W wyniku zbiegu okoliczności miałem ostatnio okazję zaznajomić się z pewnym dziełem literackim, a mianowicie ze „Świętoszkiem” spisanym ręką słynnego Moliera. Nawiasem mówiąc, idąc z duchem czasu nie skorzystałem ze zwykłej, papierowej książki, ale z jej elektronicznego odpowiednika – tzw. „ebooka”. Niezawodny to znak, że idzie nowe, a stare odchodzi w zapomnienie, ale to temat na kiedy indziej. Wróćmy bowiem, do naszego „Świętoszka”, bo oto rzecz ciekawa, gdyby nie moja pewna wiedza na temat literatury, dałbym sobie głowę uciąć, że autor dramatu to Polak, z krwi i kości, że akcja dzieje sie chociażby w Warszawie, a bohaterzy, w szczególności postać tytułowa, to znany z „Roty”, królewski szczep piastowy. Skąd u mnie takie dziwne złudzenie? Skąd to przekonanie, że równie dobrze dzieło francuskiego twórcy można by nazwać „Portretem Polaka”, czy też „Przymioty ludu znad Wisły”? Odpowiedź jest prosta – „Świętoszek” nie tylko obrazuje to co dzieje się w naszym życiu politycznym, ale także publicznym i codziennie na ulicach.
Zacznijmy może od spraw najważniejszych. Czemu w moim odczuciu Tartuf mógłby spokojnie stanąć na czele większości partii politycznych w kraju? Wynika to oczywiście ze specyfiki Polski jako kraju silnie katolickiego. W odczuciu wyborcy rządzić powinien nim „swój chłop”, taki co i zrozumie i pomoże i w ogóle jednym słowem będzie, do rany przyłóż. Pomaga w tym szeroko okazywana religijność. I widać to u większości czołowych polityków, tak więc widzimy jak to Donald Tusk nagle po długim okresie bycia w „wolnym związku” nagle, tuż przed wyborami prezydenckimi wchodzi w święty związek małżeński, oczywiście poprzedzony wcześniejszym nawróceniem. Daleko większe zakłamanie PO przejawia jednak w kwestii rzekomego „liberalizmu gospodarczego” prezentowanego przez tą formację. Więcej, Platforma miała być twórczynią wizji „Polski liberalnej”. Co jednak okazuje się po gorącym szale wyborczym, PO bez żenady mówi: „chcemy współtworzyć „Polskę solidarną”, sztandarowy pomysł PiS. I rzeczywiście – jak powiedzieli tak zrobili, ba rzekłbym nawet z dużą dozą nadgorliwości, bo to np. Platformie zawdzięczamy tak hojny podarek dla ludu w postaci „becikowego”. Wspaniali liberałowie na pokaz, po omotaniu inteligentnej części społeczeństwa uznali, że trzeba budować także elektorat socjalny żądający chleba i igrzysk (tu akurat zapewniono chleb – za nieswoje pieniądze). Spójrzmy jednak na SLD, nasi socjaldemokraci (zwani także postkomunistami) coś podejrzanie euforycznie za czasów swoich „światłych” rządów podchodzili do Kościoła, Papieża, widać, że także oni chcieli zbić na tym kapitał i sceptycznie podchodzili do wszystkich tradycyjnie liberalnych społecznie (a więc także lewicowych) pomysłów w stylu legalizacji „miękkich narkotyków”, związków partnerskich ( a szkoda, bo może choć taki byłby pożytek z rządów Sojuszu). Oczywiście w kwestiach zakłamania religijnego, ale nie tylko, królują partie narodowe, tudzież ludowe (nie określę ich mianem prawicowych, gdyż jest to co najwyżej konserwatywna lewica, a prawica np. UPR ma poparcie w granicach 2-3%). Zacznijmy od Ligi, oczywiście tej Polskich Rodzin, gdzie znajdziemy osobę Macieja Giertycha, kandydata partii na prezydenta w wyborach w 2005 roku. Ów polityk bowiem, podobnie jak całe ugrupowanie chce jasno stawać do walki z „agenturą” z byłymi aparatczykami PZPR, jednak samemu zapominając o związkach z gen. Jaruzelskim, o którym zresztą pięknie się wyrażał, cytując „Politycznie nie wolno nam rezygnować z oparcia o Rosję. Potrzebny nam u steru ktoś, kto zapewni trwałość sojuszu ze wschodnim sąsiadem. Tylko pan, panie przewodniczący [gen .Jaruzelski – przyp. autora], może nam to zagwarantować ”. Doprawdy widać tu wielkie zaangażowanie w walkę z PRL. W żartobliwym komentarzu usłyszałem kiedyś „Czyżby Konrad Wallenrode XX w. ?”. Być może, być może… Jednak i partia Prawa i Sprawiedliwa zachowuje się jak Świętoszek, więcej rzekłbym, że PiS nie tylko samo wspina się na szczyty hipokryzji, ale jeszcze wmawia innym, że jest jedyną formacją która tak nie robi. Ale fakty mówią same za siebie. Jak bowiem można określić działania takie jak tuż po wyborach, które śmiało można nazwać ze strony partii braci Kaczyńskich partyzantką, wojną podjazdową. Oczywiście wszystkiemu później winny był oponent. Ale nie wyczerpuje to bynajmniej przykładów, jak nazwać np. nagły przypływ miłości do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, jak ocenimy bratanie się PiSu z Andrzejem Lepperem i Samoobroną? I to w dodatku w sytuacji, gdy Jarosław Kaczyński odżegnywał się od współpracy z Panem Lepperem (z wzajemnością). Ugrupowanie z „prawem” w nazwie, brata się z przestępcą, liderem partii, w której znajdziemy wiele osób, pozostających na bakier zarówno z prawem, jak i sprawiedliwością. Pominę milczeniem wspomnianą przed chwilą partię Pana L., nazywającego się czasem w przypływie humoru „socjalliberałem” i PSL zwanym już powszechnie „parlamentarną kurtyzaną”, a mającym niewiele wspólnego z przedwojennym Stronnictwem Witosa i Rataja. Nie zagłębiając się już w brudne odmęty polskiej polityki stwierdzić można jeszcze tylko, iż hipokryzja jest właściwie wartością, pozwalającą przetrwać na szczycie. W dobrym guście jest mamić wyborcę socjalnymi przywilejami, cnotą przepowiedzieć wyrośnięcie gruszek na wierzbie, dobrym akcentem na każdy dzień zapowiedzieć „pomoc” bezrobotnym. Nie sądzę, aby politycy (a przynajmniej większość) naprawdę wierzyła, że wysokie podatki i jeszcze wyższy „socjal” to odpowiednia odpowiedź na wyzwania gospodarki, prawda jest jednak chyba zbyt kosztowna.
Byłbym jednak niesprawiedliwy gdybym zrzucał całą winę na „głowę ryby” (która jak wiadomo psuje się najszybciej) przyznać trzeba, że i reszta owej „rybki” jest lekko nadpsuta. Doprawdy, znalazł by tu tytułowy bohater Moliera wielu naśladowców. Rzekłbym nawet, że w niektórych przypadkach uczniowie biją swego „mistrza” i protoplastę na głowę. Spójrzmy tylko na tzw. Rodzinę Radia Maryja. Środowisko to czerpie całymi garściami z wizerunku Jana Pawła II, który wiele uczynił dla dialogu z religią mojżeszową, a z drugiej strony jest silnie antyżydowskie. Poglądy zwane popularnie „moherowymi” to rozpowszechnianie propagandy z gruntu antyliberalnej (w każdym aspekcie tego słowa), a więc popieranie modelu gospodarki interwencjonalistycznej z silnym protekcjonalizmem w wymianie handlowej – a są to przecież hasła zwalczanej przez RM lewicy postkomunistycznej. Jednak jest to tylko jedna strona medalu (a właściwie jedna strona zepsutej ryby). Spójrzmy bowiem na wszelkiej maści środowiska lewicowe, „antyfaszystowskie”, ale także na media tzw. „głównego nurtu”. W tym przypadku mamy do czynienia z pokrętnie rozumianą „równością” i „tolerancją”. Sam jestem zwolennikiem i tolerancji i równości (wobec prawa) dlatego nie rozumiem, czemu jedyną grupą uważaną za dyskryminowaną są homoseksualiści? Wszyscy uczestnicy lewicowych marszów chętnie by zapomnieli o dyskryminacji (fiskalnej) m.in. przedsiębiorców, osób lepiej zarabiających zmuszanych do danin na rzecz państwa. Czemu więc jedna grupa ma prawo o swoje prawa, a inna to „złodzieje” i „burżuje” którym powinno się zabrać jak najwięcej i oddać innym w ramach tak zwanej „sprawiedliwości społecznej” (nazwanej tak przez wyjątkowego cynika chyba). Spójrzmy również na zjawisko „politycznej poprawności”, będącej już w współczesną formą cenzury, która wprowadziła swoją własną nowomowę. Wyrażanie swoich poglądów to dziś często (o zgrozo!) nietolerancja! Czy nie dostrzegamy zakłamania na każdym kroku? Czyż nie żyjemy wśród dewotów i dewotek, naginających prawdę do swoich własnych potrzeb i dla swoich własnych interesów?
Popatrzmy więc z przerażeniem w oczach na obraz Polski i Polaków, który miesza się z dramatem Moliera. Patrzmy jak Tartuf mami nas, jak wzywa do uczciwości, samemu zagarniając dla siebie władzę i pieniądze. Zerknijmy na oczarowaną Panią Pernelle, a właściwie cały ich legion wsłuchany w nienawistne audycje kapłanów Boga, który jest miłością. Przyrównajmy cały nasz Naród do biednego Orgona, który widząc Świętoszka pełny jest nadziei, nie wiedząc, że ten pragnie już nie jednego pałacu, ale setek spółek i urzędów. I w całym tym cyrku, w tej komedii, w której jednak śmiejemy się przez łzy i ja chciałbym znaleźć miejsce wśród tych godnych miana Kleanta, którzy rozumem chcą zgładzić hipokryzję. Niech będzie moje przesłanie godnym Doryny, z radą śpieszącej. Niech i opowieść o kraju nad Wisłą, o Polsce skończy się szczęśliwie, niech i nam opadną klapki z oczu.
Jakub Kantorski