Media amerykańskie często relacjonując różne wydarzenia na świecie, nie starają się dojść do sedna problemów, to jest zbadania leżących u ich podstawy przyczyn, są tylko nastawione na szybką sensację i wywołanie niepokoju społecznego. Jest to skrzętnie wykorzystywane przez rząd USA w celu załatwienia swoich interesów, co po uprzednim zasianiu trwogi w umysłach Amerykanów przysparza mu sporego poparcia. Ostatnie wydarzenia w Somalii stanowią klasyczny przykład.
Media, zresztą nie tylko w Ameryce, ale i w Europie (Polska nie stanowi tu wyjątku) skupiły się prawie wyłącznie na zagrożeniu ze strony islamskich bojówek, które szybko zyskiwały na znaczeniu w Somalii i „tajnego” wsparcia rządu USA dla etiopskiej inwazji, rozpoczętej pod sztandarami przywrócenia praworządności i ustanowieniu demokratycznych władz w tym „upadłym” państwie. Podczas gdy oczy wszelkich massmediów powinny skupić się na głównej przyczynie zamieszek w regionie – ingerencji USA w wewnętrzne sprawy Somalijczyków.
Po wydarzeniach z 11 września, administracja Bush’a zaczęła się obawiać, że brak jednolitego silnego rządu w Somalii może zamienić ten mały wschodnioafrykański kraj – nieznacznie mniejszy od Texasu w przystań dla terrorystów. Jednak Amerykanie zignorowali fakt, że inne państwa ze słabymi rządami nie stały się „sanktuariami” dla terrorystów. Nawet gdyby Somalia, stanowiłaby wyjątek, to terroryści bez wyraźnej prowokacji ze strony USA, prawdopodobnie nie zaatakowaliby dalekich, wręcz dla nich mitycznych Stanów Zjednoczonych.
W wyniku nieuzasadnionego strachu administracji, Stany Zjednoczone zaczęły wspierać niepopularnych wodzów klanowych w podzielonym konfliktami narodzie. Właśnie wtedy zaczął się prawdziwy konflikt.
Radykalni islamiści w Somalii nigdy nie zyskali dużego poparcia, aż do momentu, gdy Somalijczycy stali się świadomi faktu, że zewnętrzna siła zaczęła wspierać zepsutych, skorumpowanych i bandyckich przywódców wojskowych. Popularność ruchu islamskiego zaczęła szybko wzbierać, ludzie zaczęli się jednoczyć w obliczu narastającego niebezpieczeństwa z zewnątrz, pozwalając na przejęcie sporego obszaru kraju. Początkowo, gdy nie istniał żaden problem z radykalnymi islamistami, rząd amerykański pomógł go stworzyć.
Pod wieloma wzglądami, somalijski epizod jest powtórką innego, który po interwencji Stanów Zjednoczonych dał w rezultacie zupełnie odwrotne skutki. W 1980 rząd USA poparł radykalnych islamskich mudżahedinów – wtedy walczących z prawosławnymi tj. „niewiernymi” radzieckimi okupantami w muzułmańskim Afganistanie – to przekształciło ich w al-Kaidę, która teraz atakuje Stany Zjednoczone za jego, w rozumieniu muzułmanów, chrześcijańska krucjatę na Bliskim Wschodzie.
Historia powtórzyła się w Iraku. Administracja Bush’a usprawiedliwiła inwazję w części przez domniemane związki z reżimem Saddama Husseina – z pewnością bandyty i mordercy, ale który, był na tyle inteligentny, by nie popierać grup, które skupiły swoją nienawiść na Stanach Zjednoczonych. Teraz, w Iraku, gdzie nie było żadnego antyamerykańskiego terrorysty mamy ich urodzaj. Somalia jest trzecim z kolei przykładem Stanów Zjednoczonych tworzących sobie nowych, potencjalnych przeciwników. Groźba ze strony muzułmanów początkowo nie istniała. USA popierając najazd chrześcijańskiej Etiopii osłabiły islamistów w Somalii, ale oni nadal walczą zaciekle o Mogadiszu. Somalijskie bojówki muzułmańskie, tak jak w przypadku Iraku będą walczyły aż do wyczerpania i wycofania się okupanta. Kiedy to się stanie, islamiści bardzo szybko staną się dominującą siłą polityczną w kraju, zbijając kapitał na „patriotycznym” oporze przeciwko znienawidzonym Etiopczykom i wspierającymi ich Amerykanom.
Amerykanie poparli Etiopczyków, już wcześniej niepopularnych, którzy stali się nawet bardziej znienawidzeni w wyniku, jak się utrzymuje niczym nieskrępowanego ostrzału cywilnych obszarów Mogadiszu, który to organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka nazwały zbrodnią wojenną. W przeciwieństwie do okresu, kiedy islamiści kontrolowali Mogadiszu i przyległy do stolicy obszar przejściowy rząd jest niezdolny, do utrzymania porządku, podkopując tym samym zarówno swoją wiarygodność i publiczne poparcie. W rezultacie, wielu w Somalii widzi okres rządów Islamistów jako z reguły okres dobrych dni i teraz pragną jego powrotu.
I to prawdopodobnie się zdarzy. Tak jak wskrzeszeni Talibowie w Afganistanie, których szybko wzrastające społeczne poparcie jest wypadkową przedłużającej się okupacji. Zatem pewnie będziemy również świadkami wielkiego comeback’u islamskich rządów w Somalii.
Amerykańskie doświadczenia w Afganistanie, Iraku i Somalii powinny stanowić nauczkę dla ekspertów od polityki zagranicznej i amerykańskiego społeczeństwa, że wtrącanie się w integralne sprawy innych państw jest często posunięciem zupełnie bezproduktywnym i dającym odwrotne skutki. Jeszcze światowe media pomagają rządowi USA zakamuflować niepowodzenia polityki zagranicznej poprzez nie przedstawianie prawdziwych przyczyn leżących u podstaw całej przemocy w regionie, umożliwiając tym samym Amerykanom na nieustanne powtarzanie tych samego błędów.
Łukasz Lorek
Źródło: independent.org
***
Tekst został wcześniej opublikowany na stronie Stowarzyszenia Młodzi Libertarianie