punkcie pierwszym potwierdzają nawet badania przeprowadzone w ramach realizowanego za pieniądze Unii Europejskiej przez Fundację Świętego Mikołaja programu wyrównującego sukcesy zawodowe mężczyzn i kobiet – chociaż rzecz jasna autorzy tych badań nie wyciągnęli z nich wniosków, które musiałyby być „niesłuszne”, co więcej wyciągnęli z tych badań wnioski „słuszne”. Zgodnie z tymi badaniami, liczba opuszczonych przez kobiety dni pracy jest o 25% większa niż dni opuszczonych przez mężczyzn, nadgodziny w ciągu ostatniego przed badaniem tygodnia wzięło 51% mężczyzn i tylko 17% kobiet, a 85% kobiet woli mieć nudną i źle płatną pracę kończącą się punktualnym fajrantem niż ciekawą i dobrze płatną pracę wymagającą pozostawania w niej po godzinach.

Wniosek ujęty w punkcie szóstym, tj., że kobiety zamieniają pensję na satysfakcję z pracy, potwierdzają autorzy głośniej i wyklętej przez feministki książki „Płeć mózgu”[3]. Piszą w niej oni: „Kobietom praca dostarcza satysfakcji (…) przede wszystkim są to pielęgnowane tam związki z ludźmi”. Potwierdzają oni również wnioski ujęte w punktach pierwszym, trzecim szóstym i siódmym, zauważając, że pracując „mężczyźni gotowi są na nadzwyczajne ofiary ze swojego szczęścia osobistego, zdrowia, czasu, związków przyjacielskich i uczuciowych”.

A wnioski ujęte we wszystkich punktach poza drugim potwierdza w swojej książce „The Inevitability of Patriarchy” Steven Goldberg[4]. Konstatuje on, że mężczyźni wykazują większą gotowość do poświęcenia swego czasu, bezpieczeństwa, zdrowia, odpoczynku, przyjemności i swojej sfery uczuciowej, aby wspiąć się w hierarchii.

Ogólnie rzecz biorąc, jak pisze Callahan-Levy w swojej książce „Sex differences in the allocation of pay”[5], kobiety słabiej wiążą swoje wynagrodzenie ze swoją pracą, bo czerpią z niej inne korzyści. A profesor Michael Levin, wiążąc fakt większego zawodowego wysiłku mężczyzn z wiedzą ekonomiczną, zauważa, że: „Nie ma żadnego kosmicznego kasjera, rozdającego pensje za zmaskulinizowany umysł. Nikomu się nie płaci, jeśli nie osiąga on rezultatów. Ale ponieważ mężczyźni częściej bardziej się starają, to jeśli nie przeszkodzi im się siłą, częściej niż kobiety osiągają wysoko płatne stanowiska”. Natomiast autorzy „Płci mózgu” dodają na temat programów wyrównujących sukcesy zawodowe mężczyzn i kobiet, że „Sztucznie wprowadzony system limitów powodowałby pewne zmniejszenie wydajności” i pytają retorycznie „Czy pozwolilibyście swoim dzieciom latać linią lotniczą affirmative action?”

Trzeba jednak oddać feministkom jedno, w kwestii wpływu urlopów rodzicielskich na gospodarkę poszły dobrą drogą. Faktycznie mężczyźni i kobiety powinni w równym stopniu zajmować się dziećmi. I to nie tylko po to, aby przywrócić związek między czasem pracy kobiet a ich – do tej pory zawyżanym – wynagrodzeniem, ale również dlatego, że dzieci wymagają opieki obojga rodziców, a ojcowie też mają prawo do swoich dzieci (o ile matka ich wcześniej nie wyskrobie albo nie zostawi w szpitalu).

Niestety feministki z tej drogi schodzą, nie potrafiąc się powstrzymać od schlebiania prawdziwym potrzebom kobiet. A te chciałby zajmować się dziećmi, a jednocześnie wyrobiono w nich przekonanie, że równa ilość pieniędzy za ich krótszą pracę im się należy. W takiej sytuacji zamiast nauczyć kobiety tego, że wybierając coś, tracą coś innego, wraca się do przymuszania pracodawców do zatrudniania mniej efektywnych pracownic za taką samą stawkę co resztę pracowników. Zatem łatwość ulegania przekonaniu o kobiecie jako ofierze znów daje o sobie znać wśród feministek, którym lżej jest wmówić sobie, że kobiety są dyskryminowane w pracy, niż że schlebiają one im, nie informując rzetelnie o tym, że między wychowywaniem dziecka a dochodami trzeba wybierać.

Wielu mogłoby się wydawać, że wnioskiem płynącym z przedstawionych tu faktów i analiz powinna być chęć zachowania obecnego status quo na rynku i jedynie zaprzestanie wszelkich prób dalszego wyrównywania płac mężczyzn i kobiet. Problemem jest jednak fakt, że zabiegów wyrównujących te płace podjęto już tyle, że już teraz płace są bardzo wypaczone na niekorzyść mężczyzn.

Przed nadejściem feministycznej wścieklizny, to jest w latach 50-tych, kobiety na wolnym amerykańskim rynku zarabiały średnio 59% tego co mężczyźni. No może na nie do końca wolnym amerykańskim rynku, bo w branży prywatnej zarabiały mniej, podczas gdy w branży państwowej, przymykającej oko na efektywność, łatwiej im było zaciemnić drobniejsze braki i zarabiać więcej niż owe 59% tego co mężczyźni. Od tamtego czasu systematyczna i radykalna ingerencja reżimu amerykańskiego w rynek, wolność i własność, dokonywana w imię feminizmu, doprowadziła do wzrostu wynagrodzenia kobiet do 85% w stosunku do wynagrodzenia mężczyzn. Ingerencja prowadzona przy pomocy takich metod jak:

a) ustawy o ilościowo równym zatrudnieniu w danych zawodach, o równych płacach, o równie szybkich awansach, o równej ilości kobiet i mężczyzn wśród kadr,

b) powoływanie ministerstw, pełnomocników i komisji mających za zadanie monitorowanie równości płciowej w przedsiębiorstwach oraz

c) procesy o dyskryminację,

doprowadziła zatem do niezasłużonego podniesienia zarobków kobiet o około 45%.

Co więcej, posunięto się nawet do takiego absurdu, że zaczęto likwidować „dyskryminację” wobec prywatnych przedsiębiorczyń, chociaż nie wiadomo, kto miałby je dyskryminować. Firmom państwowym nie tylko zakazano kierowania się przy wyborze wykonawców kryterium ceny i jakości a nakazano zastąpienie go kryterium równości płci, ale wręcz nakazano stosować przywileje wobec firm prowadzonych przez kobiety po to, aby wyrównać nierówności płynące z „dyskryminowania” tych firm przez sektor prywatny. W ten sposób państwowi zleceniodawcy, którzy zazwyczaj pewnie nawet nie wiedzieli jakiej płci jest „dyskryminowany” przez nich przedsiębiorca lub przedsiębiorczyni, teraz mieli obowiązek zaglądać przedsiębiorcy w majtki i po analizie wyników firmy na Wall Street węszyć narządów rozrodczych jej akcjonariuszek.

A trzeba dodać, że wbrew dogmatom feministycznym to właśnie wśród osób, których nie ma kto dyskryminować, tj. przedsiębiorców, różnice w dochodach między mężczyznami a kobietami były i nadal są największe. W czasach sprzed feministycznej gorączki przedsiębiorczynie były w stanie uzyskać dla swoich firm dochód w wysokości jedynie 39% tego dochodu, jaki swoim firmom wypracowywali mężczyźni. Po wielu ułatwieniach obecnie są w stanie uzyskać dla swoich firm dochód w wysokości 59% tego, co zarabiają firmy prowadzone przez przedsiębiorców.

Tak więc rozwiązaniem kwestii dochodów kobiet i mężczyzn nie jest zachowanie status quo obecnych przepisów ale uelastycznienie tych przepisów przywracające je do dawnej formy. Będzie się to musiało stać niezależnie od roli, jaką w tym odegra Ruch Obrony Praw Mężczyzn, gdyż wymusi to sama ekonomia. Co prawda przedsiębiorstwa konkurujące ze sobą w kraju, w którym państwo narzuca przywileje kobiet, demotywują swoich pracowników do pracy, wysiłku i inwencji w takim samym stopniu, a zatem taki feministyczny system może się utrzymać, gdyż między firmami utrzymuje się stan równowagi; ale sukcesy przedsiębiorstw i krajów konkurujących ze sobą na rynku międzynarodowym są zależne od wolności w sferze zatrudnienia i płac w takim samym stopniu, jak są zależne od wszystkich pozostałych wolności gospodarczych. Tak samo zwolennicy dalszego wyrównania płac jak i zwolennicy tylko dotychczas przeprowadzonych zmian niszczą gospodarkę, dlatego muszą być albo usunięci przez nas, dla naszego własnego dobra, albo usunie ich rynek międzynarodowy w postaci chińskich i indyjskich produktów.

A forsowana przez feministki teza o luce płacowej nie jest jedyną szkodliwą ekonomiczną tezą feminizmu. W podobny sposób, choć na trochę mniejszą skalę szkodliwe są jego tezy – i wynikające z nich pomysły „naprawcze” – dotyczące rzekomej dyskryminacji kobiet przez system bankowy. Miałby on krzywdzić kredytowane przez siebie kobiety. Tak, ci ponoć pazerni i bezduszni bankierzy w cylindrach mieliby hamować swoją zachłanność i uszczuplać swoje portfele po to tylko, aby gnębić biedne kobietki… A ich banki miałyby przy tym świetnie prosperować i nie ponosić żadnych ekonomicznych konsekwencji za swoją lekkomyślność… Na szczęście jednak, aby udzielać kredytów, trzeba zbierać informacje na temat zdolności kredytowych. W tym więc wypadku znacznie łatwiej jest społeczeństwu nie tylko logicznie ale też empirycznie pokazać, że feministki nie mają racji. Postulaty feministyczne dotyczące bankowości pojawiają się więc dosyć rzadko.

Wracając jednak do luki płacowej, ciekawe, że feminiści walczący o wyrównywanie płac marnowali w latach 60-tych swój cenny czas na marsze, demonstracje, manify, rzucanie kamieniami, prelekcje i wykłady zamiast zwietrzyć interes w tym, że podobno 50% siły roboczej jest ekstremalnie niedopłacane. Przecież zatrudniając jedynie kobiety, mogliby oni, płacąc swoim pracownicom jedynie 60% tego, co normalnie płaci się za daną pracę, ściągnąć do swoich przedsiębiorstw najlepszych pracowników, których inni by lekceważyli, a dodatkowo obcięliby 40% kosztów zatrudnienia. Każdy, kto miał choć trochę do czynienia z rynkiem, wie, że takie korzyści dają gigantyczną przewagę nad konkurencją.

Może jednak ci demonstranci nie byli pazerni i nie zależało im na pieniądzach, może zależało im na sprawiedliwości. W takim razie czemu nie wykorzystali w tym celu właśnie możliwości założenia własnego interesu? Przecież płacąc kobietom zawsze odrobinę więcej niż tyle, ile płaci się im gdzie indziej, nie tylko powinni nieprzerwanie zbijać kokosy, wykańczając konkurencję, ale też sprawiać, że pensja kobiet będzie nieubłaganie zbliżać się do pensji mężczyzn – ostatecznie zrównując się z nią. Przecież firmy, nie chcąc być skazanymi jedynie na męskich pracowników (których pensje – podobno nieprzyzwoicie zawyżane – muszą doprowadzać interesy do ruiny) i przegrać konkurencji z firmami feministów musiałyby z tymi firmami konkurować o kobiety, powoli podnosząc paniom stawki do wysokości tych, które proponowaliby kobietom przedsiębiorczy feminiści. Feminiści, aby zapewnić sobie nieprzerwane zyski a jednocześnie stopniowo wzbogacać kobiety, powinni jedynie nieprzerwanie podnosić paniom stawkę trochę powyżej średniej krajowej dla kobiet, a ta średnia krajowa goniłaby stawkę obowiązującą w feministycznych przedsiębiorstwach. W przeciągu dekady stawki kobiet i mężczyzn wyrównałyby się zupełnie, jeżeli nie poprzez świadome wyrywanie sobie tańszych pracowników, to przez kolejne plajty firm, które przed takim wyrywaniem sobie pracowników miały seksistowskie opory.

Jednak uczestnicy marszów w głębi serca wcale nie widzieli w pracownicach tańszej siły roboczej i szansy dla siebie na zbicie majątku. Szansę dla siebie widzieli w stworzeniu stanowisk ministrów ds. psucia gospodarki i demografii, tj. ministrów ds. równości płci. Tymczasem jedynym sposobem na wywołanie niesprawiedliwej nierówności jest nierównouprawnienie, a za te może być odpowiedzialne tylko – jak sama nazwa wskazuje – prawodawstwo. A te jest obecnie w rękach feministek. Dlatego nic dziwnego, że mężczyźni zarabiają za tę samą pracę mniej, podlegając dyskryminującemu ich prawu, w którym mnóstwo jest płacowych i zatrudnieniowych przywilejów kobiet. Praca kobiet zamieniających swoją efektywność na: satysfakcję z pracy, bezpieczeństwo czy wolny czas (np. na pójście do lekarza) warta jest jedynie 59% tego, co praca mężczyzny; w takim wypadku przymus płacenia za nią dzisiejszych 85% tego co za pracę mężczyzny jest zaniżaniem płacy mężczyzn wobec płacy kobiet o aż 32%. I miejmy nadzieję, że jeżeli nawet dotychczasowa niesprawiedliwość zostanie nieprędko cofnięta, to przynajmniej nie będzie się posuwać w kierunku jeszcze większej skrajności.

Przypisy:

[1] Warren Farrell, Dlaczego mężczyźni zarabiają więcej. Prawda o przepaści płac i co kobiety mogą na to poradzić, One Press, Warszawa 2007.

[2] Michael Levin-a, Feminizm and Freedom, Transaction Books, New Brunswick, Nowy Jork, 1979.

[3] Anne Moir, David Jessel, Płeć mózgu, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2002.

[4] Steven Goldberg, The Inevitability of Patriarchy, Temple Smith, Londyn 1977.

[5] Callahan-Levy i inni, Sex differences in the allocation of pay w „Jurnal of Personality and Social Psychology”, nr. 37 1997, str. 433-446.

Adam Hajduk

Text ukazał się także na blogu autora:
maskulizm.blog.onet.pl

20 thoughts on “Adam Hajduk: „Przepaść” płacowa

  1. *sigh*
    >> Feministki przekonują nas do swojego nie tyle nawet religijnego co magicznego
    >> (wolicjonalne wyjaśnianie zjawisk zamiast przyczynowego) dogmatu
    >>
    Kotle, poznaj garnek. Garnku, kocioł.

    >>Jeżeli bowiem ktoś rozdawałby swoje pieniądze, przepłacając za towar (w postaci pracy
    >>czy jakiejkolwiek innej), to nie przetrwałby na rynku zbyt długo.
    >>
    W ten sposób dowiadujemy się też np. że czarni nigdy nie byli *tak naprawdę* dyskryminowani, tylko gorsi i tyle.
    Po po prostu nie możemy dopuścić do naszych umysłów myśli, że istnieje coś takiego, jak kultura i instytucje, które wpływają na nasze życie. Nie, jest tylko rynek, który rządzi wszystkim! I nie możemy dopuścić myśli, że rynek nie jest Walrasiańskim mechanizmem, tylko dynamicznym środowiskiem, w którym istnieją co prawda tendencje (na które wpływają zresztą w/w czynniki instytucjonalne) ale są one li tylko tendencjami.

    >> Przecież w działach ds. zatrudnienia i działach ds. zasobów ludzkich stanowiska zajmują
    >> głównie kobiety i to one podejmują decyzje na szczeblu, na którym da się rozróżniać
    >> mężczyzn i kobiety.
    >>
    Według feminizmu nie tylko mężczyźni mogą mieć patriarchalny sposób myślenia.

    >> rasistami, antysemitami czy patriotami wcale nie są, mimo że skala tych zjawisk
    >> (przynajmniej rasizmu i patriotyzmu) jest w dużo większa niż nawet tego insynuowanego i
    >> urojonego seksizmu.
    >>
    Choć nie chcę tutaj zaprzeczać problemom rasizmu, antysemityzmu i patriotyzmu, myślę, że (przynajmniej) w zachodnich społeczeństwach są one mniej ważne niż patriarchia.

    >> Takie empiryczne dowody są bardzo ważne dla feministów.
    >>
    Polska sprowadzała węgiel z RPA, ergo seksizm nie istnieje. Ach tak! Czemu wcześniej na to nie wpadłem! Teraz wszystko jest oczywiste!

    >> Bowiem niezależnie od tego, czy przechodząc na feminizm, człowiek traci rozsądek, czy
    >> nierozgarniętą osobę łatwiej zbałamucić feminizmem, nierozgarnięty człowiek zazwyczaj
    >> posiada znikomą zdolność analizy a od logiki (oraz matematyki) zupełnie ucieka, trzeba mu
    >> więc podstawić pod nos tak proste empiryczne fakty, aby nie musiał na ich podstawie
    >> wyciągać, żadnych wniosków.
    Och nie, obraziłeś mnie, teraz absolutnie muszę porzucić feminizm!
    A serio: radziłbym dorosnąć. Przydaje się czasem.

    >> dyskryminacja na rynku pracy jest niemożliwa do przeprowadzenia
    >>
    Zdaniem niektórych ekonomistów (vide Nowi Klasycy) bezrobocie też jest „niemożliwe.” Dlatego zamknijmy oczy i udawajmy, że nie istnieje. Lalalalalala!

    >>Nie przychodzi mu do głowy, że przedsiębiorca patrzy, jaki dochód zyskuje od każdego
    >>pracownika, i w zależności od tej informacji owego pracownika odpowiednio wynagradza
    >>
    A widział ktoś kiedyś piękne tabelki w Excelu z listą nazwisk po lewej i „ile nam ten pracownik zarobił” po prawej? Ja tam nie widziałem. Może coś jak Nessie. Są zdjęcia więc Nessie *musi* istnieć

    >> Otóż kobiety są mniej wydajnie, a zatem zarabiają mniej, gdyż: (itd. itp.)
    A może kobiety biorą więcej urlopów itd., bo to dla nich jedyny sposób rekompensowania sobie niższych płac, jakie otrzymują albo dlatego, że czują się skrzywdzone przez dyskryminację i czują się mniej powiązane z firmą, stąd nie pracują tak ciężko? Cum hoc ergo propter hoc.

    >> Być może mężczyźni też woleliby woleli by zamienić część pensji na satysfakcję z pracy, ale
    >> mają oni do utrzymania rodzinę. Nie mają wyboru, o którym tak krzyczą feministki.
    Biorąc pod uwagę to, że celem feminizmu jest oswobodzenie nie tylko kobiet, ale też mężczyzn z kulturowych stereotypów, ten punkt służy jedynie wsparciu feminizmu.

    >> doprowadziła zatem do niezasłużonego podniesienia zarobków kobiet o około 45%.
    Brak mi słów, doprawdy. Raz, zgodnie z tą logiką oznacza to, że jeśli kiedyś tam gdzieś tam na „wolnym rynku” (który był tak wolny jak kozi zad trąbą) to znaczy, że jeśli gdziekolwiek kiedykolwiek kobiety zarabiają więcej, to nie dzięki własnemu wysiłkowi tylko dzięki państwowym przywilejom. Faaaaaajnie.

    Itd. Mógłbym tak kawałek po kawałku rozkładać cały tekst na części pierwsze, ale jakoś żal mi czasu. Ostatni punkt na temat aktywistów jest szczególnie absurdalny. Oczywiście jestem jak najbardziej przeciwko jakiemukolwiek „feministycznemu” prawodawstwu, ale sposób rozumowania autora mnie naprawdę dobija.
    Bo skracając ten długaśny tekst, argument tu przedstawiony przebiega mniej więcej tak: załóżmy że mamy wolny rynek i dyskryminacja nie istnieje; z tego możemy wywnioskować, że nie opłaca się dyskryminować, ergo że dyskryminacja nie istnieje. Brawo. Biję pokłony przed wyższą logiką Pana „maskulisty” której zapewne, jako niższa istota (jak wszyscy feminiści oczywiście) nigdy nie zrozumiem. Na pewno taki Uebermensch, jakim jest autor jest jednym z najbogatszych ludzi świata, skoro jest o tyle bardziej inteligentny niż my wszyscy debile. Co? Nie, nie potrzebuję na to dowodów empirycznych. Aprioryczni Uebermensche zarabiają więcej. Tak mówią Ludwig van i Hans Herman, więc tak *musi* być!

    Miłego dnia. 😉

  2. Witaj Jędrzeju! Witajcie Drodzy Forumowicze!

    Mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia wreszcie i ja zacznę pisać długie posty i że Syndrom Ezoteryczno-Militarystyczny ( jak nie urok to przemarsz wojsk ) wreszcie się u mnie skończy.
    Jeszcze tylko ten PIT i chwila zgrozy by zobaczyć raz jeszcze ile mojej krwawicy idzie na różne Świątynie Opatrzności, różnych urzędasów i ich Umiłowane Blondyny którym się przecież NALEŻY. A takoż niektórych „liberałów” co to na nomenklaturowym dopingu kase zrobili a teraz ziemię za bezcen kupili, zalesili i „w imię Wolności” wyciągają swe tłuste łapska po MOJE w postaci unijnej dotacji za zalesianie. Gwoli sprawiedliwości nie tylko moje, ale też Hansa, Jeana, Miguela, Giuseppe, Andreasa i Bjorna też. Żeby nie być seksistowskim zauważam oczywiście, że zapłaci też Vesna, Dolores, Marie, Helga, Agnetha i Mirella też.

    Ale na temat. Nie wiem czy autor tego posta jest konlibem czy też nie. Ale jego „logika” jest doprawdy uderzająca. I nazwanie go „Übermanschem” jek najbardziej uzasadnione.

    Kobieta jako pracownik mniej wydajny? U mnie w firmie tego jakoś nie widać. Może dlatego, że te co miały urodzić dziecko już urodziły.
    Firma w której pracuję jest komercyjna i rozlicza nas z efektów które można porównać.

    Nie jestem zwolennikiem „feminazizmu” czyli uszczęśliwiania kobiet na siłę na bazie dyrdymalów wymyślonych przez „panienki z dobrych domów” co o losie „zwykłej kobiety” g… wiedzą.
    Ale wkurza mnie też patriarchalizm i żeby było śmieszniej, to za dokładnie to samo za co wkurza mnie feminazizm.

    Ja po prostu chcę by kobieta miała WYBÓR.
    Gdy jakaś kobieta jest ciepła i lubi czekać z obiadem na męża, niechaj będzie taka i nie życzę sobie by jakaś nawiedzona „nawracała” taką na skoki ze spadochronem i diabli wiedzą co jeszcze.

    Ale nie życzę sobie aby jakich świr z Biblią w kieszeni i „świętym obłędem w oczach” żelazną rózeczką zapędzał do garów taką, której się marzy doktorat z chemii organicznej.

    Tak na marginesie byłem onegdaj olimpijczykem z chemii, a w swym dość długim życiu poznałem tylko dwie osoby które w te klocki były ode mnie lepsze.
    Dobrze zauważyliście! OSOBY! Rodzaj żeński. Bo to były kobiety.

    Być może w pracy fizycznej gdy się doliczy czas ciąż i wychowania małego dziecka teza imć ( nomen omen ) Adama Hajduka jakoś trzyma się kupy, ale już w pracy umyslowej bywalo różnie.

    Z drugiej jednak strony jest wysoce zastanawiające dlaczego zwolennikom patriarchatu ( i równocześnie arystokracji siłą rzeczy ) jakoś nie wydaje się sprzeczna doktryna o bezwartościowości kobiety jako pracownika z PRAKTYKĄ czasów feudalizmu, kiedy to nie tylko chłopi ale też CHŁOPKI zasuwały w polu i nie było przebacz nawet dla tych ciężarnych i z małymi dziećmi.

    Wiecie może co to są POWIJAKI?

    To taki wynalazek z czasów feudalizmu. Taki becik na sztywno krępujący ruchy niemowlęcia.
    Wynaleziono go po to, aby dzieci pracujących chłopek się nie „rozpełzały” a także po to gdyż wielu i Panów jak i ekonomów ( ach ten aryjsko-pruski styl ) uwielbiały jak dzieci leżały na miedzy w szeregu jak żołnierze na defiladzie.

    „Aprioryczni Uebermensche zarabiają więcej.”

    Prawda że zarabiają więcej. Ale zwykle zawdzięczają swoje zarobiki „odpowiedniemu” urodzeniu. 🙁

    Ale nadejdzie wreszcie taki dzień, kiedy powiemy im Jędrzeju „Ręce VON od Naszej Wolności”

    to na razie tyle,

  3. Pan Kuskowski,

    „W ten sposób dowiadujemy się też np. że czarni nigdy nie byli *tak naprawdę* dyskryminowani, tylko gorsi i tyle.”
    Twierdzi Pan, że czarni nie pracowali/gorzej? Może mi Pan wyjaśnić jak grupa społeczna bez dostępu do edukacji a obecnie o gorszym dostępnie do edukacji oraz pochodząca z biedniejszych rodzin mogła pracować równie dobrze?

    „Po po prostu nie możemy dopuścić do naszych umysłów myśli, że istnieje coś takiego, jak kultura i instytucje, które wpływają na nasze życie.”
    Ależ możemy, piszę wyraźnie, że istnieje masa ułatwień dla kobiet, które sprawiają, że mężczyźni nie dostają za pracę tyle ile jest warta. Ale właśnie, są to utrudnienia instytucjonalne a nie rynkowe, na rynku nie da się przepłacać bez powodu.

    „Polska sprowadzała węgiel z RPA, ergo seksizm nie istnieje. Ach tak! Czemu wcześniej na to nie wpadłem! Teraz wszystko jest oczywiste!”
    Żałosna manipulacja. Prawdziwe wnioskowanie z artykułu: Ludzie których oskarża się o seksizm, rasizm, antysemityzm i nacjonalizm nie mają obiekcji kupować taniej od Żydów, murzynów ani wyprowadzać kapitału do Chińskich wrogów. Ergo, nie mają chyba też obiekcji kupić pracy kobiet jeżeli jest tego warta i za tyle ile jest warta.

    „Zdaniem niektórych ekonomistów (vide Nowi Klasycy) bezrobocie też jest “niemożliwe.” Dlatego zamknijmy oczy i udawajmy, że nie istnieje.”
    Proszę odnieść się do tez i pokazać więc w jaki sposób teza ekonomi jest obalona, ludzie prowadzą firmę rozrzutnie i nie splajtują…? W jaki sposób?

    „Brak mi słów, doprawdy. Raz, zgodnie z tą logiką oznacza to, że jeśli kiedyś tam gdzieś tam na “wolnym rynku” (który był tak wolny jak kozi zad trąbą) to znaczy, że jeśli gdziekolwiek kiedykolwiek kobiety zarabiają więcej, to nie dzięki własnemu wysiłkowi tylko dzięki państwowym przywilejom.”
    Zatem:
    1. Proszę pokazać jakie mężczyźni mieli rzekomo kiedyś przywileje, skoro uważa pan, ze kiedyś rynek nie był wolny.
    2. Kobiety zarabiają więcej nie dzięki własnemu wysiłkowi dlatego że istnieje ogromna żądowa pomoc na rynku pracy. Ja bym nic nie miał przeciwko temu, żeby właśnie zaczęły się same wysilać. Niestety myślenie dać a potem udawać że same zapracowały dominuje.

    Reszty Pańskich opryskliwych zaczepek nie warto komentować.Przede wszystkim ględzenie o Ubarmanschach o urodzeniu o Panach o arystokracji itd., to klasyczne argumenty dyletantów: reductio ad Hitlerum – kiedy nie masz argumentów wyzywaj adwersarza od nazistów.

    Pan Timur
    „U mnie w firmie tego jakoś nie widać.”
    A czy u Pana w firmie jednocześnie kobiety zarabiają mniej? A jeżeli tak a mimo tego twierdzi Pan, że pracują wydajnie, to czemu nie zmienią pracy i nie doprowadzą do plajty niesprawiedliwego pracodawcy?

  4. Przepraszam, ale tekst:
    1) pomija presję kulturową, sprowadzając wszystko do kategorii pieniądza (tym się różni kolibrowska ekonomia od libertarianizmu ;))
    2) zakłada sztuczny podział na bardziej wydajnego mężczyznę i mniej wydajną kobietę, co jest już samo w sobie beznadziejne, jako że istnieją bardziej wydajne kobiety i bardziej wydajni mężczyźni, tak jak i mniej wydajne kobiety i mniej wydajni mężczyźni; nie sądzę, żeby biologiczne uwarunkowania miały tu grać jakąś rolę… znam wiele kobiet, które mają dużo większą wiedzę i inteligencję ode mnie.

  5. Hm.. w sumie temat mało mnie kręci, ale mam takie pytanie: (nie mam żadnych danych na ten temat, podpieram sie tylko słowami zasłyszanymi w mediach) skoro kobiety na takich samych stanowiskach, co mężczyźni są tak samo wydajne, a zarabiają 20% mniej, to mam pytanie: dlaczego pracodawca nie zwolni wszystkich mężczyzn, by na ich miejsce zatrudnić kobiety? Sporo by zaoszczędził…:)

  6. Pomijając ładunek emocjonalny jaki zawiera tekst i ostrość sądów coś mimo wszytko w tym jest.
    Jasne że nie jest do końca tak że kobiety są głupsze czy mnie wydajne, ale spójrzcie na to w ten sposób: jeżeli jest tak że kobiety są dyskryminowane płacowo to przecież żyjąc z takim przyzwoleniem społecznym na ta dyskryminacje w zasadzie każda firma powinna zatrudniać tylko kobiety – to czysty zysk – nie dość że pracownice pracują tak samo jakby mieli pracować mężczyźni to jeszcze można im mniej płacić. O dziwo jakoś takie firmy istnieją jedynie w tych obszarach rynku gdzie liczą się zdolności kobiet a nie to że można je dyskryminować.
    W każdym razie nie jest to wszystko akie czarno białe.

  7. Jasiu…

    „Zdaniem niektórych ekonomistów (vide Nowi Klasycy) bezrobocie też jest “niemożliwe.” Dlatego zamknijmy oczy i udawajmy, że nie istnieje. Lalalalalala!”

    Cholera, nie mam pojęcia o co im come on, więc powiem tak: domyślam się, że chodzi im (NK) o rynek w formie nieskrępowanej.
    Pamiętam, jak na spotkaniu ASE, na którym byłem, doszliśmy do wniosku, że nadwyżek w gospodarce nie ma (ew. „nie może być”:), tak samo, jak niedoborów. Ale jeżeli uznamy pracę ludzką za towar, to istnienie bezrobocia niedobrowolnego jest nadwyżką siły roboczej, nad miejscami pracy. A przecież nadwyżek nie może być. Możesz mi więc to wytłuszczyć jakoś?

  8. Panie Cyprowski,

    1.Faktycznie, artykuł pomija presję kulturową, jednak gdyby miał ją poruszać, to stwierdziłby, że od 30 lat działa ona (i nie tylko ona, również oficjalne restrykcje) przeciw mężczyznom.
    2.Nie zakłada podziału na wszystkich bardziej wydajnych mężczyzn od wszystkich mniej wydajnych kobiet. To że coś takiego jest z góry zakładane przez większość czytelników, i że zatem mogą w ten właśnie sposób potraktować artykuł, jest winą analfabetyzmu statystycznego (jak ujmuje to Pinker), który szerzą właśnie zwolennicy równości (nie mylić z równouprawnieniem). To przecież dla nich przecież jeżeli nie 50:50 to 100:0.

  9. Aż dziw mnie bierze że logiczne argumenty pana Adama nie przekonują kolegów

  10. Drogi LUDziku!

    Argumenty logiczne?!!!
    Przede wszystkim artykuł imć. A. Hajduka jest nacechowany emocjonalnością godną… nie powiem kogo, bo znowu będzie że to bolszewicka propaganda.

    Dla mnie jest to zbiór mantr religijnego fanatyka, a to z logiką nie ma wspólnego nic a nic.

    No chyba że przymiotnikiem „logiczny” opatrujemy każdą wypowiedź konliba czy konserwatysty, zaś przymiotnikiem „nielogiczny” każdą wypowiedź kogoś innego.

  11. Czy naprawdę prześledzenie wywodu jest tak utrudnione publicystycznym (emocjonalnie nazywanym „emocjonalnym”) charakterem tekstu?

  12. Jeszcze jedna sprawa.Jak to miałoby się niby stać,że pod względem przekonań dotyczących efektywności pracowników przedsiębiorczynie i przedsiębiorcy mieliby się różnić od reszty społeczeństwa…?!Jak to miałoby się stać,że (zakładając,że kobiety i mężczyźni pracują równie efektywnie) przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie posiadaliby stereotyp gorzej pracującej kobiety a społeczeństwo (które przecież,jeżeli jest w stanie forsować ustawy wyrównujące płace,to musi w większości wierzyć,że kobiety i mężczyźni pracują identycznie) takiego stereotypu by nie posiadało…?! A gdyby nawet społeczeństwo różniło się zdaniem od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń, to na jakiej podstawie można by przypuszczać, że społeczeństwo wie lepiej od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń,które po pierwsze są najbliżej interesu,a po drugie,jako że są to ich pieniądze,są najbardziej zmotywowane do dbania o ten interes.

    Moim zdaniem pracodawcy i pracodawczynie są święcie przekonani o równości płciowej nie mniej niż społeczeństwo (a wręcz bardziej). Jednak gdy pracują u nich konkretne osoby pracodawcy widzą, jak te osoby pracują, i płacą im odpowiednio do tej pracy. Potem kiedy tych wszystkich zatrudnionych ujmie się statystycznie okazuje się, że pracownice pracowały gorzej i dostawały mniej niż pracownicy, i jest to zaskoczeniem dla pracodawcy lub pracodawczyni, którzy wierzyli, że takiego efektu nie będzie, bo wszyscy będą pracować równo.

  13. @ Adam Hajduk:
    „Twierdzi Pan, że czarni nie pracowali/gorzej? Może mi Pan wyjaśnić jak grupa społeczna bez dostępu do edukacji a obecnie o gorszym dostępnie do edukacji oraz pochodząca z biedniejszych rodzin mogła pracować równie dobrze?”
    >>
    Twierdzi Pan, że czarni nie byli dyskryminowani? Nawet pomijając to, że czarni byli dyskryminowani przy przyjmowaniu do pracy (bo istniał stereotyp, że są zawody, którymi szanujący się Afroamerykanin zajmować się nie powinien – tak jak, niestety, dziś nadal istnieje podobny stereotyp względem kobiet – które to zawody, tak to akurat wypadało, wypadały jako lepiej opłacane), to chociażby, że mieli gorszy dostęp do edukacji jednak świadczy trochę o dyskryminacji, jak by nie patrzeć…

    „Żałosna manipulacja. Prawdziwe wnioskowanie z artykułu: Ludzie których oskarża się o seksizm, rasizm, antysemityzm i nacjonalizm nie mają obiekcji kupować taniej od Żydów, murzynów ani wyprowadzać kapitału do Chińskich wrogów. Ergo, nie mają chyba też obiekcji kupić pracy kobiet jeżeli jest tego warta i za tyle ile jest warta.”
    >>

    Większość feministek uważa, że patriarchia przenika praktycznie całą kulturę – i akurat się z nimi w tym zgadzam. Nie zamierzam przekierowywać dyskusji na tego typu tory, ale pozwolę sobie jedynie zauważyć, że z tego, że ktoś nie jest rasistą nie da się w żaden sposób wywnioskować, że nie jest też seksistą. Nie wiem, może Pańskie nadludzkie umiejętności logiczne pozwalają Panu na takie sylogizmy. Moja przemocjonalizowana psychika jednak wysiada.

    „Ale właśnie, są to utrudnienia instytucjonalne a nie rynkowe, na rynku nie da się przepłacać bez powodu.”
    oraz:
    „Proszę odnieść się do tez i pokazać więc w jaki sposób teza ekonomi jest obalona, ludzie prowadzą firmę rozrzutnie i nie splajtują…? W jaki sposób?”
    >>
    Pozwoli Pan, że wyjaśnię. Prawie wszystkie tezy ekonomii (a będąc studentem ekonomii raczej wiem co nieco na ten temat) odnoszą się do wyidealizowanego stanu równowagi, stanu końcowego, jednostajnie działającej gospodarki itd. (owe różne modele się od siebie różnią, ale esencja pozostaje ta sama). To oznacza, że istnieją pewne ekonomiczne tendencje, które prowadzą do tych właśnie stanów równowagi. Co nie oznacza, że na realnym rynku nie mogą istnieć nieekonomiczne, instytucjonalne tendencje, które działają w przeciwnym kierunku.

    Tak więc jeśli dyskryminacja jest wystarczająco powszechna, tendencje ekonomiczne niekoniecznie wystarczają, żeby przeciwdziałać tendencji w kierunku dyskryminacji. Tzn. jeśli większość firm prowadzi dyskryminację, to nawet jeśli istnieje pewna mniejszość, która nie dyskryminuje, niekoniecznie musi to stanowić zagrożenie (szczególnie w krótkim okresie) dla tych firm, które to jednak robią. W dodatku w skartelizowanej i zmonopolizowanej przez Państwowe przywileje gospodarce ekonomiczne siły konkurencji mają coraz mniejsze znaczenie i czynniki instytucjonalno-kulturowe coraz większe.

    Istnieją jeszcze szersze argumenty, które możnaby tu przywołać. Jak już pisałem, ocena krańcowej produktywności pracowników jest dość utrudniona, bo mimo że praca jest relatywnie niespecyficznym czynnikiem, na rynku pracy istnieją ogromne asymetrie informacyjne na niekorzyść pracodawców; z tego względu ekonomiczne procesy, za sprawą których płace miałyby dążyć do poziomu produktywności krańcowej są mocno utrudnione i ograniczone, więc jakiekolwiek procesy nieekonomiczne mają większy wpływ na ostateczny wynik.

    Mógłbym tak pisać i pisać, ale większość z tego napisał już Roderick Long o tutaj: http://praxeology.net/unblog10-04.htm#12
    BARDZO polecam się zapoznać.

    W efekcie, jeśli przyznamy, że jeśli dyskryminacja jest szeroko rozpowszechniona, to może ona w sposób instytucjonalny podtrzymywać samą siebie albo przynajmniej hamować swój własny koniec (a wzrost płac wskazuje na to, że ten koniec w żółwim tempie nadchodzi), Pański argument, że dyskryminacja nie istnieje opiera się na założeniu, że dyskryminacja nie istnieje – bez tego założenia nawet siły rynkowe nie muszą koniecznie doprowadzić do wyrównania się płac, a jeśli doprowadzą, to mogą to czynić bardzo wolno.

    „1. Proszę pokazać jakie mężczyźni mieli rzekomo kiedyś przywileje, skoro uważa pan, ze kiedyś rynek nie był wolny.”
    >>
    ?
    Jakby rynek był wolny to ta strona by nie istniała, wszyscy rozeszlibyśmy się do domów i się cieszyli. Kapitalizm jest skartelizowanym, zmonopolizowanym i zaregulowanym na śmierć rynkiem. Sam fakt kartelizacji rynku – tzn. zmniejszenia wpływu konkurencji na wyniki rynkowe – tzn. zmniejszenia wpływu czynników ekonomicznych na wyniki rynkowe wspiera wszelkie aspekty kulturowe. A jedynym przywilejem, jakiego mężczyźni potrzebują, jest sama kultura męskiej dominacji, która jest całkiem wszechobecna, jeśli tylko popatrzeć dookoła i stara jak świat.

    „2. Kobiety zarabiają więcej nie dzięki własnemu wysiłkowi dlatego że istnieje ogromna żądowa [sic!] pomoc na rynku pracy. Ja bym nic nie miał przeciwko temu, żeby właśnie zaczęły się same wysilać. Niestety myślenie dać a potem udawać że same zapracowały dominuje.”
    >>

    …i zero dowodu na to, że wzrost płac jest spowodowany czym innym niż wzrost produktywności; zresztą „feministyczna wścieklizna” zaczęła się trochę później niż lata 50te, a jeszcze później pojawiły się jej polityczne efekty; co ze wzrostem w międzyczasie?

    „Reszty Pańskich opryskliwych zaczepek nie warto komentować.Przede wszystkim ględzenie o Ubarmanschach o urodzeniu o Panach o arystokracji itd., to klasyczne argumenty dyletantów: reductio ad Hitlerum – kiedy nie masz argumentów wyzywaj adwersarza od nazistów.”
    >>
    A gdzie ja w ogóle mówię o nazistach (albo Panach albo arystokracji – proszę mnie nie mylić z kolegą Timurem ;))? To, że kuzynka Nietschego musiała zbastardyzować jego filozofię na potrzeby nazizmu nie oznacza, że musimy iść w jej ślady 😉 Czułem się jednakowoż uprawniony odpowiedzieć na Pańskie opryskliwe zaczepki względem feministów/ek (tzn. nasza rzekoma nieumiejętność logicznego myślenia itd.). Jeśli Pan jest więc chętny odłożyć na bok swój ton wyższości nad całą resztą ludzkości, ja z wielką chęcią odłożę na bok moje opryskliwe zaczepki (choć, nie powiem, czasem przyjemnie jest się wyżyć na arogancji ;))

    „A czy u Pana w firmie jednocześnie kobiety zarabiają mniej? A jeżeli tak a mimo tego twierdzi Pan, że pracują wydajnie, to czemu nie zmienią pracy i nie doprowadzą do plajty niesprawiedliwego pracodawcy?”
    >>
    No właśnie dlatego – że wszyscy inni również płacą mniej.

    @smootny

    „Hm.. w sumie temat mało mnie kręci, ale mam takie pytanie: (nie mam żadnych danych na ten temat, podpieram sie tylko słowami zasłyszanymi w mediach) skoro kobiety na takich samych stanowiskach, co mężczyźni są tak samo wydajne, a zarabiają 20% mniej, to mam pytanie: dlaczego pracodawca nie zwolni wszystkich mężczyzn, by na ich miejsce zatrudnić kobiety? Sporo by zaoszczędził…:)”
    >>
    Właśnie dlatego – że panuje kultura, wedle której społecznie opłaca się dyskryminować, choć ekonomicznie nie. Albo dlatego, że sam ma preferencję w kierunku dyskryminacji. Albo dlatego, że jest przekonany o niższej produktywności kobiet. Albo dlatego, że jest przekonany, że to w innych sektorach gospodarki kobiety są dyskryminowane – a on sam płaci dokładnie tyle, ile powinno być. Nie zwolni też wszystkich mężczyzn choćby dlatego, że związki zawodowe są też zdominowane przez mężczyzn – ale to insza historia… 🙂

    „Pamiętam, jak na spotkaniu ASE, na którym byłem, doszliśmy do wniosku, że nadwyżek w gospodarce nie ma (ew. “nie może być”:), tak samo, jak niedoborów. Ale jeżeli uznamy pracę ludzką za towar, to istnienie bezrobocia niedobrowolnego jest nadwyżką siły roboczej, nad miejscami pracy. A przecież nadwyżek nie może być. Możesz mi więc to wytłuszczyć jakoś?”
    >>
    Z chęcią wytłumaczę co nieco :). Otóż po pierwsze, nadwyżek w gospodarce rozumianej jako całość (włącznie z rynkiem pieniądza, co ważne) być faktycznie nie może (Prawo Saya i jako uogólnienie, Prawo Walrasa). To oznacza, że nie może być bezrobocia przy innych rynkach w równowadze. Ale może istnieć nierównowaga na jednym rynku, jeśli istnieje „odwrotna” nierównowaga na innych rynkach. Dlaczego taka nierównowaga miałaby się pojawić? Jest wiele wytłumaczeń i musiałbym się bardzo zagłębiać – np. argument „efficiency wage” i problem agencji; sztywność cen („price stickiness”- bardzo często przywoływana w kontekście rynku pracy), tzn. niezdolność dostosowania się cen do warunków rynkowych – w oczywisty sposób przeszkadzająca w działaniu Prawa Saya; bezrobocie koniunkturalne – czyli nagłe szoki popytowe, na które rynek nie zdążył odpowiedzieć; niepełna informacja (ponownie, w przypadku rynku pracy dość duży czynnik, odpowiadający za bezrobocie frykcyjne, choć niektórzy (bodaj Friedman na przykład) się kłócą, czy bezrobocie frykcyjne jest dobrowolne); bezrobocie strukturalne – sprowadzająca się do dyskoordynacji oczekiwań między pracodawcami i pracobiorcami i przy założeniu, że praca jest w pewnym stopniu specyficzna; pewnie jakby była nieco wcześniejsza godzina to by mi się jeszcze coś przypomniało. W skrócie, rynek jest bardzo bogaty w różnego rodzaju fenomeny i choć wizja Austriacka jest zasadniczo prawdziwa, trzeba pamiętać o pewnych jej ograniczeniach.

    @ Adam Hajduk

    „1.Faktycznie, artykuł pomija presję kulturową, jednak gdyby miał ją poruszać, to stwierdziłby, że od 30 lat działa ona (i nie tylko ona, również oficjalne restrykcje) przeciw mężczyznom.”
    >>
    Założenie, i to bardzo naciągane. To, że feminizm jest popularny na uniwersytetach (co w Polsce jest nadal nieprawdą raczej) nie oznacza, że jest popularny ogólnie (vide autor chociażby)

    „Jeszcze jedna sprawa.Jak to miałoby się niby stać,że pod względem przekonań dotyczących efektywności pracowników przedsiębiorczynie i przedsiębiorcy mieliby się różnić od reszty społeczeństwa…?!Jak to miałoby się stać,że (zakładając,że kobiety i mężczyźni pracują równie efektywnie) przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie posiadaliby stereotyp gorzej pracującej kobiety a społeczeństwo (które przecież,jeżeli jest w stanie forsować ustawy wyrównujące płace,to musi w większości wierzyć,że kobiety i mężczyźni pracują identycznie) takiego stereotypu by nie posiadało…?! A gdyby nawet społeczeństwo różniło się zdaniem od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń, to na jakiej podstawie można by przypuszczać, że społeczeństwo wie lepiej od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń,które po pierwsze są najbliżej interesu,a po drugie,jako że są to ich pieniądze,są najbardziej zmotywowane do dbania o ten interes.”
    >>

    Bardzo ciekawy argument, aczkolwiek ma parę dziur.
    Po pierwsze, zakłada, że „społeczeństwo” rządzi, co powinno zapalić czerwoną lampkę w głowie każdego libertarianina – a państwo ma okazjonalny interes w promowaniu postępowych spraw, po to, by zapobiegać radykalizmowi.
    Po drugie, chęć wyrównania płac nie musi wynikać z przekonania, że kobiety i mężczyźni rzeczywiście pracują jednakowo.
    Po trzecie (drugie najważniejsze), że tak to ujmę, popyt społeczny nie dziedziczy wszystkich charakterystyk popytów indywidualnych – to znaczy, z tego, że „społeczeństwo” chce wyrównywać płace nie musi oznaczać, że poszczególni ludzie chcą wyrównywać płace – na zasadzie prohibicji, każdy chce móc pić, ale nie każdy chce, żeby inni mogli pić; nawet jeśli ktoś chce politycznego wyrównywania płac, być może w życiu osobistym jest wciąż seksistą. W końcu radykalne feministki nie raz narzekały na hipokryzję postępowych lewicowców, którzy oficjalnie chcieli równości, ale prywatnie wciąż byli seksistami (w końcu czy chłopak Andrei Dworkin, który ją bił i gwałcił, nie był anarchistą?).
    Po czwarte i chyba najważniejsze, nie zawsze ludzie muszą łączyć pewne zjawiska ze sobą, np. to, że kobiety wybierają gorzej opłacane zawody, biorą więcej urlopów etc. samo w sobie może być rezultatem istnienia błędnych stereotypów płciowych, wedle których kobiety „bardziej nadają się” do pewnych zawodów, które dziwnym trafem losu okazują się być przy okazji gorzej opłacane – ale jeśli ktoś nie zauważa tego powiązana, może formalnie popierać równość płac, jednocześnie jednak podtrzymując struktury tej równości przeciwdziałające.

    „Moim zdaniem pracodawcy i pracodawczynie są święcie przekonani o równości płciowej nie mniej niż społeczeństwo (a wręcz bardziej). Jednak gdy pracują u nich konkretne osoby pracodawcy widzą, jak te osoby pracują, i płacą im odpowiednio do tej pracy. Potem kiedy tych wszystkich zatrudnionych ujmie się statystycznie okazuje się, że pracownice pracowały gorzej i dostawały mniej niż pracownicy, i jest to zaskoczeniem dla pracodawcy lub pracodawczyni, którzy wierzyli, że takiego efektu nie będzie, bo wszyscy będą pracować równo.”

    Skąd to Pańskie przekonanie wynika – nie wiem; efekt „glass ceiling” w końcu odnosi się do kobiet; molestowanie seksualne w pracy (pozornie niepowiązane, ale pokazuje pewną kulturę meśkiej dominacji) jest nadal przeważająco domeną mężczyzn. No i ponownie, podjęty już przeze mnie argument – wycena usług pracy nie jest taka łatwa. W praktyce jest ona prawie niemożliwa; pracodawcy z reguły nie mają dostępu do zgrabnych kolumienek z listami krańcowych produktywności poszczególnych pracowników. Jedyny powód, dla którego w Jednostajnie Działającej Gospodarce praca byłaby wyceniana według krańcowej produktywności są czynniki ewolucyjne. Podobnie argumentował Armen Alchian w debacie o to, czy firmy maksymalizują zysk zgodnie z regułami krańcowymi – ostateczny wynik tej debaty był taki, że firmy tak naprawdę nie maksymalizują zysku, ale te, które są gorsze w maksymalizowaniu zysku niż inne wypadną z rynku – tak samo firmy nie opłacają dokładnie krańcowej produktywności, po prostu te, które lepiej przybliżają krańcową produktywność płacami będą bardzie konkurencyjne – ale to wszystko, przypominam, w warunkach Jednostajnie Działającej Gospodarki; o komplikacjach, które po drodze wynikają, pisałem wyżej.

    Tak więc ów dowód, że pracodawcy nie dyskryminują, opiera się na argumencie ewolucyjnym, który jak pokazałem wyżej, aby mógł działać w pełni, opiera się na założeniu, że pracodawcy nie dyskryminują.
    A więc Pański argument, Panie Hajduk, jest okrężny.

  14. „A gdzie ja w ogóle mówię o nazistach (albo Panach albo arystokracji – proszę mnie nie mylić z kolegą Timurem ;))?”

    Hm. O co chodzi?

  15. Pan @kuskowski.

    „Twierdzi Pan, że czarni nie byli dyskryminowani?”
    Twierdzę,że jeżeli ktoś miałby tracić pieniędze na swoim rasiźmie tracąc dobrych pracowników,to by się na to nie zdecydował.A jakby się zdecydował,to nierasistowska konkurencja by go wygryzła.

    Ja:“Prawdziwe wnioskowanie z artykułu: Ludzie których oskarża się o seksizm, rasizm, antysemityzm i nacjonalizm nie mają obiekcji kupować taniej od Żydów, murzynów ani wyprowadzać kapitału do Chińskich wrogów. Ergo, nie mają chyba też obiekcji kupić pracy kobiet jeżeli jest tego warta i za tyle ile jest warta.”
    Pan:”z tego, że ktoś nie jest rasistą nie da się w żaden sposób wywnioskować, że nie jest też seksistą. Nie wiem, może Pańskie nadludzkie umiejętności logiczne pozwalają Panu na takie sylogizmy. Moja przemocjonalizowana psychika jednak wysiada.
    Pańska przeemocjonalizowana psychika zbacza na adpersonam a pańskie zdolności logiczne wyciągają nieprawidłowe wnioski. Mój argument pokazuje, że ludzie nie są w stanie kierować się własnymi uprzedzeniami (żadnymi, tj. uprzedzeniami ogólnie) w biznesie i tysie.

    „w skartelizowanej i zmonopolizowanej przez Państwowe przywileje gospodarce ekonomiczne siły konkurencji mają coraz mniejsze znaczenie i czynniki instytucjonalno-kulturowe coraz większe”.
    Zgdzam się.I ta scentralizowana gospodarka pokazuje, że umiejętności kobiet są przeceniane a one same faworyzowane. W państwowoych przedsiębiorstwach radza sobie lepiej niż w prywatnych. Dla mnie jest jasnym, że przy tych samych kwalifikacjach zarówno kobieta jak i meżczyzna wolą zatrudnić kobietę.

    „…i zero dowodu na to, że wzrost płac jest spowodowany czym innym niż wzrost produktywności;
    Istnieje ogromna państwowa ingerencja zmierzająca do pomocy kobietom pracownicom i kobietom pracodwaczyniom. Twierdzić że to nie przynosi efektów a jednocześnie że jakaś „patriarchalna kultura” wpływa na różnice płac to nonsens.

    “feministyczna wścieklizna” zaczęła się trochę później niż lata 50te,
    XIX-stego wieku. 😉

    smootny:“skoro kobiety na takich samych stanowiskach, co mężczyźni są tak samo wydajne, a zarabiają 20% mniej, to mam pytanie: dlaczego pracodawca nie zwolni wszystkich mężczyzn, by na ich miejsce zatrudnić kobiety? Sporo by zaoszczędził…:)”

    „Właśnie dlatego – że panuje kultura, wedle której społecznie opłaca się dyskryminować, choć ekonomicznie nie”
    Tzn.? Jak to ekonomicznie nie opłaciłoby się zwolnić mężczyzn i zatrudnić kobiet za 20% mniej? Proszę Pana, materiałów i technologii też dotyczyły przyzwyczajenia, tradycje, ale jednak zmieniano systemu na wydajniejsze.Jest wiele zbadanych (mimo przeciwności urzędów statystycznych i ich odpowiedników) czynników niższej efektywności kobiet. O niektórych mówią same feministki: urlop macierzyński, zwalnianie się do chorego dziecka.

    „Założenie, i to bardzo naciągane. To, że feminizm jest popularny na uniwersytetach (co w Polsce jest nadal nieprawdą raczej) nie oznacza, że jest popularny ogólnie (vide autor chociażby)”
    Jest popularne w polityce. Jest popularne w społeczeństwach zachodu. Jest popularne w społeczeństwie polskim,kulturowo!,nikt nie uważa się za feministkę,ale wszyscy zgadzają się z postulatami feministycznymi.Inna sprawa,że patriarchalizm to też kulturowe sprzyjanie kobiecie.Ba, sama natura to sprzyajanie kobiecie.Marnujemy w ten sposób cenne zasoby ludzkie, wykorzystywać powinno się zasoby,w tym człowieka,do tego,do czego się nadaje. I nie mam tu nic przeciwko pracy kobiet, jeżeli się nadają.

    Zresztą przeciwko zamianie ról też nic bym nie miał,ale niech kobiety przypłacają taką samą płacę taką sama pracą i takimi samymi kostami, niech spotyka je tyle samo wypadków przy pracy, taka sama odpowiedzialność w pracy, niech pracóją równie długo,niech biorą na siebie tyle samo stresu i wreszcie niech finansują rodzinę, kiedy ojciec będzie z dzieckiem.

    Ja:“Jak to miałoby się niby stać,że pod względem przekonań dotyczących efektywności pracowników przedsiębiorczynie i przedsiębiorcy mieliby się różnić od reszty społeczeństwa…?!Jak to miałoby się stać,że (zakładając,że kobiety i mężczyźni pracują równie efektywnie) przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie posiadaliby stereotyp gorzej pracującej kobiety a społeczeństwo (które przecież,jeżeli jest w stanie forsować ustawy wyrównujące płace,to musi w większości wierzyć,że kobiety i mężczyźni pracują identycznie) takiego stereotypu by nie posiadało…?! A gdyby nawet społeczeństwo różniło się zdaniem od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń, to na jakiej podstawie można by przypuszczać, że społeczeństwo wie lepiej od przedsiębiorców i przedsiębiorczyń,które po pierwsze są najbliżej interesu,a po drugie,jako że są to ich pieniądze,są najbardziej zmotywowane do dbania o ten interes.”
    Pan:”Bardzo ciekawy argument, aczkolwiek ma parę dziur.
    Po pierwsze, zakłada, że “społeczeństwo” rządzi, co powinno zapalić czerwoną lampkę w głowie każdego libertarianina
    To może inaczej, państwo wie lepiej niż przedsiębiorcy? Już to przerabialiśmy…

    „państwo ma okazjonalny interes w promowaniu postępowych spraw, po to, by zapobiegać radykalizmowi.”
    No właśnie. Nie o dobro gospodarcze tu chodziło ale o uspokojenie lobby „postępowego”.

    „Po drugie, chęć wyrównania płac nie musi wynikać z przekonania, że kobiety i mężczyźni rzeczywiście pracują jednakowo.”
    Mowa jest uznaniu prawa „równa płaca za taką samą pracę” i przekonaniu, że kobiety i mężczyźni powinni zarabiać tyle samo wynikającym z tego prawa. Owo przekonanie z uznania tego prawa wynika tylko przy założeniu równej pracy kobiet i mężczyzn.Widać stąd wyraźnie, że w teorii wszyscy uważają, że kobiety są efektywne (zawyżają ich efektywność) w praktyce natrafiają na kontrargumenty, które niesłusznie uznają za wyjątki.

    „Po trzecie (…) nawet jeśli ktoś chce politycznego wyrównywania płac, być może w życiu osobistym jest wciąż seksistą.”
    Któryś przedsiębiorca miałby pragnąć równości kobiet w całym państwie ale u siebie w przedsiębiorstwie woleć kosztowną dyskryminację?

    „Po czwarte i chyba najważniejsze, nie zawsze ludzie muszą łączyć pewne zjawiska ze sobą, np. to, że kobiety wybierają gorzej opłacane zawody, biorą więcej urlopów etc. samo w sobie może być rezultatem istnienia błędnych stereotypów płciowych, wedle których kobiety “bardziej nadają się” do pewnych zawodów, które dziwnym trafem losu okazują się być przy okazji gorzej opłacane – ale jeśli ktoś nie zauważa tego powiązana, może formalnie popierać równość płac, jednocześnie jednak podtrzymując struktury tej równości przeciwdziałające.”
    Myli Pan tu równość płac z równością dochodów. Ja tylko protestuje przeciwko kłamaniu o nierówności płac za tę samą pracę. Natomiast przeciwko kobietach w górnictwie, na froncie itd. Nic nie mam. Ja nie chcę ciężkiego zawodu, niech kobiety harują i zarabiają a nie marudzą!

    Ja:“Moim zdaniem pracodawcy i pracodawczynie są święcie przekonani o równości płciowej nie mniej niż społeczeństwo (a wręcz bardziej). Jednak gdy pracują u nich konkretne osoby pracodawcy widzą, jak te osoby pracują, i płacą im odpowiednio do tej pracy. Potem kiedy tych wszystkich zatrudnionych ujmie się statystycznie okazuje się, że pracownice pracowały gorzej i dostawały mniej niż pracownicy, i jest to zaskoczeniem dla pracodawcy lub pracodawczyni, którzy wierzyli, że takiego efektu nie będzie, bo wszyscy będą pracować równo.”
    Pan „Skąd to Pańskie przekonanie wynika – nie wiem;”
    Więc tłumaczę. Stąd że całe społeczeństwo jak mówi w teroii, to uważa kobiety za równo efektywne, ale jak ma do czynienia z konkretną kobietą, to już widzi ją jako mniej efektwyną.

    „efekt “glass ceiling” w końcu odnosi się do kobiet;”
    Chciałby pan również to zmienić? Nie rozumie pan zjawiska spłaszczenia krzywej gaussa dal mężczyzn? No to niech 50% nobli dostają kobiety i niech 50% patentów będzie przyjmowane od kobiet. Mamy najwyżej 5% kobiet nadających sie na noblistki i 1,5% nadających sie na wynalazczynie. Zrezygnujmy z 90% odkryć i 97% wynalazków.

    „molestowanie seksualne w pracy (pozornie niepowiązane, ale pokazuje pewną kulturę meśkiej dominacji) jest nadal przeważająco domeną mężczyzn.”
    No i tu wychodzą lata wpływu kobiecego a potem feministycznego punktu widzenia na społeczeństwo. Molestowanie, czyli pewna skrajność tranzakcji między mężczyzną a kobietą, w której on sprzyja jej a w zamian za to przebywa w jej otoczeniu, otacza się tą płcią, patrzy na uśmiech a w bardziej zaawansowanych przypadkach wchodzi w romans, świadczy tylko o tym, że mężczyźni podświadomie sprzyjają właśnie kobietom. Nawet jeżeli wiedzą, że nie będa uprawiali seksu z pracownicami, to odzywa się w nich attawizm: zbliż do siebie kobiety. Obecnie do tej nieuczciwej wymiany „praca za pozory relacji” doszło jeszcze złamanie tej umowy. Kobiety najpierw świadomie godzą się wykorzystać swoją seksualność dla profitów, a potem chciałby samych profitów bez poświęcenia tej seksualności.

    Cały czas sugeruje Pan, że jeżeli argument wolnorynkowy byłby fałszywy, szybko musimy przyjąć, że to kobiety są prześladowane. Bez żadnych argumentów mielibyśmy przyjąć jakieś puste bajania o patriarchalnej kulturze. Ja mam dokładnie odwrotne zdanie. Patriarchalna kultura i natura sprzyjają kobiecie. Wynika to z biologii, z przychologii ewolucyjnej. Co więcej jest poparte statystykami dotyczącymi różnic w pracy kobiet i mężczyzn. Co najmniej 7-mioma różnicami.

    I proszę mi nie mówić, że feministki rozumieją w ogóle samą istotę różnic w efektywności pracy. One zazwyczaj są socjalistkami i tak też myślą. Stąd np. filmy propagandowe o bochaterskich kobietach które wywalczyły sobie „taką samą płacę za taką samą pracę” w górnictwie (zdaje się że ze Skarlet Johanson ale tylko mi się tak roi). U Pana też widzę tę tendencję, chciałby Pan tyle samo kierwniczek, nie bacząc, że wśród najlepszych z najlepszych proporcje płci są drastycznie naruszone. Jak wobec tego można mieć zauwanie do pańskich doświadczeń dotyczących sytuacji mniej drastycznego naruszenia tych proporcji.

    Co do argumentu ewolucyjnego, jak to się stało Pana zdaniem, że ze wszystkich plemion żadne nie osiągnęło większego sukcesu tworząc cywilizację, gdzie pracowałyby kobiety? Ani śródziemnomorze, ani Bliski Wschód, ani Subkontynent Indyjski, ani Chiny, ani mniejsze cywilizacjie Azteków, Majów itd.

  16. Jeszcze parę rzeczy mi umknęło.

    „dowód, że pracodawcy nie dyskryminują, opiera się na argumencie ewolucyjnym, który jak pokazałem wyżej, aby mógł działać w pełni, opiera się na założeniu, że pracodawcy nie dyskryminują”.
    Nic takiego Pan nie pokazał. Pokazał Pan jedynie, że mechanizmy gospodarki nie są doskonałe. Nie przeczy to faktowi, że mechanizmy te działają antydyskryminacyjnie, podczas gdy dowolność, jaką miałyby charakteryzować się stereotypy, nie jest w stanie popychać gospodarki w przeciwną stronę ani nawet hamować rynkowych tendencji do równania wartości płacy z wartością pracy. Firma dyskryminująca kogoś owszem może splajtować prędzej lub później w zależności od tego, jak powszechny byłby fałszywy stereotyp. Ale splajtować prędzej czy później ona musi.

    A teoria ewolucyjna, do której się pan odwołał, jest właśnie tym, do czego odwoływałem się w artykule. Nie wiem, czemu mi Pan ją „odkrywczo” przedstawia. Firmy,które przypadkowo wybrałyby drogę dyskryminacji, splajtowałyby wyparte przez te, które przypadkowo wybrały drogę niedyskryminacji (bądź mniejszej dyskryminacji).

    Zastanówmy się jednak, czy faktycznie dane o jakości pracy kobiet i mężczyzn są tak trudno dostępne? Obecnie trąbi się o nich wszędzie. Skoro zna je każda średniowykształcona pracownica, czy nie zetknęli się z nimi szefowie? A 50 lat temu? Dochody kobiet do dochodów mężczyzn miały się jak 100 do 59, przy czym kobiety i mężczyźni są wszędzie. Uważa pan, że nikt się nie zorientował, że może zarobić 41 centów, za któe zatrudni ponad 2/3 (41/59) kolejnego pracownika? Czy możliwe by to było w przypadku różnic w cenach drewna w jakimś odległym miejscu powiedzmy Brazylii i Konga? A mając dwa rodzaje pracowników pod nosem, w każdym domu po jednym, nikt się nie skapnął…? Widzę, że ideologia feministyczna przez ostatnie 150 czy więcej lat osadziła się w mentalności bardzo głęboko.

    Twierdzi Pan, że pracodawcy by się nie zorientowali, że należy kobiecie płacić więcej. Hmmm… Czy nie ma zawodów, w których kobiety są opłacane lepiej? Jakoś pracodawcy orientowali się, kiedy mają zapłacić lepiej i ile więcej mają zapłacić…

    Czy banki nie wiedzą, wobec powszechnej inwazji medialnej, że kobiety podobno zarabiają mniej niż warta jest ich praca? Czy gdyby Pan starał się o kredyt na działalność i poinformował, że zatrudni same kobiety, z tytułu czego oszczędzi pan na pracownikach 20%, to zostałby Pan przez ten bank potraktowany poważnie?

    I wreszcie. Jest jeden istotny czynnik, który na pewno wpływa na wydajność pracowników, czas pracy. Ktoś kto idzie na urlop ten czas skraca. Jeżeli feministki twierdzą, że sprawdziły, że za taką samą pracę kobiety zarabiają mniej, to kłamią, bo trudno byłoby znaleźć zawód, w którym nie ma matek. W istocie ich sprawdzenie sprowadza się do sprawdzenia stanowiska, jeżeli na tym samym jest różna płaca, to uważają to za seksizm.

    Przykro mi, ale w takie bujdy nie wierzę, podobnie jak nie wierzę, że w latach 50 efektywność kobiet była niższa niż teraz. Wtedy kobieta naprawdę musiała spełniać niemal męskie standardy, bez dzisiejszych ułatwień. Nie wierzę, że od tak sobie, bez przyczyn (bo Pan twierdzi, że polityka państwa nie mogła być przyczyną) ten współczynnik wydajności się podniusł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *