Jacek Sierpiński ”O sataniście w wojsku i pewnym biskupie”

Niedawno „WorldNetDaily” doniósł, że jeden z marynarzy brytyjskiej Royal Navy zarejestrował się oficjalnie – za zgodą kapitana – jako wyznawca satanizmu, co pozwala mu na odprawianie na służbie satanistycznych rytuałów, a także do pochówku zgodnie z zasadami Kościoła Szatana, jeśli zostałby zabity w boju. Według rzecznika brytyjskiej marynarki nie było powodu odmówić mu takiej zgody, jako że zasadą Royal Navy jest umożliwienie praktykowania wszystkim pracownikom ich religii, dopóki nie ma to wpływu na efektywność operacyjną i dobro innych członków personelu.

Taka decyzja dowództwa spotkała się w Wielkiej Brytanii z krytyką niektórych weteranów i polityków, a w Polsce między innymi z kąśliwymi uwagami komentatorów na stronie internetowej wielkopolskiego „Kolibra”, gdzie przyrównano ją do postawy szesnastowiecznego biskupa Zebrzydowskiego (wg innych źródeł był to Zawisza z Kurozwęk), wsławionego powiedzeniem „wierz sobie i w kozła, bylebyś dziesięcinę płacił„. Oczywiście zdaniem kolibrowego komentatora postawa taka jest naganna: „Ważne jest żeby wszystko ładnie wyglądało w dokumentach. Kwalifikacje moralne osób poddanych naszej pieczy są bez znaczenia„.

Otóż nie mogę zgodzić się z tym poglądem ani w przypadku wymienionego wyżej marynarza-satanisty, ani – częściowo – w przypadku wzmiankowanego biskupa.

Jeśli chodzi o tego pierwszego, to – przynajmniej moim zdaniem – wojsko nie jest od umoralniania. Wojsko służy do skutecznej walki z wrogiem. W tym celu wymaga ludzi o określonych kwalifikacjach zawodowych, ale nie moralnych. Z punktu widzenia sprawności działania okrętu wojennego kwalifikacje moralne członków załogi jako takie nie mają znaczenia – poza minimum wymaganym do tego, by się wzajemnie nie atakowali i współpracowali. Wymaganie, aby wszyscy żołnierze byli np. przykładnymi chrześcijanami, „bo jest to słuszna moralność” jest niepotrzebną nadgorliwością podobną do zwyczajów (zwłaszcza wczesnego) komunizmu, gdzie często ideologiczna prawowierność była ważniejsza niż profesjonalizm.

Owszem, w niektórych przypadkach w wojsku moralność wydaje łączyć się z kwalifikacjami zawodowymi. Ale właśnie moralność satanisty raczej niż bogobojnego chrześcijanina. „Szatan reprezentuje zemstę, zamiast nadstawiania drugiego policzka” – głosi Biblia Szatana. Czyż nie jest to właściwsza, z punktu widzenia armii, moralność dla zawodowych zabójców, niż moralność chrześcijańska z jej przykazaniami „nie będziesz zabijał” i „będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego„, przejawiająca się często pacyfizmem?

Sataniści w armii nie powinni stanowić problemu – w przeciwieństwie do przymusowo zaciąganych religijnych (i niereligijnych) pacyfistów. Co więcej, obecność satanistów w armii może wpływać demoralizująco na wroga. Akurat wspomniany marynarz wydaje się reprezentować „łagodny”, filozoficzny odłam satanizmu – ale jeśli znalazłaby się grupa takich, którzy np. nie widzieliby nic złego w składaniu ofiar z ludzi, to powinno się im na to pozwolić – pod warunkiem, że wykorzystywać do tego będą wrogich żołnierzy. Co więcej, powinno się zachęcać, by jak najwięcej takich ludzi wstąpiło w szeregi armii. Byłaby z tego podwójna korzyść – zastraszenie wroga i zmniejszenie liczby rytualnych morderstw…

(Tak samo powinno się wykorzystywać rozmaitych psychopatów, gwałcicieli, kanibali – niech boi się ich wróg, a nie nasi obywatele).

Co do biskupa Zebrzydowskiego natomiast, który pozwalał wierzyć w kozła pod warunkiem okupienia się dziesięciną… no cóż, z jednej strony wydaje się to świadczyć o lekceważeniu jego obowiązków – bo biskup nie powinien przechodzić do porządku dziennego nad faktem, że jego diecezjanie wierzą „w kozła” (co nie znaczy, że powinien ich za to prześladować i nawracać mieczem!). Jako papież więc byłbym z takiego biskupa niezadowolony. Ale jako zwykłemu człowiekowi (którym w końcu jestem) milszy mi biskup Zebrzydowski (czy Zawisza z Kurozwęk) – rabujący mnie wprawdzie z dziesięciny, ale pozwalający wierzyć w co mi się podoba – niż taki np. Torquemada, który posłałby mnie na stos za to, w co wierzę lub nie wierzę. Milszy mi rabuś niż fanatyk. Rabusiowi wystarczy się okupić, fanatykowi trzeba się podporządkować duchowo. Z tego samego powodu milszy mi obecny socjaldemokratyczny reżim niż reżim komunistyczny, nazistowski czy teokratyczny. Państwo-rabuś jest mimo wszystko lepsze od państwa-fanatyka (które zresztą i tak jest oprócz tego rabusiem).

Przynajmniej nie muszę maszerować w pochodach ani brać udziału w czynach partyjnych. I mogę iść w niedzielę do sklepu zamiast do kościoła…

Jacek Sierpiński (http://sierp.tc.pl/wan.htm)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *