Minister Roman Giertych kusi. Wczoraj zaproponował własną dymisję, ale w zamian za odrzucenie w referendum jego pomysłów – koniecznie w cudzysłowiu – „edukacyjno – wychowawczych”. Pytania są trzy (oczywiście na ewentualnej karcie referendalnej pojawiłyby się w rozbudowanej formie):
1. Czy jesteś za przyjęciem mundurków?
2. Czy jesteś za godziną bezpieczeństwa?
3. Czy popierasz program „Zero tolerancji dla przemocy w szkole?
Już wyobrażam sobie te plakaty: „Głosuj 3x Tak!”. Kontekst historyczny jest oczywiście zupełnie inny niż w latach 40. ubiegłego wieku, ale to na pewno nie zaszkodzi władzy nazwać mnie i mi podobnych „zaplutymi karłami reakcji”. Te trzy pytania wydają się być tylko niezgrabnym nawiązaniem do historii, bo przecież, co zauważyły media i ich komentatorzy, wystarczy tylko jedno pytanie:
1. Czy jesteś za pozostaniem na stanowisku ministra i wicepremiera Romana Giertycha?
Albo ewentualnie drugie:
2. Czyż nie uważasz, że niepotrzebnie marnuje się tusz na takie dyrdymały?
Ale to tylko moja mała propozycja…
Pewnie teraz wielu czytelników stwierdzi, skreślając mnie jednocześnie z listy niezależnych i wiarygodnych, iż przyłączam się do antygiertychowej „nagonki” prowadzonej przez „Gazetę Wyborczą” z Adamem Michnikiem na czele. Bzdura. Jestem jego antagonistą nie z powodu jego przynależności do prawicy narodowej albo dziwnych pomysłów. Nie lubię go, bo jest ministrem. W dodatku ministrem jednego z najbardziej destrukcyjnych resortów.
Pomysł referendum wydaje mi się nonsensowny nie z powodu pytań albo marnotrawienia druku. Po prostu nie wydaje mi się słuszne, aby większość idącego do urn społeczeństwa mogła decydować o wychowywaniu i uczeniu pociech mniejszośći. Wychowywaniu i uczeniu nie przez rodzinę, a przez państwo. Każdy szukający szkoły dla swych dzieci rodzic powinien mieć więc wybór. Od niego, a nie od widzimisie ministra lub 63 procent ludu powinno zależeć to, czy jego wychowanek chodzi do podstawówki/gimnazjum/liceum w mundurku, fartuszku, bądź stroju nurka głębinowego. „Hej! Ale jak to zrobić?” – zapyta zainteresowany czytelnik. „Koleś, to proste! Sprywatyzujmy to!” – odpowie zorientowany wolnorynkowiec.
Niedawno na bblogu Macieja Dudka rozpętała się wojna na słowa o państwowej edukacji. Niejaki mmaa stwierdził, że szkolnictwo publiczne ma wyższość nad prywatnym, gdyż osiąga lepsze wyniki naukowe. Zgadzam się, ma wyższość, ale tylko ze względu na handicap u ME, poza tym tyczy się to tylko kwestii formalnych, a na pewno nie wyników i warunków pracy. Argument mówiący o tym, że jeśli to prawda, to jest to wynikiem małego udziału w rynku (to słowo raczej tu nie pasuje..) jest tak samo chybiony, jak ten o negatywnym wpływie chęci zysków właścicieli placówek. Być może prywatnych szkół jest mniej, ale już ich przykład pokazuje, iż pieniądze wydawane centralnie są dużo gorzej rozdysponowane. Chęć zysku może być natomiast równie dobrze argumentem mierzonym w przeciwną stronę, bo przecież jeśli ktoś dba o zysk, to siłą rzeczy musi dbać o klienta. Istotą rzeczy jest jednak to, o czym napisałem trochę wyżej – wybór!
Pieniądze zabrane przymusem i wydawane przez państwo na instytucje „centralnie planowane”, jak pokazują zasady ekonomii, są zawsze wydane mniej odpowiedzialnie, niż te wyłożone przez jednostkę na konkretny cel. To właśnie dlatego państwowa edukacja działa tak źle! Zadaj sobie pytanie – kto wyda lepiej twoje pieniądze, Ty, czy którykolwiek z ministrów? „Oczywiście, że ja!” – odpowie każdy, ale wciąż tak wielu nie kiwnie palcem, aby tę sytuację zmienić.
Oczywiście ta teoria ma zastosowanie na wszystkich płaszczyznach działalności rządu. Państwo monopolizuje niektóre sektory, stojąc jakby poza prawami ekonomii. To, podobnie jak zła lokacja zasobów, powód złego działania tej organizacji. Na rynku najsłabsi i najdrożsi dostawcy usług i produktów są wypierani przez lepszych. W państwowej, niezależnej od jakiejkolwiek logiki „ekonomii”, to słabszy i droższy utrzymuje najtrwalszą pozycję. Tak naprawdę jednak, jeśli coś nie funkcjonuje na rynku – bankrutuje, umiera. Dlatego wieszczę państwu jego rychłą śmierć. Nie, mylę się, ono było już martwe przed realizacją pomysłu o nim, gdyż każda idea oparta na przymusie i przemocy może być pewna swego rychłego samobójstwa. Jak postarałem się pokazać, nie tylko ze względów etycznych, ale i gospodarczych.