Jakub Woziński: Ludzkie ciało we władaniu Lewiatana

Istnienie Ministerstwa Zdrowia skutkuje w społeczeństwie niezliczoną ilością niepotrzebnych zgonów. Ustalając cenę 0 zł na ludzkie organy i tkanki państwo ponosi winę za śmierć wielu ludzi. Czy w kierownictwie polskiego Lewiatana znajdzie się w końcu ktoś, kto wprowadzi w tej dziedzinie coś na wzór NEP-u?

Najbardziej rozpowszechnionym sposobem na handel częściami ludzkiego ciała jest krwiodawstwo. Jego charakter i małe wymagania wobec dawcy sprawiają, że zyskało ono w społeczeństwie powszechną akceptację. Jednakże w Polsce handel ten został zupełnie stłumiony przez państwo, które ustaliło, że ceną za oddanie krwi jest kilka tabliczek czekolady i dzień wolny od pracy. Wielokrotni dawcy mogą uzyskać także medal i priorytet w obsługiwaniu ich w publicznej służbie zdrowia. Jednakże takie wynagrodzenie nigdy nie zapewnia odpowiednich rezerw w bankach krwi. Ofiary wypadków zabierane do państwowych szpitali często płacą powikłaniami, a nawet życiem, za brak zapasów odpowiedniej dla nich krwi.

Światowa Organizacja Zdrowia wydała nawet w 1997 roku rozporządzenie wzywające wszystkie kraje świata do zupełnej dekomercjalizacji krwiodawstwa. Tak się bowiem składa, że np. w USA tamtejszy resort zdrowia wypłaca wynagrodzenie za oddanie krwi w gotówce. Niestety jednak także i ten kraj nie jest w stanie sprostać problemowi ciągłych braków czerwonej tkanki. A dzieje się tak z racji typowo ekonomicznych: ustalona sztywno i zaniżona cena na tę usługę obniża podaż. Być może nagroda w postaci tysiąca czekolad za litr krwi tymczasowo zwiększyłaby podaż, ale z pewnością obniżyłaby wydajność resortu w innych obszarach, skutkując np. mniejszą ilością operacji czy zabiegów. Jak na dłoni widać więc, że żadna ustalona przez państwo stawka wynagrodzenia za tę usługę nie zapewni skutecznej ochrony zdrowia podległych mu osób.

Wśród zwolenników obecnego systemu, nazywanego dla zamydlenia oczu „altruistycznym,” panuje dziwne i nieuzasadnione przekonanie, że tylko dzięki niemu jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwo odbiorców. Twierdzi się, że tylko te osoby, które obecnie oddają krew, aby poratować państwową „służbę zdrowia”, są w stanie zapewnić dobrą jej jakość dzięki własnej uczciwości i prawdomówności. Lecz czy na wolnym rynku jakakolwiek firma ryzykowałaby sprzedaż zakażonej krwi bez uprzedniego jej przebadania? Ustalenie jej pochodzenia nie stanowiłoby przecież żadnego problemu. Argument odwołujący się do wspaniałości altruistycznych krwiodawców należy więc włożyć między bajki.

Nieco bardziej złożoną formą handlu częściami własnego ciała jest handel organami. Przez funkcjonariuszy państwa jest przedstawiany najczęściej jako powiązany z ciemnymi interesami. Tymczasem jego zakaz stanowi kolejny przykład państwowego gwałtu na samoposiadaniu ludzkiego ciała. Przedstawiciele państwowych mediów i ministerstw starają się sprowadzić w społeczeństwie obraz wolnorynkowego dawstwa organów do mrocznego wycięcia nerki młodemu uczestnikowi dyskoteki lub aktu agresji na mieszkańcu Trzeciego Świata. Takim podłościom ktoś musi się przecież przeciwstawić! W związku z tym Ministerstwo Zdrowia powołało do życia jednostkę o nazwie Poltransplant, która prowadzi centralny rejestr dawców i biorców z całego kraju. Regulująca pracę tej instytucji Ustawa Transplantacyjna z 2005 roku w art. 3.1 stanowi (ku zgrozie kilku tysięcy oczekujących na przeszczep), że „Za pobrane od dawcy komórki, tkanki lub narządy nie można przyjmować zapłaty lub innej korzyści majątkowej.” W rejestrze Poltransplantu widnieje już niemal dwa tysiące oczekujących na przeszczep nerki, wątroby czy serca. Ilu z nich dożyje swojej kolejki, tego nikt nie wie. Wiadomo jednak na pewno, że dla zwolenników państwa i państwowej służby zdrowia od ludzkiego życia ważniejsze są przepisy i ideologia.

Wymieniona powyżej ustawa stanowi oczywiście wyraz dostosowywania polskiego prawa do wymogów „światowej społeczności” skupionej wokół ONZ, a także lokalnych organizacji w rodzaju Unii Europejskiej. Eutanazyjny trend w transplantacyjnej legislaturze ma bowiem jeszcze jedno bardzo ważne z punktu widzenia interesów Lewiatana znaczenie. Otóż przymusowa cena 0 zł za organ przy przymusowo pobieranych składkach na służbę zdrowia ma stworzyć wrażenie, że biedni potrzebujący i tak nie byliby sobie w stanie pozwolić na zakup organów. Po cóż więc dokonywać komercjalizacji rynku przeszczepów skoro chorzy i tak są na tyle biedni, że nie mogliby sobie na taki zakup pozwolić? W takim kontekście państwo oferujące za przeszczep cenę 0 zł jawi się jako wielki bohater i dobroczyńca ludzkości, o którym w „Gazecie Wyborczej” jeden z michnikowych cyngli może napisać wyciskającą łzy z oczu historyjkę.

Prawda zaś jest taka, że nawet przy zachowaniu obecnego komunizmu w służbie zdrowia urynkowienie rynku transplantacji spowodowałoby znaczny wzrost uratowanych istnień ludzkich. Przede wszystkim mielibyśmy do czynienia z rozszerzeniem działalności wszelkiego rodzaju fundacji charytatywnych, które część ze swych funduszy mogłyby przeznaczać na zakup odpowiednich organów. Dzisiaj pieniężne wsparcie takich fundacji jest natomiast prawnie zakazane. Poza tym wolność w handlu częściami ludzkiego ciała przyciągnęłaby do Polski wielu dawców z mniej zamożnych krajów świata. Można więc z wielkim prawdopodobieństwem orzec, że dwutysięczna kolejka oczekujących na przeszczep znikłaby całkowicie.

Tytułem dygresji zauważmy, że ciało człowieka stanowi ogromne pole do ewentualnych działań wymiennych – widzieliśmy to na przykładzie krwiodawstwa i przeszczepów. Być może zaawansowana technika medyczna pozwoli wkrótce ludzkości na wymianę także innych, nietypowych organów. Lecz z punktu widzenia wolności nie wszystkie części naszego ciała podlegają możliwości wymiany. Weźmy dla przykładu znajdujące się w łonie matki dziecko: nie można go usunąć, gdyż stanowi ono oddzielny ludzki byt. Bez wątpienia początkiem jego istnienia jest akt seksualny rodziców i tylko on. W związku z tym handel ludzkimi embrionami ludzkimi napotyka liczne ograniczenia. Ograniczeń tych nie dostrzega się w metodzie zapłodnienia in vitro, w ramach której dokonano już niesłychanie wielkiej liczby aborcji. O ile jednak metoda ta pozwala na umieszczenie w macicy matki każdego wytworzonego w laboratorium embrionu, może wzbudzać co najwyżej moralny sprzeciw. Podobnie przedstawia się sytuacja z tzw. matkami zastępczymi. Jeżeli metody stosowane w celu umożliwienia urodzenia dziecka bezpłodnej parze w łonie obcej matki nie gwałcą prawa do życia żadnej zapłodnionej komórki, to sprzeciw wobec tego może nastąpić jedynie od strony moralnej.

Zwróćmy uwagę, że stanowisko takie wcale nie jest sprzeczne ze stanowiskiem Kościoła. Prawo nie jest przecież instrumentem służącym do zaprowadzenia katolickiej moralności. Ma ono jedynie wyznaczać granice działań jednostek. Nikt przecież nie zmusza nas do dokonywania zapłodnień in vitro ani do korzystania z usług matki zastępczej. Jednakże żadna osoba dokonująca tych czynów bez naruszenia prawa każdego embrionu do życia nie powinna mieć żadnych przeszkód w czynieniu tego. Jakkolwiek niemoralne i sprzeczne z Ewangelią wydaje się to być, należy temu dać przyzwolenie, tak jak prostytucji czy narkomanii. O ile oczywiście są dobrowolne i nie łamią niczyjego prawa własności.

Okazuje się więc, że cały obszar handlu ludzkimi organami, tkankami i innymi częściami ludzkiego ciała jest dziś w sposób poważny ograniczony. Opisywane przez Johna Locke’a naturalne dla człowieka dysponowanie swoim ciałem zostało ograniczone ze względów propagandowych i eugenicznych. Przejęcie przez państwo kontroli nad wymianą części ciała skutkuje wzmocnieniem jego fałszywego wizerunku jako altruistycznej i niekomercyjnej organizacji ratującej ofiary losowych przypadków. Dzięki całkowitej kontroli rynku w sposób przebiegły wytwarza wśród mas przekonanie, że broni ono najbiedniejszych przed żądającym kosmicznych stawek prywatnym dawcą.

Aspekt eugeniczny kontroli handlu organami polega na stworzeniu sytuacji, w której przy sztucznie zaniżonej cenie podaż organów będzie zawsze niższa niż popyt na nie. Wątpiącym w powyższe stwierdzenie chciałbym przypomnieć, że dzieje się tak z konieczności. Uczy o tym nie tylko ekonomia austriacka, ale wszelkie jej nurty. Wymierająca kolejka oczekujących na transplantację lub odbiór krwi stanowi grupę, której państwo odmawia życia. Hipokryzja ideologów państwowej służby zdrowia jest tym większa, że uważają siebie za jedynych obrońców życia osób przewlekle chorych.

Powyższe przykłady dotyczą jedynie tej sfery służby zdrowia, w której mamy do czynienia ze zbywalnymi częściami ludzkiego ciała. Niestety jednak samozwańcze Ministerstwo Zdrowia kontroluje niemal całą sferę leczenia chorób, które niosą ze sobą bezpośrednie zagrożenie życia, a które nie wymagają handlu ludzkim ciałem. W dniu dzisiejszym dopuszcza się istnienie niezbyt ważnych z punktu widzenia eugeniki prywatnych praktyk stomatologicznych, laryngologicznych, okulistycznych, czy ortopedycznych. Jednakże lwia część najbardziej poważnych i spektakularnych z punktu widzenia liczby śmiertelnych wypadków chorób podlega bezpośredniej kontroli Lewiatana. Przede wszystkim państwu chodzi tu o wytworzenie wrażenia, że w przypadku np. zarazy tylko ono będzie w stanie uratować ludzkość. Ale poza tym, przy braku mechanizmu rynkowego, który wynagradzałby lekarza za wyleczenie lub uratowanie życia pacjenta, tak naprawdę nie ma dla państwowej służby zdrowia żadnego bodźca do walki o lepsze wyniki w pracy, takiego jak mają prywatni restauratorzy, sklepikarze czy sportowcy. Skutkuje to wielką liczbą osób, które mogłyby żyć, ale którym życia się odmawia.

Obok eutanazji osób starych i chorych na nieuleczalne choroby mamy więc także do czynienia z eutanazją instytucjonalną. Dzieje się ona za powszechnym przyzwoleniem większości społeczeństwa, które bezustannie daje się przekonywać, że winny jest rynek i ludzki egoizm. Tymczasem jednak głównym odpowiedzialnym za śmierć wielu osób jest Ministerstwo Eugeniki – bo chyba tak należałoby nazywać państwowy resort zdrowia.

Jakub Wozinski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *