Tak już to jest drogi Czytelniku, że jesteś w ciągłym ruchu, bardzo przypominającym lot koszący. Więc nie przywiązuj do niczego zbyt dużej wagi. To dobra odtrutka na statyzm nas otaczający, umiłowanie „władzy” i „porządku”. Prawdziwie stałe rzeczy nie potrzebują żadnego, nawet najmniejszego podparcia.
Trwają nieprzerwanie. Nie potrzebują niczyjej opieki. Reszta po prostu mija. Jeśli nie zasady fizyki fundują świat, to na pewno to, co je stanowi. Albo to co stanowi fundamenty fizyki. Albo coś jeszcze dalszego. Nawet brak początku może tym być. I on już na pewno będzie wieczny. Reszta to rzecz krucha i mijająca.
To nie zmienia faktu, że ludzie lubią zachowywać, konserwować rupiecie. Ostatnio pozbyłem się ich całe mnóstwo ze starego strychu moich zmarłych dawno dziadków. Mnóstwo rzeczy, które ani razu nie były użyte. Tysiące takich, które się nie nadawały do użytku, ale dziadek je jednak zachował, „na wszelki wypadek”. Człowiek chyba musi czasem tak robić. Zwyczajnie nie potrafimy przewidzieć przyszłości, więc czasem trzymamy rzeczy, które w ostatecznym rozrachunku okazują się być niepotrzebne. To niepewność przebiegu przyszłych wydarzeń nas do tego zmusza. W zasadzie samo trzymanie rupieci nie jest błędem samym w sobie. W pewnych warunkach może nie przynosić strat. Jednak dzieje się tak tylko wtedy, gdy zachowywanie ich w stanie, w którym moglibyśmy je wykorzystać, nie zajmuje nas za bardzo. Dziadek w zasadzie mógł sobie pozwolić na trzymanie gratów na strychu. I tak przestrzeń pod dachem, duszna i nieduża, nie nadawała się do niczego innego. Dziadek i tak prawdopodobnie nie mógłby jej wykorzystać do lepszych celów.
Ale czasami chcemy zachować rupiecie, których utrzymywanie kosztuje znacznie więcej. I pytam się wtedy, czy warto?
Nie jestem znawcą ideologicznego konserwatyzmu. Jedyne czego mogę się domyślać, to tego, że konserwatyści oburzą się na nazwanie ich postawy ideologią. Cóż jednak, ja pogląd mówiący, że rzeczywistość bezsprzecznie jest taka, że lepiej korzystać z wypróbowanych metod (np. taki system ptolemejski w momencie powstawania systemu kopernikańskiego był dużo bardziej dopracowany i w zasadzie należy się zastanowić, czy ludzkość się z czymś nie pospieszyła) będę nazywał ideologią i podkreślał, że ze wspominaną czasami przez konserwatystów z powściągliwością ideologiczną nie ma nic wspólnego. Raczej jest tak, że spójny i konsekwentny konserwatyzm zajmuje pozycje bardzo sztywne w swej wykładni – cały świat według konserwatystów, z którymi miałem okazję się zetknąć poprzez internet, można podzielić między to co zachowuje wartości uważane przez nich za tradycyjne, czyli dobre, oraz to, co jest zgnilizną moralną. Razi to, ponieważ od ludzi głoszących „bezideologizm” i ostrożność wobec różnych tam „utopii” wymagałby jednak pewnej konsekwencji. Skoro ktoś atakuje postawę ideologiczną, mógłby powstrzymać się od postrzegania świata w tak jednostronny sposób. O ile moje skromne możliwości intelektualne mi na to pozwalają, myślę, że to właśnie jest wyznacznikiem „przeideologizowania”, gdy ktoś zaczyna oceniać rzeczywistość przez pryzmat zaledwie kilku kryteriów. Jak można w przy tak małej ilości kategorii, przez które, jak przez filtry, postrzega i wartościuje się świat, nie ulec tak potępianemu przez moich internetowych rozmówców-konserwatystów, bujaniu w obłokach? Nie ośmielam się atakować nastawienia ideologicznego, moje własne poglądy są bardzo mocno określone ideologiczne i nie twierdze, że barwniej postrzegam świat niż jakikolwiek inny fanatyk. Jednocześnie tak samo jak konserwatyści rozumiem, że nadmiernie zaufanie dla jakiś abstrakcyjnych zasad może człowieka zgubić. Ba, jestem nawet bardziej pesymistyczny, bo nie widzę możliwości całkowitego odsunięcia od siebie groźby popadnięcia w to szaleństwo, które polega na przyjmowaniu za jedynie rzeczywiste tego, w co wierzymy. Tak więc nie wierze w jakieś abstrakcyjne zasady uniknięcia „szaleństwa zasad”, jeśli tak można nazwać to zjawisko. Człowiekowi pozostaje ciągła czujność, nie tyle na intelektualnym, co wręcz fizycznym poziomie.
I dlatego trudno byłoby mi być takim konserwatystą, jakimi przedstawiają mi się polscy konserwatyści napotykani w sieci. Ludzie ci zdają się twierdzić, że znaleźli lek na zaślepienie i głupotę ludzką. A przecież niczym innym nie wyróżniają się w tym od innych utopistów. Owszem, twierdzą, że nie próbują zmieniać ani świata, ani człowieka. A jednak koniecznym widzą utrzymanie, nawet siłą, zasad życia społecznego które nijak nie mogą same się obronić. Czyli jednak, gdy ludzie, z racji swych predyspozycji porzucają reguły gry, w którą grać chcą nasi hiperrealiści polityczni, to ludzie są winni, nie reguły? Niby dlaczego akurat społeczność odrzucająca zasady przez konserwatystów uznawane za słuszne miałaby być w całości uznawana za debili zupełnie nie zdolnych do pokierowania swoim życiem, natomiast kilku wzdychających za tym, co nie potrafi przetrwać, to mieliby być ci najlepiej orientujący się w sytuacji?
Nie zrozumcie mnie źle – nie twierdze, że zmiany są zawsze dobre. Nie twierdze, że wszystko, co zostało pogrzebane było złe. Jednak trzeźwość spojrzenia na świat nie zależy tylko od umiejętności odróżniania dobra od zła. Możemy wartościować to, co dostrzegamy, jest to wręcz niezbędne, by działać. Zapewne możemy z różnych powodów, wynikających z cech naszego charakteru wartościować lepiej lub, mając doskonałe rozeznanie w sytuacji. Jednak nigdy nasze wartościowanie nie będzie poprawne, czyli jeśli to co dostrzegamy, nie będziemy dostrzegać wyraźnie. A problem z wartościowaniem jest taki, że czym mniej mamy wyznaczników dających nam wskazówki, czy coś przestawia sobą, pożądaną lub nie, wartość, tym łatwiej nam klasyfikować wszelkie przedmioty i zjawiska. Bardzo proste systemy wartościowania bardzo upraszczają obraz świata. Ułatwia to niezwykle podejmowanie decyzji. Ale daje duże szansę podjęcia decyzji błędnej, bo trudno podejmować decyzje, gdy widzi zaledwie zarys rzeczywistości. Świat jest bardzo trudną łamigłówką.
Moim zdaniem nie jest słuszne przekonanie moich internetowych rozmówców-konserwatystów jakoby konserwatyzm był bardziej rozsądniejszą, niż inne, ideologią lub jedynie rozsądną postawą polityczną. Jest raczej przykładem zachowania dobrze zobrazowanego przez to zbieranie gratów, które urządził dziadek na strychu – jest w większości zachowywaniem nikomu nie potrzebnych, posiadających znikomą i pozorną wartość nawyków. Konserwatyści, gdy są w swoim żywiole, nie zastanawiają się, czy to czego chronią sprawia, że człowiek może lepiej przystosowywać się do zmieniającego się dynamicznie otoczenia, wolą raczej płakać nad zanikaniem „gadżetów społecznych”. Dlatego martwi ich przede wszystkim zanik przywiązania do tradycyjnych form religijnych, a nie to, że te tradycyjne formy od dawna nie potrafią w żaden przybliżyć ludzi do sfery świętej. Dlatego boją się legalizacji związków ludzi tej samej płci, a nie chcą dostrzec, że ogólnie ludzie mają problemy z wiązaniem się z innymi ludźmi, bo mają w dzisiejszych czasach bardzo mało sobie do powiedzenia. Liczy się tylko to, że ludzie nie chcą przystawać do ich świetlanych wzorców. I skoro nie chcą, to znaczy, że są winni.
Problem tkwi w tym, że trzymanie takich „gadżetów” kosztuje więcej, niż trzymanie starych ubrań na strychu. Wymuszanie siłą na ludziach pewnych zachowań, które zaczynają zanikać może, dać w efekcie tylko demoralizacje społeczeństwa. Zwyczajnie przeciętny obywatel albo przełknie co ma do przełknięcia i zrobi co mu każą dal świętego spokoju, albo złamie po kryjomu zakaz. W pierwszym wypadku to, co ma być zachowane zostanie skarykaturyzowane. Ludzie zwyczajnie tak sobie przystosują pewne formy, drodzy konserwatyści, że będą one wyrażały to, kim są Ci ludzie. A nie to, kim mają, według was, być. Nie wiecie o czym pisze? Popatrzcie na sposób obchodzenia tradycyjnych świąt. Nie tylko u nas, na całym świecie.
Jeśli nastąpi druga opcja, jedyne co osiągniecie, to całkowite upodlenie tego z czym walczycie. Nie osłabienie. Tylko zakrycie. Osiągniecie wyższy stopień hipokryzji. I nic więcej. pobożni i uczciwy będą załatwiali swoje grzechy po ciemku. Tylko tyle. Jeśli sądzicie, ze to dużo, sami jesteście najlepszym obrazem dekadencji, jaki potrafię sobie wyobrazić.
Powtarzam – nie należy się przywiązywać do niczego, to co może być zachowane, samo siebie zachowuje. To co moim rozmówcy rozumieją przez konserwatyzm jest zwykłym traceniem rzeczywistości z oczu. Nie jest to groźne, gdy dotyczy tylko ludzi, którzy się w ten sposób oślepiają. Ale czasami ślepcy dochodzą do władzy. Nie tylko politycznej. I boje się, szczerze mówiąc, sytuacji, w której byłbym poddany zaślepionemu doktryną konserwatyście…
Jaś Skoczowski
lipiec 2005 r.
=====================
Autor artykułu prowadzi bloga Król Jest Nagi