Jeremi Libera: Pomnik dla futbolu

Polacy, jak wskazują coroczne badania, należą do jednych z nabardziej pesymistyczneych narodów Europy. Zawsze nam coś się nie podoba. A to rząd zły, a to pracy nie ma. Zupełnie inaczej jest z działaczami Polskiego Związku Piłki Nożnej, oni to należą do awangardy optymizmu w Polsce.

Z każdej klęski potrafią zrobić zwycięstwo, albo chociaż „minimalną przegraną”. Nie inaczej było po tegorocznych Mistrzostwach Świata. Pan Michał Listkiewicz, prezes tej zacnej organizacji, stwierdził, że należy mu się od polskich kibiców pomnik za dwukrotne zakwalifikowanie się reprezentacji do Mundialu. Powiedział to niby żartem, ale co lepszy psychiatra dopatrzyłby się tu podświadomych oznak megalomanii. Poza tym dziękować w ten sposób panu prezesowi to tak, jakby stawiać monument szefowi zakładu produkcyjnego za to, że jego podrzędny pracownik wykonuje 100% powierzonej mu pracy.

Jak zwykle też to nie PZPN, trener czy piłkarze są winni porażki, tylko brak szkółek piłkarskich, boisk, trenerów młodzieży i, last but not least, za małe dopłaty z budżetu państwa. Ten argument słyszałem już dziesiątki razy z ust działaczy piłkarskich. W jaki jednak sposób może to usprawiedliwać w pełni ukształtowanych, grających często w klasowych zespołach europejskich (Celtic Glasgow, Borussia Dortmund) piłkarzy? Te słowa, to prawda, mogą obciążać, ale sumienie całej polskiej piłki nożnej, nie jedynie pierwszego składu reprezentacji, który, będę utrzymywał to zdanie, do najgorszych nie należy. W czym więc problem, zarówno jeśli chodzi o reprezentację, jak i kondycję polskiej piłki?

Pierwszym problemem dotyczącym kadry, szczególnie na tegorocznym Weltmeisterschaft, jest taktyka. Gramy zbyt archaicznie, co zauważyły już włoskie media. Boczni obrońcy boją się uczestniczyć w akcjach ofensywnych zespołu, a niektórzy pomocnicy nie chcą się wracać by wesprzeć osamotnionych stoperów. Na dokładkę graliśmy defacto bez napastnika. Bo ani Ireneusz Jeleń, ani Żurawski czy Smolarek, za pełnoprawnego wysuniętego napastnika w systemie 4-5-1, a takim przecież graliśmy, uważać się nie może. Za dużo, najsłabszej przecież w naszym teamie, defensywy. Błędy widać także w wyszkoleniu technicznym naszych zawodników. Jop wybija piłkę na oślep, a pomocnicy nie są w stanie zaaranżować składnej akcji kombinacyjnej, co pokazali świetni Argentyńczycy w meczu z Serbią i Czarnogórą. Pomocą w tym względzie może być już chyba tylko zagraniczny trener.

I w tym właśnie momencie należy powrócić na boiska które są najbliżej nas. Te, na których piłkę kopią bardzo młodzi chłopcy, chcący, aby ktoś wreszcie czegoś ich nauczył. Ale nie ma kto ich szkolić. Pytanie też gdzie. Bo napewno nie na piaskowo-żwirowo-kurzowym skwerze, bez bramek i zaznaczonego pola gry. W krajach zachodnich na takim boisku (pomijam, że wyglądałoby wtedy zupełnie inaczej) zaraz zjawiłby się ktoś, kto zaprosiłby dzieciaki do trenowania w klubie. Klubie, który, co jest standardem, ma kilkanaście grup szkoleniowych ćwiczonych od szóstej rano (najmłodsi) do osiemnastej (zaplecze pierwszej drużyny). W Polsce młody amator piłki nożnej może liczyć na trenera – tatę i klub osiedlowy, założony własnymi siłami. A przecież nie musi tak być…

Nie musi, co odbiłoby się korzystnie na wynikach naszych narodowych reprezentacji. Gdyby wszyscy nasi gracze byli wyszkoleni tak, jak Ebi Smolarek w Holandii, to z załapaniem się do pierwszej 16 turnieju w Niemczech nie mielibyśmy żadnego problemu. Przecież już od reprezentacji U-15 młodzi zawodnicy mogliby opanowywać ten sam we wszystkich klasach Polskiej drużyny system. Dajmy na to naprostsze 4-4-2 z aktywnymi bocznymi obrońcami i kreatywnymi skrzydłowymi. Efekt murowany jak nasza bramka przez Boruca w meczu z Niemcami. Szkoleniem PZPN musi zając się jak najszybciej, witamy więc w Polsce z otwartymi ramionami Włodzimierza Smolarka.

Jak już powiedziałem, sprawą niech zajmie się związek, nie państwo. Mimo iż dotacje z budżetu dają ponoć dobre rezultaty w podanej przeze mnie jako przykład Holandii, to można tę sprawę załatwić inaczej. Niezależna od rządu federacja piłkarska, z nowym zarządem złożonym z przebywających teraz za granicą byłych futbolistów może stać się państwem w państwie, które podejmując pewne decyzje może w pewien sposób „szantażować” kluby. Przykład: kto nie będzie prowadził x grup szkoleniowych nie otrzymuje licencji na grę w lidze y. Siłą krajowego futbolu są kluby, a ich pozycja, także finansowa, zależy od wielu czynników. Jednym z nich jest gospodarka. W krajach silnych gospodarczo, nawet tych bez szczególnych talentów, piłka ma się dobrze. Kluby znajdują silnych sponsorów, zamożniejsi ludzie wydają większą część swojego rodzinnego budżetu na rozrywkę (czytaj: bilety). Przy odpowiednich reformach także i rozwój futbolu może się „udać”. Czy tak wiele stoi na przeszkodzie? Wybudujmy w ten sposób pomnik dla polskiego futbolu.

Wiem, że za chwilę ktoś zapyta, dlaczego na przykład taka reprezentacja Ghany, pokonała faworyzowanych Czechów i dostała się do 1/8 finału, mimo iż jest biednym krajem afrykańskim, co zaprzeczałoby przedstawionej powyżej tezie. Otóż Ghańczycy są wysyłani w wieku ok. 15 lat do krajów europejskich (tak! tych w których system szkolenia jest najlepszy) i jako odpowiednio ukształtowani piłkarze mogą osiągać sukcesy z reprezentacją, czego im z całego serca życzę. Czy my też musimy wysyłać dzieci na zachód? Przecież nie jesteśmy „biednym krajem afrykańskim”. Jak nic nie potoczy się w dobrym kierunku, to zachowanie Ghańczyków będziemy musieli powielać. Oby nie.

Jeremi Libera

25 czerwca 2006
***
Autor artykułu jest współzałożycielem serwisu Liberalis oraz prowadzi bloga Jeremi Libera odrażający wolnościowiec

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *