Adam T. Witczak „Dlaczego warto czytać Carsona?”

W starciu wrogich sobie obozów politycznych, które wzajemnie obrzucają się najrozmaitszymi oskarżeniami i obelgami, zdarza się niekiedy, że jeden z nich decyduje się na karkołomny krok, jakim jest utożsamienie się z własnym „czarnym pijarem” czy „dorobioną gębą”. Chodzi tu o wytrącenie przeciwnikowi broni z ręki przy pomocy iście bezczelnej przekory. Kilkanaście lat temu tak właśnie postąpił Wojciech Cejrowski (a wraz z nim duża część prawicy), demonstracyjnie autoidentyfikując się jako rzecznik „ciemnogrodu”. Kilka lat temu słuchacze Radia Maryja na tej samej zasadzie uznali „moherowe berety” za swoje, grając w ten sposób na nosie stronie demokratyczno-liberalnej.

Podobnie zachowują się co bardziej zacietrzewieni wolnorynkowcy ze środowisk korwinowskich i (radykalniejszych) stricte libertariańskich, ostentacyjnie obnoszący się ze swoją aprobatą dla „wilczego” czy też „dzikiego” kapitalizmu na modłę ustroju XIX-wiecznej Anglii i Stanów Zjednoczonych. Epoka ta jest przez szeroko pojętą lewicę (włącznie z tzw. „socjalistami pobożnymi”) uważana za mroczny czas wyzysku mas robotniczych w posępnych, zadymionych fabrykach, a winą za to obarczany jest „nieskrępowany wolny rynek”. Nic więc dziwnego, że dzielni bojowcy legionu „waffen cash-cash”, będący przecież rzecznikami handlu wolnego od ograniczeń, zaczynają idealizować ów okres, broniąc przy tym kapitalistów (posiadaczy ziemskich i fabrykantów) przed brutalnymi atakami „socjaluchów”. „Tak, to właśnie my, przyjaciele bogatych przemysłowców w cylindrach, kopcących cygara i rozsiadająch się grubymi tyłkami na workach ze złotymi monetami” – zdają się mówić (lub wprost mówią) prawicowi libertarianie, niezależnie od tego czy reprezentują klasyczny korwinizm, czy rothbardiański anarchokapitalizm.

Dlaczego użyłem określenia „prawicowi libertarianie”, to znaczy – dlaczego podkreśliłem ich prawicowość? Otóż okazuje się, że istnieje także drugi nurt libertarianizmu, wolnorynkowy, ale zarazem określający się jako „lewicowy” czy też (czasami) „anty-kapitalistyczny”. „Lewicowość” tej ideologii może przejawiać się na dwóch płaszczyznach – obyczajowo-społecznej (kwestie aborcji, homoseksualizmu itd.) oraz ekonomicznej, przy czym przynajmniej w teorii nie musi zachodzić bezpośredni związek między nimi. W praktyce często zachodzi, ale warto zauważyć, że libertarianizm lewicowy w sensie ekonomicznym zaskakująco często zbliża się do koncepcji dystrybucjonizmu, forsowanej wszak przez publicystów katolickich i (w jakimś sensie) konserwatywnych czy nacjonalistycznych. Nim przejdziemy do dalszych rozważań, zaznaczmy – na użytek reakcjonistów i konserwatystów – że nie odnosimy się tu do tego, czy już sam libertarianizm jako taki nie jest przypadkiem lewicowy („rewolucyjny” jako pochodna liberalizmu). Pozostajemy po prostu przy „wewnętrznym” podziale na prawicowy i lewicowy odłam tej ideologii.

Ów „lewicowy” libertarianizm ekonomiczny rozwijany jest m.in. przez Kevina Carsona, samookreślającego się jako „mutualista” (co jest wymownym nawiązaniem do klasycznego anarchizmu Proudhona i anarchoindywidualistów amerykańskich). Autor ten w jednym ze swoich artykułów definiuje kapitalizm jako „system władzy, w którym własność i kontrola są oddzielone od pracy”. Oznacza to, że Carson opiera się na laborystycznej teorii wartości, w myśl której kapitalista zawłaszcza robotnikowi tzw. wartość dodaną, a więc tę część wyprodukowanej przez niego wartości, która przewyższa koszty produkcji i podstawowego utrzymania. W mitycznym XIX-wiecznym kapitalizmie, rzekomo wolnorynkowym, Carson dostrzega całą masę czynników stricte anty-rynkowych, które w skrócie ująć można w ślad za anarchoindywidualistą Benjaminem Tuckerem jako zestaw zawierający cła, patenty, monopol pieniężny i monopol ziemski. Inaczej mówiąc, ideałem Carsona byłby wolny rynek bez tych czterech zjawisk, a co za tym idzie – bez systemu pracy najemnej. Ściślej, Carson uważa, że na autentycznym wolnym rynku, bez pomocy złowrogiego państwa, XIX-wieczny kapitalizm nigdy by nie powstał. To, co przeważająca większość entuzjastów szkoły austriackiej (nie mówiąc o chicagowskiej) uważa za złotą erę „laissez-faire”, było w istocie dalekie od autentycznej wolności. Ten stan rzeczy nie był jednak skutkiem jakichś immanentnych niedociągnięć wolnego rynku, ale braku tegoż rynku.

Poglądy Carsona tylko na pozór wydają się niezwykłe. W istocie są być może znacznie mniej oryginalne, niż sugerowałyby to kontrowersje wybuchające wokół tez, które Carson stawia. Czynnikiem podgrzewającym atmosferę jest w dużej mierze fakt, iż Carson utożsamiany jest – mimo wszystko – z ruchem libertariańskim, ba, sam się z nim utożsamia, a swoich adwersarzy z tego środowiska określa jako „vulgar libertarians”. Z początku jego poglądy budzą więc zdziwienie: wolnorynkowiec, ale antykapitalistyczny; libertarianin, ale socjalista (poniekąd) itd. Tymczasem jeśli tylko spojrzeć na rzecz chłodno, to widać, że Carson mieści się po prostu w długiej tradycji klasycznego anarchizmu indywidualistycznego, spod znaku wspomnianego już Proudhona i innych. W takim kontekście jego poglądy są dość typowe: dobra jest „mała” własność, zmieszana z pracą, zła jest „wielka” własność kapitalistyczna, oparta na wyzysku; wyzyskiem jest zysk kapitalisty, ponieważ robotnik powinien otrzymywać pełną wartość produktu swojej pracy; państwo nie jest antytezą kapitalizmu, lecz jego największym wsparciem i ochroniarzem klasy posiadającej – i tak dalej. W światku stricte anarchistycznym takie poglądy to żelazny fundament, przynajmniej w odcieniu indywidualistycznym. Oczywiście mowa tu o głównym nurcie anarchizmu, bowiem takie odłamy jak anarchokapitalizm czy (mniej znany) narodowy anarchizm wciąż uchodzą tu za czarne owce, ośmieszające lub wręcz hańbiące autentyczną, czystą doktrynę.

W ekonomiczne rozważania Carsona na temat laborystycznej teorii wartości nie będziemy się aż tak bardzo wgłębiać, pomimo tego, że zajmują one połowę jego książki. Są to drobiazgowe dywagacje z zakresu teorii ekonomii, które oczywiście mają swój sens i znaczenie, ale tematem tego artykułu ma być przede wszystkim sposób, w jaki Carson uzasadnia, że kapitalizm „laissez-faire” wieku XIX nie był prawdziwie wolnym rynkiem, a przede wszystkim – jak doszło do jego powstania. Tu jednak także należy zauważyć, że nie on pierwszy pisze o grodzeniach ziemi w Anglii, cłach ochronnych czy niszczeniu systemu gildiowo-cechowego, jako o złowrogich zaczątkach kapitalizmu. Nie on pierwszy robi to także z pozycji „wolnościowych” (w żadnym razie!), dlatego w toku dalszych rozważań będziemy przytaczać również cytaty z innych źródeł.

Istnieją dwa podstawowe argumenty, których „wulgarni libertarianie” używają, by usprawiedliwić niewątpliwy „wycisk”, jaki często stawał się udziałem robotników w XIX-wiecznych fabrykach. Pierwszy odwołuje się do wolności, rozumianej jako brak bezpośredniego, fizycznego przymusu. „Proletariusz nie musiał przecież pracować w fabryce, nikt mu tego nie nakazywał, ba – teoretycznie mógł nawet założyć własną fabrykę” – mówią prawicowi libertarianie. Skoro więc proletariusz szedł (choćby i ze spuszczoną głową) do fabryki, to znaczy, że przynajmniej spośród dostępnych alternatyw (takich jak śmierć z głodu) ta była najlepsza. To jest drugi zasadniczy argument.

W takim ujęciu nie ma miejsca na pojęcie „przymusu ekonomicznego”. Kluczem jest formalna dobrowolność, ścisła kategoria prawna. Na argument, że być może ta „najlepsza z alternatyw” była beznadziejna, „wulgarni libertarianie” potrafią jedynie westchnąć, opuścić ręce i stwierdzić, że takie niestety jest „prawdziwe życie, ciężkie jak cegła, jak czerstwy chleb”, bez pracy nie ma kołaczy, nikt nie mówił, że będzie lekko i trzeba brać, co dają, a nie narzekać.

Taka odpowiedź miałaby sens przy założeniu, że robotnik, chłop i drobny rzemieślnik (proletariusze) istotnie startowali w XIX-wiecznej Anglii z tego samego poziomu, co fabrykant i posiadacz ziemski. W narracji prawicowych libertarian wygląda to (w uproszczeniu) mniej więcej tak, że szanse były równe, nikt nikomu przed startem nie połamał kostek, ani nie rozwiązał sznurówek, a co za tym idzie, mecz czy też bieg został uczciwie wygrany przez „lepszych”.

W tym miejscu niezwykle istotna staje się szczegółowa analiza kilku wieków angielskiej historii, jaką przeprowadza Carson, by wykazać, że w rzeczywistości klasy posiadające w najzupełniej nieuczciwy sposób obniżyły zawczasu szanse robotników i chłopów. Patrząc na procesy historyczne z szerszej perspektywy i dokonując pewnych uproszczeń, można powiedzieć, że przyszli kapitaliści wpierw przygotowali sobie armię nędzarzy okradzionych z alternatyw, po czym obłudnie zaproponowali im pracę w swoich fabrykach, które do tego czasu faktycznie stały się możliwościami najlepszymi… z najgorszych.
Carson pisze o tym następująco:

Wskutek tego, największym subsydium, jakie otrzymał wspołczesny kapitalizm państwowy jest subsydium historii, dzięki któremu kapitał został początkowo zgromadzony w rękach niewielu, a robotnicy zostali pozbawieni dostępu do środków produkcji i zmuszeni sprzedawać swoją pracę na warunkach narzucanych przez kupującego. Obecny system skoncentrowanej własności kapitału i wielkoskalowej korporacyjnej organizacji jest bezpośrednim beneficjentem pierwotnej struktury władzy i własności, ktora utrzymywała się przez wieki.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 124)

Carson czyni, o czym już wiemy, rozróżnienie pomiędzy kapitalizmem, a wolnym rynkiem. Przyjęte przez niego definicje prowadzą do wniosku, że jeśli ktoś określa wolny rynek mianem kapitalizmu, to używa tych pojęć niewłaściwie. Albo bowiem ma na myśli kapitalizm w rozumieniu carsonowskim – i wówczas błędnie sądzi, że jest on wolnym rynkiem; albo ma na myśli prawdziwy wolny rynek (również w znaczeniu carsonowskim) i błędnie sądzi, że to właśnie jest kapitalizm – albo wreszcie (i to chyba najczęstszy przypadek) używa tych pojęć wymiennie, mając przy tym bardzo mgliste pojęcie, co faktycznie ma na myśli (na dobrą sprawę może mieć na myśli zarówno system postulowany przez Tuckera czy Carsona, jak i system wprowadzony przez Pinocheta). Carson na początek systematyzuje więc pojęcia:

Ale nie jest to znaczenie słowa „kapitalizm” w klasycznym, socjalistycznym rozumieniu. Jak widzieliśmy powyżej, Thomas Hodgskin używał tego terminu nie, żeby odnieść się do wolnego rynku, ale na oznaczenie etatystycznego systemu władzy klasowej, w którym posiadacze kapitału byli uprzywilejowani w równym stopniu, co wielcy właściciele ziemscy w feudalizmie. Dla Marksa wolny rynek i prywatna własność nie były wystarczającymi warunkami kapitalizmu. Na przykład system ekonomiczny, w którym rzemieślnicy i chłopi posiadali środki produkcji i wymieniali się produktami własnej pracy na wolnym rynku, nie byłby „kapitalizmem”. Kapitalizm był systemem, w którym nie tylko występowały rynki i własność prywatna, ale w którym robotnicy nie posiadali środków produkcji i byli zmuszeni zamiast tego do sprzedawania swojej pracy za płacę.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 125)

Najpierw chłopi funkcjonowali w systemie feudalnym. Carson, jako anarchista, nie ceni go oczywiście wysoko i uważa za niewątpliwy wyzysk (w przeciwieństwie do sentymentalnych konserwatystów), ale zdaje się i tak doceniać jego wyższość nad późniejszymi formami organizacji. Czytamy u niego bowiem:

Siedemnastowieczny kalendarz robotniczy był wciąż pod dużym wpływem tradycji średniowiecznej. Choć między siewem a zbiorami występowały długie dni robocze, okresy lżejszej pracy pomiędzy nimi oraz wysyp dni poświęconych świętym razem przyczyniały się do pomniejszenia średniego czasu pracy znacznie poniżej współczesnego. Tempo pracy, co ponadto, wyznaczało generalnie słońce lub biologiczne uwarunkowania pracownika, który wstawał dobrze się wyśpiwszy i siadał, by odpocząć, gdy naszła go ochota. Chłop, który miał dostęp do wspólnej ziemi, nawet gdy chciał dodatkowo zarabiać zatrudniając się, mógł pracować na boku, po czym powrócić do pracowania dla siebie. Taka niezależność była z kapitalistycznego punktu widzenia nie do zaakceptowania.

(https://liberalis.pl/2007/04/04/kevin-carson-niewidzialna-reka-czy-zelazna-piesc/)

Nawiasem mówiąc, opis ten zbiega się z idealizacją angielskiego średniowiecza (katolickiego, zdławionego przez anglikanizm) obecną u takich autorów jak Chesterton i Belloc, ale też Tom Hodgkinson, autor książki „Jak być wolnym”. Nie będziemy tu jednak rozwijać tego skojarzenia, aby nie rozpraszać uwagi czytelnika. Zaznaczmy jedynie, że Carson zapewne zdaje sobie sprawę z tych podobieństw (nie bez powodu jest cytowany np. na polskim portalu poświęconym dystrybucjonizmowi), wspomina zresztą „ChesterBelloca” w swojej książce:

Romantyczni mediewiści jak Chesterton czy Belloc opowiadali o mającym miejsce w pełnym średniowieczu procesie, w którym niewolnictwo stopniowo zanikało, a chłopi stawali się de facto właścicielami gruntu, za który płacili nominalny czynsz. System feudalny dezintegrował się i zastępowany był znacznie bardziej libertariańskim i mniej eksploatującym. Immanuel Wallerstein dowodził, że najbardziej prawdopodobnym rezultatem byłby „system względnie równych, niewielkich producentów, pozbawiający arystokrację dawnego statusu i decentralizujący polityczne struktury”. Chociaż mediewiści ci niewątpliwie idealizowali opisywany świat, był on jednak zdecydowanie lepszy od świata XVI czy XVII w.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 156)

Oczywiście, dla Carsona najbardziej pozytywne w średniowieczu są jego tendencje oddolne, poszerzające zakres wolności klas mieszczańskich i chłopskich. Wróćmy jednak do głównego wywodu, do procesu proletaryzacji mas, prowadzącej wprost do kapitalizmu.

Dynastia Tudorów skonfiskowała majątki Kościoła Katolickiego, które dostały się w ręce anglikańskiej arystokracji, a ta często po prostu przepędzała dotychczasowych wasali. Carson określa to jako „kradzież około jednej piątej ziemi zdatnej do uprawy w Anglii”. Później Parlament Restauracyjny zniósł prawa tzw. copyholderów, tj. chłopów dysponujących prawem sprzedania ziemi lub przekazania jej spadkobiercom po uiszczeniu panu odpowiedniej, zwyczajowej opłaty:

Uprawnienia dziedziców według teorii prawa feudalnego zostały przekształcone w absolutne prawa własności; dzierżawców pozbawiono wszystkich ich zwyczajowych praw na ziemi przez nich zajmowanej i uczyniono wolnymi dzierżawcami we współczesnym rozumieniu.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 129)

Istotnym czynnikiem proletaryzacji chłopstwa były także tzw. grodzenia, czyli prywatyzowanie wspólnej, gminnej ziemi przez posiadaczy ziemskich. Przytoczmy jeszcze raz naszego autora:

Był to cios zadany klasom pracującym na dwóch płaszczyznach: po pierwsze, dlatego że wielu spośród kościelnych najemców zostało eksmitowanych w procesie ogradzania; i po drugie, dlatego że dochód z tych ziem był najważniejszym źródłem pomocy dla biednych.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 126)

Jaka była skala wywłaszczeń? Carson cytuje tu Maurice’a Dobba, marksistowskiego historyka:

Obszar ogrodzony od 1455 do 1605 r. miał „około poł miliona akrów”. Liczba wywłaszczonych z ziem ogrodzonych w latach 1455-1637 to 30-40 tysięcy. Liczba ta może odpowiadać ponad 10% wszystkich średnich i małych dzierżawców i pomiędzy 10 i 20% zatrudnionych za płacę;

Carson podaje także liczby dotyczące drugiej fali grodzeń. Skala procederu objęła (wg różnych szacunków) od 1/6 do 1/4 całej ziemi uprawnej w Anglii. Konserwatystom przypadnie zapewne do gustu następujący cytat:

Wywłaszczenie Kościoła zniszczyło fundamenty systemu wspaniałomyślnej pomocy dla biednych i poszkodowanych. Państwo Tudorów wypełniło próżnię własnymi ustawami, zwanymi Poor Laws (Prawa Biednych). Efekt tego można porownać do sytuacji, gdyby we współczesnym świecie państwo pozbawiło środkow organizacje charytatywne i powierzyło ich funkcje pięciuset największym korporacjom, a następnie stworzyło system pomocy społecznej na koszt podatnikow z nieporownywalnie bardziej drakońskim systemem kontroli nad biednymi.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 127)

W kręgach bliskich Carsonowi mamy także ciepłe słowa pod adresem… systemu cechowego:

Ten napływ dawnych rolników, a dziś bezrolnych [będący skutkiem zubożenia, które spowodowane zostało grodzeniami – przyp. ATW], do miast, sprawił, że tradycyjny system cechów rzemieślniczych i gildii kupieckich został skruszony i przeobrażony w kapitalistyczny przemysł z szefami i płatnymi niewolnikami zamiast mistrza i jego czeladników.

(http://www.anarchifaq.most.org.pl/SekcjaFh3.html)

Państwo zaczęło regulować także przemieszczanie się siły roboczej za pomocą tzw. gminnej regulacji, którą Carson przyrównuje do paszportów wewnętrznych w RPA czasów apartheidu. „Act of Settlement” z 1662 roku służył ograniczeniu mobilności zdeklasowanych chłopów, aby nie osiedlali się nielegalnie na gruntach wspólnych, lecz wracali na swoje miejsca, gdzie oczywiście poziom życia był gorszy. Co więcej:

„Poor Laws” i „Laws of Settlement” sprawiły, że członek angielskiej klasy pracującej był przywiązany do gminy, w której się urodził, chyba że przedstawiciel innej gminy udzielił mu pozwolenia na przeniesienie się do niej.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 141)

Oczywiście to mogło powodować niedobory pracowników w niektórych gminach, co przecież byłoby niekorzystne dla rosnących w siłę kapitalistów – wówczas jednak państwo wkraczało jako pośrednik w transferze ludności, co Carson przyrównuje do handlu niewolnikami.

Ustanawiano także płace maksymalne i zdelegalizowano zbiorowe targowanie się o wynagrodzenie. Według Carsona, nawet późniejsze (z końca XIX wieku) ustawy „na rzecz” robotników były w istocie manipulacją, na której klasy posiadające ostatecznie zyskiwały. Opisując ten fakt, powołuje się, co ciekawe, m.in. na Hilarego Belloca.

Carson z lubością przytacza także cytaty (m.in. z prasy czytywanej przez klasy posiadające, a także z książek pisanych przez apologetów panującego w XVIII i XIX wieku systemu) dowodzące, że trzymanie klas pracujących w ubóstwie i ciemnocie było świadomą polityką rządzących.

Opisuje także proceder przydziału ziemi w koloniach, gdzie państwo przyznawało ziemię w pierwszej kolejności uprzywilejowanym grupom: przemysłowcom i spekulantom:

W tym samym czasie, gdy wywłaszczano klasy robotnicze z dziewiczych gruntów, państwo przyznawało wielkie obszary ziemi klasom uprzywilejowanym: spekulantom ziemią, przemysłowi drzewnemu i górniczemu, plantatorom, przedsiębiorcom kolejowym itd. Darowizny ziemi w kolonialnej Ameryce przeprowadzono na skalę podobną do tej za Wilhelma Zdobywcy.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 137)

Inną metodą państwowego interwencjonizmu było stosowanie ceł ochronnych:

„Według pewnego studium, gdyby zostało zniesione cło w latach trzydziestych XIX wieku, ‚około połowy sektora przemysłowego Nowej Anglii zbankrutowałoby’ (…) cło stało się niemalże permanentną instytucją polityczną reprezentującą rządową pomoc dla przemysłu. Utrzymywało ono ceny na stałym poziomie, chroniąc je przed obniżeniem przez zagraniczną konkurencję i w ten sposób przesuwało podział dochodów na korzyść właścicieli majątków przemysłowych, a na niekorzyść pracowników i klientów”

(Richard B. Du Boff, „Accumulation and Power” („Akumulacja i władza”), s. 56, cytat za: http://www.anarchifaq.most.org.pl/SekcjaFh1.html)

W wyniku tych procesów było już stosunkowo łatwo wepchnąć spauperyzowanych ex-chłopów (którzy szukali szczęścia w mieście) do ciemnych fabryk i przymusić do kilkunastogodzinnej harówki przy maszynach. Carson powołuje się m.in. na Alberta Jay Nocka, który pisał:

Praca dzieci i kobiet w młynach i kopalniach; Coketown i Mr. Bounderby; płace głodowe; podłe i niebezpieczne warunki pracy; statki-trumny przewodzone przez łajdaków – wszystko to reformatorzy i publicyści zrzucają na nieskrępowany indywidualizm, nieograniczoną konkurencję i leseferyzm. Toż to absurd, jako że reżim taki nigdy w Anglii nie istniał. Powyższe wynikały z pierwotnej państwowej interwencji, w której ludność angielską wywłaszczono z ziemi; z wyłączenia ziemi z konkurencji o pracę z przemysłem.

(Albert Jay Nock, „Our Enemy, the State”, Delavan, Wisc.: Hallberg Publishing Corp., 1983, s. 106 i nast., cytat za K. Carson, “Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 135)

Opisane procesy Carson podsumowuje następująco:

Najwidoczniej, recepta na „wolny rynek” dla każdego przeciętnego wulgarnego libertarianina przedstawia się następująco: 1) odbierz rządowym dekretem ziemię klasom produkującym i zrób z nich pracowników najemnych; 2) powstrzymaj ich, najlepiej państwowym terrorem, przed poszukiwaniem lepszej płacy i zorganizowaniem się mającym na celu zwiększenie ich siły przetargowej; 3) przekonaj ich, że ich zarobki odzwierciedlają marginalną produktywność pracy na „wolnym rynku”.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 134)

Oczywiście argumentacja Carsona także ma słabe strony, a w każdym razie można z nią dyskutować. Polemikę z jego tezami podjął m.in. Walter Block w tekście „Kevin Carson as Dr Jekyll and Mr Hyde” (Journal of Libertarian Studies, tom 20, numer I, zima 2006). Prawicowi wolnorynkowcy podkreślają na przykład, że tak czy inaczej rewolucja przemysłowa XIX wieku doprowadziła do znacznego wzrostu poziomu życia wszystkich grup społecznych, w tym robotników. Zwolennik Carsona mógłby po pierwsze zapytać: „ale jakim kosztem?”, po drugie zaś dowodzić, że udział w tym miały do pewnego stopnia procesy nie związane bezpośrednio z kapitalizmem – np. odkrycia technologiczne.

Co więcej, Carson odnosi się też do argumentu, jakoby nieodzownym źródłem i warunkiem wspomnianej poprawy ogólnego poziomu życia był kapitalistyczny podział pracy w fabrykach (np. tayloryzm czy system fordowski). Otóż czytamy u niego:

Zwiększona produktywność była efektem nie tyle podziału pracy, co podziału i kolejkowania procesu w osobnych zadaniach, w celu zmniejszenia czasu przygotowania. To samo mógłby zrobić pojedynczy domowy producent, rozdzielając poszczególne zadania i wykonując je etapami (tzn. wyciągając drutu na całą produkcję, następnie prostując go, następnie tnąc, itd.).

(https://liberalis.pl/2007/04/04/kevin-carson-niewidzialna-reka-czy-zelazna-piesc/)

Wątek ten jest oczywiście bardziej szczegółowo rozwijany, podobnie jak inne, które w tym skromnym opracowaniu jedynie zasygnalizowano.

Carson odpowiada też na argument, jakoby dowodem na uczciwość XIX-wiecznego kapitalizmu był fakt, że kapitalistą mógł zostać nawet proletariusz, i to nie tylko teoretycznie, ale i w praktyce, ponieważ biografie wielu sławnych przedsiębiorców to istotnie dzieje „od pucybuta do milionera”. Według Carsona:

Jednakże, jak zauważył Maurice Dobb, chociaż spora część przedsiębiorców z czasów rewolucji przemysłowej to faktycznie „nowi ludzie (…), pozbawieni przywilejów i pozycji społecznej”, to polegali oni przy inwestowaniu na pieniądzu pożyczonym od klasy rządzącej. Chociaż nowe fabryki budowali, w pewnym stopniu, ludzie mający skromne, rzemieślnicze i rolnicze, pochodzenie, znacząca większość kapitału, z którego fabryki te były finansowane pochodziła z „domów kupieckich i centrów przemysłowych jak Liverpool”. Ci skromni dorobkiewicze mogli zarabiać dzięki swoim niewielkim oszczędnościom tylko z pomocą i dzięki patronatowi starej klasy rządzącej.

(K. Carson, „Ekonomia polityczna mutualizmu”, str. 161)

Warto dodać, że Carson bynajmniej nie jest zwolennikiem niwelowania czy łagodzenia błędów i nadużyć kapitalizmu poprzez socjaldemokratyczno-liberalną politykę „państwa opiekuńczego”, taką jak np. rooseveltowski New Deal. Daje temu wyraz choćby w tekście „Liberalizm a kontrola społeczna”, gdzie mocno krytykuje pro-państwowych socjalistów i liberałów, dążących do racjonalnego zaplanowania, uregulowania i zorganizowania społeczeństwa w pierwszej połowie XIX wieku i posuwających się przy tym nawet do postulatów eugenicznych i segregacyjnych. Wymowny jest np. fragment:

Płace minimalne i standardy budowlane miały nie tyle zapewnić dochód biednym rodzinom co zakończyć łatwą dostępność tanich domów i nisko opłacanych etatów, na których polegali nędzarze.

(https://liberalis.pl/2007/10/13/kevin-carson-liberalizm-i-kontrola-spoleczna/)

Podobnie nie uważa Carson, jak to czynią marksiści, że taki, a nie inny rozwój kapitalizmu był rzeczą konieczną i nieuchronnym procesem dziejowym. Podsumowuje ten pogląd szyderczym sformułowaniem: „Piekło na ziemi było historycznie konieczne”. Warto dodać, że ten pogląd („trzeba było odcierpieć, by mogło narodzić się nowoczesne społeczeństwo”) wyrażają także entuzjaści kapitalizmu czy prawicowego libertarianizmu, choć oczywiście wyprowadzają z niego nie – jak Marks – teorię o rychłym zastąpieniu zużytego systemu komunizmem, ale przeświadczenie o tym, iż system ten nie zużył się i jest godzien dalszej obrony. Nie będziemy jednak zagłębiać się w dalsze rozważania. Dość powiedzieć, że nawet jeśli nie zgodzimy się z wszystkimi poglądami Carsona (a spierać z nim mogą się konserwatyści, anarchosyndykaliści, prawicowi libertarianie i nie tylko oni), to i tak warto zapoznać się z jego argumentacją. Pokazuje ona przynajmniej to, że historia gospodarcza nie zawsze jest tak prosta, jak w uproszczonym obrazie typowych konserwatywnych liberałów. Niewątpliwie interesuje byłoby przebadanie zarówno dotychczasowych prób recepcji poglądów Carsona (lub jemu podobnych autorów) w środowiskach konserwatywnych (reakcyjnych, legitymistycznych etc.) lub też próba znalezienia teoretycznych podobieństw i powiązań. Z pewnością istnieje, o czym już mówiliśmy, więź między carsonowską aprobatą dla „małej”, związanej z jednostką lub wspólnotą własności, nie osadzonej w systemie wyzysku – a dystrybucjonizmem. Na portalu dystrybucjonizm.pl znajdziemy zresztą kilka przetłumaczonych wypowiedzi Carsona, w których mówi m.in. o tym, w jaki sposób masowa produkcja, choć pozornie efektywna, w ostateczności prowadzi do marnotrawienia czasu, wysiłku i zasobów.

Na język polski przetłumaczono poza tym kilka tekstów Carsona, można je przeczytać m.in. na portalu liberalis.pl. Prócz tego w internecie dostępna jest cała książka „Ekonomia polityczna mutualizmu”, którą na nasz język przetłumaczyli Krzysztof Śledziński, Jędrzej Kuskowski i Bartosz Stopel. Można ją przeczytać za darmo pod adresem: http://carson.liberalis.pl

Adam T. Witczak

10 thoughts on “Adam T. Witczak „Dlaczego warto czytać Carsona?”

  1. Drogi Autorze, napisałeś zdanie „W kręgach bliskich Carsonowi mamy także ciepłe słowa pod adresem… systemu cechowego” i posłużyłeś się cytatem. Ja jednak nie dostrzegam pomiędzy nimi związku. Jeśli więc on istnieje, to mógłbyś rozwinąć kwestię i uzasadnić owo istnienie?

    http://wyborcza.pl/magazyn/1,127532,12346425.html tutaj jest tekst o tematyce pokrewnej, który rozbudził nieco moje nią zainteresowanie (o polskim degenerującym się feudalizmie). Jest historyczny i autor pisze w nim, że o ile za średniowiecza polski chłop miał wybór konkurujących między sobą panów i udawało mu się nawet czasem na UJ wysłać progeniturę, to z czasem – wraz z rozrostem przywilejów szlacheckich – stał się de facto niewolnikiem. Jako że pewnie nieliczni z nas nie mają choć odrobiny chłopskiej proweniencji, to temat ciekawy.

  2. W cytacie stoi m.in. „tradycyjny system cechów rzemieślniczych i gildii kupieckich został skruszony i przeobrażony w kapitalistyczny przemysł z szefami i płatnymi niewolnikami zamiast mistrza i jego czeladników”.

    No fakt, można z tego wnioskować, że np. „tradycyjny, zły i podły system cechowy został przeobrażony w dobry i uczciwy system kapitalistyczny…” albo też (kompromisowo), że „zły system cechowy przeobraził się w jeszcze gorszy kapitalistyczny…”, ale mimo wszystko wydaje mi się, że wymowa tego jest raczej taka, że system cechowy miał, przynajmniej na tle kapitalizmu, jakieś zalety i ciekawe rozwiązania, no ale został podle zniszczony.

    Czy to są „ciepłe słowa”? No, w każdym razie nie zimne. Kwestia oceny…

  3. >> Jest historyczny i autor pisze w nim, że o ile za średniowiecza polski chłop miał wybór konkurujących między sobą panów i udawało mu się nawet czasem na UJ wysłać progeniturę, to z czasem – wraz z rozrostem przywilejów szlacheckich – stał się de facto niewolnikiem.

    No, to pisze mniej więcej to, co Carson i co – CHYBA – wynika z tego na Anarchistycznym FAQ. Tj., że na tle późniejszego wyzysku system średniowieczny był / bywał nawet-nawet, chociaż wiadomo, że anarchia jest de best itd. etc. itp.

  4. Artykuł traktuje ludzi, tak jakby działali wyłącznie w interesie swojej klasy społecznej. To, że jakiś arystokrata z zyskiem dla siebie umożliwił jakiemuś chłopu stanie się arystokratą, świadczy o tym, że tak nie jest. To, że było to możliwe było raczej siłą, a nie słabością ówczesnego systemu. Dla możliwości awansu społecznego i wolności nie ma większego znaczenia, czy do jej osiągnięcia potrzebna jest wyłącznie współpraca z przedstawicielami własnej klasy społecznej (bo z kimś potrzebna jest zawsze), czy też nie. Chwała ludziom, na pohybel klasom społecznym!

    IMHO system kapitalistyczny jest wydajniejszy od mutualistycznego. Jeżeli się mylę, nie trzeba nikomu zabierać żadnej „wielkiej” własności – wprowadzenie prawdziwej swobody samozatrudnienia (co postuluje też anarchokapitalizm) samo doprowadzi do jej bankructw.
    I a-kapy to zaakceptują. Po co więc kogoś na początku okradać i mieć w historii takie brzydkie początki jak zdaniem autora artykułu kapitaliści (i na które a-kapy również nie wyraziłyby zgody)?

    Zakaz zatrudniania innych w zamian za wynagrodzenie jest konieczny tylko jeżeli w rzeczywistości jest to najwydajniejsza (i najkorzystniejsza dla robotnika – inaczej by się samozatrudnił) forma prowadzenia działalności gospodarczej. A jeżeli jest najwydajniejsza, to nie zamierzam jej zabraniać.

  5. Ależ to właśnie kalanie własnego gniazda, zaprzedanie się klasom niższym było piętnowane (przemycane w kulturze, a zatem często nie w pełni uświadamiane), nawet bez konieczności uciekania się do brutalnej przemocy czy sankcji legalnych. Stygmą obarczany był min. mezalians. Bojkot, zwłaszcza w sytuacji ograniczonej liczby partnerów biznesowych (typowej dla monopolistycznej/oligopolistycznej struktury kapitalistycznego rynku), mógł być szczególnie dotkliwy. Pojęcie selekcji grupowej się kłania.

    To na ile silne były więzi klasowe (wspólnota interesów) i na ile skuteczne wymienione mechanizmy, to oczywiście kwestia historyczna, ale chodzi mi o samą możliwość wystąpienia tych zjawisk. Możliwe, że faktycznie mechanizmy te zawiodły i dlatego dostęp do klasy panującej/posiadającej stał się szerszy, jednak nawet do niedawna o radach nadzorczych wielu zachodnich korporacji mówiło się, że to spotkania rodzinne, bo zasiadający w niej byli blisko spokrewnieni i pieczołowicie chronili do rady dostępu przed ludźmi z zewnątrz.

  6. „Zwiększona produktywność była efektem nie tyle podziału pracy, co podziału i kolejkowania procesu w osobnych zadaniach, w celu zmniejszenia czasu przygotowania. To samo mógłby zrobić pojedynczy domowy producent, rozdzielając poszczególne zadania i wykonując je etapami (tzn. wyciągając drutu na całą produkcję, następnie prostując go, następnie tnąc, itd.).”

    To czym jest właściwie „podział pracy”, jeżeli nie kolejkowaniem procesu w osobnych zadaniach? Czy to kolejkowanie jest emanacją, efektem, formą podziału pracy??

  7. Plus to, czy mamy jednego pracownika, czy wielu i przez kogo są zatrudnieni jest poza tą definicją. Chodzi mi tylko o to powyżej.

  8. To miłe, że używasz określenia „wulgarni libertarianie” w cudzysłowiu. Wg mnie używanie takich epitetów nie pomaga we wzajemnym zrozumieniu.

  9. „państwo nie jest antytezą kapitalizmu, lecz jego największym wsparciem i ochroniarzem klasy posiadającej – i tak dalej. W światku stricte anarchistycznym takie poglądy to żelazny fundament, przynajmniej w odcieniu indywidualistycznym.”
    Jay Albert Nock, kapitalistyczny anarchoindywidualista, mówi autorowi to coś?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *