Tak to już z nami jest. Możemy godzinami rozwodzić się nad teoriami prywatnego systemu sądownictwa (anarchiści), sposobów pozapodatkowego finansowania minimalnego rządu (minarchiści), ale mamy duże problemy z odpowiedzeniem na pytanie: jak libertariańskie pomysły realizować?
Najprostsza, prawdziwa i głupia zarazem, odpowiedź brzmi: przekonajmy ludzi! No jasne, ale co ma się za tym kryć? Czy tabuny tych przekonanych ludzi mają ruszyć na parlament uzbrojeni w kałasznikowy? A może swoje „przekonanie” powinni wyrazić za pomocą karty wyborczej? Tu zaczynają się duże rozbieżności.
Jak już pewnie wiecie, wolnościowa przemiana musi oznaczać zmianę ustroju. A drogi ku niej są dwie: rewolucyjna i demokratyczno-ewolucyjna. Nie mam pojęcia, jak miałaby wyglądać ta pierwsza. Rewolucja zakłada wstrzymanie się od działań politycznych (biernego i czynnego prawa wyborczego) do czasu, gdy czas i poparcie będzie na tyle odpowiednie, aby móc wzniecić płomień wolności i rozpędzić państwo w cztery wiatry. Czy aby na pewno? Już pisałem (a w wywiadzie opublikowanym niedawno na Liberalis.pl mówi o tym David Friedman), że radykalne zmiany muszą prowadzić do antywolnościowej reakcji. Obiektywnie rzecz biorąc są więc propaństwowe! Szybkie zniesienie struktur państwa spowodowałoby wojnę przeciwników anarchii z jej zwolennikami, a w dalszej części, w stanie coraz większego chaosu, używając hobbesowskiego terminu, „wojnę wszystkich ze wszystkimi”. Suma przemocy prywatnej przekracza tu ilość przymusu stosowaną przez zniesione niedawno państwo. Nie mówiąc już o tym, że sama rewolucja wiąże się z użyciem przemocy, co delikatnie mówiąc, jest mało libertariańskie.
Drugą, popieraną przeze mnie formą zmian, niosącą tyle samo nadziei, co zagrożeń, jest droga demokracji. Prawo Murphy’ego głosi, że jak coś może być zepsute, to się zepsuje. Na tej drodze powodów do błędów i wypaczeń jest aż nadto. Ale zacznijmy od początku:
Założyć partię i wygrać wybory.
Prawda, że brzmi prosto? Ale tylko teoretycznie. W praktyce nawet stworzenie partii, nazwijmy ją roboczo Partią Wolnościową, jest na skali trudności gdzieś między rozstąpieniem wód morskich a wypiciem czterdziestu tequllii. Przyjmijmy jednak, że warunki są dla nas sprzyjające. Idea robi się popularna chociaż w środowiskach akademickich i wśród młodzieży (bez tego ani rusz), do tego dochodzi kryzys europejskiego państwa opiekuńczego (to też nam bardzo na rękę) i systemów partyjnych. Zabawę czas zacząć! Nasza partia, najlepiej jako europejska międzynarodówka o organizacji bliższej partii zielonych niż brytyjskich Torysów, zadomawia się na dużej części sceny politycznej. Przy wyjątkowej dla Partii Wolnościowej koniunkturze wreszcie dochodzimy do władzy (najlepiej w kilku europejskich krajach).
Co robimy? Etap 1.
Co się da! Ale po pierwsze nie dajemy się omamić posiadanej władzy. Nie możemy zapominać, że naszym głównym zadaniem jest demontaż państwa, a nie rozdawanie subsydiów dla bogatych kumpli. Musimy pamiętać, iż jesteśmy ludźmi ideowymi, którzy robią to, co robią, bo wierzą, że istnieją wartości ponadczasowe (i nie chodzi tu o Beatlesów, tylko o aksjomat o nieagresji). Już w ciągu pierwszych kilku miesięcy należy rozpocząć prywatyzację przedsiębiorstw państwowych, zmniejszyć i uprościć podatki, znieść wszelkie niedogodności dla przedsiębiorców (hasło „firma w 10 minut”) i wprowadzić masę oszczędności, nawet na najprostszych rzeczach jak druki i samochody. W tym samym czasie powinniśmy także po trochu likwidować wszelkie prawa regulujące dobrowolne stosunki między dorosłymi ludźmi.
Pozostały jednak jeszcze trzy bardzo ważne drażliwe kwestie: szkolnictwo, służba zdrowia i ubiezpieczenia społeczne. W pierwszym etapie naszych przemian wystarczy przejście na system bonów edukacyjnych (przy całkowitej prywatyzacji), nie sądzę, aby społeczeństwo dało przywolenia na coś ponad to. W przypadku szpitali i systemu ubezpieczeń społecznych nie widzę innego ratunku niż natyczmiastowa prywatyzacja. Ale tu mała uwaga i dość nowatorska idea. Jeśli część ludzi chce nadal korzystać z edukacyjnych, medycznych i ubezpieczeniowych usług rządu, to czemu im na to nie pozwolić? Możemy pozwolić na dobrowolne finansowanie rządowych instytucji i zostawiać część z nich, na które obywatele łożą pieniądze (bo to ich, w pełni rynkowy, wybór).
Na deser, na tyle, na ile pozwoli nam sytuacja w parlamencie i nastroje na ulicach – reforma konstytucyjna. Skreślenie istotnych socjalistycznych zapisów i wprowadzenie bardziej wolnorynkowych (np. o zakazie deficytu budżetowego). Prawda, że już po pierwszym etapie jest lepiej?
Etap 2. Państwo – nocny stróż.
Możemy powiedzieć, że jeżeli pierwsza część (r)ewolucji wprowadzała państwo neoliberalne, to jej drugi etap wskaże cel w postaci klasycznie liberalnego państwa minimum – nocnego stróża. Na tym etapie głównie dokończymy to, co zaczeliśmy (o ile nie zepsuje nas wcześniej władza i nie udobruchają lobbyści oraz związki zawodowe) i zagramy uwerturę do kolejnego punktu w naszym programie.
A zatem konieczne do wykonania zadania to: zakończenie prywatyzacji, obniżka podatków do niezbędnego minimum płaconego od dochodu, prywatyzacja (na zasadach znanych z przypadku opieki medycznej), zlikwidowanie wszelkich niewolnościowych praw pozagospodarczych, a także zrezygnowanie, z dużą dozą ostrożności, z wydawania bonów na szkoły i zniesienie obowiązkowej frekwencji. Jeszcze „tylko” napisanie nowej, wyrażającej wolnościową myśl polityczną, filozoficzną i gospodarczą konstytucji, zakazującej działalności rządu poza bezpieczeństwem i sprawiedliwością (lub wielu ustaw zasadniczych, jeśli myślimy o większej ilości krajów) i żyjemy w państwie w którym świetnie czują się panowie Locke, Mises i Bastiat. Pannę Rand, pana Rothbarda, D. F. Friedmana i Konkina prosze o cierpliwość i zapraszam do poczekalni…
Etap 3. Państwo – pijany nocny stróż.
Odkryłem niedawno, że państwo to całkiem fajna instytucja, która zawsze musi powstać i dzieje się to na wolnym rynku. Na pewno nie ma jednak prawa pobierać podatków, bo nie może w żaden sposób (oprócz pewnych wyjątkowych sytuacji) inicjować przemocy. Etap trzeci to stworzenie państwa bez podatków, opierającego się wyłącznie o dobrowlonie uzyskane dochody i opłaty za własne usługi dotyczące bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Jak mamy to jednak zrobić, co z policją i sądami, czy mamy je prywatyzować? Zrobimy tak samo, jak np. z medycyną. Dajmy ludziom zdecydować! Jeśli chcą korzystać z rządowej policji i sądów, proszę bardzo, z tym, że będzie to pewnie przytłaczająca większość ludzi (ze względu na to, iż większy dostarczyciel usług zawsze gwarantuje większe bezpieczeństwo, państwowy monopol powstaje więc na rynku). Oczywiście zawsze będzie istnieć marginalna konkurencja, proszę bardzo, ale musi ona respektować przyjęte przez nowopowstały quasi-rząd wolnościowe prawa. Tylko po to, aby konkurencyjne agencje bezpieczeństwa nie naruszały praw naturalnych. Rząd istnieje nie po to, aby inicjować przemoc, ma on za zadanie tylko chronić prawa ludzi. To prawdziwe urzeczywistnienie tego ideału. Tradycyjnie musimy także zmienić ustawę zasadniczą na zabraniającą pobierania podatków. Ot tak, dla zasady.
Etap 4.
??? (Do dyskusji zapraszam pana Nozicka i Rothbarda. Co mamy teraz począć? Wrócić do wersji 2.0 czy szukać prawdziwej wolności w anarchii? A może pozostać na obecnym etapie? Wszystko zależy od nas!)
Miłej zabawy!!!
Jeremi Libera
===========================
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Jeremi Libera odrażający wolnościowiec
Autor artykułu jest współzałożycielem serwisu Liberalis oraz prowadzi bloga Jeremi Libera odrażający wolnościowiec
Witajcie Drodzy Forumowicze!
„Założyć partię i wygrać wybory.
Prawda, że brzmi prosto? Ale tylko teoretycznie. W praktyce nawet stworzenie partii, nazwijmy ją roboczo Partią Wolnościową, jest na skali trudności gdzieś między rozstąpieniem wód morskich a wypiciem czterdziestu tequllii. ”
Dzięki za dostrzeżenie problemu i skali trudności.
Ja bym dodał od siebie, że tak się niestety dzieje, że nasi „wolnościowcy” i „sierotki po Reaganie” mają osobowość wiejskich burków niestety.
Tak jak wiejski burek poleci na ślepo za każdym, kto ma przy sobie kawałek kiełbasy, tak nasi „Reaganiści” polecą na ślepo za każdym kto się zadeklaruje jako antykomunista i uczynią go swoim bratem.
Wiecie? Znałem kiedyś jednego takiego „wolnościowca” co gotów był gotów niemal kanonizować za życia niejakiego Romana G. a już na pewno nazwał go wspaniałym ministrem oświaty tylko dlatego, że zlikwidował finansowanie ZSMP w szkołach.
Ten jeden „akt strzelisty” tak bardzo go zachwycił i zaślepił, że całkowicie przysłonił mu CALOKSZTAŁT działalnosci tego Pana Ministra.
Musiałem mu od podstaw tłumaczyć czym jest „amnestia maturalna”, pomimo że media już od 3 tygodni o tym grzmiały. A on przeciez człek oczytany, więc jakim cudem nie zauważył?
Podziwu godzien przykład zaślepienia…
Na dodatek ten człek pochodzi z bogatej i wpływowej rodziny. I obawiam się, że właśnie tacy jak on bedą awangardą Rewolucji Libertariańskiej.
Tylko że jeśli się będzie do tej rewolucji ( będąc możnym i wpływowym ) dobierać sobie TAKICH kumpli to czarno widzę taką rewolucję czy nawet „r(ewolucję)”.
Problem WSZELKICH rewolucji jest taki, że się do niej przyklejają różne ciemne typy, zaś idealistyczni wodzowie rewolucji często są zbyt naiwni lub/i zbyt słabo znają PRAWDZIWE życie ( zwykle całe życie byli bogaci i spędzili ja w swoich pałacach ) aby temu procesowi zapobiec.
„”Co się da! Ale po pierwsze nie dajemy się omamić posiadanej władzy. Nie możemy zapominać, że naszym głównym zadaniem jest demontaż państwa, a nie rozdawanie subsydiów dla bogatych kumpli. „”
Brawo Bravissimo!
Z tym że to wymaga charakteru i charyzmy na poziomie Mahatmy Gandiego.
Takich ludzi jest niewiele.
A już naprawdę prawie ich wcale nie ma wśród naszych „wolnościowców”. Ci pochodzący z bogatych rodzin zwykle wymagają twardzielstwa od INNYCH bo sami nie są do niego zdolni.
A Reagan jak wiadomo też stosował protekcjonizm i okazał sie być Przyjacielem Wielkiego Bussinesu.
Jak dla mnie wszelki protekcjonizm jest zaprzeczeniem liberalizmu.
Tak jak nie można tylko trochę być w ciąży, tak nie da się tylko trochę być libertarianinem.
„”Na deser, na tyle, na ile pozwoli nam sytuacja w parlamencie i nastroje na ulicach – reforma konstytucyjna. Skreślenie istotnych socjalistycznych zapisów i wprowadzenie bardziej wolnorynkowych (np. o zakazie deficytu budżetowego). Prawda, że już po pierwszym etapie jest lepiej?””
Ano lepiej. I bardzo mnie cieszy, że ZAUWAŻYŁ Pan problem deficytu budżetowego.
Jeśli się dopuści do powstania deficytu budżetowego a potem potraktuje się tę patologię jako normę stosując politykę „rolowania długów” ( termin z czasów schyłkowego Buzka ) to się potem może okazać, że „niskie podatki” to taka sama „kiełbasa wyborcza” jak „darmowa służba zdrowia” w czasach socjalistów. Czyli pozorne błogosławieństwo za które SŁONO zapłacą przyszłe pokolenia.
„Jeśli część ludzi chce nadal korzystać z edukacyjnych, medycznych i ubezpieczeniowych usług rządu, to czemu im na to nie pozwolić? Możemy pozwolić na dobrowolne finansowanie rządowych instytucji i zostawiać część z nich, na które obywatele łożą pieniądze (bo to ich, w pełni rynkowy, wybór).”
Wreszcie coś mądrego zostało napisane!
Bo ja mam już dosyć słuchania „Orwelowskiego beku” w stylu
” jak prywatnie – dobrze, jak państwowo- źle meee meee meee! ”
W państwowych szpitalach też się trafiają świetni lekarze. Nie każdy ma bogatą mamusię co sfinansuje synkowi NA PRZYKŁAD gabinet stomatologiczny. Dlatego ( przynajmniej teraz w Polsce ) wśród prywatnych lekarzy jest sporo miernot, a geniusz rzadko idzie w parze z bogatym urodzeniem. Zauważcie jest trudno jest nawet w Warszawie znależć NAPRAWDĘ dobrego dentystę czy chirurga miekkiego.
Dlatego miło mi było przeczytać artykuł niedogmatycznego i nie uszczęśliwiającego na siłę libertarianina.
Pozdro Wszystkim Forumowiczom
Timur
1. nie pochodzę z bogatej rodziny, nie chce żadnej rewolucji a mimo wszystko (być może nie słusznie) przypisuje sobie plakietke wolnościowca. I nie sądze abym uczestniczył w jakimkolwiek ruchu gdzie przyczepiliby się jacykolwiek karierowicze. I sądzę że większość libertarian by też tego nie zrobiła. I wyjścia są dwa: albo partia taka będzie miała w przewadze wolnościowców którzy jak mało kto wydaje mi się zadbaliby o to aby w swoich szeregach posiadać ludzi ideowych, albo partie przejeliby bezideowcy. Wtedy po prostu libertarianie tak jak już kiedys wynajdą sobie kolejną nazwe:>
2. Co do tego że państwo miałoby zapewniać pewne usługi. Ale czemu uważasz że to jest odejście od hasła że prywatne dobre – państwowe złe? Może dlatego że to co proponuje Jeremi łączysz z tym co mamy teraz. Jest jedna różnica. To co mamy teraz łączy się z przymusem, to co proponuje Jeremi takiego przymusu nie zakłada. I to jest różnica zasadnicza. Państwo to firma jak każda inna i tak powinno być traktowane. Własności w takim państwie i wolność wyboru usługodawcy jest zapewniona, i w żaden sposób nie sprzeniewierza się hasłom libertarian.Tyle.
Ach, zapomniałem w tekście o bardzo ważnej rzeczy! Gdzieś w drugim etapie jest demonopolizacja pieniądza i przejście na pieniądz rynkowy. Pozdrawiam wszystkich!
Ależ Quatryku!
A gdzie ja napisałem, że z tymi bogato urodzonymi miałem Pana na myśli?
Ja po prostu mam inną wizję libertarianizmu niż większość na tym forum.
– jestem ateistą
– jestem przeciwko WSZELKIM monopolom i przywilejom.
– chciałbym aby jak najmniej w naszym życiu zależało od „dobrego urodzenia się”.
Poza tym zauważyłem że ludzie pochodzący z bogatych rodzin, to ludzie ktorzy nie znają problemów zwykłych ludzi.
Dlatego TACY ludzie gdy się wezmą za politykę ( nie ważne z ramienia JAKIEJ partii ) prawie zawsze odnoszą pozorne sukcesy albo brukują piekło dobrymi chęciami.
Najciekawsze jest to, że taki bogacz aby stać się biednym musi popełnić strasznie dużo błędów. Tak dużo że życia nie starcza.
I to sprawia, że często głupota jest brana za mądrość.
I to mnie martwi.
A znajomość realiów życia Zwykłęgo Człowieka bardzo się przydaje. Choćby do prognozowania kiedy wystapią niepokoje społeczne. Kto ich nie zna ten potem bywa zaskoczony jak w niektórych krajach zimą drogowcy.
Nie jestem gorącym zwolennikiem własności państwowej.
Ja jestem tylko przeciwnikiem mechanicznego myslenia ktore jest bratem zacietrzewienia.
Jak idę do lekarza, to najpierw interesuje się umiejętnosciami SAMEGO lekarza, a dopiero potem tym, czy przychodnia jest prywatna czy państwowa. To ma dla mnie drugorzędne znaczenie.
„”I nie sądze abym uczestniczył w jakimkolwiek ruchu gdzie przyczepiliby się jacykolwiek karierowicze. I sądzę że większość libertarian by też tego nie zrobiła.””
Sęk w tym, że żaden karierowicz nie ma napisanego na czole „karierowicz”. Karierowicze mają niezwykły talent przypodobywania się władzy. A jak jeszcze umieją pływać jachtami grać w golfa itd..
Nie bawią się w kontowersyjne dyskusje. A zatem trudno takiego posądzić, ze to „komuch” czy ktoś taki. W końcu to ich zawód być takimi i podobać się komu trzeba.
A gdy ktoś taki zawiedzie nasze zaufanie i „kręci na boku przywatne lody” to własnie idealiści dowiedzą się o tym OSTATNI. Zupełnie jak zdradzani meżowie.
„2. Co do tego że państwo miałoby zapewniać pewne usługi. Ale czemu uważasz że to jest odejście od hasła że prywatne dobre – państwowe złe? Może dlatego że to co proponuje Jeremi łączysz z tym co mamy teraz. Jest jedna różnica. To co mamy teraz łączy się z przymusem, to co proponuje Jeremi takiego przymusu nie zakłada.”
A czy ja popieram przymus? Ja po prostu żyję w takiej rzeczywistości i nic na to nie poradzę.
Czy to zbrodnia że nie chcę się leczyć ani państwowo ani prywatnie tylko chcę się leczyć DOBRZE?
Wolność jak dla mnie to TAKŻE wolność od paranoi i upolitycznienia wszystkiego.
Chcę w wolnym kraju jeść wiśnie i delektować się nimi nie musząc się zastanawiać nad Mową Obrończą bo KOLOR wiśni się komuś nie podoba. A czy ja zmuszam innych do polubienia wiśni?
Ja tylko chcę żyć dająć żyć innym.
Pozdro,
Timur
„Jak idę do lekarza, to najpierw interesuje się umiejętnosciami SAMEGO lekarza, a dopiero potem tym, czy przychodnia jest prywatna czy państwowa. To ma dla mnie drugorzędne znaczenie.”
Moim zdaniem to bardzo złe rozumowanie. Krótkoterminowe. Keynsistowskie bym rzekł. Jeżeli zależy ci na tym aby lekarz był dobry, to musi ci także zależeć na tym aby był dobrze wynagradzany. Jasne że jest kupa dobrych lekarzy co zarabiają marne grosze i się nie wychylają. Ale tak świat nie powinien się kręcić. Mi zależy na tym aby za moją robotę być uczciwie wynagradzany – inaczej nie robie. Wielu ludzi nie jest tak bardzo asertywna. Godzenie się na to aby państwo dawało lekarzowi pieniądze za nasze „darmowe” leczenie jest także przyzwoleniem aby łańcuch darmozjadów pochłonął większość tych pieniędzy.
Z twojego rozumowania właśnie wynika cała emigracja lekarzy. Bo nikomu nie zależało nigdy na tym aby lekarze dobrze zarabiali. Sprawą pierwszorzędną było aby dobrze leczyli. Lecz to jest rozumowanie strasznie krótkoterminowe. Bo ci lekarze choć będą dobrze leczyli to prędzej czy później znikną. Zostaną tylko ci którzy leczą najgorzej. I wtedy dopiero ktoś wpadnie na pomysł (zresztą już teraz powoli to się zaczyna dziać) że jednak aby mieć dobrych lekarzy to trzeba dac im pieniądze.
„A gdy ktoś taki zawiedzie nasze zaufanie i “kręci na boku przywatne lody” to własnie idealiści dowiedzą się o tym OSTATNI. Zupełnie jak zdradzani meżowie.”
Ja tam jakoś jestem optymistą. Wydaje mi się że większość libertarian wiedziałoby o zdradzie zanim miałaby ona miejsce:>
„Wolność jak dla mnie to TAKŻE wolność od paranoi i upolitycznienia wszystkiego.”
I tu się z tobą zgodzę całkowicie. Co więcej powiem: jeżeli jakieś społeczeństwo w 100% popierałoby komunizm to wolność daje mu także prawo do tego aby sobie żyło w takim systemie politycznym.
Ale to już rozmowa na inny temat:>
„Moim zdaniem to bardzo złe rozumowanie. Krótkoterminowe. Keynsistowskie bym rzekł. Jeżeli zależy ci na tym aby lekarz był dobry, to musi ci także zależeć na tym aby był dobrze wynagradzany. ”
Ouatryku! Teraz mówisz jakbyś księciem był.
My zwykli ludzie nie mamy wpływu na wiele rzeczy.
Oczywiscie że chciałbym aby mój lekarz dobrze zarabiał.
Ale co ja mogę…
Ani nie jestem w stanie sprawić by ruszyły sztywne „widełki płac” w Państwowej Służbie Zdrowia ani nic nie poradzę na buractwo aktualnej prywatnej służby zdrowia.
Fakt że jest to krótkowzroczne, ale jako zwykły człowiek wolę kierować się pragmatyzmem niż doktrynerstwem.
Nie pójdę do prywatnego lekarza tylko dlatego że jest prywatny i po to by spełniać zachcianki doktrynerskich libertarian. Jeśli trafi się lekarz prywatny który merytorycznie będzie dobry to oczywiscie do niego pójdę ale to będzie MÓJ wybór.
Nie życzę sobie być zniewalany nawet pod Sztandarem Wolności!
„Godzenie się na to aby państwo dawało lekarzowi pieniądze za nasze “darmowe” leczenie jest także przyzwoleniem aby łańcuch darmozjadów pochłonął większość tych pieniędzy.”
Czasami jest to mniejszym złem niż godzenie się na buractwo prywatnych pseudolekarzy któych jedyną zasługą jest to że bogata mamusia kupiła mu gabinet z wyposażeniem.
„Z twojego rozumowania właśnie wynika cała emigracja lekarzy. Bo nikomu nie zależało nigdy na tym aby lekarze dobrze zarabiali. ”
Najserdeczniejsze Życzenia z Dublina przesyła Twój lekarz pierwszego kontaktu.
Ale dobrze Pan zauważył. NIKOMU nie zależy na tym aby lekarze dobrze zarabiali.
NIKOMU. A zatem prywatnym przedsiębiorcom też nie zależy.
Musi jeszcze dużo brudnej wody w Wiśle upłynąć zanim nasi pseudobusinesmani zrozumieją, że pracowników trzeba dobrze traktować i że nie każdy kto się nie dorobił ( a raczej nie odziedziczył ) włąsnego bussinesu to ciota co rodzi się po to aby go deptać i poniżać.
Lekarze uciekają do Dublina nie tylko dlatego, że w polskiej Państwowej Służbie Zdrowia marnie płacą, ale także dlatego, że w prywatnej nie dość że płacą niewiele lepiej to jeszcze na dodatek źle traktują.
Zamiast wyzywać od Kenesistów zwykłych ludzi, którzy swego losu nie wybierali i starają się przeżyć w rzeczywistości w jakiej przyszło im żyć, może niech się Pan zajmie „kulturą” naszych rodzimych pseudobisinesmanów. Ich buta bezkarność i buractwo sprawia że ludzie wciąż tęskną za socjalizmem. ONI a nie jakiśtam „Kapitał” Marksa.
„Kapitał” to cegła którą de facto mało kto przeczytał w całości.
Pozdro,
Timur
A ja tam myślę, że nie w politykę droga. Dlaczego? Z paru powodów.
1. Z demokracją jest tak, że dużo w niej kracji, a niewiele demo; jakby pewne kręgi się zorientowały, że libertarianizm zyskuje na popularności, to nie trzebaby czekać długo na jakiś kataklizm, wojnę, postrach, ofiarę miesiąca albo po prostu oszustwo wyborcze, które by nas szybko ostudziło; pewnym ludziom po prostu BARDZO się nie podoba pomysł znoszenia przywilejów i mają bardzo dużo środków, dzięki którym mogą nas powstrzymać
2. Jak już (o ile) się znajdziemy „tam,” wolnościowe reformy nie będą zbyt łatwe, o ile nie będziemy mieli duuużej kontroli nad wszystkim; bo nawet jeśli zdobędziemy Sejm, to nam g da, bo wszystkie pozostałe organy będą nas blokować w praktycznie wszystkim.
3. Nawet, jeśli powstanie państwa na wolnym rynku jest nieuniknione, wyglądałoby ono prawdopodobnie zupełnie inaczej niż to, jak ono wygląda dziś; biorąc pod uwagę to, że wygląda ono jak kawałek drutu kolczastego z całym taborem wodorośli firm, koleżków, biurokratów, politykierów, finansistów przyczepionym do niego; oczyszczanie tego zajęłoby, no, optymistycznie rzecz biorąc, zakładając, że się w ogóle da, z 50 lat. 50 lat ciągłych, nieprzerwanych i absolutnych rządów „Partii Wolnościowej.” I to „najlepiej w kilku krajach naraz.” Nie wygląda mi to różowo.
4. Z czasem na pewno dojdzie do rozmywania platformy i wprowadzania coraz bardziej antywolnościowych programów, aby załapać się na większy kęs krzywej Gaussa (która, bądź co bądź, działa przeciw nam), co jeszcze bardziej spowolni i utrudni proces opisany powyżej.
5. Istnieje bardzo duże niebezpieczeństwo, że wolnościowe reformy zostaną w jakiś sposób splątane, spętane i przekabacone w wersje bardziej strawne dla elit, a efekty tego przylepią się w umysłach ludzi do libertarianizmu. Vide Reagan. A to nie jest miłe.
Nie zrozum mnie źle, Jeremi, nie zamierzam Ci rzucać kłody pod nogi i nie uważam też, że JAKAKOLWIEK akcja polityczna jest pozbawiona sensu. Uważam jedynie, że polityką nie da się realistycznie rzecz biorąc sprowadzić państwo do poziomu minimum – w gruncie rzeczy myślę, że państwa takiego, jakie mamy obecnie żadnym sposobem nie da się ograniczyć i sprowadzić do minimum; już łatwiej chyba będzie wszystko wymazać i zacząć od nowa. Tym, co można jest natomiast wdrażanie jakichś reform w kierunku wolnościowym, które mogłyby trochę się nauprzykrzać elitom; spowolnić wzrost państwa i kupić nam trochę czasu; sprawić, by libertarianizm stał się „poważaną teorią;” i ogólnie stworzyć klimat do publicznej dyskusji na bardziej wolnościowym gruncie. Czy takie cele są warte ogromnych środków, jakie trzebaby przeznaczyć na kampanie, reklamy, biura, pozyskiwanie kadr i Bóg wie, co jeszcze – naprawdę nie wiem. Ale jestem całkiem pewien, że żadna partia Nozickowskiej utopii nigdy nie wprowadzi.
No i oczywiście pozwolę sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że rewolucja i polityczny reformizm to jedyne, między czym możemy wybierać; jest jeszcze nieśmiertelna kontrekonomia, która stoi gdzieś pomiędzy rewolucją a biernym oporem i w zasadzie łączy dobre cechy obu – w przeciwieństwie do rewolucji nie wymaga stałej „kadry rewolucyjnej,” która mogłaby chcieć wprowadzić jakiś system przejściowy ze sobą na czele oraz nie prowadzi do gwałtownych, chaotycznych przemian wrogich chęciom większości ludzi – bo polega właśnie na postępowym, stopniowym odcinaniu ludzi od aparatu państwowego, na budowaniu nowego społeczeństwa w skorupie starego; W przeciwieństwie do biernego oporu, jak przyjdzie czas walczyć, kontrekonomiści będą gotowi walczyć.
Musimy się też liczyć z tym, że pewnie niezależnie od agitacji w tę czy inną stronę (i choć najlepiej by było, gdyby wszystkie nasze środki były skoncentrowane w jeden sposób dojścia do wolności), to jeśli libertarianizm zdobędzie jakiś stopień popularności, powstanie partii wolnościowej jest praktycznie nieuniknione, bo ktoś i tak na to wpadnie, komuś się będzie chciało i na pewno część ludzi, zwabiona polityką się tym zajmie; nie ma sensu próbować tego powstrzymać, dlatego trzeba będzie postępować jak Rothbard – pilnować nieustannie, by nie robili różnych głupich rzeczy i trzymali się w miarę wolnościowego programu. W gruncie rzeczy prawdopodobnie najlepiej będzie, jeśli taka partia nie była na tyle radykalna, by była niewybieralna i na tyle nierozmyta, by móc efektywnie spowolnić wzorst państwa: prawdopodobnie jakaś wspólna inicjatywa z jakimiś np. Zielonymi doda nam sporo street cred wśród wolnościowszych lewicowców (i „uczłowieczy” cały program w myśli powszechnej), a będzie miała niewielki wpływ na najważniejsze punkty (socjal można w większej części olać, jest najmniej ważną i najmniej opresywną częścią aparatu). Acha, i broń Panie Boże, żeby partia nazywała się „Wolnościową” lub „Libertariańską.” Libertarianie i tak na nią zagłosują, a nie chcemy, żeby ktoś nas łączył z partiami i programami politycznymi – tak na wszelki wypadek.
Po pierwsze, nie mówiłem, że to łatwa droga. Trwać ona może nawet kilkaset lat. Miałem po prostu na myśli, że oprócz kontrekonomii i działań u podstaw warto zająć się polityką i zrobić to z przedstawionym powyżej programem. Może dojdziemy do ideału w sposób naturalny, może poprzez jakąś pokojową rewolucję – nie wiem. Wiem, że równolegle do wszystkiego musimy działać w demokracji, chociażby dla spełnienia funkji kontrolnej.
Pozdrawiam!