Wulf: Realista? – próba polemiki

Tekst ten, jak sam tytuł wskazuje, jest próbą polemiki z tekstem Jeremiego Libery „Pesymiści„. Postanowiłem ją napisać głównie ze względu na to, że znajduję u Jeremiego do tego niejaką „zachętę”, skierowaną do mnie osobiście 😉

Jeremi stwierdził, że problemem libertarianizmu jest to, że ludzie go nie znają. Że „szary Kowalski” pojęcia nie ma o tym, kim jest (że nie wspomnę o zawartości dzieł) Robert Nozick, David Friedmann, Ayn Rand etc etc. I racja. Tyle, że większość Polaków pojęcia nie ma również i o tym kim był Joseph De Maistre, Edmund Burke czy chociażby Bernstein, Kautzky. Nawet jeśli „szary Kowalski” wie kim był Jan Paweł II, Cat-Mackiewicz, Kisiel, Marks, to i tak najpewniej nie ma pojęcia o tym, co ci ludzie głosili, jakie było ich przesłanie.
Ów mój przykładowy szaraczek na dobrą sprawę nie wie, co to znaczy konserwatyzm, socjaldemokracja, liberalizm, libertarianizm, anarchizm. Ten człowiek, w Polsce często mieniący się katolikiem, najczęściej pojęcia nie ma w co tak naprawdę wierzy, a w co nie. Owszem, ktoś powie, że jest konserwatystą. Ale czy on wie, co to jest ten konserwatyzm i czym się różni od mięcha w puszcze z napisem „Mielonka konserwowa”? W mojej skromnej opinii najczęściej nie. Najczęściej swój „konserwatyzm” (używam tego przykładu, bo na ten pogląd się ostatnio wielu lubi powoływać, wg mnie zupełnie niezasadnie) opierają na stereotypach , jakiś przekazach, których wartość merytoryczna jest żenująco niska. Hasła liberalizmu, socjalizmu, konserwatyzmu, w Polsce, w mediach, zastąpione są najczęściej populistyczną papką, albo przekazami typu: „Balcerowicz musi odejść!” (a czy to jest libertariańskie, bo Balcerowicz to socjalista, czy socjalistyczne, bo Balcerowicz to liberał, to niech już rozstrząsają mądrzejsi?) czy „Silny prezydent, uczciwa Polska”. Tak więc ten szaraczek nie tyle nie wie co to libertarianizm. On najczęściej bladego pojęcia nie ma o żadnej doktrynie, poglądzie filozoficznym etc. Nie jest więc tak, że idea libertariańska jest kiepsko rozreklamowana, czy nielubiana. A przynajmniej nie jest tak, że tylko ta postawa jest „dyskryminowana”.

Drugim powodem słabości myśli wolnościowej w Polsce, wg Jeremiego, jest coś, co nazwę skrótem myślowym (a co, nie tylko władzy wolno 😉 ) „postawy roszczeniowej”. I tutaj polemizował nie będę. Faktycznie, nasze społeczeństwo (przynajmniej w mojej obserwacji, nie wiem co na to socjologowie i inni spece) strasznie lubi rozwiązania, które wiążą się z tym, że pozornie niewiele się samemu daje, ale dużo się dostaje (a przynajmniej dużo można żądać). Efektem tego jest pewnie 50 lat rządów ekipy takiej a nie innej, klęska (a właściwie niezadowolenie niektórych z efektów, które jednakowoż niekoniecznie muszą być faktycznie złem) reform i coraz większa dysproporcja między tymi „na górze” (politykami, biznesmenami, twarzami z mediów etc etc – te wszystkie „łże-elity”, „wykształciuchy” czy bardziej z łódzka „warsiafka”) a tymi „na dole” (czyli „wyklętym ludem ziemi”, „moherowymi beretami”, „proletariatem”, „ofiarami transformacji” etc), którzy nie widzą dla siebie szansy na „dostanie się na górę”, a widzą tylko okazję by „wyżebrać” co się da dla siebie. Czy ci ludzie mają prawo być rozgoryczeni? Jasne, że tak. Bo przecież nie są szczęśliwi. Często nie z własnej winy. Bo czy oni są winni tego, że ich przez wiele lat uczono (a właściwie indoktrynowano), że „czy się stoi czy się leży, 1500 się należy” (o ile dobrze przytaczam wartość)? Czy oni są winni tego, że faktycznie, przez ileś lat, to państwo „dawało” (fakt, że częściej „gówno”, albo „w ryj” niż „każdemu wg potrzeb” ale jednak) i od państwa „się wymagało”? Ano chyba nie są winni. Ci ludzie, są ofiarami podłych zagrywek ze strony różnych sił. Zagrywek pewnie czasem nawet w dobrej wierze czynionych. Tych ludzi najczęściej się porzuca, zostawia samych sobie, nie bardzo się przejmując co się z nimi potem stanie.

I tu zbliżamy się po pierwsze do tego, skąd „realizm” a po drugie wyjaśni się, czemu niejako czułem się uprawniony do polemiki z Jeremim.

Otóż, faktycznie, wydawać by się mogło, że porzucenie libertarianizmu (albo chociaż liberalizmu) na rzecz centrolewicowej socjaldemokracji, jest wynikiem pesymizmu. Otóż, przynajmniej w moim wypadku, nie jest, gdyż z założenia jestem optymistą. I dlatego chcę by wolnościowe społeczeństwo wprowadzone zostało w sposób „bezkrwawy”. Na pewno nie w drodze rewolucji, ale też i nie w drodze „terapii szokowej” i tworzenia kolejnych „ofiar transformacji”, które znowu będą odrzucone.
Dla mnie, jedyną dobra (żeby nie powiedzieć słuszną) drogą do społeczeństwa wolnościowego, jest rozpoczęcie pracy u podstaw. Czyli nie zakładanie kanapowej partii libertariańskiej, która będzie próbowała w sejmie przepchnąć ustawę „o prywatyzacji wszystkiego” (zabrzmiało jak atak na hasło Kononowicza „i nie będzie niczego”), wspartą ustawą „o pełnej wolności ludzi” z prawej strony i ustawą „o likwidacji państwa” ze strony lewej i próba przekonania wszystkich, że to ta partia „wie lepiej”. Takie działanie, tylko „na górze”, w obecnych warunkach, zrobiłoby więcej złego niż dobrego. I tylko z jednego powodu. Z powodu ludzi. Bo obecni ludzie (a przynajmniej pewna część) nie są gotowi na taką zmianę. Tych ludzi trzeba najpierw nauczyć wolnościowego myślenia, najpierw wyzwolić ducha, a dopiero potem ciało (podobnie ująłby to bodajże Seneka). Można by powiedzieć (trochę niczym starzy marksiści), że „rewolucja” może być dokonana tylko w społeczeństwie mającym odpowiednią świadomość, niejako naszykowanym do tego co ma nadejść. Tego wyzwolenia nie da się zrobić „odgórnie” przez kolejną polską partię polityczną. To da się zrobić np na takich blogach, prezentując postawy wolnościowe, debatując o nich i pokazując, że „nie taki diabeł straszny”. Robiąc wykłady w szkołach, manifestując. Naukę można prowadzić przez zakładanie różnych stowarzyszeń tworzących społeczeństwo obywatelskie, uczących samoorganizacji, polegania na sobie. I co ważniejsze (a i trochę paradoksalnie), ucząc ludzi solidaryzmu! Tak, solidaryzmu. Hasła, którym niektórzy (nie tylko obecna władza) wyciera sobie ryj. A według mnie, solidaryzm to postawa wolnościowa. To postawa ludzi, którzy samemu będą wolnymi, potrafią i chcą (z własnej, nieprzymuszonej woli) pomagać innym, tak by i oni mogli w pełni korzystać z wolności.

Na razie większości wolnościowcom pewnie pasuje…. skąd więc u mnie socjaldemokratyzm? Ano stąd, że nauczyć, to można obecną młodzież i przyszłe pokolenia. Niestety często nie da się nauczyć takiego myślenia ludzi starszych, albo tych, których los i różne „cudowne lekarstwa” (takie jak plany Balcerowicza, Reformy Buzka, Solidaryzm Kaczyńskiego etc) już tak dotknęły i „skopały”, że teraz nie wierzą już w nic. Tych ludzi, nie można zostawić samych sobie. A tak by mogło niestety się zdarzyć, gdyby postulaty wolnościowe wcielić w życie niejako „od razu” bez „bazy” – takie mam wrażenie, gdyż niektórzy wolnościowcy traktują swoje pomysły jak lek na wszelkie zło, niejako panaceum (a niestety historia podpowiada, że taka bezkrytyczna wiara w połączeniu z przesadnym optymizmem, prowadzić może do okropieństw podobnych rewolucyjnego zapału, względnie do robienia zmian niechlujnie i „na odwal się”). O te ofiary trzeba zadbać (a przynajmniej ja, w swoim pojmowaniu człowieczeństwa uznaję, że trzeba), żeby właśnie nie mieć krwi na rękach. To powoduje, że z jednej strony uwielbiam toczyć rozmowy o wolności, udowadniać np moim kolegom z roku, że wolnościowe postulaty prywatnego szkolnictwa wyższego (choć nie tylko szkolnictwa) mają sens, że nawet w społeczeństwie wolnościowym spokojnie byłoby miejsce dla religii, tradycji, a z drugiej, że uważam za sensowniejszą propozycję (przynajmniej chwilowo) podatek dochodowy liniowy (np 19%), a nie pogłówne, czy w ogóle brak podatków. Dlatego popieram niektóre pomysły wolnościowe, obecne w działalności partii centrolewicowych (a czasem i centroprawicowych pokroju PO), jednocześnie mówiąc, że na obecną chwilę, inne rozwiązania (obecne chociażby w działaniach UPR czy innych ugrupowań gdzie pojawiają się libertarianie, którzy nie „boją się” powiedzieć co myślą) są złe, przynieść mogą (raczej nie dla mnie, ale np dla owej przysłowiowej „babci radiomaryjnej”) dużo zła.

Czy moja postawa jest pesymistyczna? Z perspektywy wierzącego bezkrytycznie w wolnościowe postulaty, możliwe, że tak. Bo jest to postawa trochę bardziej zachowawcza, dużo bardziej umiarkowana. Podyktowana ona jest jednak nie brakiem wiary w ludzi (bo wierzę, że ludzie, którzy wiedzą czym jest libertarianizm czy liberalizm są zdolni w tym systemie żyć spokojnie) ) i idee (która jest ze wszech miar słuszna, bo przecież w zasadzie niczego nie narzuca), a realistycznym uznaniem, że idea w realizacji często się „zmienia” (i raczej nigdy nie na lepsze) i do idei trzeba być dobrze przygotowanym. Jeśli coś ma być zrobione dobrze, to musi być przemyślane i zrobione spokojnie, a nie „byle szybciej i byle jako”. Dlatego uznaję, że zarówno dzięki „przesadnym optymistom”, jak i „zachowawczym realistom” (czy jak kto woli pesymistom) cała idea może się rozwijać, doskonalić a także być wprowadzana w życie. Powoli, z poszanowaniem wszystkich i próbą minimalizacji ofiar. Jeremi i jemu podobni optymiści zadbają o to byśmy w „socjalu” nie utknęli, ja (i może mnie podobni) będziemy dbać o to by ofiar było jak najmniej, zmiany były jak najbardziej przemyślane, a całość poparta odpowiednim przemyśleniem.

Wulf

29 marca 2007 r.

***

 Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Wilcza nora

Autor artykułu prowadzi bloga Wilcza nora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *