Frederic Bastiat ”Rząd”

Chciałbym, żeby ktoś zaoferował nagrodę za dobrą, nieskomplikowaną i inteligentną definicję słowa „rząd”.
Jakąż ogromną przysługę oddano by w ten sposób społeczeństwu!
Rząd! Co to takiego? Gdzie można to znaleźć? Co czyni? Co powinien czynić?

Wiemy tylko tyle, że jest tajemniczą figurą. I niewątpliwie jest najbardziej pożądaną, najbardziej prześladowaną, przytłoczoną, podziwianą, najczęściej przywoływaną, i najsilniej prowokowaną figurą na świecie.
Nie miałem przyjemności poznać moich czytelników, ale postawiłbym jeden do dziesięciu, że przez ostatnie sześć miesięcy tworzyli utopie. Jeśli tak faktycznie było, teraz liczą na to, że rząd je urzeczywistni.

Jeśli czytelnik jest istotą płci żeńskiej, to nie mam wątpliwości, że szczerze pragnie doczekać czasu, kiedy cierpiąca ludzkość zostanie uwolniona od wszelkiego zła, i że sądzi, iż nietrudno byłoby to osiągnąć, gdyby tylko rząd wziął na siebie odpowiedzialność w tej kwestii.

Niestety! Ta biedna, nieszczęśliwa osobistość, jak Figaro, nie wie kogo słuchać ani w którą stronę się zwrócić. W jednej chwili sto tysięcy gardeł ludzi prasy i wyrazicieli programu politycznego krzyczy:
„Zorganizować klasę pracującą i ludzi pracy”.
„Poskromić zuchwalstwo i tyranię kapitału”.
„Przeprowadzić doświadczenia na nawozach naturalnych i jajach”.
„Rozbudować transport kolejowy”.
„Nawodnić suche równiny”.
„Stworzyć wzorcowe gospodarstwa”.
„Finansować publiczne zakłady pracy”.
„Otoczyć opieką dzieci”.
„Kształcić młodzież”.
„Wesprzeć starszych”.
„Mieszkańców miast wysłać na wieś”.
„Wyrównać zyski wszystkich branż”.
„Udzielić nieoprocentowanych pożyczek pieniężnych wszystkim, którzy chcą pożyczać”.
„Wyzwolić wszystkich uciskanych”.
„Hodować wierzchowce i doskonalić ich umiejętności”.
„Wspierać rozwój sztuki i zaspokoić potrzeby nas muzyków, malarzy i architektów”.
„Kontrolować handel i jednocześnie rozbudować flotę handlową”.
„Odkryć prawdę i umieścić w naszych głowach odrobinę zdolności rozumowania.

Misją rządu jest oświecać, kształtować, rozwijać, umacniać, uduchowiać oraz uświęcać duszę ludu”.
„Okażmy trochę cierpliwości, panowie”, odpowiada rząd błagalnym tonem. „Zrobię, co w mojej mocy, aby was uszczęśliwić, potrzebne mi są jednak środki finansowe. Opracowuję projekty pięciu lub sześciu zupełnie nowych i wcale nieuciążliwych podatków. Przekonacie się, jak chętnie ludzie je zapłacą”.

Zaraz pojawi się głośne zawołanie: „Ależ nie! Gdzie tkwi wartość działań podejmowanych z udziałem środków finansowych? Przecież to niegodne miana rządu! Skoro nakładacie nowe podatki, będziecie musieli wycofać stare.
Powinniście znieść:
„podatek tytoniowy”,
„podatek od alkoholu”,
„podatek pocztowy”,
„cło”,
„podatek patentowy”.
W takim oto zamieszaniu i w sytuacji, gdzie naród po raz kolejny zmienił administrację rządową z powodu niezaspokojenia wszystkich jego żądań, próbowałem pokazać sprzeczność tychże żądań. Co ja właściwie sobie wyobrażałem? Nie mogłem zachować tych niefortunnych spostrzeżeń dla siebie?
Na zawsze straciłem poszanowanie u ludzi! Postrzegany jestem jako człowiek bez serca i pozbawiony uczuć – oziębły filozof, indywidualista, plebejusz – jednym słowem ekonomista szkoły praktycznej. Z całym szacunkiem, przejmujący do głębi panowie pisarze, którzy gotowi jesteście użyć wszystkiego, nawet sprzeczności: niewątpliwie jestem w błędzie i chętnie wycofam się ze swoich spostrzeżeń. Jednak byłbym szczęśliwy, zapewniam was, gdyby do tej pory udało wam się odkryć dobroczynne i niewyczerpane istnienie nazywające siebie rządem, które wypełni chlebem wszystkie usta, włoży prace we wszystkie ręce, zapewni kapitał wszystkim przedsięwzięciom, udzieli kredytu wszystkim projektom, znajdzie smarowidła na wszystkie rany, ukoi wszystkie cierpienia, poradzi we wszystkich kłopotliwych sytuacjach, rozstrzygnie wszystkie wątpliwości, posiada prawdy dla wszystkich umysłów, oferuje relaksujące urozmaicenie wszystkim, którzy go potrzebują, nakarmi mlekiem niemowlęta, napoi winem starych – istnienie, które zaspokoi wszystkie nasze potrzeby, całą naszą ciekawość, poprawi wszystkie nasze błędy, uwolni nas od wszystkich ułomności, i od tej chwili zwolni nas od konieczności przewidywania, bycia rozważnym i przenikliwym, od konieczności wyrażania poglądów, posiadania doświadczenia, utrzymywania porządku, prowadzenia gospodarki, wykazywania umiaru oraz żywotności.
Jakie mógłbym mieć powody, aby nie pragnąć być świadkiem takiego odkrycia? Rzeczywiście, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonany, że nie może być nic bardziej odpowiedniego, niż posiadanie na wyciągnięcie ręki rządu zgodnego z waszym wyobrażeniem: niewyczerpanego źródła bogactwa i oświecenia; światowego lekarza, nieprzebranego skarbu i nieomylnego doradcy. Dlatego chcę zwrócić uwagę na pojęcie rządu i zdefiniować je, a także zaproponować nagrodę dla pierwszego odkrywcy magicznego feniksa. Bo nikt nie próbowałby przecież dowodzić, że dokonano już tego cennego odkrycia – do dnia dzisiejszego każdy twór występujący pod nazwą ‘rząd’ został w jakim momencie obalony przez naród dokładnie dlatego, że nie spełnił raczej sprzecznych warunków swojego programu.
Pozwolę sobie stwierdzić, że obawiam się, iż w tej kwestii jesteśmy ofiarami jednego z najbardziej osobliwych złudzeń, jakie kiedykolwiek zawładnęło ludzkimi umysłami.
Człowiek wzdryga się na samą myśl o kłopotach i cierpieniu, a przecież z natury rzeczy skazany jest na cierpienie niedostatku, jeśli nie podejmie trudu pracy. Zmuszony jest zatem wybrać mniejsze zło. Czy istnieją sposoby na uniknięcie jednego i drugiego? Istnieje i pozostanie tylko jeden sposób, mianowicie czerpać przyjemność z trudu pracy wykonywanej przez innych. Taki kierunek postępowania uniemożliwia zachowanie naturalnej proporcji między zmartwieniem a zadowoleniem i powoduje, że zmartwienie staje się częścią losu jednej grupy ludzi, podczas gdy zadowolenie przysługuje innej. Oto źródło niewolnictwa i grabieży w różnorodnych postaciach – wojny, nakazu, przemocy, ograniczeń, oszustw, itd., z których wszystkie są potwornymi nadużyciami konsekwentnie realizującymi myśl, która dała im początek. Ucisk powinien budzić wstręt i sprzeciw – bynajmniej nie wystarczy go nazwać absurdalnym.
Bogu dzięki, że praca niewolnicza odchodzi w zapomnienie! Z drugiej strony, w naszej naturze leży chronienie prywatnej własności, co utrudnia bezpośrednią i otwartą grabież.
Mimo to pozostaje problem pierwotnej skłonności, która tkwi w każdym człowieku, skłonności do postrzegania życiowej doli w dwojaki sposób, do obciążania innych zmartwieniem i przypisywania sobie wyłącznego prawa do zadowolenia. Pokażę teraz, w jakiej nowej formie ujawnia się ta przygnębiająca tendencja.

Despota nie działa teraz w sposób bezpośredni, nie korzysta z osobistej władzy nad swoimi ofiarami. Nie. Nasze poczucie dobra i zła jest zbyt mocno świadome takiego działania. Tyran i jego ofiara wciąż istnieją, jednak teraz pojawia się między nimi ktoś trzeci, mianowicie rząd, czyli prawo. Bo co skuteczniej stłumi nasze skrupuły i co może być cenniejszym narzędziem tłumienia oporu? Dlatego, pod takim czy innym pretekstem, wszyscy domagamy się istnienia rządu, oraz zwracamy się do rządu. Mówimy, „Jestem niezadowolony z proporcji między moją pracą a moimi przyjemnościami. Dla przywrócenia pożądanej równowagi chciałbym przejąć w posiadanie część własności innych ludzi. Jednak to mogłoby być ryzykowne. Czy mógłbyś mi to ułatwić? Znaleźć odpowiednią dla mnie rolę? Albo skontrolować konkurencyjną firmę? Albo może udostępniłbyś mi, w formie bezzwrotnej pożyczki, kapitał, który zabrano komuś innemu? Czy nie mógłbyś wychować moich dzieci za środki publiczne? Lub przyznać mi jakąś nagrodę? Zapewnić środki do życia, kiedy skończę pięćdziesiąt lat? W ten sposób uzyskam to, czego chciałem a moje sumienie pozostanie bez skazy, gdyż prawo działało za mnie; będę mógł czerpać korzyści z grabieży bez ryzyka i ściągania na siebie niesławy!”
Ponieważ pewne jest po pierwsze to, że wszyscy kierujemy do rządu podobne prośby oraz po drugie to, że dowiedziono, iż rząd nie jest w stanie zaspokoić potrzeb jednej strony bez narzucania większego obciążenia na drugą, do czasu uzyskania innej definicji słowa ‘rząd’ czuję się upoważniony do zaproponowania własnej. Kto wie, może zdobędę za nią nagrodę? Oto ona:

„Rząd jest wielką fikcją, za pośrednictwem której każdy usiłuje żyć na koszt wszystkich innych”.

Bowiem dziś, podobnie jak w przeszłości, każdy w mniejszym lub większym stopniu preferuje czerpanie zysków kosztem pracy innych ludzi. Nikt nie ośmieliłby się otwarcie wyrazić takiej postawy; człowiek ukrywa ją przed samym sobą. Co się zatem robi? Wymyśla się pośrednika, do którego można się zwrócić – rząd. Każda grupa społeczna, gdy przyjdzie na nią kolej, zwraca się do niego ze słowami: „Ty, który możesz zabrać w sposób otwarty i niebudzący sprzeciwu, zabierz społeczeństwu, abyśmy my mogli mieć udział w tym zysku”. Niestety! Rząd jest aż nadto skłonny zastosować się do tej szatańskiej porady, tworzą go bowiem ministrowie i oficjele – krótko mówiąc ludzie, którzy, nie różniąc się w tym względzie od innych, bardzo chętnie pochwycą każdą okazję pomnożenia swojego bogactwa i wpływów. Rządowi nie zajmie wiele czasu dostrzeżenie korzyści, które można czerpać z środków powierzonych mu przez społeczeństwo. Szczęśliwy jest w roli sędziego i pana losu wszystkich; zabierze bardzo dużo, aby sporą część odłożyć dla siebie; pomnoży szeregi swoich przedstawicieli; poszerzy zakres swoich przywilejów; zakończy zawłaszczając wielkie ilości w sposób prowadzący do ruiny.

Jednak najbardziej niezwykłym elementem w całym tym procesie jest zdumiewająca ślepota społeczeństwa. Kiedy zwycięscy żołnierze sprowadzali pokonanych do roli niewolników, owszem, byli barbarzyńcami, ale działali w logiczny sposób. Ich celem, podobnie jak w naszym wypadku, było życie na koszt innych, i udawało im się to osiągnąć. Co pozostaje tedy myśleć o narodach, które sprawiają wrażenie, jakby nigdy nie podejrzewali, że odwzajemniana grabież nie jest gorsza tylko dlatego, że jest reakcją na podobny czyn; że nie jest mniej zbrodnicza dlatego, że dokonuje się jej zgodnie z prawem i w określonym porządku; że nie ma żadnego pozytywnego wkładu w dobro publiczne; że je pomniejsza, biorąc pod uwagę koszty utrzymania owego drogiego pośrednika, którego nazywamy rządem?
Oto wielka mrzonka, którą na przykład naród francuski umieścił, dla edukacji moralnej, na stronie tytułowej w tekście konstytucji z 1848 roku:
„Francja ustanowiła republikę dla wzniesienia wszystkich jej obywateli na coraz to wyższe poziomy moralności, oświecenia i pomyślności”.
Tak oto Francja, czy też jakaś abstrakcja, ma za zadanie wychowywanie Francuzów do moralności, pomyślności, itd. Czy poddawanie się takiej ułudzie nie prowadzi nas do oczekiwania wszystkiego bez wydatkowania własnej energii? Czy nie jest zrzekaniem się aktywności przekonanie, że niezależnie od Francuzów istnieje jakiś oświecony, cnotliwy i pełen bogactw byt, który może i będzie obdarzać ich swoimi dobrodziejstwami? Czy nie oznacza to przyjęcie założenia, z pewnością całkiem bezpodstawnego, że między Francją i Francuzami – między prostym, abstrakcyjnym i stanowiącym kondensację określeniem obejmującym wszystkie jednostki, a samymi jednostkami – istnieje relacja jak gdyby ojca do syna, nauczyciela do ucznia, profesora do studenta? Wiem, że często ujmuje się to metaforycznie: „kraj jest troskliwą matką”. Ale wystarczy dokonać odwrócenia, aby pokazać, jak pusta jest ta konstytucyjna idea. Nie tylko nie okaże się to kłopotliwe, ale również przyniesie pożytek. Czy poniższe słowa byłyby mniej właściwe?
„Francuzi ustanowili republikę dla wzniesienia Francji na coraz to wyższe poziomy moralności, oświecenia i pomyślności”.
Gdzie tkwi wartość twierdzenia, w którym podmiot i jego atrybut mogą bez problemu zamienić się miejscami? Każdy zrozumie znaczenie słów: „Matka nakarmi dziecko”. Jednak absurdalnym byłoby twierdzenie: „Dziecko nakarmi matkę”.

Amerykanie stworzyli inne wyobrażenie relacji obywateli z rządem, umieszczając takie oto proste słowa w preambule do swojej konstytucji:
„My, naród Stanów Zjednoczonych, dla udoskonalenia Unii, ustanowienia sprawiedliwości, zagwarantowania spokoju w kraju, zapewnienia powszechnej obrony, podnoszenia ogólnej pomyślności narodu, oraz utrzymania dobrodziejstw wolności dla siebie i przyszłych pokoleń, uchwalamy (…)”.
Nie kreuje się tu mrzonki, abstrakcji, od której obywatele mogliby żądać wszystkiego. Nie liczą na nikogo, polegają na sobie i własnych zasobach energii.
Jeśli wolno mi skrytykować pierwsze słowa Konstytucji Francuskiej z 1848 roku, chciałbym zauważyć, że przedmiotem moich zastrzeżeń jest coś więcej niż tylko metafizyczne niuanse, jak mogłoby się początkowo wydawać.
Twierdzę, że owo uosobienie rządu bywało w przeszłości i będzie w czasach, które nadejdą płodnym źródłem nieszczęść i przewrotów.
Po jednej stronie jest zbiorowość ludzka, po drugiej – rząd, postrzegane jako dwa odrębne byty; temu drugiemu przeznaczone jest obdarzanie pierwszego, z kolei pierwszy ma prawo żądać od drugiego wszelkich wyobrażalnych korzyści. Czym to się skończy?
W rzeczywistości rząd nie jest i nie ma możliwości, aby został pokrzywdzony. Ma przecież dwie ręce – lewą do otrzymywania, prawą do dawania, lewa jest brutalna, a prawa łagodna, przy czym poczynania prawej z konieczności uzależnione są od działalności lewej. Ściśle mówiąc, rząd może brać, ale nie musi oddawać. Jest to oczywiste i wynika z gąbczastej i chłonnej struktury jego rąk, na których pozostaje część, a niekiedy całość tego, czego dotknęły. Z drugiej strony nigdy nie widziano i nigdy nie zobaczy się ani nie wymyśli rządu, który oddałby społeczeństwu więcej niż od niego wziął. Dlatego bez sensu jest przyjmowanie przed rządem uniżonej postawy proszącego o wspomożenie. Zupełnie nierealna jest sytuacja, w której rząd obdarzałby korzyściami jakąkolwiek jednostkę stanowiącą część zbiorowości, bez wyrządzania większej szkody tejże zbiorowości pojętej jako całość.
W ten sposób nasze roszczenia stawiają rząd przed dylematem. Jeśli odmówi uznania żądań wysuwanych pod jego adresem, oskarżony zostanie o słabość, złą wolę i niemoc. Jeśli zaś podejmie wysiłek uznania ich, będzie zmuszony nałożyć na ludzi nowe podatki – czyniąc więcej szkody niż pożytku, czym sprowadzi na siebie ogólne niezadowolenie ze strony innych grup.
Tak więc społeczeństwo ma dwie nadzieje, a rząd składa dwie obietnice – liczne korzyści i żadnych podatków. Nadzieje i obietnice, które, ponieważ są sprzeczne, nigdy nie zostaną urzeczywistnione.
Czy ta sprzeczność nie jest zatem przyczyną wszystkich przewrotów? W relacje rządu obsypującego obietnicami, których nie jest w stanie spełnić, ze społeczeństwem, które rozwinęło płonne nadzieje, wkraczają bowiem dwie klasy ludzi – ambitni i utopiści. Dane okoliczności dają im sygnał do działania. Wystarczy, że ci uzależnieni od zdobywania posłuchu wykrzykną: „Władze wasz oszukują; gdybyśmy to my rządzili, tonęlibyście w dobrach i bylibyście wolni od podatków”, aby ludzie uwierzyli, stworzyli sobie nadzieje, aby przeprowadzili rewolucję!
Gdy tylko ich towarzysze zaczną przewodzić sprawie, wzywa się ich do wywiązania się ze swoich przyrzeczeń. „Dajcie nam pracę, chleb, wsparcie, pożyczki, pouczenie, więcej pieniędzy”, wołają ludzie. „A do tego wybawcie nas, zgodnie z obietnicą, od żądań poborców podatków”.
Nowy rząd jest równie zakłopotany jak poprzedni, jako że wkrótce odkrywa, iż znacznie łatwiej jest obiecywać niż czynić, co się obiecało. Próbuje grać na zwłokę, aby zyskać czas konieczny na dojrzewanie jego szeroko zakrojonych projektów. Początkowo podejmuje kilka nieśmiałych prób. Z jednej strony ustanawia kilka podstawowych dyrektyw; z drugiej nieznacznie obniża niektóre podatki. Jednak sprzeczność niezmiennie staje mu przed oczyma. Gdyby chciał być filantropem, musi skoncentrować swoje wysiłki na skarbie państwa; jeśli zaniedba skarb państwa, musi zrezygnować z postawy filantropa.
Obietnica obfitości dóbr i wolności od podatków pozostają w odwiecznym konflikcie, inaczej być nie może. Życie na kredyt, co równa się wyczerpywaniu przyszłych zasobów, jest niewątpliwie doraźnym sposobem na pogodzenie ich ze sobą: podejmuje się wysiłek czynienia teraz niewielkiego dobra kosztem wielkiej szkody w przyszłości. Takie postępowanie wywołuje widmo bankructwa, które położy kres kredytom. Co w takim razie należy zrobić? Dlaczego więc nowy rząd zdobywa się na taki śmiały krok: jednoczy wszystkie swoje siły w celu utrzymania się; dławi opinię publiczną, stosuje przypadkowe środki, wykpiwa swoje wcześniejsze zasady, oświadcza, że niemożliwe jest funkcjonowanie administracji rządowej, bez ryzyka bycia niepopularnym. Jednym słowem, komunikuje swój rządowy charakter. Na ten moment czekają inni kandydaci do popularności, którzy dają świadectwo tej samej iluzji, przemijają w ten sam sposób i wkrótce wpadają w tę samą otchłań.
We Francji dotarliśmy do tego punktu w lutym 1849 roku. W owym czasie złudzenie będące przedmiotem niniejszej rozprawy osiągnęło poziom niespotykany w jakimkolwiek wcześniejszym okresie rozwoju myśli narodu francuskiego, a to w związku z doktryną socjalistyczną. Francuzi mocniej niż kiedykolwiek utwierdzili się w przekonaniu, że republikański w formie rząd w wielkim stylu udostępni źródło korzyści, kładąc przy tym kres opodatkowaniu. „Oszukiwano nas w przeszłości”, mówili ludzie, „ale tym razem osobiście się tym zajmiemy i nie damy się znowu oszukać, prawda?”
Co mógł zrobić Rząd Tymczasowy? Cóż, dokładnie to, co zwykle robi się w takich okolicznościach – złożyć obietnice i grać na zwłokę.
Naturalnie, rząd to właśnie zrobił. I aby nadać swoim obietnicom większej wagi, ogłosił je publicznie w takich słowach: „Wzrost dobrobytu, mniej pracy, wsparcie, pożyczki, bezpłatne kształcenie, ziemia pod rolnictwo, zagospodarowanie nieużytków, jednocześnie zmniejszenie podatku solnego, podatku pocztowego, podatku od alkoholu, mięsa; wszystko to zostanie zatwierdzone podczas kolejnego posiedzenia Zgromadzenia Narodowego”.
Rozpoczyna się posiedzenie Zgromadzenia Narodowego i, ponieważ niemożliwością jest wprowadzenie w życie pomysłów sprzecznych ze sobą, jego zadaniem, jego smutnym zadaniem jest wycofanie w możliwie najdelikatniejszy sposób kolejnych postanowień Rządu Tymczasowego. Jednak w celu uczynienia tego oszustwa mniej brutalnym, uważa się za konieczne podjęcie ograniczonych negocjacji. Określone zobowiązania zostają wykonane, w jakimś stopniu rozpoczęte i dlatego obejmująca władzę administracja rządowa czuje się zmuszona do zaplanowania pewnych nowych podatków.
Wybiegam teraz myślą kilka miesięcy wprzód i z przygnębiającym przeczuciem zadaję sobie pytanie, co stanie się kiedy przedstawiciele nowego rządu rozejdą się po kraju, aby pobierać podatek spadkowy, dochodowy i od działalności rolniczej? Można mieć nadzieję, że moje przeczucia nie potwierdzą się, jednak przewiduję, iż kandydaci do popularności staną przed trudnym zadaniem.

Przeczytajcie ostatni manifest jednej z partii politycznych – ogłoszony z okazji wyboru prezydenta. Jest nieco za długi, kończy się jednak następującą konkluzją: „Powinnością rządu jest dawać ludziom dużo, a brać niewiele”. Za każdym razem stosuje się tę samą taktykę, czy też raczej popełnia się ten sam błąd.
„Rząd zobowiązany jest do oferowania wszystkim obywatelom nieodpłatnego szkolenia i kształcenia”.
Jest zobowiązany do dawania „powszechnego i odpowiedniej edukacji zawodowej, jak najlepiej dostosowanej do potrzeb, powołania oraz zdolności każdego obywatela”.
Jest zobowiązany „do udzielenia każdemu obywatelowi lekcji na temat jego powinności wobec Boga, drugiego człowieka i wobec siebie; do rozwinięcia jego postaw, inklinacji i wrodzonych zdolności – w skrócie, do udzielenia mu wskazówek metodycznych co do jego pracy; do obudzenia w nim zrozumienia własnego interesu i do udostępnienia mu wiedzy o jego prawach”.
Jest zobowiązany „do umieszczenia na wyciągnięcie ręki całej literatury i sztuki, dziedzictwa i skarbów umysłu, jak również wszystkich tych intelektualnych rozkoszy, które wznoszą i wzmacniają duszę”. Jest zobowiązany „do wypłacania odszkodowania za każdy wypadek, pożar, zalanie itd.
Jest zobowiązany „do zajmowania się relacją kapitału do pracy oraz przyjęcia roli regulatora polityki kredytowej”.
Jest zobowiązany „udzielać rolnictwu wsparcia i skutecznej ochrony”.
Jest zobowiązany „do nabywania kolei, kanałów i kopalni oraz, naturalnie, do prowadzenia interesów z reprezentantami danej gałęzi przemysłu”.
Jest zobowiązany „do stymulowania przynoszących pożytek doświadczeń, do promowania i wspierania ich za pomocą wszelkich środków prowadzących do sukcesu. Jako regulator polityki kredytowej, dla zagwarantowania powodzenia przemysłu i rolnictwa będzie wywierał szeroki wpływ na relacje między nimi”.
Rząd jest zobowiązany do podjęcia wszystkich tych działań, jak również usług, których wykonanie wcześniej deklarował; co więcej, powinien zawsze utrzymywać budzącą lęk postawę względem cudzoziemców. Bo ci, którzy podpisali się pod programem głoszą: „Związani uświęconym przymierzem i w imię prekursorów Republiki Francuskiej, wynosimy nasze pragnienia i nadzieje poza granice postawione między narodami przez despotów. Prawa, których oczekujemy dla siebie, są jednocześnie prawami, których oczekujemy dla wszystkich cierpiących w jarzmie tyranii. Pragniemy, aby naszą wspaniałą bronią pozostała, jeśli taka będzie konieczność, armia wolności”.
Wynika z tego, że łagodna prawa ręka rządu – dobra ręka, która daje i rozdziela będzie bardzo zajęta pod kierownictwem reformatorów. Być może wydaje wam się, że równie zajęta będzie brutalna lewa ręka – ta, która zanurza się w naszych kieszeniach. Nie miejcie złudzeń. Ubiegający się o popularność znają się na tym, co robią, opanowali sztukę jednoczesnego demonstrowana ręki łagodnej i ukrywania brutalnej. Okres ich rządów to z pewnością będzie czas świętowania dla podatników.
„Opodatkowaniu powinno podlegać to, czego mamy nadmiar, nie to, co jest nam konieczne”, powiadają dalej reformatorzy.
Rzeczywiście, piękne to będą czasy, kiedy skarb państwa zadowoli się pomniejszaniem tego, co występuje w nadmiarze, aby móc obsypać nas korzyściami!
Nie koniec na tym. Reformatorzy zapowiadają, że „ściąganie podatków straci swój uciążliwy charakter i stanie się jedynie aktem braterstwa”. Wielkie nieba! Wiem, że w modzie jest dokładanie do wszystkiego braterstwa, ale nie przypuszczałem, że kiedykolwiek stanie się ono narzędziem w rękach poborcy podatków”.
Przechodząc do szczegółów: Odpowiedzialni za program zapowiadają: „Wnioskujemy o natychmiastowe zniesienie tych podatków, które dotyczą najbardziej podstawowych dziedzin aktywności, a więc podatku solnego, podatku od alkoholu, itd., itd.”
„Reforma podatku celnego, podatku od własności ziemskiej i podatku patentowego”.
„Darmowy system sprawiedliwości – to znaczy uproszczenie procedur i redukcja wydatków”. (To niewątpliwie w odniesieniu do opłat skarbowych.)

W ten sposób uwzględniono wszystko, podatek celny, podatek od własności ziemskiej, podatek solny, od alkoholu, opłaty skarbowe, opłaty pocztowe. Ci panowie odkryli, jak uaktywnić łagodną rękę rządu przy jednoczesnym unieruchomieniu ręki brutalnej.
Pytam zatem bezstronnego czytelnika, czy to nie jest infantylizm, a nawet więcej, niebezpieczny infantylizm? Czyż można uniknąć kolejnych przewrotów, kiedy tkwi się w postanowieniu, że należy próbować dopóty, dopóki nie urzeczywistni się owej sprzeczności: „niczego nie dać rządowi, ale wziąć od rządu jak najwięcej?”
Gdyby reformatorzy mieli dojść do władzy, czyż nie staliby się niewolnikami metod, które stosowali, aby ją przejąć?

Obywatele! Od wieków istnieją dwa układy polityczne, dla których utrzymania znajdzie się uzasadnienie. W pierwszym z nich rząd powinien robić wiele dla obywateli, ale przy tym powinien też wiele brać. W drugim układzie ta podwójna działalność nie powinna być nadto odczuwana. Naszym zadaniem jest dokonanie wyboru między tymi dwoma układami. Natomiast jeśli chodzi o trzeci układ, który czerpie z dwóch pozostałych i który opiera się na wymuszaniu wszystkiego od rządu bez dawania w zamian czegokolwiek, to jest on nieziszczalny, niedorzeczny, infantylny, sprzeczny, i niebezpieczny. Ci, którzy afiszują się z nim dla przyjemności oskarżania wszystkich rządów o słabość, narażając je w ten sposób na ataki z waszej strony, oszukują was i zwodzą was nadziejami, oszukując przy tym siebie samych.
Uważamy, że rząd jest i powinien pozostać jedynie zjednoczoną i zorganizowaną siłą narodu, nie instrumentem ucisku i wzajemnej grabieży między obywatelami. Powinien dać każdemu gwarancję własności i sprawić, aby panowała sprawiedliwość i bezpieczeństwo.

Frederic Bastiat, 1848 r.
_______________________________

Tłumaczenie:
Piotr Makuch piotrekmakuch@gmail.com
na podstawie:
Frederic Bastiat, Government
http://bastiat.org/en/government.html

One thought on “Frederic Bastiat ”Rząd”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *