Tomasz Maślanka “Dlaczego nie warto dopłacać do rolnictwa?”

Postanowiłem obublikować polemikę, którą napisałem ponad roku (na twardym dysku pojawiła się już na niej spora warstwa kurzu), dotyczącą dotowania rolnictwa ze środków UE. Artykuł z którym polemizuje jest autorstwa Pani Krystyny Naszkowskiej, dziennikarki GW, czyli najbardziej obiektywnej gazety na polskim rynku (i tu się pojawia nutka ironii;). A teraz do rzeczy.

Nie warto dopłacać do rolnictwa

Pani Krystyna Naszkowska w artykule pt. „Warto dopłacać do rolnictwa”, stając w obronie subsydiowania rolnictwa przez Unię Europejską, używa argumentów wątpliwej treści.

Po krótkim scharakteryzowaniu problemu, autorka przechodzi do uzasadnienia swojego stanowiska i pisze: WPR łatwo jest krytykować, sięgając do populistycznych argumentów. (…) Obecny system premiuje gospodarstwa największe obszarowo (80 proc. wszystkich dopłat trafia do 20 proc. rolników). To burzy przeciętnego zjadacza chleba. Zawsze przy tej okazji wyciąga się przykład królowej brytyjskiej jako największego obszarnika. Ale w Polsce też są ludzie, którzy rocznie z samych dopłat biorą ponad milion złotych.”

Fakt, iż pewna stosunkowo niewielka liczba ludzi za pomocą aparatu państwa (lub UE) wyciąga grube miliony złotych czy euro z kieszeni zwykłych obywateli, w żaden sposób takiego działania nie uzasadnia. Co jest dobrego w życiu jednej części społeczeństwa na koszt drugiej? I nie ma tu nic do rzeczy, że także grupa ludzi z Polski korzysta na procederze „łupienia” współobywateli.

Dalej czytamy: „Lecz z reguły najwięksi obszarnicy nie żyją z rolnictwa, mają zupełnie inne źródła dochodów. Ziemia jest dla nich lokatą kapitału, daje im zaplecze surowcowe lub dodatkowy zarobek. Ale o tym krytycy WPR nie mówią. Ekscytują się wysokimi dochodami obszarników. Zamiast więc likwidować WPR, trzeba zmienić zasady przyznawania dopłat, np. poprzez wprowadzenie ograniczeń hektarowych.”

Idąc dalej takim tokiem rozumowania należy stwierdzić: „Nie należy zwalczać stręczycielstwa, gdyż to nie w nim, ale w handlu narkotykami i działalności dyskotek mafia ma podstawowe źródło dochodów. Działalność agencji towarzyskich to dla nich dla nich lokata kapitału dająca im dodatkowy zysk. Ale o tym krytycy stręczycielstwa nie mówią. Zamiast więc likwidować domy publiczne, należy zmienić zasady ich działania, np. poprzez wprowadzenie ograniczeń co do liczby łóżek w jednym przybytku”

Powyższa argumentacja za stręczycielstwem jest równie absurdalna jak przedstawiona przez p. Naszkowską. To, że jakaś rzecz (w tym wypadku ziemia) posiada atrybuty właściwe dla lokowanie kapitału w żaden sposób nie usprawiedliwia dotowania go. Czy w związku z tym, że złoto jest znakomita długoterminową lokatą kapitału, należy dotować właścicieli kruszcu? Nie. I tak samo winno być z ziemią.

W dalszej części artykułu poruszona zostaje kwestia ochrony środowiska: „Rolnictwo niszczy środowisko – o intensywnym rolnictwie holenderskim mówi się, że doprowadziło Holandię do „stania na gnojowicy”. (…) Można założyć, że bez WPR negatywny wpływ rolnictwa na środowisko byłby większy.”

Muszę powiedzieć, że w tym momencie się pogubiłem. Z tego co mi wiadomo, to Holandia jest członkiem UE, czyli podlega „restrykcyjnym przepisom dotyczących ochrony środowiska”, a jednocześnie „stoi na gnojowicy”. Czyli, albo przepisy są złe (więc należy je zmienić), albo można je omijać, albo autorka czerpała informację na temat Holandii z dwóch wzajemnie przeczących sobie źródeł.

Niżej czytamy: No i najbardziej chwytliwy argument przeciwko WPR – o biedzie w krajach trzecich, dla których eksport żywności do Unii (po zniesieniu ceł) mógłby stać się kołem zamachowym gospodarki. Pisanie, że to „dopłaty dla rolników w Unii są przyczyną ubóstwa w Trzecim Świecie” i że dzięki podpisanemu właśnie w Honkongu porozumieniu o liberalizacji handlu „630 mln najuboższych ludzi na świecie może się wydobyć ze skrajnej nędzy”, jest skrajnym uproszczeniem.”

Po pierwsze należy zaznaczyć, iż żadna zmiana nie może z dnia na dzień zlikwidować nędzy u 630 mln ludzi. Dochodzenie do dobrobytu to proces długotrwały. Problem jest taki, iż UE z jednej strony nawołuje do nowych podatków, wpływy z których chce przeznaczyć na pomoc dla potrzebujących (potencjalnych konkurentów), a z drugiej blokuje dostęp do własnych rynków dla towarów z krajów Trzeciego Świata. A obecna forma pomocy nie tylko nie pomaga, ale wręcz szkodzi. Dlaczego? Odpowiedź można znaleźć w artykule Macieja Bitnera pt. „Jak pomoc zagraniczna szkodzi biednym krajom?”[1]. Po pierwsze „darmowa” żywność stanowi konkurencję dla producentów lokalnych, po wtóre, ludzie nie nastawiają się na produkcję dóbr, ale na ich zdobywanie. W skrócie powstaje schemat: ludzie przenoszą się do miast zaprzestając produkcji rolnej, bo w miastach dają jeść za darmo –> rośnie cena żywności w miastach –> rząd wprowadza kontrolę cen –> spada produkcja żywności, a ludzie ją produkujący przenoszą się do miast –> mechanizm ten powtarza się kilka razy i w końcu –> następuje głód.” Tak wyglądają pobieżnie przedstawione przyczyny złej obecnie sytuacji.

Pani Naszkowska wskazuje jednak coś zupełnie odmiennego: „To nie cła hamują rozwój tych krajów, chociaż mają niewątpliwie na to pewien wpływ. To niewydolne, skorumpowane i źle zarządzane instytucje państwowe są główną przyczyną trudności gospodarczych.” Tu autorka wpada w pułapkę pomieszania przyczyny ze skutkiem, otóż to instytucje państwowe powstały (i obecnie rozrosły), aby przydzielać dary, a nie odwrotnie. I w efekcie pracownicy publiczni „niosą pomoc” w zamian za poparcie polityczne ze strony obdarowywanych.

Następnie autorka przechodzi do niemierzalnych wartości, do rozwoju których przyczynia się rzekomo WPR: „to właśnie m.in. rolnictwu Europa zawdzięcza swoją odrębność, różnorodność krajobrazu, wielokulturowość, rozmaitość przetworzonej żywności. Bez rolnictwa Europa nie będzie już taka sama. A jeśli zniesiemy WPR, to tym samym praktycznie rolnictwo zniknie, chociaż nie od razu. To proces, który będzie trwał latami.”

Stawianie znaku równości między WPR a różnorodnością żywności to nonsens. Większość warzyw współcześnie uważanych za europejskie czy wręcz polskie, by wymienić tylko pomidora, ziemniaka, fasolę czy paprykę, pochodzi spoza kontynentu europejskiego. I gdyby Europa była zamknięta na świat w przeszłości (do czego autorka pośrednio namawia), to dziś nie miałaby czego dotować. „Wielokulturowość i różnorodność” to wynik tylko i wyłącznie ludzkich preferencji, chęci rozszerzania horyzontów kulinarnych oraz pomysłowości. Dopóki znajdują się konsumenci skłonni do zakupu greckiej fety, włoskiego parmezanu i polskiego oscypka, tak długo istnieć będą przedsiębiorcy je produkujący. Jak pisał Ludwig von Mises: „Ludzie piją wódkę nie dlatego, że istnieją gorzelnie. To gorzelnie istnieją dlatego, że ludzie lubią pić wódkę[2]

W dalszej części tekstu autorka popełnia błędy, które nie powinny się przytrafić dziennikarce zajmującą się tematyką gospodarczą na łamach poważnego dziennika. Otóż czytamy: „Zniknie (rolnictwo – przyp. autor), bo to co rolnikowi europejskiemu daje WPR, to farmerowi np. w Argentynie daje klimat. Do tego dochodzą znacznie wyższe w Europie koszty produkcji – paliwa, energii, nasion, a przede wszystkim utrzymania rolnika i jego rodziny.”

Najprawdopodobniej autorce nieznane jest tzw. zjawisko korzyści komparatywnej – odkryte ponad 200 lat temu przez Davida Ricardo, a współcześnie opisywane w niemalże każdym podręczniku z ekonomii (stawiam w tym miejscu odważne założenie, iż każdy dziennikarz zajmujący się gospodarką, choć raz do takowej książki sięgnął). Na czym to zjawisko polega? Posłużmy się przykładem, np. w UE koszt tony ziemniaków to C(ZU) =3, a samochodu to C(AU)=4, natomiast w Argentynie odpowiednio[3] C(ZA)=1 i C(SA)=2. Widząc taką sytuację opiekuńczy i odpowiedzialny za los ludu urzędnik w Brukseli będzie widział tylko jedno wyjście i krzyknie – nałóżmy cła zaporowe, jeśli chcemy się uchować żywi!!! Przyklaśnie mu prasa (jak w przypadku blokad importu tańszych tekstyliów z Chin), zadowolenia kryć nie będą właściciele fabryk samochodów i farmerzy trudniący się produkcją ziemniaków, a także ich pracownicy – wszyscy zgodnie wzniosą okrzyk „hurra”! Czy słusznie? Oczywiście, że nie. Jak to możliwe, skoro przecież tylko chronimy własny rynek przed tańszą konkurencją?

Otóż w takiej sytuacji Argentyńczykom będzie się opłacało importować auta z UE, gdzie ich koszt wynosi 4, choć u siebie będą mogli je mieć za 2, a eksportować ziemniaki. Natomiast Europejczycy zyskają na wymianie, eksportując samochody, a importując ziemniaki. Na wymianie każdy skorzysta.

Jeśli państwa jej ze sobą nie prowadzą, to w Argentynie za jednostkę pieniężną można nabyć ½ S, natomiast w UE Q(E) = 1/3Z = 1/4 S [4]. Teraz przyjrzyjmy się sytuacji, gdy odbywa się swobodna wymiana. Każde z państw zaczyna specjalizować się w produkcji dobra, dla którego posiada przewagę komparatywną (UE samochody, Argentyna ziemniaki). W wyniku handlu musi dojść do wyrównania się stosunku cen, poprzednio wynoszącego w Argentynie 0,5=C(ZA)/C(SA), a UE 0,75=C(ZU)/C(AU). Ukształtowałby się on zapewne pomiędzy tymi wartościami, załóżmy, iż na poziomie 2/3, czyli za 2 jednostki samochodów otrzymuje się 3 jednostki ziemniaków. Teraz za jednostkę pieniężną możemy nabyć w Argentynie Q(A2)=Z=2/3S, a w UE Q(E2)=3/8Z=1/4S. Zatem mieszkaniec Argentyny może teraz zakupić o 2/3S-1/2S=1/6S samochodu więcej, natomiast mieszkaniec UE o 3/8Z-1/3Z=1/24Z ziemniaków więcej.

Jeśli, jak pisze autorka, klimat w Argentynie sprzyja produkcji rolnej, to nie ma najmniejszego sensu walczyć z tym za pomocą dopłat. Prowadzi to jedynie do zbędnych wydatków i nieefektywności. Przychodzi mi tu na myśl następująca analogia, jeśli Tunezja posiada klimat właściwy dla wypoczynku na plaży, a Alpy dla narciarstwa, to Tunezyjczycy nie budują gór i nie tworzą sztucznego śniegu, aby walczyć z takimi, a nie innymi warunkami naturalnym. Podobnie postępują Austriacy, nie ogrzewając latem wody w jeziorach do 30 stopni, a powietrza do 40. Obie nacje nie czynią tego z prozaicznego powodu – po prostu im się to nie opłaca.

Ostatnia kwestia to wyższe koszty produkcji w Europie. Należy sobie uzmysłowić sobie, co za nimi stoi. Czyż nie wyższe podatki, parapodatki, opłaty, akcyzy i inne sposoby wyciągania pieniędzy z kieszeni obywateli? Każda podwyżka istniejących podatków, jak i nakładanie nowych, nieuchronnie powoduje ceteris paribus wyższe ceny. Dlatego też państwa muszą poszukiwać sposobów na zwiększenie dochodów, po to, aby zaspakajać roszczenia kolejnych grup interesu, które z powodu coraz wyższych kosztów produkcji stają na przegranej pozycji z zagraniczną konkurencją. Wyciągają więc ręce do rządu (lub UE) itd. Powstaje zatem zaklęty krąg, prowadzący do zwiększania redystrybucyjnej roli państwa oraz w efekcie do nieefektywności i bogactwa mniejszego niż potencjalne.

Kolejny mit to: „Ekonomiści wyliczyli, że tylko 15 proc. ceny produktu żywnościowego, jaki kupujemy w sklepie, trafia do kieszeni rolnika, resztę przejmuje tzw. łańcuch przetwórców i pośredników. To pokrywa się z innymi wyliczeniami: że jeden rolnik daje pracę pięciu osobom zatrudnionym w przemyśle – przetwórczym, nawozowym, maszynowym. To, co uderzy w rolnictwo, uderzy też w przemysł pracujący dla rolnictwa.”

Jeśli stwierdzenie pani Naszkowskiej byłoby prawdziwe, to wystarczyłoby zatrudnić co szóstą osobę w rolnictwie, a mielibyśmy tak upragnione przez keynesistów „pełne zatrudnienie”. Ale tak być nie może! Rolnictwo samo w sobie nie może tworzyć miejsc pracy, tak jak ich nie może likwidować. Wyłącznie konsumenci, swoimi decyzjami zakupowymi (jeśli nie są zakłócane przez interwencje rządowe), decydują o tym, w którym sektorze pracować będzie więcej ludzi, a w którym mniej. Jeśli zdecydują się więcej wydać na kotlety schabowe, a mniej na gazety, to powodują przenoszenie miejsc pracy, i tak np. pani Naszkowska jako dziennikarka może (wskutek zmniejszonego popytu na wytwarzane przez nią dobro) utracić posadę w gazecie, a znaleźć zajęcie w rzeźni.

I na koniec: Dorobiliśmy się w Europie żywności smacznej, poszukiwanej na całym świecie (kto może się pochwalić 600 gatunkami sera, jak Francuzi), wysublimowanej (chociażby pasztety strasburskie) i zdrowej (bo jednak dzięki ostrym przepisom wiemy, co jemy). Nie powinniśmy z tego rezygnować. A tak się stanie, jeśli pozostawimy rolników bez wsparcia – przegrają z tanim rolnictwem światowym. Nie dlatego, że rolnicy z Afryki czy Indii dadzą nam produkt lepszy, bo tańszy dzięki klimatowi i taniej sile roboczej. Spójrzmy na dopłaty dla rolników pod tym kątem: dzięki dopłatom rolnikom opłaca się wykonywać ten zawód, a w zamian my jemy to, co lubimy, co nam smakuje i do czego mamy zaufanie.”O przyczynach różnorodności już wspominałem – powstała niezależnie od WPR, co więcej, wymienione przysmaki powstały na długo, zanim narodziła się idea Unii Europejskiej. Tak jak tradycja kiełbasy krakowskiej, szynki babuni czy oscypka, przetrwała rozbiory Polski, różnorakie zabory, komunizm i „Plan Balcerowicza”, tak i przetrwa brak WPR, o ile tak zechcą konsumenci. Jeśli preferencje ludzi ulegną zmianie i przykładowo, ich dieta będzie się składać wyłącznie z pizzy i steków, to nawet subsydia nie zmuszą ich do zmiany upodobań. I wtedy pasztet strasburski albo nie będzie produkowany, albo zostanie sztucznie „podtrzymany przy życiu” dzięki dotacjom i wyrzucony na śmieci (tak jak dzięki WPR polskie mleko trafia do rowów z powodu przekroczenia limitów), co się nazywa nieefektywnością.Podobnie absurdalne jest stwierdzenie, że „jemy, co lubimy” dzięki dopłatom. Ubieramy się i mieszkamy jak chcemy (ograniczeni wyłącznie przez zarobki), pomimo braku „Wspólnej Polityki Meblarskiej” i „Wspólnej Polityki Odzieżowej”. Co więcej, uważam dotowanie produkcji pasztetów strasburskich za niemoralne i niesprawiedliwe, gdyż jako produkt luksusowy na pewno nie znajduje się on w jadłospisie ludzi najuboższych, którzy jednak poprzez wyższe podatki pośrednio subsydiują go.

Dlatego też uważam nazwanie przez ambasadora Crawforda WPR jako„najgłupszej i najbardziej niemoralnej polityki w historii”


[1]Artykuł dostępny pod adresem: http://www.mises.pl/site/subpage.php?id=27&content_id=232&view=full

[2] Ludwig von Mises, Interwencjonizm, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2005, str. 19.

[3] CZA – cena ziemniaków w Argentynie, C(SA) – cena samochodu w Argentynie, C(ZU) – cena ziemniaków w UE, C(SU) – cena samochodu w UE.

[4] Q(A) – możliwa do nabycia za jednostkę pieniężną ilość dóbr w Argentynie, Q(E) – możliwa do nabycia za jednostkę pieniężną ilość dóbr w UE.

Tomasz Maślanka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *