Wystąpienie w ramach Międzynarodowej Europejskiej Konferencji Libertariańskiej, Sofia, 2 kwietnia 2005
Prawa są w naszych rękach środkiem racjonalnego przewidywania ludzkich zachowań. Brak możliwości przewidywania oznaczałby niemożność istnienia wyższych form życia. Źródło wody na końcu ścieżki, którą co rano wydeptujemy nie powinno nagle zniknąć; jagody, które od zawsze były jadalne nie powinny nagle stać się trujące; gatunki, które nigdy nie stanowiły zagrożenia nie powinny nieoczekiwanie stać się drapieżne. Kiedy, podobnie jak zwierzęta, doświadczamy czegoś, co stoi w całkowitej sprzeczności z naszymi najbardziej podstawowymi przewidywaniami, skutkiem jest stres i niepokój, nawet jeśli nasze życie nie jest w konsekwencji zagrożone. Prowadzimy badania naukowe i nabywamy osobistego doświadczenia w celu ustalenia łańcucha przyczynowo-skutkowego, który później możemy uważać za pewnik. Liczymy na to, że most nie runie pod naszym ciężarem, samolot oprze się sile grawitacji, a lekarstwa przywrócą nam zdrowie. Nauka zwiększa nasze zaufanie do świata, nawet jeśli pod wpływem zmian, które wywołujemy w środowisku świat odwzajemnia się tworzeniem niespodziewanego.
Ufność we własne prognozy znacznie maleje, kiedy mamy do czynienia z zachowaniami wyższych form życia. Ewolucja zaprogramowana jest w języku wolności; istotnie, wolny wybór jest zasadniczy dla ewolucji. Gdyby antylopa niezmiennie kierowała się w ucieczce w prawo, polujące na nią drapieżniki już dawno wymazałyby jej gatunek z powierzchni ziemi. Istoty ludzkie są zaprogramowane na znajdywanie niepowtarzalnych, oryginalnych rozwiązań problemów (co stanowi jednocześnie o wielkości i tragedii ludzkiej kondycji).
Prawa naturalne
Dlatego też przewidywanie ludzkich zachowań jest niepewne. Należymy do dużej grupy gatunków, których przedstawiciele zabijają się nawzajem. Zasadniczym rysem człowieczeństwa jest żerowanie na rodakach, pozostaje to jednak w całkowitej niezgodzie z cechą bycia istotą społeczną. Jak pogodzić skłonność do agresji z potrzebą koegzystencji? Społeczeństwo domaga się powstrzymywania zachowań drapieżnych. Będąc członkami grupy, mamy uzasadnione prawo do oczekiwań względem innych członków: nie będą nas mordować we śnie, nie napadną nas w nocy na ulicy. Tego typu oczekiwania dotyczą nie tylko nas samych, ale również naszej własności. We wszystkich językach pojawia się pojęcie zaimka osobowego, który wskazuje na związek ustanowiony między dwoma istotami ludzkimi lub między człowiekiem a rzeczą: mówimy nie o jakimś człowieku, ale o moim przyjacielu [wszystkie wyróżnienia kursywą pochodzą od autora – przyp. tłum.]; nie o jakimś narzędziu, ale o moim, tym, którego używałem i którego, nie bez przyczyny, mam nadzieję ponownie użyć. Związek mógł zostać ustanowiony poprzez narodziny (moje dziecko), za zgodą dwojga dorosłych (mój małżonek), z tytułu prowadzenia gospodarstwa rolnego (moja ziemia, ziemia, na której się osiedliłem jako pierwszy), z tytułu przekazania za zgodą obydwu stron (moja książka, książka, za którą zapłaciłem cenę ustaloną przez sprzedawcę). Któż mógłby rościć sobie większe prawa do własności? Ci, którzy nie są rodzicami? Ci, którzy nie przygotowali ziemi pod uprawę? Ci, którzy nie zapłacili za książkę?
Publicznie deklarując określony związek własności, liczymy na to, że inni go uszanują. Przyjmujemy, że to my zbierzemy plon z pola, w którego zasianie włożyliśmy tyle wysiłku. Założenie takie ma swoje uzasadnienie, toteż kiedy zostaje podważone, szczególnie poprzez rozmyślne działania innych członków naszego społeczeństwa (zajęcie cudzej posiadłości, odebranie dziecka jego matce), odczuwamy stres, lęk i głęboką urazę.
Społeczeństwo, które nie nakłada żadnych ograniczeń na gwałt, rabunek i mord uległoby dezintegracji, a jego członkowie opuściliby je. Nie jest możliwe istnienie społeczeństwa bez owych ograniczeń. Elementem wrodzonym każdej grupy społecznej jest układ, w którym człowiek przyjmuje, że nie zostanie przez nikogo i w sposób arbitralny pozbawiony ani życia, ani dobytku. Uzasadnione jest nazywanie tego założenia prawem. Ludzie są zasadniczo zwierzętami społecznymi (nie istnieje nieuspołeczniona istota ludzka), i w naturze społeczeństwa leży przynajmniej częściowe respektowanie tych praw. Są one określone mianem praw naturalnych – nie dlatego, że posiadanie praw jest częścią ludzkiej natury (nie zamierzam otwierać tu dyskusji na ten temat), ale dlatego, że jest częścią natury ludzkich społeczeństw.
Prawa te nie zostały wymyślone przez rządy, co utrzymują orędownicy praw stanowionych, ale też nie są wynikiem samej tylko konwencji. Są podstawowym tworzywem egzystencji społecznej. Bezładna grupka rozbitków, która zdołała wciągnąć się na brzegi bezludnej wyspy musiałaby szanować te prawa od pierwszego dnia, nawet przed ustaleniem relacji władzy, żeby móc po prostu funkcjonować jako społeczna całość. Z kolei celem prawodawstwa państwowego jest stanowienie praw wyłączających, co powoduje, że prawa przestają przysługiwać w takim samym stopniu wszystkim członkom społeczeństwa.
Wyłączenie przybiera dwie formy:
– Wszyscy są zwolnieni z zasady respektowania praw drugiej osoby w pewnych ściśle określonych okolicznościach (na przykład każdy z nas ma prawo do odebrania życia napastnikowi w obronie własnej).
– Pewne ściśle określone osoby zwolnione są z zasady respektowania praw innych ludzi we wszystkich bez wyjątku okolicznościach. Rząd może bezkarnie okradać i zabijać, wystarczy, że zadeklaruje, iż czyni to w imię „nakładania podatków”, „wojny w słusznej sprawie” czy „racji stanu”.
Prawa w praktyce
Nie tylko wymagamy od innych powstrzymywania zachowań agresywnych. Cały nasz system racjonalnych oczekiwań opiera się na zachowaniach ludzi wokół nas. Gdyby ich zachowania nie odpowiadały naszym oczekiwaniom, przeżywalibyśmy rozczarowanie, niepokój i napięcie, czulibyśmy się skrzywdzeni.
Dobrym przykładem zachowania, które przypuszczalnie i zgodnie z logiką powinno być utrwalane jest zwyczaj. W wielu społeczeństwach formą zwyczaju jest dawanie prezentów. Weźmy za przykład ceremonię wesela. Krewny, który zignoruje ten zwyczaj, na pewno zmartwi, a przynajmniej zirytuje młodą parę. Nie byłoby nie na miejscu wyciągnięcie konsekwencji wobec osoby niespełniającej racjonalnych oczekiwań państwa młodych. Mogliby oni odpowiednio skomentować zachowanie kuzyna albo nie zaprosić go na kolejną uroczystość rodzinną. Podobnie będzie w sytuacji, gdzie mieszkaniec wsi chodził drogą na skróty przez pole sąsiada niewyrażającego sprzeciwu. Gdyby właściciel nagle zagrodził przejście, przechodzień żywiłby urazę, jak również odczułby stratę.
Oczekiwania osób z przykładów powyżej byłyby jak najbardziej uzasadnione, podobnie jak zrozumiałe byłoby napięcie i niepokój, gdy przeczucia zawiodły. Prawom tych osób można było nadać jeszcze mocniejsze podstawy i uczynić je niepodważalnymi, gdyby na przykład przechodzień uzyskał od gospodarza pisemne pozwolenie na przechodzenie przez jego pole.
W danej sytuacji intencje dwóch stron oraz ich racjonalne oczekiwania w związku z zachowaniami innych to wszystko, czego potrzeba do utworzenia jakiegoś prawa. Przy tym jednak pamiętajmy, co radzi ludowa mądrość: „To, co uchodzi za oczywiste lepiej jest powiedzieć, a jeszcze lepiej zapisać!”
Prawa powołane do życia dzięki takim umowom i porozumieniom, w przeciwieństwie do prawa poszanowania życia i prywatnej własności, nie będą ani naturalne, ani wrodzone, ani też wspólne wszystkim społeczeństwom. Ilustrują one szeroki zakres ludzkich zobowiązań, zgodnych z kontekstem historycznym i poziomem rozwoju (sprzedaż częstotliwości radiowych nie miałaby większego sensu w średniowieczu). Strony w danym układzie opracowują strategie, lokują inwestycje oraz zawierają kolejne porozumienia z innymi ludźmi, biorąc za podstawę siłę obietnic wyrażonych w umowie. Gdyby któryś z kontrahentów nie dotrzymał swoich zobowiązań, strony zależne w tej sytuacji byłyby niezadowolone i bardzo pokrzywdzone
Przeniesienie praw
W każdym ludzkim sercu tkwią krańcowo różne pragnienia, które zaciekle współzawodniczą o dostępne człowiekowi ograniczone zasoby: czas, jego ciało, energia, sposób spożytkowania materialnej własności. Nasze życie moralne koncentruje się na ustalaniu hierarchii owych niedających się pogodzić pragnień (pracować czy się lenić; pić czy prowadzić samochód; mieć romans czy być wiernym; skoncentrować się na karierze czy rodzinie). W większości przypadków nasze wybory sygnalizują, jaką wartość przypisujemy naszym relacjom, bo każda relacja ma jakąś wartość, nawet jeśli określamy ją jako „bezcenną”, jak na przykład w stwierdzeniu: „Nie rozstałbym się z tym za żadne pieniądze.” Wartością jest to, co czynisz, aby zdobywać i być w posiadaniu, mówi Ayn Rand. Nie jesteśmy w stanie dokonać rozróżnienia jeśli chodzi o istotę wartości, którą przypisujemy relacjom – możemy jedynie określić jej siłę. Śmierć dziecka, utrata przedmiotu, pracy, nadziei, wszystkie te zdarzenia wywołują niepokój i cierpienie o bardzo zróżnicowanym natężeniu, przy czym owo uczucie straty jest zawsze obecne. Najlepszym potwierdzeniem zbieżności natury tak różnych relacji jest nasza zdolność do zastępowania jednej drugą. Wartości są zastępowalne. Mając szansę bardzo korzystnego finansowo awansu, jedna osoba go odrzuci, a inna przyjmie bez chwili wahania. Wszystko zależy od tego, jaką wartość wyznaczamy dla lojalności, a jaką dla pieniądza.
Każdemu z nas ma prawo do tworzenia oraz do nietworzenia relacji. Lota ma prawo nie wchodzić z Werterem w relację, o której on marzy, nawet jeśli doprowadza to młodego mężczyznę do prób samobójczych. Werter ma nadzieję na szczęście w związku, który nie byłby tym, czego chce Lota. Ona sama planuje swoje szczęście w związku z innym mężczyzną, Albertem (jednocześnie podejmując nieuchronne ryzyko bycia rozczarowaną). W bardzo podobny sposób, w sztuce Czechowa właściciele wiśniowego sadu odrzucają opartą na trzeźwej i zimnej kalkulacji ofertę Łopachina, który planuje wybudowanie w miejscu sadu domków dla letników. Z jednej strony są zrujnowani finansowo, z drugiej znacznie wyżej niż pieniądz cenią magiczne piękno sadu.
Dlatego też jedynym ograniczeniem swobody tworzenia relacji z ludźmi (zarówno w odniesieniu do osób, jak i posiadanych rzeczy) jest prawo odmowy. Nie chcemy przecież być zmuszani do małżeństwa, przyjaźni, zatrudnienia ani też do kupowania czy sprzedawania, i oczywiście my sami również nikogo do tego nie zmuszamy. Z natury wierzymy, że każdy powinien mieć możliwość szacowania istniejących więzi i zastępowania ich innymi pod warunkiem, że wymiana taka będzie źródłem zadowolenia wszystkich stron biorących w niej udział.
Niemniej jednak warunek ten nie zawsze zostaje spełniony:
Fałszywe prawa – posiadanie
W latach siedemdziesiątych często bywałem w Nowym Jorku, gdzie pewien młody człowiek z Południowego Bronxu wziął mnie pod swoje skrzydła. Jego rozumienie własności było bardzo wybiórcze. Jeśli chodziło o znajomych prawo własności było nienaruszalne – nigdy nie przywłaszczyłby sobie mojego pióra kulkowego. Pióro kogokolwiek innego traktował jako potencjalną zdobycz. Któregoś dnia, gdy mimochodem wspomniałem, że przyjemnie byłoby pojeździć na rowerze po Central Parku natychmiast zaoferował się zdobyć dla mnie rower. „Ile ma mieć przerzutek? Jaki chcesz kolor?” Niewątpliwie dostałbym od niego wymarzony rower w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Mój przyjaciel Cornell byłby związany daną mi obietnicą. Zawarłby ze mną umowę, z tym że dotyczyłaby ona przedmiotu, który nie należał do niego i w konsekwencji nie należałby do mnie.
Łańcuch przenoszenia prawa do posiadania zostałby zerwany. W efekcie czynu dokonanego z premedytacją ktoś gdzieś straciłby rower potrzebny do przemieszczania się.
Jego rower. Plany wycieczkowe właściciela zostałyby udaremnione, przepadłaby też wartość użytkowa roweru i wartość odsprzedaży.
Wyobraźmy sobie, że oto Cornell padł ofiarą podobnego postępku. Gdyby ktoś jemu podobny buchnął mu ów rower, z pewnością odczuwałby nie mniejszy gniew i zawód, niż osoba, którą on sam wcześniej okradł. A przecież w chwili, kiedy przejmował go w posiadanie, Cornell nie miał prawa do zerwania związku między przedmiotem a jego właścicielem. Ustalenie do kogo należy przedmiot może odbyć się jedynie za porozumieniem obydwu stron, które tym samym oszczędzają sobie uczucia zawodu i cierpienia.
Przeniesieniu podlegają jedynie prawa, nie mienie samo w sobie. Ci, którzy przejmują w posiadanie rzecz stanowiącą czyjąś własność, nie oglądając się na to, czy właściciel jest gotów oddać swoje prawo do niej, nie zrywają związku tego właściciela z jego mieniem. Na jakiej podstawie miałbym protestować, gdyby pojawił się u mnie właściciel roweru, żądając zwrotu rzeczy, która nigdy nie przestała być jego rowerem?
Fałszywe prawa – legalna kradzież
Życzylibyśmy sobie, aby inni zachowywali się w określony sposób, chociaż takie mile widziane zachowania ani nie muszą być wynikiem osobistego zaangażowania ani nie muszą być utrwalone przez zwyczaj: my po prostu chcemy, żeby ktoś był uprzejmy, pomocny i gościnny. Jeśli mój samochód zepsuje się na drodze, chciałbym, żeby inny kierowca podrzucił mnie do najbliższego miasteczka. Byłbym jednak nierozsądny, gdybym spodziewał się, że uczyni to pierwszy przejeżdżający tą drogą. Nie mam żadnego prawa do wsparcia. Owszem, zrozumiałe jest, że spodziewam się, iż pracownik firmy o charakterze publicznym będzie dla mnie uprzejmy, ale czy mam prawo do bycia traktowanym w uprzejmy sposób? Chociaż hierarchia ważności w tej sytuacji sugerowałaby, że tak, to jednak tylko pracodawca ma prawo wymagać od swoich pracowników postawy szacunku i uprzejmości względem klienta pod warunkiem, że w ich umowach o pracę znajdzie się odpowiedni paragraf na ten temat.
Z drugiej strony, jeśli odprowadzam składki na fundusz emerytalny czy ubezpieczenie zdrowotne, liczę na to, że usługodawcy wywiążą się ze swoich zobowiązań. (Osobiście jestem przygotowany na pewne ewentualności.) Czułbym się poważnie rozczarowany, gdyby usługodawcy ci nie dopełnili obowiązku i to niezależnie od tego czy byli nieuczciwi, czy zbankrutowali. Czy zasadne jest jednak żądanie, żeby ludzie, którzy mnie nie znają i którzy nie są w żaden sposób zobowiązani w stosunku do mnie, zajmowali się mną na starość, pokrywali koszty hospitalizacji albo utrzymywali mnie, kiedy pozostaję bez pracy?
Rządy przypisują sobie swego rodzaju monopol na pomoc społeczną, co nadaje ich władzy większą prawowitość. Wytwarzają i spełniają oczekiwania poprzez zmuszanie podatników do finansowego utrzymywania systemu emerytalnego i ubezpieczeń społecznych.
Czy rządy, spełniając te oczekiwania, nie stawiają się w tym samym położeniu, co Cornell, który oferował mi coś, co nie należało di niego? Sytuacje te są w gruncie rzeczy podobne. Byłem pewien, że dostanę od Cornella rower, jednak za jaką cenę? Prawowity właściciel czułby się podirytowany i rozdrażniony, a jego plany wycieczkowe zostałyby udaremnione – cena, której ani ja, ani Cornell nie bylibyśmy gotowi zapłacić, będąc na miejscu właściciela roweru, dlaczegoż więc mielibyśmy kazać ją płacić komuś innemu? Czyż narzucana przez rząd redystrybucja nie czyni z każdego świadczeniobiorcy odbiorcą kradzionych dóbr?
Nakazy
W świetle powyższych uwag będziemy mówić o innych oczywistych sposobach tworzenia przewidywalności w społeczeństwie: jednak nie dzięki prawom, ale na drodze nakazów. Ostatecznie przecież, jak zauważył Benjamin Franklin, na tym ziemskim padole są tylko dwie rzeczy pewne: śmierć i podatki. Rząd rozsyła swoje podatkowe żądania do milionów gospodarstw domowych i może liczyć na to, że podporządkuje się 95 procent ludzi. Przewidywalność będzie nawet większa, gdy członkowie jakiejś innej bandy ściągającej haracz w zamian za ochronę zagrożą, że przybiją ci kolana do podłogi, jeśli w ciągu trzech dni nie wygrzebiesz sumy należnej za ich usługi.
Są zatem dwie możliwości uzyskiwania zachowań społecznych zgodnych z przewidywaniami – nakazy (robienia czegoś) i prawa (do niepodporządkowania się czemuś). Zasadniczą różnicą między liberalizmem i wszystkimi pozostałymi filozofiami politycznymi jest to, że liberałowie niezmiennie uznają wyższość praw nad nakazami.
Tołstoj w dość ironicznym świetle przedstawia funkcję nakazów w Wojnie i Pokoju, eposie będącym dogłębną refleksją nad władzą zwiastującą anarchizm (który później autor weźmie w obronę). Generałowie wydają rozkazy, opracowują formacje bojowe, „Kawaleria przejdzie rzekę w bród w tym miejscu”, „Die dritte Kolonne marschiert.” Palce wskazują na punkty na mapie oznaczające miejsca, w których będą ginąć ludzie. Rzeczywiście wielu żołnierzy umrze, jednak fakt ten będzie jedynym urzeczywistnieniem strategii, na podstawie której wydano wcześniej rozkazy. W czasie bitwy nie ma miejsca na prawa, jedynie polecenia przełożonych mają moc kierowania działaniami ludzi. Przy tym przełożeni nie są w stanie uzyskać wszystkich informacji – nie potrafią przetworzyć w odpowiednio krótkim czasie niewielkiej ilości napływających danych, a kolejne informacje wyjściowe, które rozprowadzają w postaci nowych rozkazów są niespójne i nieodpowiednie i docierają na pole bitwy za późno.
Wojna jest wydarzeniem odbiegającym od codzienności. Jednak bitewny zamęt jest dobrą metaforą zaburzeń dotykających samego rdzenia naszych nieliberalnych społeczeństw, również w czasie pokoju. Rząd kontynuuje studiowanie map, tworzenie planów: „Autostrada zostanie przeprowadzona tędy.”, „Nową strefę przemysłową umieści się w zachodniej części miasta” – pod flamastrem ministra znajdą się pola, ogrody i wioski, które zostaną zrównane z ziemią i pokryte asfaltem.
Drogi i strefy przemysłowe są potrzebne. Aby je stworzyć niezbędna jest koordynacja działań, podobnie jak w procesie postępowania z niezliczonymi firmami, które dostarczają nam materiał i kulturowe dobrodziejstwa rozwiniętego społeczeństwa. Prowadzenie działań koordynacyjnych to sprawowanie władzy: „Ty robisz to” a „ty tamto”. Ale władza tego typu będzie usprawiedliwiona tylko wtedy, gdy zbudowana jest na zasadzie ograniczonego zasięgu oraz wyraźnej zgody osób poddanych jej działaniom.
Reżyser wydaje polecenia aktorom, nauczyciel zadaje uczniom pracę domową, dowódca straży pożarnej zarządza ćwiczenia. Każda osoba, do której kierowane są te polecenia dobrowolnie (podpisując umowę lub zgodnie z wewnętrznymi zasadami i przepisami) oddaje się pod komendę osoby wydającej je. Innymi słowy, przyjmujący polecenia warunkowo zrzekł się prawa do fizycznego pozostawania poza oddziaływaniem władzy.
A zrzekł się tego prawa, ponieważ on i wydający polecenia mają wspólny cel (wystawić sztukę, być gotowym do przystąpienia do egzaminu, gasić pożary) a zasięg rozkazywania ograniczony jest do realizacji celu. Z chwilą jednak gdy organizacja przestaje być środkiem prowadzącym do realizacji osobistych dążeń jej członków, ludzie występują z niej. Odebranie im możliwości odejścia równałoby się ze zdeptaniem ich praw, ze zmuszaniem ich do czynienia czegoś, na co nie wyrazili zgody. Wydawanie poleceń niemających związku z początkowym celem, na przykład „prześpisz się ze mną” czy „pomalujesz kuchnię” byłoby nie do przyjęcia, chyba że zainteresowane strony z własnej woli uzgodnią nowy cel, odmienny od pierwotnego.
Wąsko zakreślony cel oznacza mniejszy rozmiar organizacji. Jednocześnie zapewnia stosunkową prostotę jej działania. Redukowanie ilości informacji przetwarzanej przez przełożonych prowadzi do większej efektywności łańcucha poleceń.
Jaki jest zatem cel społeczeństwa obywatelskiego? Jakie są zamierzenia na przykład Francji (czy Bułgarii)? Stać się najbogatszym państwem w Europie, wielką potęgą militarną czy też wzorem sprawiedliwości społecznej?
Zbyt szeroko określone zamierzenia prowadzą do nieograniczonego zakresu nakazów. Wszystko zostaje upolitycznione. Sfera prywatna zostaje wchłonięta przez sferę publiczną, którą bacznie obserwują urzędnicy. Jeśli z kolei cel jest wąsko określony trudno sobie wyobrazić, żeby był wspólny dla wszystkich, a nawet gdyby jakimś cudem tak rzeczywiście było nie wszyscy zgodziliby się co do sposobów jego osiągnięcia. Doprowadziłoby to do rozwinięcia się oporu przeciwko sieci nakazów, rozproszenia informacji, i ostatecznie do nieefektywności. Jest to podstawowa słabość wszystkich biurokracji, czy to publicznych czy prywatnych.
Klęska biurokracji polega na ich niezdolności do kontrolowania złożoności. Ludzie na górze nie są w stanie dotrzeć do wszystkich informacji. Najpotężniejsze komputery nie przetworzą danych spoczywających w ludzkich głowach. Jedynie czyny odkrywają nasze rzeczywiste priorytety. Z tego powodu wysocy urzędnicy państwowi decydują się na hamowanie inicjatywy, miażdżenie każdej innowacji, powstrzymywanie złożoności, a wszystko aby nie dopuścić do sytuacji, w której ich decyzje stają się opóźnione i nieadekwatne.
Kiedy prywatna biurokracja znajdzie się w tym samym punkcie, w efekcie zbankrutuje – bankierzy wycofują swoje pieniądze, biurokraci zostają zwolnieni, a aktywa idą pod młotek. Jeśli chodzi o biurokracje państwowe przestały one radzić sobie ze złożonością gospodarki przemysłowej gdzieś między rokiem 1910 a 1930, w zależności od kraju. Ich upadek został odnotowany przez doskonałych obserwatorów. Mimo to biurokracje te nie zostały zlikwidowane. Podatnicy w dalszym ciągu płacili na ich utrzymanie – powód był oczywisty. W ten oto sposób niemożliwe stało się wprowadzenie nowych metod organizacji gospodarki.
Porządek moralny
Polecenie spotka się z lepszym odzewem, gdy jest zinternalizowanie. Dana osoba nie czeka na rozkaz z zewnątrz, ale przez cały czas nosi rozkazującego szefa w sobie. Nie ma już potrzeby, aby informacja wędrowała w górę i w dół hierarchii. Uważa się, że jednostka już wcześniej zinternalizowała polecenia, które zastosuje w każdych okolicznościach. Oto cel nauk moralnych.
Przy tym kod moralny jest nieodłącznie związany z osobistym zobowiązaniem. Daje jednostce możliwość przewidywania. Możemy mieć nadzieję, że rzesze ludzi uznają określone wartości za własne, ale, jak to było w przypadku gościnności i wzajemnej pomocy, nie mamy podstaw do wymagania tego. Mylenie moralności z prawodawstwem leży u sedna fundamentalizmu. Polityka prowadzona jakoby w oparciu o porządek moralny stwarza konflikt pojęciowy i jest skazana na niepowodzenie.
W naszym pełnym złożoności świecie, gdzie żadna sytuacja nigdy nie zaistnieje dwa razy w dokładnie taki sam sposób, prawa sprzyjają kompromisom w definiowaniu indywidualnych działań, a rynek pośredniczy w tym procesie. Jednak kiedy normy prawne zostaną już zinternalizowane, jednostka nie znajdzie nikogo, z kim mogłaby szukać kompromisu (bo czyż można iść na kompromis z samym sobą?). W obliczu nowej sytuacji dana osoba, gdyby wprowadziła kryteria moralności surowsze niż wymagałaby tego jej własna moralność, oznaczałoby to pozbawione sensu narzucanie deprywacji moralnej sobie lub najbliższym. I na odwrót, gdyby w swoich działaniach wykazywała przyzwolenie, w rezultacie doświadczałaby poczucia winy. Ekonomista dostrzega sytuację, w której dialog jest nieobecny i umowa jest rzeczą niemożliwą, i nazywa ją gospodarką nakazów. Ceny ustalane są poza rynkiem: za wysokie – nadwyżka produkcji zmarnieje; za niskie – popyt pozostanie niezaspokojony. W każdym przypadku, nakaz – wewnętrzny czy zewnętrzny, w sferze moralności czy w gospodarce – oraz niemożliwość podejmowania negocjacji osłabia strukturę społeczną.
W naszym globalnym świecie nie ma wyspy, która dałaby nam schronienie. Historia angażuje wszystkich. Tym zbiorowościom, w których zduszone zostały dialog i negocjowanie grozi utrata stabilności pod wpływem kontaktów z tymi, które osiągnęły wyższy i bardziej liberalny poziom rozwoju. Społeczeństwa niedostatecznie złożone dostosowują się na drodze gwałtownych transformacji, czego przykładem są dziś muzułmanie; albo są miażdżone, tak jak społeczeństwa prymitywne.
Oczywiście relacje między centrum a marginesem, większością a mniejszością, kulturą dominującą a podporządkowaną są napięte, przy czym trzeba zrozumieć, że grupa dominująca będzie nie tylko represjonować dysydentyzm, ale w pewnym sensie będzie go również kreować. Innymi słowy, moralność stadna, mając z natury charakter reaktywny, jest definiowana przez to, czym nie jest, przez to, czego się obawia i co wyklucza. To policja państwowa kreuje postać dysydenta, religia (dowolna) – heretyka, a Porządek Moralny – jednostki zdeprawowanej. Cieszmy się, że istnieją dysydenci! Być może władza będzie trwać, jednak to dysydentyzm i przekraczanie reguł posuwają naprzód gatunek ludzki.
Dobre Społeczeństwo i jego wrogowie
Dobre Społeczeństwo kreuje rozsądne oczekiwania za pośrednictwem instytucji, obyczajów i szacunku dla porozumienia. Zmniejsza napięcie i niepokój wywierane na jego członkach. Nie będąc przymuszonymi do jakichkolwiek powiązań (żadnych narzucanych małżeństw, żadnych kast, żadnego zgodnego z prawem monopolu dostawców „usług publicznych”), ludzie mają możliwość wchodzenia w stosunki, które sami sobie wybrali – człowieka z człowiekiem (przyjaźń, spółka) czy też człowieka do przedmiotu (prawa własności). W ten sposób Dobre Społeczeństwo maksymalizuje szanse każdego na utworzenie najkorzystniejszych i najsilniejszych relacji.
Dobre Społeczeństwo nigdy nie zaproponuje wszystkim swoim członkom okoliczności najlepszych z możliwych od samego początku. Bo w jakiż sposób jego liderzy mieliby odgadnąć życzenia każdego z osobna tym bardziej, że zmieniają się one w czasie. Wszyscy chcemy mieć możliwość poprawiania warunków życia poprzez zastępowanie jednego związku innym, który naszym zdaniem przedstawia większą wartość (rozwód w celu poślubienia bardziej troskliwego partnera, zamiana udziałów w portfelu papierów wartościowych, zmiana pracy, umieszczenie dzieci w lepszej szkole). Nawet jeśli niektórzy ludzie popełniają błędy w przewidywaniach, inni nie będą mieli co do tego całkowitej pewności i, nie dopuszczając do transakcji, nie będą w stanie zrekompensować straty tym, którzy pierwotnie do tej transakcji dążyli i teraz udowodnili trafność swojego wcześniejszego oszacowania (nie ma możliwości zrekompensowania utraty czasu i kosztu utraconej okazji). Z tego względu każda interwencja, która zaprzepaściła oczekiwania stron odnoszące się do sposobu formowania i realizowania danego związku, stanowi najbardziej bezpośredni i niebezpieczny atak na „Dobre Społeczeństwo”. Obserwowaliśmy do tej pory, że takich właśnie aktów agresji dokonywały dwie grupy ludzi.
Po pierwsze są to ludzie, którzy nie są w stanie lub którym odmówiono zgody na przejęcie związku z przedmiotem. Mordercy, gwałciciele, złodzieje, oszuści, wszyscy oni wiedzą, że nigdy nie przypisze im się tego związku, niemniej decydują się zaatakować daną osobę i pozbawić ją, wbrew jej woli, jej ciała i własności.
W drugiej grupie znajdą się ludzie o nieco śmielszych ambicjach. To ci, którzy mają świadomość, że nieskrywane zagarnięcie rzeczy wartościowej czyniłoby z nich ni mniej, ni więcej tylko złodziei. Co gorsza, ta banda zabrania ludziom tworzenia związków i unieważnia te, które do tej pory udało się ludziom ustanowić między sobą oraz z rzeczami.
Rządy (bo tylko one nie mają wstydu i są zdolne do takich zakusów) nakładają restrykcje na umowy małżeńskie, umowy o pracę, kontrakty handlowe, budownictwo, ograniczają swobodę przemieszczania się, jedzenia, picia, palenia, czytania, oglądania, mówienia, swobodę ubierania się i stosowania lekarstw. Kiedy tylko mają ochotę, zagarniają wszystkie lub część dóbr należących do ludzi i firm.
Mimo to pragnienie budowania nowych związków daje większą siłę naszym inicjatywom. W miarę jak te związki stają się coraz mocniejsze przynoszą nam coraz większe zadowolenie. I na odwrót, pogwałcenie naszych relacji spowoduje jeszcze większe zmartwienie.
Oto dlaczego powszechną korzyścią Dobrego Społeczeństwa jest chronienie owych związków, bez których nie mogłoby ono istnieć, szczególnie przed ludźmi mającymi polityczną władzę umożliwiającą ich pogwałcenie.
Czy kiedykolwiek urzeczywistnimy pojęcie Dobrego Społeczeństwa? Zgadzam się, zawsze znajdzie się powód do poddania się beznadziei. Wydaje się, że tej walki nigdy nie uda się wygrać. Ale pozwólcie, że przytoczę słowa jednego z waszych tak wspaniałych poetów, Błagi Dymitrowej, słowa, które od wielu lat dają mi inspirację:
Nie obawiam się
że wdepczą mnie w ziemię
Trawa wdeptana w ziemię
niebawem utworzy ścieżkę
Dziękuję
Christian Michel
17.04.2005
_____________________________
Tłumaczenie:
Piotr Makuch
piotrekmakuch@gmail.com
na podstawie:
Christian Michel „Why do we have rights?” http://www.libertarium.net/main.php?a=Christian+Michel&d=4