Duże zaskoczenie. Poseł Jarosław Wałęsa w wywiadzie dla o2.pl powiedział: „Wierzę w wielką wolność, która jest niemal anarchią. Wierzę, że człowiek odpowiednio wychowany i wykształcony sam potrafi podejmować decyzje i pod tym względem powienien mieć nieograniczoną wolność. Powinien kierować się własnym sumieniem, które mu powie, co jest dobre, a co złe.”
No wielkie brawa! Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że w Platformie Obywatelskiej formuje się jakaś frakcja libertariańska, albo chociaż klasycznie liberalna. Ale tylko na pierwszy. Nie odbieram panu Jarosławowi prawa do bycia wolnościowcem (bardzo prawdopodobne, że właśnie to mu w duszy gra), ale jego dotychczasowa działalność z promocją wolności ma bardzo mało wspólnego.
Dosyć często bowiem zdarzają się jednostki, które w głębi duszy są nawet anarchistami, ale uznają tę ideę za chwilowo nierealizowalną i zwracają się ku czemuś bardziej „przyziemnemu”.
Znam osobę, która będąc zafascynowana pismami Davida Friedmana i jego opowieściami o właściwie bezpaństwowym ustroju średniowiecznej Islandii na codzień jest socjaldemokratą! Brzmi nieprawdopodobnie, ale tak zgubny potrafi być wpływ pesymizmu.
Zastanówmy się chwilę nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Pierwszą z nich jest na pewno słabość ruchu libertariańskiego, szczególnie w kraju takim, jak nasz. Tu nawet sama nazwa idei brzmi egzotycznie i kojarzy się bardziej z arianizmem niż z Fryderykiem Bastiatem, Nockiem czy Rothbardem. Libertarian nie ma w mediach, ich hasła nie są popularne nawet wśród, najczęściej niestety socjalistycznej, młodzieży. Wszystko to przechodzi we wstyd, wyobcowanie i chęć szukania alternatywy na „dzisiejsze, trudne czasy”.
Drugi powód jest mocno powiązany z pierwszym. To niechęć ze strony współobywateli, inaczej społeczeństwa/elektoratu. Lud nie wie, czym libertarianizm jest, ale jakby się dowiedział, na czym polega, to wyjaśniającego im jego zawiłości ideologiczne w najlepszym razie by zlinczował. Dziś w cenie rozwiązania rabunkowe. Państwo daje możliwość „robinhoodowania”, to czemu by na tym nie skorzystać? A gdy pojawia się burzyciel status quo (wolnościowiec), to won z naszego pięknego, socjalistycznego ogródka!
Nie dziwię się zniechęceniu niektórych, ale tak dłużej być nie może. Pomyślcie, co by było, gdyby takimi samymi kategoriami myśleli amerykańscy abolicjoniści albo antykomunistyczna opozycja? Nie należy się wstydzić swojego ideału. Może moje poglądy polityczne nie zakładają likwidacji podatków w ciągu następnej dekady, bo to oczywiście zupełnie nierealne, ale dlaczego ma to być powód do zmiany mojej oceny moralnej działań Urzędu Skarbowego?
Ja chcę zniesienia przymusowych datków na rzecz państwa. Podobnie jak chciałbym likwidacji zabójstw, gwałtów i pobić. Będę się starał działać na obu polach, ale w kwestii przemocy zinstytucjonalizowanej mam przynajmniej gotową receptę. Nie będę jej jednak realizował podkładając kilogramy trotylu pod parlament (inna sprawa, że wyglądałoby to bardzo widowiskowo…), zrobię, co tylko w mojej „pokojowej” mocy.
Czyż nie można działać w ten sposób zamiast porzucać wolność na rzecz centrolewicowych, przecież tak bardzo demoralizujących, postulatów? Nie można jechać do Sopotu przez Zakopane, tak samo jak nie można dojść do pełni wolności poprzez jej zaprzeczenia jako stan pośredni. Wolność to nie kwestia polityczna, tylko moralna. Mimo niesprzyjającej sytuacji politycznej należy zachowywać swoją wolnościową etykę. Nikt przecież nie zarzuci, że kierowanie sie dekalogiem jest radykalizmem.
Jeremi Libera http://jeremilibera.bblog.pl/