Genialny, zmuszający do myślenia artykuł Karla Hessa w tym wydaniu każe zmierzyć się z problemem konkretów, którego skala wykracza poza ruch libertariański. Przykładowo, muszą być w tym kraju setki tysięcy „profesjonalnych” antykomunistów. Nikt jednak z tego wytrawnego towarzystwa na drodze swych krucjat nie stworzył konkretnego planu dekomunizacji. Przypuśćmy, że Panowie Breżniew i Spółka nawracają się na ideały wolnego społeczeństwa; pytają oni wtedy naszych antykomunistów, dobra, jak się teraz zabrać do tej całej desocjalizacji? Co mogliby nasi antykomuniści im zaoferować?
Na to pytanie w praktyce odpowiedziały ekscytujące wydarzenia w Titowskiej Jugosławii. Zaczynając od 1952, Jugosławia podlega desocjalizacji w niewiarygodnym tempie. Zasadą, z jakiej zrobili użytek Jugosłowianie jest libertariańska zasada „zadomowienia”: państwowe fabryki robotnikom w nich pracującym! Praktyczną własność w znacjonalizowanych zakładach sektora „publicznego” oddano robotnikom w poszczególnych fabrykach, tworząc kooperatywy produkcyjne i czyniąc ogromny skok w kierunku jednostkowych udziałów własnościowych pojedynczych pracowników. Jaka jest inna możliwa droga do deetatyzacji? Zasadą rządzącą państwami komunistycznymi powinna być: ziemia chłopom, a fabryki robotnikom, w ten sposób odbierając własność Państwu i oddając ją prywatnym zadomownikom.
Zasada zadomowienia oznacza, że dostanie się bezpańskiej własności w prywatne ręce wyznacza to, kto pierwszy ją znajdzie, użyje i przemieni swą pracą. To całkiem jasne w przypadku pioniera i ziemi niczyjej. Ale co z własnością kradzioną?
Załóżmy, dla przykładu, że A ukradł B konia. Nagle przychodzi C i odbiera konia A. Czy można nazwać C złodziejem? Z pewnością nie, nie możemy nazwać przestępcą kogoś, kto ukradł od złodzieja. A wręcz przeciwnie, C dokonał szlachetnego czynu konfiskaty, gdyż pozbawił złodzieja A owoców jego przestępstwa i agresji i przynajmniej przywrócił konia z sektora „kryminalnego” niewinnemu sektorowi „prywatnemu.” Oczywiście jeszcze lepiej by było, gdyby oddał konia B, pierwotnej ofierze. Nawet jeśli tego jednak nie zrobi, bardziej sprawiedliwym jest koń w rękach C niż w rękach A, złodzieja i przestępcy.
Zastosujmy teraz naszą libertariańską teorię własności w przypadku własności pochodzącej od aparatu Państwowego lub pozostającej w jego rękach. Dla libertarianina Państwo jest jednym wielkim gangiem zorganizowanych przestępców, którzy żyją z kradzieży zwanej „podatkami” i używają tych wpływów, by zabijać, brać w niewolę i generalnie popychać ludzi dookoła. Stąd wynika, że własność Państwowa jest w rękach złodziei i powinna zostać wyzwolona najszybciej, jak tylko można. Każda osoba lub grupa osób, która wyzwala taką własność, zawłaszcza lub konfiskuje Państwu, popełnia czyn szlachetny i wyświadcza znakomitą przysługę sprawie wolności. W przypadku Państwa, co więcej, ofiarę trudniej jest zidentyfikować niż B, właściciela konia. Wszyscy podatnicy, wszyscy poborowi, wszystkie ofiary Państwa zostały okantowane. Od której strony ugryźć zwracanie całej tej własności podatnikom? Jakich należy użyć proporcji w tej całej makabrycznej plątaninie rozboju i niesprawiedliwości, której wszyscy doświadczyliśmy z rąk Państwa? Zwykle najbardziej praktyczną metodą desocjalizacji jest po prostu przyznanie moralnego prawa posiadania tej osobie lub grupie, która odbierze własność Państwu. Z tej grupy najbardziej na to moralnie zasługują ci, którzy już używają tej własności, a którzy nie są współodpowiedzialni za Państwowe akty agresji. Ci stają się zatem „zadomownikami” kradzionej własności i zarazem prawowitymi właścicielami.
Weźmy za przykład Państwowe uniwersytety. Własność zbudowaną z funduszy skradzionych podatnikom. Skoro Państwo nie znalazło ani nie zastosowało sposobu zwrócenia tej własności społeczeństwu podatników, właściwymi posiadaczami uniwersytetu są „zadomownicy,” którzy już używają i w ten sposób „mieszają swą pracę” z organami. Najważniejszą przesłanką jest pozbawienie złodzieja, w tym przypadku Państwo, najszybciej jak to możliwe władania i kontroli nad owocami swej defraudacji i zwrócenie własności czystemu sektorowi prywatnemu. To oznacza studencką i/lub pracowniczą własność w uniwersytetach.
Spomiędzy tych dwóch grup, studenci mają pierwszeństwo, gdyż studenci płacą przynajmniej pewną ilość pieniędzy na wsparcie uniwersytetu, podczas gdy profesura nosi moralne znamię życia z funduszy Państwowych i w ten sposób stania się w pewnym stopniu częścią aparatu Państwowego.
Tę samą zasadę należy zastosować w przypadku nominalnie “prywatnej” własności, która w rzeczywistości pochodzi od Państwa jako efekt nieustającego lobbowania. Uniwersytet Columbia, dla przykładu, niemal dwie trzecie przychodów którego pochodzi od rządu, można nazwać „prywatnym” collegem tylko z ironicznym uśmieszkiem. Zasługuje on na podobny koniec w postaci szlachetnego czynu konfiskaty.
A jeśli Uniwersytet Columbia, co z General Dynamics? Co z gromadą korporacji, nieodłącznych części kompleksu militarno-przemysłowego, które nie tylko otrzymują ponad połowę, a czasem praktycznie całość swoich przychodów od rządu, lecz także uczestniczą w aktach masowego morderstwa? Jakie jest ich prawo do własności „prywatnej”? Mniej niż zero, bez wątpienia. Ci gorliwi lobbyści o kontrakty i subsydia, jako współzałożyciele państwa garnizonowego, zasługują na konfiskatę i przywrócenie ich własności prawdziwemu sektorowi prywatnemu z największym możliwym pośpiechem. Stwierdzić, że ich własność „prywatna” musi być respektowana to stwierdzić, że własność koniokrada i mordercy musi być „respektowana.”
Ale jak się zabrać za desocjalizację całego ogromu własności państwowej i do tego “własności prywatnej” typu General Dynamics? To wszystko wymaga skrupulatnego namysłu i dociekliwości za strony libertarian. Jednym sposobem byłoby oddanie jej w posiadanie zadomownikom, pracownikom poszczególnych zakładów; innym oddanie jaj w odpowiednich proporcjach pojedynczym podatnikom. Musimy jednak zmierzyć się z faktem, że najbardziej praktyczną drogą mogłaby się okazać nacjonalizacja poprzedzająca redystrybucję. Jak więc możnaby przekazać General Dynamics zasłużonym podatnikom nie nacjonalizując wpierw firmy? Ponadto, nawet gdyby rządowi przyszło na myśl znacjonalizować General Dynamics – bez odszkodowania rzecz jasna – per se, nie jako wstęp do rozdania go podatnikom, nie jest to niemoralne lub coś, z czym trzeba walczyć. Oznaczałoby to tyle, że jedna banda złodziei – Państwo – wywłaszcza inny, dotąd współpracujący gang, korporację, która żyła na koszt państwa. Nieczęsto zdarza mi się zgadzać z Johnem Kennethem Galbraithem, ale jego niedawna propozycja, by znacjonalizować firmy, których ponad 75% przychodów pochodzi od rządu lub od wojska, ma sporo zalet. Nie oznacza ona w końcu agresji przeciw prywatnej własności, a w dodatku moglibyśmy oczekiwać mniejszej gorliwości ze strony kompleksu militarno-przemysłowego gdyby wyciąć zysk z obrazka wojny i grabieży. Do tego uczyniłoby to amerykańską machinę wojenną mniej efektywną, w końcu rządową, a to są z pewnością dobre wieści. Czemu jednak zatrzymywać się przy 75%? Pięćdziesiąt procent zdaje się rozsądnym punktem przecięcia między organizacją w większości publiczną i w większości prywatną.
Jest jednak jeszcze jeden czynnik. Dow Chemical, dla przykładu, jest gęsto krytykowane za produkowanie napalmu dla amerykańskiej machiny wojennej. Odsetek sprzedaży napalmu w przychodach firmy jest z pewnością niewielki, więc sądząc po procentach może się ona nie wydawać zbyt winna; napalm jest jednak i może być jedynie instrumentem masowej zagłady i z tego względu Dow Chemical jest po szyję zamieszane w masowe morderstwa w Wietnamie. Żaden odsetek sprzedaży, niezależnie jak mały, nie może go rozgrzeszyć.
W ten sposób dochodzimy do argumentu Karla o niewolnikach. Jednym z tragicznych aspektów wyzwolenia chłopów w Rosji w 1861 było to, że choć sami poddani zyskali osobistą wolność, ziemia – ich środek produkcji i życia, ich ziemia pozostała pod władaniem ich feudalnych panów. Ziemię powinni byli otrzymać sami chłopi, gdyż według zasady zadomowienia to oni orali ziemię i to im należy się tytuł. Co więcej, byli oni uprawnieni do palety odszkodowań od ich panów za wieki ucisku i wyzysku. To, że ziemia pozostała w rękach lordów nieuchronnie doprowadziło do Rewolucji Bolszewickiej, gdyż rewolucja, która wyzwoliła chłopów pozostała niedokończoną.
To samo dotyczy zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Niewolnicy zyskali wolność, to prawda, lecz ziemia, plantacje, które orali i które z tego względu im się należały według zasady zadomowienia, pozostały w rękach ich byłych właścicieli. Do tego nie przyznano wyzwoleńcom żadnych odszkodowań za ich ucisk z kieszeni ich panów. Zniesienie niewolnictwa pozostało więc niedokończone i zasadzono ziarna nowej rewolty, która wciąż kiełkuje do dnia dzisiejszego. Stąd ogromna waga przeniesienia nacisku w żądaniach Czarnych z większych zasiłków na „odszkodowania”, odszkodowania za lata niewoli i wyzysku i za nieoddanie Czarnym ich ziemi, za zignorowanie nawoływań Radykalnych abolicjonistów o „40 akrów i muła” dla byłych niewolników. W wielu przypadkach można zidentyfikować stare plantacje oraz spadkobierców i potomków byłych niewolników i odszkodowania mogą stać się w istocie bardzo konkretne.
Alan Milchman, w czasach, gdy był błyskotliwym młodym libertariańskim aktywistą zwrócił jako pierwszy uwagę, że libertarianie dali się zwieść czyniąc swą główną dychotomią „rządowe” vs. „prywatne,” gdzie to pierwsze jest złe, a to drugie dobre. Rząd, zauważył, nie jest w końcu jakimś mistycznym ciałem lecz grupą jednostek, „prywatnych” nawet, operujących na zasadzie zorganizowanego gangu kryminalnego. To jednak oznacza, że mogą również istnieć „prywatni” przestępcy, a także ludzie bezpośrednio powiązani z rządem. Tym, czemu my libertarianie się w takim razie sprzeciwiamy jest nie rząd jako taki, lecz przestępczość, tym, czemu się sprzeciwiamy są niesprawiedliwe, kryminalne tytuły własności; tym, co popieramy jest nie własność „prywatna” sama w sobie, lecz sprawiedliwa, czysta, niewinna własność prywatna. To na sprawiedliwości a niesprawiedliwości, niewinności a przestępczości powinny się nasze wysiłki koncentrować.
______________________
Tłumaczenie: Jędrzej Kuskowski
na podstawie: Murray Rothbard, Confiscation and the Homestead Principle
Tekst zamieszczony w The Libertarian Forum, 15 VI 1969:
http://www.mises.org/journals/lf/1969/1969_06_15.aspx#3
To wcale nie jest pewne:
A – Właściciel Pierwotny;
B – Złodziej;
C – Właściciel Wtórny;
Pan Rothbard uważa że przestępstwo zmywa przestępstaw i pan C nie jest złodziejem. Nie mogę się z tym zgodzić. Zobrazuję mój tok myślenia. Po pierwsze jednostkowe postacie A, B i C powinny być zamienne na grupy i rodziny, gdyż zbiorowość kilku osób też może coś kupić razem, a każdy właściciel może wyznaczyć spadkobiercę. Który jeśli przyjmie spadek to przejmuje też wszystkie zobowiązania ciążące na własności. Pan B panu A odebrał dom i ziemię. Mineło tysiąc lat ród pana B mieszka nadal na tej ziemi, z starego domu zostały ruiny chętnie odwidzane przez turystów. Spadkobiercy pana B są bardzo bogaci, lecz cała ich własność znajduje się na starej ziemi pana A. Nie żyje żaden spadkobierca pana A. Komu pan B ma oddać warość pierwotną posesji by jakiś pan C nie odebrał mu własności w zgodzie z prawem? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytanie jeśli ktoś zna odopowiedź stanę się anarchokapitalistą. Po drugie może być tak że i przodkowie pana A odebrali tą ziemię przodką pana B o czym nikt już nie pamięta. Całość można komplikować i komplikować w nieskończoność aż nie będzie prawa własności. Pan Rothbard wpadł w tą pułapkę z nienawiści do państwa. Konfiskaty może dokonać jedynie ten który jest namiestnikiem Stwórcy. Może być to zarówno Kościół jak i z łaski Bożej król a, nawet Senat jeśli występuje w imieniu Boga. Konfiskata nie jest kradzieżą tylko wtedy gdy jest wykonywana w państwie z władzą pochodzącą z góry. Skonfiskowane dobra muszą być oddane prawowitym właścicielą, a jeśli takich nie ma oddana Kościołowi.
Oczywiście właściciel też ma prawo konfiskaty, ale nigdy jakiś pan C!!!
>Komu pan B ma oddać warość pierwotną posesji by jakiś pan C nie odebrał mu własności w zgodzie z prawem?
Nikomu. Nie istnieje jakiś uniwersalny, boski porządek własności. Jeśli ktoś wie o tym, że pan B zabrał w nieuprawniony sposób ziemię i potrafi to udowodnić, to może stać się jej właścicielem, może również pójść na ugodę i zgodzić się na sprzedanie jej z powrotem za jakąś niewygórowaną stawkę. Poza tym, nie uważam, że można to podważać w nieskończoność, powinno być jakieś kryterium przedawnienia.
Ja tak to widzę. Ale można też uważać, że ostatecznie wszystko należy do Boga, a nawet do Kościoła. To kwestia podstawowa.
Być może tym kryterium może być sama zasada zadomowienia. A więc nie mógłbym podważyć czyjejś własności, jeśli ktoś korzystał z niej przez jakiś czas. Ale trudno mi zrozumieć postulat, żeby studenci przejmowali uczelnie. Przecież oni się tam uczą za darmo albo prawie darmo. Dlaczego mieliby być uprawnieni do konfiskaty? To raczej ich przyszłe dochody zasługują na konfiskatę, aby wyrównać ich sytuację z sytuacją tych, którzy wzięli kredyt na studiowanie w prywatnej uczelni. Ewentualnie mogliby to być wykładowcy i inni pracownicy, ale trzeba by rozstrzygnąć, czy ich wynagrodzenia nie były wyższe od tych, które uzyskaliby na wolnym rynku. Ale wydaje się, że najsensowniej byłoby sprzedać wszystko z licytacji i obdzielić tymi pieniędzmi tych, którzy płacili podatki i w inny sposób cierpieli z powodu państwa.
Propozycję uwłaszczenia studentów można by uzasadnić tym, że to była idea powstała na fali wydarzeń roku 1968.
„Ale wydaje się, że najsensowniej byłoby sprzedać wszystko z licytacji i obdzielić tymi pieniędzmi tych, którzy płacili podatki i w inny sposób cierpieli z powodu państwa.”
Już widzę jak zasypywani pieniędzmi z takiej prywatyzacji ludzie trwonią je na bieżącą konsumpcję , to jest bez sensu propozycja. Nijak się nie da ustalić ścieżek finansowania i korzystania z tych instytucji , to wszystko jest tak zaplątane , że musiało by się odbywać zupełnie arbitralnie , do tego grube miliardy w rękach polityków – nie ten pomysł jest zbyt niebezpieczny. Po za tym nie rozumiem czemu tuczyć wielkie koncerny mieniem publicznym , chociaż i tak są one na masową skalę dotowane. Do tego sam pomysł prywatyzacji przez aukcję jest stosowany wybiórczo , bo niby czemu nie komercjalizować w ten sposób mieszkań komunalnych ??? A czemu akurat fabryki ??? Przecież w obu tych sferach zasada zadomowienia działa tak samo.
Jeśli te koncerny są na masową skalę dotowane, to zapewne w warunkach wolnorynkowej anarchii wyginą. Zbankrutują, ale zanim to się stanie, można coś z nich wycisnąć dla dobra ogółu. Dla nich to też będzie niby korzystne, ale nie zapewni im panowania nad światem takiego, jak do tej pory, bo po pierwsze, znikną przywileje, a po drugie, zostaną rozliczeni za przeszłe. Ścieżki finansowania i korzystania z instytucji prywatnych i państwowych znajdują się w urzędach skarbowych. Zapewne nie tylko, nie znam się za bardzo na tym.
Wydaje się, że istnieje różnica między mieszkaniem, w którym mieszkasz, a fabryką w której pracujesz. Mises opisywał błędność koncepcji syndykalistycznych, pisałem o tym już. Co z tego opisu wynika dla „nauki postulatywnej”? Że skoro nie jest to koncepcja gwarantująca trwały ład ekonomiczny, to zadomowienie nie będzie trwałe. Może być tylko stanem przejściowym, zanim danego zakładu nie przejmie inny właściciel bądź państwo, tak więc taki stan przejściowy nie jest zadomowieniem. Robotnicy nie przemieniają swą pracą zakładu na tyle skutecznie, aby to było trwałe. Dotyczyłoby to ogólnie działalności gospodarczej, ale może bardziej przemysłu niż usług i rolnictwa, ze względu na rozbudowaną strukturę.
Nikomu. Nie istnieje jakiś uniwersalny, boski porządek własności. Jeśli ktoś wie o tym, że pan B zabrał w nieuprawniony sposób ziemię i potrafi to udowodnić, to może stać się jej właścicielem, może również pójść na ugodę i zgodzić się na sprzedanie jej z powrotem za jakąś niewygórowaną stawkę. Poza tym, nie uważam, że można to podważać w nieskończoność, powinno być jakieś kryterium przedawnienia.
Czyli własność nie istnieje. Gdyż trudno sobie wyobraźć by przez ostatnie tysiąc lat własność nie była komuś siłą odebrana.
„Dla nich to też będzie niby korzystne, ale nie zapewni im panowania nad światem takiego, jak do tej pory, bo po pierwsze, znikną przywileje, a po drugie, zostaną rozliczeni za przeszłe. Ścieżki finansowania i korzystania z instytucji prywatnych i państwowych znajdują się w urzędach skarbowych. Zapewne nie tylko, nie znam się za bardzo na tym.”
Masz osobliwe poczucie kary : w jej ramach chcesz obdarzać prezentami winnych 🙂
„Wydaje się, że istnieje różnica między mieszkaniem, w którym mieszkasz, a fabryką w której pracujesz. Mises opisywał błędność koncepcji syndykalistycznych, pisałem o tym już.”
Mises nie był przeciwko własności pracowniczej jako takiej ”
„Ludwig von Mises, jeden z najwybitniejszych ekonomistów XX wieku (jego uczniami byli m. in. laureat Nagrody Nobla F. Hayek i ojciec tzw. anarchokapitalizmu, Murray N. Rothbard) twierdząc, że „nie można brać syndykalistycznego programu poważnie” nie miał na myśli tego, że gospodarka, w której pracownicy są jednocześnie właścicielami swych przedsiębiorstw nie jest w stanie funkcjonować czy że sprzeciwia się ona zasadom ekonomii. Przeciwnie – w swej pracy Die Wirtschaftsrechnung im sozialistischen Gemeinwesen (kalkulacja ekonomiczna we wspólnocie socjalistycznej) przeciwstawiał on taki model gospodarki centralnie planowanej gospodarce socjalistycznej, twierdząc, że o ile syndykaty kontrolujące poszczególne gałęzie przemysłu posiadały taką autonomię, że de facto równałaby się ona prawu własności środków produkcji, którymi by dysponowały, to „nie byłaby to socjalizacja, ale kapitalizm robotniczy i syndykalizm”. Ten „kapitalizm robotniczy i syndykalizm” był dla Misesa formą „prywatnej własności środków produkcji”.
Dla Misesa było jasne, że owe syndykaty, tak jak każde spółki, współpracowałyby ze sobą na zasadach rynkowych, negocjując i zawierając ze sobą transakcje handlowe. Jeśli państwo by się nie wtrącało, byłby to wolny rynek, ze wszystkimi obowiązującymi na nim zależnościami. Co Mises krytykował, to brak świadomości tych zależności u wielu syndykalistów. Nie dostrzegają oni, że przedsiębiorstwo może ponosić straty i że jego zyski uzależnione są od umiejętnego inwestowania. Nie dostrzegają, że syndykat chcąc nie chcąc będzie musiał pełnić „zbyteczne” role przedsiębiorcy i kapitalisty, role wynikające z samej istoty gospodarki rynkowej, i jeśli będzie pełnić je źle (np. przeznaczając zbyt dużo na płace, zawyżając ceny, nietrafnie inwestując) może ponieść straty, a nawet zbankrutować. Ulegają w pewnym sensie temu samemu złudzeniu, co republikanie za monarchii uważający, że gdy władzę odda się „ludowi”, wszyscy będą wolni. ”
http://libertarianizm.pl/wolnosciowe_czytanki:prekursorzy:o_syndykalizmie
Hoppe także pisał w „Demokracji ….” że państwowe przedsiębiorstwa powinny przechodzić w ręce ich pracowników :
„Wobec majątku, którego nie rewindykowano w ten sposób, należy zastosować koncepcje syndykalistyczne, tzn. przekazać własność do zasobów tym, którzy aktualnie ich używają: ziemie – rolnikom, fabryki – ich pracownikom, ulice – pracującym lub mieszkającym na nich, szkoły – nauczycielom, biura – biurokratom itd. W celu rozmontowania zwykle bardzo rozbudowanych socjalistycznych konglomeratów produkcyjnych należy zastosować zasadę syndykalistyczną aż do poziomu jednostek produkcyjnych, w których rzeczywiście się pracuje, tzn. do poszczególnych budynków biurowych, szkół, całych ulic albo ich fragmentów, fabryk i gospodarstw rolnych.”
„Robotnicy nie przemieniają swą pracą zakładu na tyle skutecznie, aby to było trwałe.”
Ludzie zamieszkujący komunalne mieszkania też , więc czemu dla nich zasada zadomowienia obowiązuje ???
„Konfiskata nie jest kradzieżą tylko wtedy gdy jest wykonywana w państwie z władzą pochodzącą z góry.”
W sumie nie mam nic mądrego do powiedzenia, więc wyciągnąłem sobie taki fragmencik z arystotelejskiego mędrca, szanownego Apfelbauma. I mam pytanie: Pan żartuje, nie?
W ogóle to chciałem się spytać, czy Pan i Pana koledzy z Opcji kiedykolwiek wyszli poza filozofię starożytnej Grecji i św. Tomasza? Bo ostatnio spotkałem się tam z twierdzeniem, że klasyczna definicja prawdy to jedyna słuszna definicja, a wszystkie inne są wyssane z palca… i tak trochę jestem zażenowany…
Ach… chciałem też rzucić takie pytanie, bo w dyskusjach o własności zawsze musi się pojawić aparat przymusu. A może rozpatrzylibyśmy kiedyś własność jako DYNAMICZNĄ umowę między członkami społeczeństwa? To by rozwiązało bezowocne dywagacje na temat, kto komu co jest winien i jak ma tego dochodzić.
Ale to tak tylko rzucone, wcale nie jestem pewien. Zdaję sobie sprawę, że to pomysł trochę „czerwony”. 😉
„W sumie nie mam nic mądrego do powiedzenia, więc wyciągnąłem sobie taki fragmencik z arystotelejskiego mędrca, szanownego Apfelbauma. I mam pytanie: Pan żartuje, nie?
W ogóle to chciałem się spytać, czy Pan i Pana koledzy z Opcji kiedykolwiek wyszli poza filozofię starożytnej Grecji i św. Tomasza? Bo ostatnio spotkałem się tam z twierdzeniem, że klasyczna definicja prawdy to jedyna słuszna definicja, a wszystkie inne są wyssane z palca… i tak trochę jestem zażenowany…”
Parafrazując jakiegoś historyka myśli, to rzekłbym, iż filozofia nowożytna i współczesna stanowią jedynie komentarze i rozwinięcia poglądów podjętych przez starożytnych.
Co do samej definicji prawdy, to jaką byś proponował w zamian za „adekwatność poznania z rzeczywistością”?
Oczywiście, że rozciągnięć teologicznych na Boga jako trzeci rodzaj prawdy (poza ontologiczną, metafizyczną) u Tomasza z Akwinu nie musimy przyjmować, bo w gruncie rzeczy nie ma ona znaczenia dla kogoś 'niewierzącego’.
A kto zna Trzecią Prawdę po góralsku?
Czytelnik,
>Masz osobliwe poczucie kary : w jej ramach chcesz obdarzać prezentami winnych
Po prostu nie uważam każdych większych pieniędzy zgromadzonych w rękach jednej osoby za nieuczciwie zdobyte. Nieuczciwość trzeba udowodnić. Nie można dyskryminować bogatszych zgodnie z naszymi stereotypami. Zaszkodzi to samym poszkodowanym przez działania państwa, bo mniej będzie wtedy pieniędzy do podziału dla nich. Jeśli zorganizujemy licytację, nie można mieć nic przeciwko temu, że pracownicy danego zakładu przelicytowali by wszystkich innych chętnych. Może można by to połączyć z odszkodowaniami za podatki – wtedy ich aktywami byłyby należne odszkodowania. Ale pojawia się pytanie, czy bogaci też by czegoś czasem nie dostali w ramach restytucji? Raczej mieli też rozmaite przywileje, które policzyć by trzeba im na minus… Ale nie wiem, jak na przykład podsumować wielki biznes za politykę celną państwa, która wspiera wielki kapitał albo za nie wiadomo jak załatwiane pozwolenia na różne rodzaje działalności gospodarczej. Jeśli jakoś można by sobie z tym poradzić, tak, aby pieniądze z restytucji mieli dostać głównie pracownicy czy rolnicy i małe firmy, to nadal nie byłbym pewien, czy pracownicy chcieliby inwestować we własność swojego własnego przedsiębiorstwa, czy zamiast tego woleliby sobie kupić mieszkanie.
Właściwie to trochę mętnie to napisałem w oparciu o Misesa. Raczej chodziłoby o to, że pracownicy fabryki nie mogą być zadomownikami dlatego, że nie zarządzali fabryką PRZED przekształceniem. Nawet, jeśli fabryka jest państwowa, decyzje podejmowane są przez dyrektora, nie przez pracowników. A te podstawowe decyzje co do ilości i rodzaju produkcji są, według Misesa, dość istotnym elementem funkcjonowania fabryki. Właściwie to wszystko zależy od tego, jaką przyjmiemy koncepcję powstawania wartości. Ale taka droga dojścia do syndykalizmu nie narzucałaby konkretnie żadnego rozwiązania spraw własności, a przez działanie rynku doprowadziła do powstania różnych rozwiązań, zależnych od na przykład uwarunkowań kulturowych.
Własność pracownicza miała by większą szansę na wyłonienie się tam, gdzie silny związek zawodowy przekonałby swoich członków, aby pieniędzy z restytucji nie wydawali na inne cele, ale przejęli razem swój zakład. W małym miasteczku, gdzie istnieją silne związki między majętnymi ludźmi, jakieś loże masońskie czy coś, wielki kapitał mógłby przeciwstawić wysiłkom takiego związku lepszą ofertę, bo pewnie bogacze chętnie by się w tej nowej sytuacji wspierali. Obowiązkowe przejmowanie za darmo przez wszystkich pracowników, proponowane przez Rothbarda, byłoby moim zdaniem, jako wyrok prywatnego sądu, krokiem arbitralnym, a więc nieopłacalnym. Na przykład, mogłoby to doprowadzić do interwencji zbrojnej państw ościennych albo USA.
>Ludzie zamieszkujący komunalne mieszkania też, więc czemu dla nich zasada zadomowienia obowiązuje ???
A jednak różnica jest. Wynajmując mieszkanie zlecasz komuś wynoszenie śmieci, ogrzewanie, sprzątanie klatki schodowej. Pracując gdzieś spełniasz polecenia szefa czy dyrektora, który podejmuje decyzje istotne dla funkcjonowania przedsiębiorstwa. Spójrz na to realistycznie.
butters,
>A może rozpatrzylibyśmy kiedyś własność jako DYNAMICZNĄ umowę między członkami społeczeństwa? To by rozwiązało bezowocne dywagacje na temat, kto komu co jest winien i jak ma tego dochodzić.
Wydaje mi się, że tak określona przez Ciebie koncepcja własności jest jedyną, jaka może istnieć przy braku państwa. Sąd prywatny będzie musiał starać się za wszelką cenę doprowadzić do ugody między stronami konfliktu, bo nie będzie mógł liczyć na egzekucję wyroku przez policję. Wyegzekwować wyrok będzie mógł sam poszkodowany, a jeśli nie będzie to dla niego opłacalne, to zdelegalizowana własność pozostanie w łapskach przestępcy. Co mogłoby skutkować chaosem i nie byłoby dla danego sądu opłacalne. Ale trzeba podkreślić, że wyrok takiego sądu nie byłby niczym innym jak właśnie rezultatem różnych dywagacji, wydaje się, że wiele spraw związanych z własnością będzie rozstrzyganych indywidualnie.
Apfelbaum,
>Czyli własność nie istnieje. Gdyż trudno sobie wyobrazić by przez ostatnie tysiąc lat własność nie była komuś siłą odebrana.
Nie tysiąc raczej. Może czterdzieści? Wszystko zależy od indywidualnych okoliczności. Za powrotem Niemców w Sudety bym raczej nie optował.
Ujmując to prościej: powiedzmy, że na skutek postępowania restytucyjnego ludzie dostawali by obligacje, którymi mogliby zapłacić za udziały w swoim zakładzie pracy, pobliskiej drodze, szkole czy szpitalu – ale mogliby je również po jakimś czasie spieniężyć i roztrwonić. Ale jeśli nawet wybraliby to pierwsze, to zupełnie inną sprawą jest, kto konkretnie miałby tą możliwość. Jeśli ktoś pracował w kopalni i korzystał z uprzywilejowania górnictwa w Polsce, to jego bilans po postępowaniu restytucyjnym mógłby nie być dodatni. Jeśli ktoś uruchomił i rozwinął swoją firmę nie korzystając z ulg podatkowych, przywilejów celnych i patentowych, to może uda mu się wyjść na plus. Ogólny bilans byłby dodatni, bo zaczynamy z pozycji sporego majątku państwowego, a dochodzimy do zerowego, tak więc wygranych byłoby więcej, ale nie możemy stwierdzić, kto by nim na pewno był, podobnie jak nie można skazać kogoś w sądzie na podstawie poszlak i hipotez co do jego winy.
„Po prostu nie uważam każdych większych pieniędzy zgromadzonych w rękach jednej osoby za nieuczciwie zdobyte. Nieuczciwość trzeba udowodnić. Nie można dyskryminować bogatszych zgodnie z naszymi stereotypami.”
Tu nie chodzi o stereotypy tylko o rzeczywistość i nie pisz że nie można im tego udowodnić , wiadomo że lokalny przedsiębiorca nie jest w stanie nawet skorzystać z przywilejów , ale ci którzy korzystają to zawsze te same osoby czekające przy rządowych drzwiach by wyszarpać coś dla siebie – wystarczy poczytać gazety by wiedzieć o kogo chodzi , szczególnie w dobie kryzysu są one najbardziej aktywne. Bez państwowego parasola nie mogły by one tak się wzbogacić. Sam Rothbard postulował wywłaszczanie takich firm :
„Rothbard also supports expropriation of nominally „private property” if it is the result of state-initiated force, such as businesses who receive grants and subsidies. He proposes that businesses who receive at least 50% of their funding from the state be confiscated by the workers. He says, „What we libertarians object to, then, is not government per se but crime, what we object to is unjust or criminal property titles; what we are for is not „private” property per se but just, innocent, non-criminal private property.”
http://en.wikipedia.org/wiki/Anarcho-capitalism
A Jesus de Soto autor „Money, Bank Credit, and Economic Cycles,” prezentuje w nim plan przywrócenia wolnej bankowości , którego jeden z punktów zakłada przekazanie całego majątku banków w ręce deponentów.
„Jeśli zorganizujemy licytację, nie można mieć nic przeciwko temu, że pracownicy danego zakładu przelicytowali by wszystkich innych chętnych.”
Śmieszny jesteś a skąd oni mają brać na to pieniądze , nie mają szans w starciu z zachodnimi koncernami które są o wiele bardziej bogatsze ( czyt. dotowane ) I gdzie tu równe szanse ???
„Jeśli jakoś można by sobie z tym poradzić, tak, aby pieniądze z restytucji mieli dostać głównie pracownicy czy rolnicy i małe firmy, to nadal nie byłbym pewien, czy pracownicy chcieliby inwestować we własność swojego własnego przedsiębiorstwa, czy zamiast tego woleliby sobie kupić mieszkanie.”
Niektórzy pewnie tak , ale większość chciała by utrzymać swoje miejsca pracy. Zresztą co zrobią ze swoimi udziałami to już ich sprawa , i nic nam do tego.
„Nawet, jeśli fabryka jest państwowa, decyzje podejmowane są przez dyrektora, nie przez pracowników.”
To oddać wszystko dyrektorom ??? Coś podobnego było w … Rosji 🙂
„Własność pracownicza miała by większą szansę na wyłonienie się tam, gdzie silny związek zawodowy przekonałby swoich członków, aby pieniędzy z restytucji nie wydawali na inne cele, ale przejęli razem swój zakład.”
A po co związki , wystarczą ludzie którzy chcą dalej mieć pracę. Tylko trzeba dać im szansę a nie dumać jakie to kłody im pod nogi podstawiać.
„Obowiązkowe przejmowanie za darmo przez wszystkich pracowników, proponowane przez Rothbarda, byłoby moim zdaniem, jako wyrok prywatnego sądu, krokiem arbitralnym, a więc nieopłacalnym.”
Ale najbardziej moralnym i zgodnym z libertariańskim duchem.
„A jednak różnica jest. Wynajmując mieszkanie zlecasz komuś wynoszenie śmieci, ogrzewanie, sprzątanie klatki schodowej. Pracując gdzieś spełniasz polecenia szefa czy dyrektora, który podejmuje decyzje istotne dla funkcjonowania przedsiębiorstwa. Spójrz na to realistycznie.”
No i co to ma do tego ??? Wydaje mi się że nawet nie przeczytałeś tematu nad którym teraz dyskutujemy.
„Ujmując to prościej: powiedzmy, że na skutek postępowania restytucyjnego ludzie dostawali by obligacje, którymi mogliby zapłacić za udziały w swoim zakładzie pracy, pobliskiej drodze, szkole czy szpitalu – ale mogliby je również po jakimś czasie spieniężyć i roztrwonić.”
A bez państwowej opieki zdrowotnej ludzie by umierali na ulicach , a bez publicznego szkolnictwa byśmy mieli społeczeństwo analfabetów – takiego typu argumenty prezentujesz.
Jak rasowy etatysta 🙂 Ludzie to łajzy i bez pomocy państwa/ pracodawcy niani by sobie nie poradzili.
Ale najpierw trzeba im to udowodnić!
Znasz firmę, która nigdy nie korzystała z państwowego parasola? Co przez to rozumieć, bo można także rozumieć całą infrastrukturę, grunty wynajmowane przez liczne firmy etc.
Firmy oczywiście to agresorzy, a biedni renciści czy emeryci to ofiary systemu?
nie ma tak prosto
>Sam Rothbard postulował wywłaszczanie takich firm
Propozycje Rothbarda mają się nijak do rzeczywistości wolnorynkowej anarchii, w której miałyby szansę zaistnienia. Taki postulat nadaje się do rządowej ustawy. Czyli rząd miałby się z własnej woli wyrzekać władzy, a państwo obumrzeć – jak u Marksa.
>Śmieszny jesteś a skąd oni mają brać na to pieniądze , nie mają szans w starciu z zachodnimi koncernami które są o wiele bardziej bogatsze ( czyt. dotowane ) I gdzie tu równe szanse ???
Widać nie opisałem tego dość jasno. Spróbuję jeszcze raz.
Prywatne sądy wydawałyby wyroki lub zmuszały do ugody w dwóch przypadkach:
1. Każdy człowiek mógłby wytoczyć proces komuś, kto wzbogacił się dzięki państwu i odebrać mu te korzyści dokonując „szlachetnego czynu konfiskaty”.
2. Każdy poszkodowany przez państwo mógłby wytoczyć proces i skonfiskować część majątku państwowego.
Jeżeli ktoś wzbogacał się na dotacjach i ulgach to może na tym stracić. Część mógłby sobie odbić naliczając zwrot podatków – ale trzeba by to też inaczej traktować, bo przecież płacił te podatki nieuczciwie zdobytymi pieniędzmi. Tak więc mógłby wyjść na minus. A jakiś pracownik prywatnej czy państwowej firmy mógłby być na plusie. Roszczeniami, które zostałyby zasądzone, mogliby płacić „masie upadłościowej państwa” za udziały w swoim zakładzie pracy i wielu innych dobrach znajdujących się obecnie pod kontrolą państwa. To sprawiałoby, że możliwości finansowe pracowników by wzrosły, a korporacji – zmalały.
Pomysł, aby obowiązkowo każdy dostał udział w swoim zakładzie, wzmocniłby pozycję bogatszych, podobnie, jak prywatyzacja przez NFI była korzystna dla wielkiego kapitału. Dlatego, że nie wszyscy pracownicy chcieliby swoje udziały zatrzymać. Sprzedaliby je po niższej cenie niż ta, którą można by uzyskać przez licytację, ponieważ byliby mniej zainteresowani inwestowaniem, jako osobnicy o wysokiej stopie preferencji czasowej. Nie musiałoby to oznaczać dla nich utraty pracy, tylko powrót do takiego statusu, jaki mają dzisiaj. Skoro sprzedaliby je po niższej cenie, to ten, kto by od nich po niższej cenie kupił, skorzystałby i byłoby to niestety legalne, bo w pełni dobrowolne.
>No i co to ma do tego ??? Wydaje mi się że nawet nie przeczytałeś tematu nad którym teraz dyskutujemy.
Przeczytałem, ale najnormalniej nie ze wszystkim się zgadzam. Karl Hess, który Rothbarda do napisania tego teksu zainspirował, napisał:
I to jest świetny pomysł – zastosowanie logiki pierwotnego przywłaszczenia w dziedzinie przejmowania majątku państwa. Rothbard nie protestuje przeciwko temu, ale też nie podąża za tą myślą. Państwo ma być według niego wywłaszczone przez zadomowników. Regułę restytucji chce stosować w przypadku opisanym wyżej jako punkt 1. W punkcie 2 pozostaje syndykalistą.
Moim zdaniem zasada zadomowienia może mieć ograniczone zastosowanie, a skoro pracownicy nie zarządzali w samowystarczalny sposób swoim zakładem, to nie należy im się on za darmo.
>A bez państwowej opieki zdrowotnej ludzie by umierali na ulicach , a bez publicznego szkolnictwa byśmy mieli społeczeństwo analfabetów – takiego typu argumenty prezentujesz.
Jak rasowy etatysta Ludzie to łajzy i bez pomocy państwa/ pracodawcy niani by sobie nie poradzili.
Zupełnie nie o to chodziło, a tylko o opis takich możliwości. Chciałem poddać w wątpliwość, czy radykalna restytucja może doprowadzić do przejęcia fabryk przez robotników – ale nie po to, żeby z restytucji zrezygnować i zastąpić ją jakimś rozwiązaniem bardziej przystępnym dla łajz. Wręcz przeciwnie, uważam, że przejęcie pieniędzy, które dotychczas były odbierane w podatkach będzie korzystne dlatego, że zobowiąże do większej odpowiedzialności za swoje życiowe wybory.
Jeszcze jedna wątpliwość praktyczna może się tu pojawić: kto ma zarządzać własnością państwową, zanim zostanie rozdzielona? Jacyś likwidatorzy. Nie mogą być wybrani w wyborach bądź mieć jakiejkolwiek innej śmiesznej legitymizacji. Nie można też pozwolić, aby walczyli między sobą o to, który jest bardziej godny do sprawowania większej kontroli. Trzeba by ich znaleźć na podstawie jakichś naprawdę sensownych kryteriów.
Panie butters, wyciąga pan wnioski zbyt prędko. Opcji ja nie czytuję. Arystotelesa raczej nie lubię. Jedynie w integrystycznej interpretacji żydowskiej wydaje się być wartościowy.
“Konfiskata nie jest kradzieżą tylko wtedy gdy jest wykonywana w państwie z władzą pochodzącą z góry.”
Uważam, to za fakt. Jeśli władza pochodząca od większości może dokonać konfiskaty, to referendum może znieść prawo własności. Natomiast, jeśli istnieje powszechne przekonanie, że istnieje prawo wyższe np. przodków, Boga, natury. I te prawo nakazuje odebrać władzę złodziejowi i przekazać ofierze, to nawet, gdy ona nie będzie żyła i miała potomków jakaś instytucja będzie zobowiązana w imię wyższego prawa znaleźć jakiegoś przedstawiciela ofiary i mu przekazać wartość skonfiskowanych dóbr. Pomysł, że każdy miałby prawo mnie mścić lub by w wyniku głosowania można byłoby mnie pozbawić legalnie własności uważam za chory.
Pan i Pana koledzy z Opcji kiedykolwiek wyszli poza filozofię starożytnej Grecji i św. Tomasza? Bo ostatnio spotkałem się tam z twierdzeniem, że klasyczna definicja prawdy to jedyna słuszna definicja, a wszystkie inne są wyssane z palca… i tak trochę jestem zażenowany…
Od starożytnej grecji było wielu konserwatystów. Szczególnie od wielkiej rewolucji francuskiej. Jednak i w XX w. nie mało Oakeshott, Schmitt, Strauss, Voegelin, Evola, Guenon, Bierdiajew, w dużym stopniu idee konserwatywne są u Hayeka (np. ład spontaniczmy, pozytywna krytyka demokracji, rola pychy w jego filozofii), Sołowjow, a w Polsce bardzo ciekawy nurt realnopolityczny Bobrzyński, Studnicki, Dzielski, Łagowski.
>Natomiast, jeśli istnieje powszechne przekonanie, że istnieje prawo wyższe np. przodków, Boga, natury. I te prawo nakazuje odebrać władzę złodziejowi i przekazać ofierze, to nawet, gdy ona nie będzie żyła i miała potomków jakaś instytucja będzie zobowiązana w imię wyższego prawa znaleźć jakiegoś przedstawiciela ofiary i mu przekazać wartość skonfiskowanych dóbr.
Jak najbardziej. Tylko nie miałbym takiego zaufania do instytucji. Zastąpmy pojęcie instytucji pojęciem ludzi. Człowiek cechuje się działaniem opartym na jakichś stałych zasadach, które sprawiają, że sam siebie szanuje. Instytucja niekoniecznie. Chociaż lepiej, jeśli taka instytucja ma za sobą jakąś tradycję czy ustalony zbiór ponadczasowych reguł.
Człowiek, który będzie w stanie przekonać bandytę do oddania jemu zrabowanego mienia, bądź będzie w stanie zorganizować egzekucję wyroku w razie braku ugody, może robić to nie tylko dla zysku. Jeśli będzie jakąś część odzyskanego mienia przekazywał regularnie ofiarom, to stanie się po prostu właścicielem firmy windykacyjnej.
Karoll, a ja skłaniam się ku wnioskowi, że każda co bogatsza firma jest beneficjentem obecnego systemu, w wyniku podatków i regulacji ma oligopol i zawyża ceny oraz zaniża pensje w stosunku do tego co by się działo gdyby każdy szary człowieczek miał szansę na własną przedsiębiorczość w warunkach wolnej konkurencji. [Dalej, tak jak ktoś wspomniał powołując się na Misesa, przedsiębiorczość spółdzielcza na zasadzie kapitalizmu robotniczego nie narusza wolnego rynku i może zbankrutować jak każda, więc to rynek a nie my osądziłby czy spółdzielczość ma rację bytu.]
Same wywłaszczenia/syndykalizacje są już kwestią trudniejszą i również problem czy można konfiskować złodziejowi oraz do jak dawna w historii moglibyśmy i bylibyśmy w stanie rozkminić kto kogo na ile obrabował moim zdaniem potwierdza to o czym już pisałem a propos praw naturalnych że to bardziej kwestia kultury a nie świętych odwiecznych praw wpisanych w nasze geny. I ta kultura by zdecydowała o tym jaki wyrok dałby wolnorynkowy sąd wedlug Twojej koncepcji. Mnie tymczasem bardziej interesują rzeczy które się dzieją za mojego życia, czyli co szybciej a co wolniej doprowadzi do takowej sytuacji.
Dodam, powtarzając się, że w moim odczuciu państwo trzyma się i ma gigantyczne poparcie społeczne w olbrzymim stopniu dlatego, że jest potrzebne zwyczajnie, a my właściwie chcielibyśmy doprowadzić do tego żeby było niepotrzebne możliwie szybko, ale na razie jest tak jak piszę..ludzie traktują je jak gigantyczną ubezpieczalnię, sa generalnie bardziej zadowoleni niz niezadowoleni ze status quo, uważają że mają nad nim większą kontrolę niż mieliby nad obecnymi dużymi firmami w warunkach wolnego rynku, dysponując bojkotem i ograniczonym kapitałkiem do konkurowania z dużym kapitałem który mógłby zawiązać przeciw nim trust (co do pewnego stopnia wszak odpowiada obecnej sytuacji, 'trustu’ między państwem a korporacjami), i jak pisałem już gdyby był wolny rynek od dziś to dresiarze by nas mordowali, a właściwie łupiły by dzisiejsze mafie prywatne, zwane przez mniej kumatych firmami ochroniarskimi. Są już w zmowie z państwem więc między sobą też by były w warunkach dzisiejszych. W zasadzie tu się różnimy, Ty pisałeś zdaje się że w małych miasteczkach by mogła być jakaś 'masońska’ zmowa a mi się wydaje że właśnie 'masońska’ zmowa to już istnieje bo wielkie korpo już są do tego wystarczająco potężne (nie wiem czy ich majątek nominalnie przewyższa majątek planktonu, tego się nie da łatwo oszacować, ale świadomość 'klasowa’ planktonu jest jaka widać, a siła przebicia rekinów potrafi trząść walutami, surowcami i np. cenami zbóż na pokaźną skalę).
Na gruncie pragmatyzmu a nie idealizmu powstaje parę ciekawych pytań (np. w kwestiach czy dobrze jest sprzedawać sektor publiczny na zasadach neoliberalnych, o czym szerzej w innym wątku rozmaiwamy, albo czy można uznać konfiskaty a jeśli tak to na kim i w jakich warunkach). Ty uważasz że nie powinno się konfiskować a czekać na wolne sądy. Wygląda mi to na pomieszanie propozycji na odzyskanie kawałka świata z opisywaniem tego co powinno się lub nie powinno dziać w wolnym świecie. Tu oczywiście można postawić zarzut że takie konfiskowanie jest niespójne, bo niby do kiedy wolno byłoby konfiskować skoro zawsze ktoś się może czuć ofiarą przeszłych rabunków. Zapewne i moje wywody brzmią chaotycznie deko. Jeżeli uznać za jakiś stan równowagi i zatrzymania punkt, w którym stanowi tak większość osób, np. poprzez wyrok wolnorynkowego sądu (hmmm osób?? w wolnorynkowym sądzie wyrok jest odbiciem siły rynkowej, bogatsza osoba ma większy wpływ – i różne wnioski z tego, jak dziś moralnie oceniamy pochodzenie większego kapitału, multiplikują się) -> no to obecnie większość osób jak mniemam popiera większy państwowy interwencjonizm przecież.
Np. plan Paulsona, wpompowanie podatniczych 700 mld $ (prawdopodbnie pierwsza transza to będzie) w ratowanie upadających wskutek ryzykownych zachowań banków, podczas kiedy równie dobrze mogliby to załóżmy zwyczajnie rozdać tym, powiedzmy, 14 mln ludzi co stracą pracę jak 'bańka’ pryśnie, i te ~50 tys. na łebka mniejszość zainwestowałaby w swoje firmy a większość przechlałaby (a może nie). I to nie będzie jedyny interwencjonizm ten plan Paulsona. Budzi kontrowersje ale generalnie jest przyzwolenie na daleko idący interwencjonizm. Sondaże sondażami, mogą być nawet momentami przeciwko rozdawnictwu z podatków, ale pewnie w mniejszości, a poza tym to podatnicy nie wychodzą na ulice tylko głosują jak głosują. Można powiedzieć, że jakby nie przemoc państwa, to ludzie by przestali te podatki płacić i w ogóle bunt. Jednak jakoś nie wyszli z domów strzelać do policji i zlikwidować wyzysk (jakby bardziej się bali samych siebie nawzajem, że się nie zorganizują w wolne społeczeństwo oddolnie, niż tych podatków?). Tu dochodzimy znowu do sytuacji, że status quo jest stausem quo i zmianie nie podlega, bo co skuteczniejsze militarnie to słuszniejsze mentalnie – skoro się boją to popierają, do tego się to sprowadziło; a popierać przestaną jak się przestaną bać wolności, i wtedy rewolta nastąpi. A to prowadziłoby do wniosku, że konfiskata będzie mentalnie słuszna, o ile będzie militarnie skuteczna, albo że uznajemy ją za propagandowo nieskuteczną i trzeba iść w lud siać, siać kaganiec oświaty aż uwierzą we wolność oddolnie organizowaną.
Oczywiście mimo radykalnych tez nie przyznaję sobie prawd 'objawionych’ i wiem że będziecie kwestionować, do czego zapraszam, prowadzę eksperymenty myślowe bez bardzo silnego przekonania o tym czym tamtym, uważam iż dyskusja się 'ubogaci’;)
Instytucją, może być człowiek. Jednak ona ma w odróżnieniu od niego charakter wykraczający poza życie pokolenia.
Uwłaszczenie pracowników przez państwo to nie odebranie państwu własności siłą na drodze rewolucji, byle tylko trafiło w „ręce prywatne”.
Rothbard: „Załóżmy, dla przykładu, że A ukradł B konia. Nagle przychodzi C i odbiera konia A. Czy można nazwać C złodziejem? Z pewnością nie, nie możemy nazwać przestępcą kogoś, kto ukradł od złodzieja. A wręcz przeciwnie, C dokonał szlachetnego czynu konfiskaty, gdyż pozbawił złodzieja A owoców jego przestępstwa i agresji i przynajmniej przywrócił konia z sektora „kryminalnego” niewinnemu sektorowi „prywatnemu.” Oczywiście jeszcze lepiej by było, gdyby oddał konia B, pierwotnej ofierze. Nawet jeśli tego jednak nie zrobi, bardziej sprawiedliwym jest koń w rękach C niż w rękach A, złodzieja i przestępcy.”
Z tym się nie zgadzam. Jeżeli C wiedział o tym że koń jest kradziony od B, to powinien oddać go B – i dopiero wtedy jest usprawiedliwiony. Jeżeli wiadomo że koń był kradziony, ale nie wiadomo od kogo, to C może go uznać za swoją własność przez pierwotne zawłaszczenie (bo to wtedy rzecz niczyja). Jeżeli nie wiadomo o tym że to rzecz kradziona, to C powinien oddać konia osobie A, zgodnie z posiadaną wiedzą.
W kolejnym paragrafie próbuje uzasadniać tezę, że każdy kto odbiera własność państwu jest usprawiedliwiony (kto pierwszy ten lepszy), po czym zaraz pisze że własność najbardziej przysługuje użytkownikom tej własności. Ja się zgadzam z drugą tezą (uwłaszczenie pracowników i użytkowników), a z pierwszą nie.
Rothbard: „Najważniejszą przesłanką jest pozbawienie złodzieja, w tym przypadku Państwo, najszybciej jak to możliwe władania i kontroli nad owocami swej defraudacji i zwrócenie własności czystemu sektorowi prywatnemu. To oznacza studencką i/lub pracowniczą własność w uniwersytetach.”
Jedno nie wiąże się z drugim. Jak najszybsze pozbawienie własności państwa nie oznacza przekazania jej tym, którzy na to najbardziej zasługują.
I jeszcze to sugerowanie, że producenci broni są mordercami, tylko przez to, że produkują broń którą ktoś wykorzystuje do mordowania. Normalnie jakbym to nie Rothbarda czytał. To ci, którzy używają broni (lub rozkazują jej użycie) ponoszą za jej użycie odpowiedzialność, a nie producent.
Otrzymywanie części dochodu od państwa nie jest równoznaczne z prawem każdego do grabieży tej własności w sposób bandycki, kto pierwszy ten lepszy, jak najszybciej. Uwłaszczenie tak nie wygląda.
Rothbard: „Nieczęsto zdarza mi się zgadzać z Johnem Kennethem Galbraithem, ale jego niedawna propozycja, by znacjonalizować firmy, których ponad 75% przychodów pochodzi od rządu lub od wojska, ma sporo zalet. Nie oznacza ona w końcu agresji przeciw prywatnej własności, a w dodatku moglibyśmy oczekiwać mniejszej gorliwości ze strony kompleksu militarno-przemysłowego gdyby wyciąć zysk z obrazka wojny i grabieży.”
No tak, przecież te 25% to nie jest prywatna własność……
Rothbard: „Czemu jednak zatrzymywać się przy 75%? Pięćdziesiąt procent zdaje się rozsądnym punktem przecięcia między organizacją w większości publiczną i w większości prywatną.”
Moim zdaniem można znacjonalizować własność wyłącznie państwową, czyli taką gdzie państwo posiada 100% udziałów. W przeciwnym razie to ograbienie pozostałych udziałowców.