Być w triumwiracie z tak nieprzywidywalną personą jak Roman Giertych to żadna przyjemność. Raz na jakiś czas przekonuje się o tym premier Kaczyński, ostatnio po słynnym zjeździe ministrów edukacji w Heidelbergu. Zjeździe, na którym szefowie resortów oświaty debatowali nad wartościami, które powinny być podstawą istnienia cywilizacji europejskiem, czyli (ich zdaniem) UE.
I już sam ten fakt nie przypadł mi do gustu. Niby dlaczego minister Giertych, o ministrach ze Szwecji i Niemiec nie wspominając, miałby decydować o podstawach ideowych młodzieży? Dlaczego autorytetem uczniów nie mogą być rodzice, może dziadkowie, a musi być to państwo? Dlaczego to ono, poprzez odpowiednie ministerstwo, ma mówić nam, na jakich zasadach powinniśmy opierać swoje życie, w sytuacji, gdy ich przedstawiciele i sama jego instytucja z moralnością ma wspólnego tyle, co posłanka Sobecka z anarchokomunizmem.
Oczywiście nikt na to nie zwrócił na to uwagi. Cóż, takie działania przecież kwalifikują się do standardów Unii Europejskiej. Podniósł się za to wrzask i lament na to, co wicepremier w Heidelbergu powiedział. A wygłosił tam ponoć, jak twierdzi jedna z niemieckich gazet: „Tyradę przeciwko homoseksualistom i aborcji.”
Propozycja zakazu w całej UE aborcji i propagandy homoseksualnej (nie mnie pytajcie, co to znaczy) musiała być odebrana w ten sposób na zachodzie Europy. Podobnie było w Polsce w środowiskach zajmujących się działaniami zupełnie odwrotnymi od tych z propozycji pana ministra.
Zareagowała znana z ostrych wypowiedzi i swojego twardego stanowiska „pro-choice” posłanka Senyszyn stwierdziła, iż Polska staje się „Rzeczpospolitą Płodów”, reszta lewicy nazwała zaistniałą sytuację skandalem, a pan Biedroń, ten od homoseksualnej propagandy, nazwał nawet Giertycha faszystą.
O, i tu chciałbym się zatrzymać, kwestię bliskiej dymisji oraz rozmowy premiera ze współkoalicjantem nie są tak fascynujące, jak problem określania ludzi słowem „faszysta”. Nie chodzi tu jednak o prawo Godwina lub jemu pokrewne („Podczas przeciągającej się dyskusji w internecie, prawdopodobieństwo przyrównania czegoś lub kogoś do nazizmu lub Hitlera dąży do 1.”), ale o inną ciekawą regułę, niech będzie, że to prawo Libery: „Każdy lewicowiec, który nie zna prawdziwego powodu zagrożenia praw jednostki, którą jest sama instytucja państwa, nazywa każdego chcącego naruszać wolność faszystą.”
Rozwijając trochę moją sentencję: zamiast zaproponować jako rozwiązanie kwestii wolności w szkole odcięcie tej szkoły od państwowego przymusowego programu edukacji wraz z jego ideologicznymi ciekawostkami (lekcje patriotyzmu, religia(?)), domagają się innego rodzaju przymusu, który dałby prawa bronionym przez lewicę dotychczas dyskryminowanym mniejszościom, ale odebrałby je nie zawsze winnym jednostkom reprezentującym większości. Przymus za przymus, kiepska to dla mnie wymiana. Tylko gdy pan Biedroń będzie w koalicji rządowej, to niech się nie zdziwi, gdy prowokacyjnie nazwę go faszystą.
Giertych oczywiście faszystą nie jest (do Mussoliniego dużo mu brakuje), jego wypowiedzi na zjeździe w Heidelbergu specjalnie porażające nie są, inna sprawa, że możemy domyślać się czynów, jakie za tymi słowami stoją, czego mogę się już trochę bać. Najbardziej jednak obawiam się tego, że cała ta historia pozwoli obudzić nikomu nie potrzebnego potwora kolejnej wojny ideologicznej. Ach, jakie życie byłoby piękne (i nudne), gdyby rządzący zamiast wyniosłymi ideami posługiwali się jedną tylko zasadą: „Wolność mojej pięści ogranicza czubek Twojego nosa.”
Jeremi Libera http://jeremilibera.bblog.pl/
„do Mussoliniego dużo mu brakuje”
Nie wiem, jakie dokładnie warunki, jakie panowały za Mussoliniego, ale słyszałem opinie, że pod pewnymi względami Włochy były wtedy znacznie bardziej wolne niż większość państw zachodnich dzisiaj.
Zresztą nie możemy zapominać, że New Deal i różne reformy przedwojenne w różnych krajach wyrosły na gruncie adoracji faszyzmu i dopiero IIWŚ i propaganda wojenna doprowadziły do Wielkiego Potępienia Faszyzmu, tak jak IWŚ doprowadziła do Wielkiego Potępienia Monarchii i Niemców. Nic od tamtych czasów specjalnie nie ruszyło żadnego kraju zachodniego w kierunku wolności, więc strzelałbym, że jeśli nie żyjemy wszyscy już dawno w faszyzmie, to się do niego wciąż zbliżamy.
Ale oczywiście nie można potępić faszyzmu, gdy samemu chce się wprowadzać pewne elementy faszystowskiego programu; dlatego propaganda IIWŚ zrównała faszyzm ze zjawiskiem kulturowym albo systemem politycznym, całkowicie ignorując gospodarczy aspekt faszyzmu: system państwowych przywilejów dla określonych interesów gospodarczych, czyli to, co dziś znamy pod nazwą „socjaldemokracji,” „neoliberalizmu,” „neokonserwatyzmu” i innych tego typu nowoczesnych progresywistycznych odrostów.
Tak czy owak, p. Biedroń przygania tylko drugiemu kotłowi, różnice między nim a Giertychem są co najwyżej kosmetyczne.
Chodziło mi o podkreślenie, że to państwo i państwowcy są zagrożeniem, a nie jakieś tam faszyzmy i komunizmy. Jak się tak wyzywamy, to mijamy się z prawdziwym wrogiem.
Też prawda, ale póki co nie wzbudzimy wielkich emocji u większości ludzi atakując tylko państwo. Jeśli zwrócimy im uwagę, że żyją w systemie, który zwykli uważać za zły, zepsuty i plugawy, to może ich ruszymy bardziej.
Słowo 'faszyzm’ się zdewaluowało dzięki jego bezustannemu użytkowaniu przez lewicowców maści wszelakiej, ale nadal niesie ze sobą pewien ładunek emocjonalny, co możemy wykorzystać (co nie znaczy oczywiście rzucać nim we wszystkich bez sensu, tylko wykorzystywać je zgodnie z definicją) – Kaczory potrafią wykorzystać widmo komunizmu dla zdobycia popularności, to czemu my nie możemy widma faszyzmu?