Słowo się rzekło, wilk popisze.
Najpierw wnioski formalne:
1) Optymizm nie jest zarzutem 😉 A przynajmniej nie ma być.
2) Oszołomstwo… słowo wybitnie pejoratywne i wg mnie zupełnie nie pasujące do wolnościowców, szczególnie idealistów. Właściwsze wydaje mi się brawura, gdyż to ona jest związana z odwagą wyrażania i realizowania swoich poglądów, przy jednoczesnym ryzyku wystąpienia przesadnej wiary we własne siły i możliwość kontrolowania otoczenia.
3) Prostowanie błędnych założeń o mnie:
a) Nie jestem zwolennikiem rozbudowy aparatu państwowo socjalnego – jestem za stopniowym usuwaniem tego aparatu jako zbędnego elementu pomiędzy ludźmi. Nie jestem zwolennikiem budowania państwa, które za obywatela zrobi wszystko, niejako stawiając go w pozycji gnojka (bo do dziecka ma się większy szacunek). Wręcz przeciwnie, jestem za usuwaniem poszczególnych rozwiązań socjalnych… ale w sposób nieradykalny, a oparty na bardzo starannym przygotowaniu. Innymi słowy – jestem najwolniejszym z wolnościowców (czy bardziej dwuznacznie: najwolniejszym z wolnych). Nie jestem jednak „wstecznym” 😉 Moja centrolewicowość przejawia się głównie w tym, że jestem zwolennikiem liberalnej-demokracji (w przeciwieństwie do socjalistycznej demokracji, czy monarchizmu), głębokiej decentralizacji… a także, z racji na studia, szacunku dla praw człowieka (które przecież są w jakiś sposób wolnościowe).
b) Opór wobec państwa jest u mnie wyjątkowo silny, szczególnie gdy władzę w nim sprawują takie a nie inne osobniki…
Tyle, prostowania, teraz przemyślenie 😉
Jeremi twierdzi, że libertarianizm jest moralny (czy też etyczny), a państwo, ze swoimi strukturami i całą działalnością, nie jest. I tutaj w mojej głowie zapala się pierwsze światełko ostrzegawcze, bo ilekroć widzę jak przy polityce i sposobach na zmiany pojawia się hasło moralności… cóż, zaczynają się bezowocne spory o to co moralne jest, a co nie. W spory te wikłać się nie chcę, gdyż do niczego one nie prowadzą, chyba, że obie dyskusji założą, że istnieje coś takiego jak moralność „obiektywna i uniwersalna”… co jednakowoż rzadko się zdarza i wątpię (choć mogę się mylić) by Jeremi takie założenie przyjmował. Z tej mojej decyzji wynika jedno – w swoich wywodach opieram się raczej na tym, co sprawdzalne i niejako „niekwestionowalne” – jak chociażby na logicznym założeniu, że szczęście jest lepsze od nieszczęścia.
Jak wg mnie miałaby wyglądać transformacja do stanu… idealnego (bo takim jawi się wolnościowe społeczeństwo)… cóż, odpowiedź nie jest prosta, to zaś co przedstawię może być po pierwsze przedstawione nieporadnie, po drugie nie w pełni, po trzecie zaś, niezbyt dobrze mogę wszystko umotywować (co po części wynika z ograniczeń czasowych jakie na rozważania mogę poświęcić).
Zaczynając jednak od początku.
Każda zmiana powoduje czyjeś niezadowolenie. Tak było, jest i będzie. Jak zauważył Jeremi, przejście do wolnościowego ideału będzie wymagało ofiar. Zgoda. Kwestią znaczącą dla wszelkiej maści wolnościowców jest to by liczbę ofiar zminimalizować. Zarówno poprzez działania charytatywne ich samych, jak i naukę tego co „dobre i prawe” (ale naukę i przekonywanie, a nie narzucanie i przymus), jak i poprzez wprowadzanie zmian w sposób ostrożny, oparty nie na przekonaniu o własnej wyższości etc, ale na przekonaniu niejako o „służebnej” roli libertarian wobec innych jednostek (również tych, które są słabsze). Stąd mój pogląd, że podstawą wszelkiego wolnościowego działania będzie inicjatywa oddolna, działanie u podstaw, a nie „na szczytach”. A właściwie postulat działania tam gdzie się tylko da, a nie jedynie jako partie polityczne.
Jeremi zgadza się, że inicjatywy obywatelskie, stowarzyszenia, ruchy i inne formy samoorganizacji są dobre, ale nie będą mogły działać dopóki będą „żebrać” u państwa. Ale kto nakazuje brać dodatki, domagać się wsparcia? Wszelka inicjatywa wolnościowa przecież może powiedzieć państwu: „spieprzaj dziadu” i tyle. Nikt nam nie każe brać pieniędzy od państwa.
Drugą kwestią jest to, że w swoich „pomysłach” staram się brać poprawkę na to, czy dana „wolnościowa” idea, nie byłaby czasem próbą „przywrócenia” jakiegoś starego ładu. Opór wobec niektórych „wolnościowych” postulatów wynika tu z tego, że w historii takie „powroty” powodowały tylko, że powtarzał się i stan, z którego próbowano pierwotnie uciec. Przypominało to po trosze cykl, po trosze zaś błędne koło, w którym na jakiś problem leku szukano w przeszłości, próbując do niej wrócić, co powodowało, że problem odżywał (jak chcieliby niektórzy historycy w formie farsy).
Np próba powrotu do stanu.. ba, nawet Średniowiecznej Islandii (o której mówi się, że to społeczeństwo wolnościowe było)… cóż, wg mnie niechybnie skończy się powtórką z rozrywki, czyli różnymi „ciekawymi” pomysłami na to jak człowieka zniewolić, upaństwowić i na koniec opodatkować.
Owszem historia i tradycja jest genialną nauczycielką. Bo można z niej wyciągnąć wnioski, że pewne rzeczy się mogą nie sprawdzić i trzeba poszukać innego wyjścia. Dobrze jest pamiętać o tym co było, zmieniając świat. To pozwala uniknąć dawnych błędów. Wolnościowiec jest wg mnie postępowcem (choć może mieć reakcyjne poglądy), bo dąży nie do powrotu do „stanu natury” (tutaj zgodzę się z Hobbesem, że był to stan wojny wszystkich ze wszystkimi), ale stworzenia nowego stanu, „stanu wolności” (w którym jednakowoż sam, świadomie i odpowiedzialnie, będzie sobie robił to na co ma ochotę, a inni, również świadomie i odpowiedzialnie, będą mogli w tym uczestniczyć – choćby były to i walki na golasa, z maczugami, o dobre miejscówki w jaskiniach). A skoro tak, to wszelkie rozwiązania, jakie trzeba by wprowadzić by usunąć obecny aparat państwowy, powinny być przemyślane właśnie czy nie są „powtórką z rozrywki” czy posuną nas do przodu, czy cofną w rozwoju.
Trzecia kwestia – szto diełat, by było dobrze. Etapowy plan Jeremiego (Wolność – zrób to sam!)… cóż… dla mnie wyglądałby tak:
1) Tworzy się szeroki ruch społeczny wolnościowy… zarówno stowarzyszenia, jak i partie, jak i może nawet związki zawodowe pracowników (to by był ciekawy widok). Ruch ten, propaguje swoje pomysły, rozwija działalność obywatelską (różnego rodzaju szkolenia, dyskusje etc – zarówno charytatywne, jak i płatne). Zaczyna tworzyć niejaką „konkurencję” dla wszelkich „bajerów” jakie wciska państwo, opiekujące się teatrami, szkołami, czy co tam jeszcze chcecie. Ludziska zaczynają widzieć, że „ta banda wolnościowców” tak na dobrą sprawę robi to co państwo (a częściej robi to nawet lepiej), ino nie potrzebuje do tego przemocy (w postaci np podatków). Wystarczy wola działania i trochę pomyślunku. I nagle okazuje się, że pomimo tego, że państwo czyha, że ma aparat opresji (z którego może nawet skorzystać), że od wolnościowców wyciąga kasę (np za rejestrację stowarzyszeń), to wolnościowcy, swobodnie (bo robią to świadomie i z poczuciem odpowiedzialności, a nie jak barany na rzezi), z własnej nieprzymuszonej woli, godzą się na to. Mają w sobie tyle samozaparcia, że nie dają się zadusić. Ruch zaczyna rosnąć w siłę, staje się jakąś tam siłą polityczną. Pojawiają się jakieś obywatelskie projektu ustaw, wnioski o referendum i inne formy bezpośredniego działania. I nagle BUM… ludzie, widzą, że wolnościowcy stworzyli dobrowolną konkurencję dla państwa, i ci sami ludzie zaczynają wątpić w „stary porządek”. Oczywiście do tego dochodzi kwestia odpowiedniego doboru środków, metod. I sporo wydatków. Ale to jest do zrobienia. Ja sam w to wierzę!
Takie zasianie wątpliwości co do przydatności państwa, ale oparte na pokazaniu, że „można inaczej” a nie na ciągłym mówieniu: „oni są źli, trzeba ich zniszczyć”. Problemem wielu ruchów obecnie jest to, że wskazują one problem, wskazują nadużycia, ale nie wskazują rozwiązania, nie dają jasnej wizji tego jakby miało być „po zmianie”. Najczęściej mówi się po prostu „Inaczej”. Wolnościowiec, w moim przekonaniu, ma działać pozytywnie, pokazując swoim przykładem czym jest wolność i jakie daje plusy. Wolnościowiec nie ma narzucać komuś myślenia o państwie w kategorii wroga, bo takie coś jest niewolnościowe. Wolnościowiec ma tak działać, by ta osoba sama, z własnej wolnej, świadomej i odpowiedzialnej woli, stwierdziła, że coś jest na rzeczy, że te działania, które wolnościowiec podjął są niejako „przedsmakiem” tego co by mogło być, gdyby się pozbyć tego konkurenta jakim jest przebrzydłe państwo.
2) Po zasianiu tych wątpliwości, zbudowaniu realnej alternatywy, cóż, czas na zadanie państwu „decydujących ciosów”. Dzięki poparciu społecznemu, dzięki stworzeniu i promowaniu alternatywy, te zmiany będą mogły się odbyć mniej „boleśnie” niż gdyby to się odbywało na zasadzie: my mamy plan, zagłosujcie na nas, to wtedy wam pokażemy jaki i jak to będzie fajnie. Tutaj zasada byłaby taka: widzieliscie co zrobiliśmy? Podobało się? To teraz zrobimy to samo, ale na większą skalę!
3) na tym etapie rozwoju dziejów, dalszym, możliwe byłyby dwa scenariusze:
a) Istniałoby państwo minimum, utrzymywane z datków oraz dawne alternatywne inicjatywy wolnościowe
b) nie istniałoby państwo, a tylko inicjatywy wolnościowe, już nie alternatywne.
Tutaj wizja staje się mętna (przynajmniej dla mnie) gdyż nie wiem ile by to miało trwać, ani dokładnie jaki kierunek by to obierało. Ale teraz to jest nieważne. Teraz ważne jest zacząć, począć tworzyć tą alternatywę (co de facto się dzieje). I pokazywać ludziom, że inny świat jest możliwy.
Oczywiście to „marzenie” i „gdybanie” można by uszczegółowić np przez propagowanie w początkowej fazie przekształcenia państwa w luźną federację, gdzie w mniejszych społecznościach można by budować (a właściwie demontować) państwo do ideału wolnościowego, pozwalając ludziom na zmianę miejsca zamieszkania wg wolnego wyboru, by ci bardziej wolnościowi mogli swoją „enklawę” stworzyć. Można by mówić o coraz szerszym stosowaniu prawa wyznaczającego pewien nieprzekraczalny standard minimum danych zachowań, pozwalając na zawieranie np umów o innych warunkach, które jednak od tego standardu nie mogą być gorsze. Można by opisywać obniżanie tego standardu w ten sposób by w pewnym momencie, po ewolucyjnej zmianie, on przestał istnieć. Oczywiście wszelkie te zmiany, z powodów czasowych podaję w pewnym uproszczeniu, nieskupiając się za bardzo na negatywnych aspektach, na przeszkodach, które miałyby wystąpić (a byłoby ich pełno, czego jestem świadom)
Niech ten tekst wyżej, dla Jeremiego, będzie niejako rozwinięciem „mojej wolności” i tego jak ja bym ją budował. Jeśli by chciał On, lub, ktokolwiek inny, bym daną kwestię rozwinął, rozwiał wątpliwości cóż, wystarczy zostawić mi wiadomość. Postaram się napisać.
Wulf
13 kwietnia 2007 r.
Tekst jest odpowiedzią na „Utylitaryzm, czyli jak ugryźć Wilka” i „Wolność – zrób to sam!” Jeremiego Libery
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Wilcza nora
Autor artykułu prowadzi bloga Wilcza nora
Pozwolę sobie zwrócić uwagę na dwie rzeczy:
1. Optymizm powinien być w pewnym stopniu zarzutem i Ty go w pewnym stopniu (słusznie!) stawiasz. Zachęcam do przejrzenia http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,5146 .
2. A co zrobiłbyś, gdyby Twoja idea się udała?
Twoja wymarzona partia doszłaby do władzy, z 53% głosów. Głosujący byliby w większości ludźmi, którzy dzisiaj nie są libertarianami, lub libertarianami traktującymi głos na Ciebie jako mniejsze zło, nie uznającymi lojalności wobec Twojej idei. Natrafiłbyś na problemy, ponieważ w społeczeństwie oprócz 20-30%, ludzi, którzy na Ciebie zagłosowali znalazłoby się około 3-5% uważającej Twój sposób za zbyt powolny. Nie płaciliby oni podatków, może nawet założyliby alternatywne stowarzyszenie i unikali ich za wszelką cenę (wywożąc, przy próbach przejęcia mienia, co się da za granicę, budynki burząc, a tereny skażając, nawet kosztem własnego poziomu życia i trafienia do więzienia). Zaczęliby tą działalność nieco wcześniej niż Ty doszedłbyś do władzy, bo zyskaliby poparcie na fali Twojej popularności, jeszcze przed wyborami. Karałbyś ich? Zamykał w więzieniu, kazał odpracować haracze? W ten sposób stałbyś się taki jak ONI. Z drugiej strony jak przekonywałbyś ludzi do płacenia podatków, nie karząc ich, łagodząc politykę i dając wypowiedzi w postaci „Moi koledzy popełnili błąd w dobrej wierze. Nie należy ich jednak za to karać, a przekonywać. Bardzo Was proszę, wstrzymajcie się na kilka lat, mamy wspólny cel”. W obu przypadkach (poprzez nagłe załamanie państwa w trakcie Twoich rządów, lub odwrócenie się od społeczności) doprowadzi to do nieuniknionej porażki.
Pamiętaj, że zawsze większe spory budzi droga do określonego celu, niż cel jako taki.
Problem byłby tym większy, im mniej zrobiłbyś od razu. Myślę, że absolutną granicą tego, co społeczność byłaby w stanie zaakceptować byłby podatek liniowy, bez dochodu uzyskanego za granicą, bez usług, bez CITu + niektóre akcyzy + ekologiczny + katastrofalny + połanowy (wszystko na niskim poziomie). Ciężko byłoby Ci z tego utrzymać działające państwo, czy choćby zacząć spłacać zadurzenie, a jest to absolutna granica, wielu libertarian ma znacznie mniejszą tolerancję (wyjątkiem są UPRowcy, którzy z pewnością w każdej sytuacji podatek zapłacą, o ile będzie go wspierać szczelne prawo. Z nimi też będziesz miał z kolei problem przy modyfikacji konstytucji, o czym dalej. Nie wiem czy można ich jednak nazwać libertarianami). Gdyby udało Ci się przekonać całą Naszą społeczność do dobrowolnego płacenia podatków, i tak mielibyśmy problem, bo wyglądałoby to tak, jakby nasze niepłacenie podatków było tylko szantażem w celu zmiany ekipy.
Ponadto TK w kółko odrzucałby Twoje ustawy jako niezgodne z konstytucją. Za pierwszym razem 2/3 głosów byś nie uzyskał, więc niemógłbyś jej zmienić. Sama konstytucja ponadto m. in. wymaga, aby kolejna również była demokratyczna, więc bez drobnych oszustw (np. konstytucji przejściowej, w której ten punkt zastąpiony byłby wymogiem społeczeństwa otwartego) niemożliwe byłoby dokończenie realizacji planu, czy nawet pójście, ani do przodu, ani do tyłu, ale „w bok” do optymalniejszych rozwiązań, przy tym samym poziomie wolności.
To sama Polska, weź pod uwagę, że przejmowanie władzy w kolejnych krajach UE nie byłoby zsynchronizowane. Niektóre partie po zobaczeniu „problemu” będą z pewnością próbować używać UE przeciwko tym państwom, które będą liberalną politykę stosować (już to robią, choćby krytykując Estonię, za jej politykę, a to ten kraj UE wydaje się najlepiej przygotowany dla Twojego planu).
Wreszcie pamiętaj, że choć Ty przemocy nie będziesz używał, użyć jej mogą inni pod byle pretekstem, jak wobec Somalii. Ryzyko to wzrośnie, gdy jednostronnie stwierdzisz, że zadłużenia nie oddasz (a jak inaczej zbalansujesz budżet w przedstawionej sytuacji?). Ty będziesz miał słabe państwo, niezdolne do oporu, lub państwo bez socjalu, nie dotrzymujące zobowiązań wobec obywateli, którzy będą robić co w ich mocy by przywrócić stary porządek.
Moim zdaniem trzeba przeprowadzić stosunkowo szybką zmianę, ale wcześniej wprowadzić swoich ludzi do nawet socjalistycznego rządu, i skrycie przygotowywać państwo dla jej ułatwienia. Zmianę wojska, w wywiad i agencje, spłatę zadłużenia, przygotowanie ZUSu do bycia wypłacalnym, obsadzenie na kluczowych stanowiskach liberałów. Trzeba przy tym oddawać swoją część „tego, co się należy” po dorwaniu się do koryta innym i przymykać oko na rozkradanie. Niezależnie od tego należy propagować nasze idee, ale przekonując głównie kluczowych ludzi, i czyniąc zwykłych kluczowymi dzięki edukacji poszerzającej możliwości. Nie ma również powodu by karać tych, którzy nie będą płacić podatków, to nie my poniesiemy tego konsekwencje. Jeżeli z kolei wybuchnie udana rewolucja, nie ma powodu do rozpaczy, bo to oznaczałoby, że przewaga siły jest po naszej stronie i otrzymany stan powinien być w miarę stabilny.
Może i trzeba chronić tych, którzy uważają, że od państwa się zawsze należy. Ale do jakiego stopnia wolno to robić okradając tych, którzy się na to nie zgadzają?
I co Ty na to wszystko?
P. S.
Sam rozważałem kiedyś podobne rozwiązanie, przy czym wszystko miałoby być wprowadzane znacznie szybciej. Od ręki zniesiony byłby socjal, zmieniony ustrój, wprowadzona pełna wolność zawierania umów, a obecny system edukacyjny zastąpiony systemem kredytów (możesz dostać kredyt na edukację, w krótkim okresie przejściowym od państwa na preferencyjnych warunkach). Większość wpływów z podatków szłaby na spłatę zadłużenia (w tym głównie ZUSu). Nawet jednak realizacja tego programu trwałaby 20 lat, ze znacznie dłuższym czasem dojścia do punktu przecięcia poziomu życia w porównaniu z poziomem, jaki w danym momencie byłby osiągnięty bez jego wprowadzania. Ile czasu potrwałby Twój program? Strach pomyśleć. Zwracam Ci uwagę, że każdy rok z częściowymi, zwłaszcza mało zaawansowanymi zmianami, oznacza spadek wzrostu gospodarczego. To oznacza, że każde kolejne pokolenie, będzie o jakiś % biedniejsze, niż mogłoby być, mnóstwo z tych ludzi umrze przedwcześnie przez zbyt niski dla nich (choć wielokrotnie wyższy niż w tej chwili) poziom życia. Czy warto zrobić pokrzywdzonymi nieskończoną grupę ludzi, którzy dopiero się urodzą i część obecnie żyjących, by wspomóc skończoną grupę, która miałaby problemy z poradzeniem sobie w nowym systemie? Chyba, że tworzysz preferencję czasową, dla śmierci i cierpienia…
Czy uważasz, że jeżeli konkretną ofiarę transformacji, każda osoba, która mogłaby pomóc uznałaby za pomocy nie godną ze swoich pieniędzy, to należy kogoś okraść i tej pomocy udzielić?
Dlaczego nie chcesz dopuścić od razu do pełnej wolności zawierania umów? W ten sposób szkodzisz ludziom, nie pozwalając im na zawarcie korzystnych dla nich transakcji. Przecież, jeżeli ktoś chciałby by nie wymóc na nim pewnych warunków, mógłby zawsze zrzec się prawa do akceptacji części możliwych postanowień. Mógłby postąpić też tak, uważając się za zbyt głupiego, by samodzielnie podejmować decyzje… I każdy ma taką wolność zawierania umów, jak chce.