Artur Stępkowski “Krótka bajka o Wielkim Bandycie”

Dawno, dawno temu żyło sobie małe plemię. Był to ludek szczęśliwy i pracowity. Niestety, pojawiło się wśród nich Zło. Miało ono swoje imię – Wielki K, albo jak niektórzy go zwali, Czerwony Bandyta.

Wielki K wraz ze swoją bandą zawładnął małym ludkiem. Zabierał im wszystko, co tylko stworzyli. Twierdził, że broni ich przed innymi bandytami i że dba o to, żeby to co zrobią było sprawiedliwie dzielone. Sprawiedliwość K polegała na tym, że większość dostawała się jego bandzie, a do ludzi trafiały resztki. Z dnia na dzień stali się oni bardzo biedni.

Wielki K zauważył, że zabieranie wszystkiego nie zdaje egzaminu. Ludzie przestali się starać w pracy. Dlatego postanowił, że będzie zostawiać ludziom część ich zarobków. I kazał nazywać się Wielkim S. Ale i tak w rozmowach między sobą, ludzie nazywali go, jak dawniej, Czerwonym Bandytą.

Mijały lata. Mimo iż Bandyta obiecywał równość i bogactwo, to jedyna równość była w biedzie, a jedyne bogactwo posiadała jego banda. Ludzie powoli zaczynali się burzyć. Pamiętali, jak to było dawniej, kiedy nie było Bandyty. Nie można było jednak o tym głośno mówić, bo kończyło się to egzekucją z rąk siepaczy Wielkiego S.

Czerwony Bandyta widział, że już niedługo niezadowolenie może osiągnąć szczyt i go wygonią. Ale był bardzo inteligentnym bandziorem. Skontaktował się z tymi, którzy najgłośniej krzyczeli przeciw niemu. Zaproponował, że przekaże im część władzy, pod warunkiem, że uspokoją ludność. Nieliczni nie dali się przekupić, ale większość tak. A wśród nich szamani. Zawsze potajemnie współpracowali z Czerwonym Bandytą, ale teraz mogli to robić otwarcie i niby dla dobra innych.

Bandyta ogłosił oficjalnie zmiany. Członkowie plemienia mogli wybrać spośród siebie ludzi, którzy będą ustalać ile z tego co wyprodukują będzie zabierał Wielki D, bo tak kazał się od teraz nazywać.

I pewnie sprawy toczyłyby się dalej po myśli Czerwonego Bandyty, gdyby nie pewien mały chłopiec. Nikt już nie pamięta jego imienia, więc dla ustalenia uwagi nazwijmy go Janek. Chłopiec ten w dzieciństwie od swego pradziadka wielokrotnie słyszał bajki o wolnych ludziach, szczęśliwych, dbających o wspólne dobro, działających razem niezależnie od sytuacji. Bardzo mu się te bajki podobały. Marzył, żeby żyć w takim społeczeństwie. Ale w miarę jak dorastał rozumiał, że to co mówił mu pradziadek to tylko bajki. A przynajmniej to słyszał na każdym kroku, w szkole i na ulicy, a ludzie śmieli się z jego marzeń.

Pewnego smutnego dnia pradziadek Janka zmarł. Jednak przed śmiercią wręczył mu list. Jego treść wstrząsnęła chłopcem. Dowiedział się, że to co uważał za bajki, to była prawda. Dziadek wskazał mu miejsce ukrycia książek o dawnym świecie. Janek czytał i czytał wiele dni, aż poznał sekret Wielkiego D. Wymyślił jak go zniszczyć.

Udał się na audiencję do Czerwonego Bandyty. Kiedy stanął z nim oko w oko wyrzekł tylko 2 słowa. I na ich dźwięk w oczach Wielkiego D pojawił się strach. Bandyta zaczął się cały kurczyć, aż wreszcie zniknął całkowicie. Gdy go zabrakło, cała jego banda rozproszyła się i uciekła. Ludzie wyszli z domów i zaczęli wiwatować na cześć Janka. Byli ciekawi, jak on tego dokonał. Młodzieniec zdradził im swój sekret. Należało bez strachu i prosto w oczy powiedzieć Czerwonemu Bandycie:

 

JESTEŚ PAŃSTWEM!!!

 

Artur Stępkowski

04 marca 2005

***

 

Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Zapiski Wolnościowego Antyklerykała

Autor artykułu prowadzi bloga Zapiski Wolnościowego Antyklerykała

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *