Mamy w Polsce wiele różnych ministerstw [1]: jest Ministerstwo Edukacji i Nauki, a edukacja i nauka w Polsce dogorywają. Mamy Ministerstwo Transportu i Budownictwa, a z tymi branżami też jest w Polsce niewesoło. Mamy też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, tylko wciąż słychać narzekania na stan naszej rodzimej kultury, na powszechny spadek czytelnictwa, na to, że ludzie nie garną się do muzeów, teatrów, oper, a do kin przyciągają ich raczej filmy zrobione w Hollywood, a nie przez naszych, polskich, twórców. Mamy również Ministerstwo Sportu, tylko że nasi olimpijczycy kompromitują się na każdej kolejnej olimpiadzie (mam na myśli te zimowe, żeby nie było wątpliwości). No i mamy Ministerstwo Zdrowia, a jak wygląda sytuacja w publicznej tzw. służbie zdrowia, to chyba wszyscy dobrze wiemy (i, co gorsza, odczuwamy na własnej skórze od czasu do czasu).
To teraz tak sobie myślę: nie mamy Ministerstwa Chleba Powszedniego, no i póki co nie ma też większych problemów z kupnem chleba w sklepie, jeśli ktoś ma na to pieniądze, oczywiście. Nie mamy również Ministerstwa Odzieży i Obuwia, no i w sklepach możemy się bez większych problemów zaopatrzyć w potrzebne nam ubrania i buty.
Wniosek jest z tego prosty: mamy Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, co regionom (jak by tego słowa nie rozumieć) wcale dobrze nie wróży. Biorąc pod uwagę to, jak sobie radzą inne ministerstwa, osobiście życzyłbym mieszkańcom wszystkich regionów, aby MRR zapomniało akurat o ich małych ojczyznach. Co się zaś tyczy wschodnich województw, to… mają one pecha. Mówi się trudno.
Obiło mi się ostatnio o uszy, że powstał jakiś nowy program pomocy Wschodniej Polsce, czy coś takiego. Niby tam chcieli na wsiach internet instalować, żeby tym biedakom pomagać… Postanowiłem to sprawdzić, gdyż sam pomysł instalowania komuś internetu w sytuacji, kiedy człowiek ma problemy natury egzystencjalnej, wydaje mi się być po prostu przykładem czarnego wręcz humoru.
W taki właśnie sposób natknąłem się na pewne dokumenty w sieci (spis podany w literaturze na końcu tego tekstu). Była to dosyć interesująca lektura, o ile ktoś lubi takie ciekawostki.
Usłyszałem, że cudo to nazywa się „Program Operacyjny Rozwój Polski Wschodniej” [2]. Po co komu taki program? Ano po to, żeby Wschodnia Polska nie zbiedniała na tyle, żeby w ogóle do nowej, wspaniałej i zjednoczonej Europy nie pasować. A nieco poważniej: ktoś zauważył, że wschodnie województwa Polski biednieją i coraz bardziej odstają od reszty kraju, jak również od różnych regionów Europy. Obok czegoś takiego nie można po prostu przejść obojętnie, bo to nie ludzkie, nie europejskie i w ogóle nie „trendy” – więc trzeba coś zrobić. No to wymyślił ktoś taki program, żeby tym biedakom ze wschodu pomóc.
O szczegółach można sobie przeczytać w [3], z którego to źródła będą pochodzić wszystkie następne cytaty. Dokument to dosyć długi, ale bardzo zabawny. Osobiście najbardziej rozbawił mnie tekst ze stron 25 i 26.
Wśród celów tego programu można znaleźć:
„(…) * Przygotowanie uczelni wyższych do aktywnego udziału w tworzeniu konkurencyjnej gospodarki.
* Zwiększenie dostępu do Internetu mieszkańców obszarów peryferyjnych oraz zapobieganie „wykluczeniu cyfrowemu”.
* Poprawa warunków dla działalności gospodarczej – rozwoju i dyfuzji przedsięwzięć innowacyjnych. (…)” (str.24).
Cele dosyć szczytne (może z wyjątkiem tego internetu) – i słuszne, czego by o nich nie sądzić. Ale ciekawie zaczyna się robić później, w uzasadnieniu słuszności tych celów.
Na stronie 25 czytamy: „(…) Jednym z warunków budowy nowoczesnej, konkurencyjnej gospodarki województw Polski Wschodniej jest poprawa jakości zasobów ludzkich. Niestety, zaledwie około 7.5% ludności Polski Wschodniej posiada wyższe wykształcenie (średnia w UE to 20%). Od 1990 r. gwałtownie wzrasta liczba absolwentów szkół wyższych. (…) Jest to o tyle ważne, że odpowiednia ilość osób z wyższym wykształceniem może stanowić o atrakcyjności inwestycyjnej regionu, a w konsekwencji i rozwoju gospodarczego tego obszaru.
(…)”. Autorzy tego dokumentu zauważają, że mało jest w Polsce Wschodniej osób z wyższym wykształceniem i wyrażają przekonanie, że potrzeba jest dużo takich osób, aby zwiększyć atrakcyjność inwestycyjną regionu. W tym samym akapicie pada jednak stwierdzenie, że od roku 1990 (a więc już od szesnastu lat!) liczba absolwentów szkół wyższych wzrasta.
Cóż – ja wyciągam z tego jeden wniosek, którego brakuje mi w tym dokumencie. Skoro atrakcyjność inwestycyjna Polski Wschodniej się zmniejsza (a to fakt, gdyż w przeciwnym przypadku nie byłoby pretekstu, znaczy się – potrzeby do tworzenia całego tego programu), a liczba osób z wyższym wykształceniem wzrasta, to albo związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy tymi dwoma wielkościami nie jest taki, jakim widzą go autorzy tego dokumentu, albo te osoby z wyższym wykształceniem po prostu opuszczają ten region po ukończeniu edukacji (bądź nie robią z żadnego użytku ze swej wiedzy). W każdym z tych przypadków stwierdzenie, że należy zwiększyć liczbę osób z wyższym wykształceniem w celu poprawy atrakcyjności inwestycyjnego Polski Wschodniej jest po prostu błędne. Pała z logiki, szanowni autorzy.
(Mała dygresja: kolejna pała z logiki należałaby się za stwierdzenie, że z wniosku, iż w Polsce Wschodniej jest mało ludzi z wyższym wykształceniem na tle średniej w UE wynika, że należałoby zainwestować w rozwój wyższego szkolnictwa. Równie dobrze można by było przecież obliczyć, ile zegarków produkuje się w poszczególnych kantonach w Szwajcarii i porównać tę wartość ze średnią w Unii… Można by było wówczas wyciągnąć wniosek, że w całej Unii należy wybudować fabryki zegarków, albo… że należy takie fabryki zburzyć w Szwajcarii. Ale dość już tej dygresji – lepiej niczego im nie podpowiadać.)
Dalej można przeczytać: „(…) Jedną z barier ograniczających napływ inwestorów jest brak przygotowanych terenów inwestycyjnych. Konieczna staje się więc pomoc w przygotowaniu infrastruktury niezbędnej dla funkcjonowania innowacyjnych, zaawansowanych technologicznie przedsiębiorstw. (…)
Jedną z barier stojących na drodze przyspieszenia procesu rozwoju gospodarczego jest również brak inwestycji w sferę badań i rozwoju. Zaplecze naukowo – badawcze i laboratoryjne jest dalece niedoinwestowane i nierozwinięte na tyle, aby być wystarczającym magnesem dla przyciągania nowych inwestycji, szczególnie innowacyjnych. Niewątpliwie ważnym działaniem inicjującym innowacyjność w gospodarce jest koncepcja tworzenia parków przemysłowych, parków naukowo-technologicznych czy inkubatorów technologicznych (…)” (str. 26)
Autorzy dostrzegają więc utrudnienia dla potencjalnych inwestorów w postaci słabej infrastruktury i zaplecza technicznego. Tym, co mnie ciekawi w tym dokumencie, jest fakt, że nie jest podniesione zasadnicze pytanie: dlaczego w tym regionie istnieje tak słaba infrastruktura? Dlaczego nikt nie buduje tam laboratoriów i ośrodków naukowo-technicznych? Oczywiście jako odpowiedź na te bolączki autorzy proponują budowę tego, czego ich zdaniem tam brakuje – czyli parków naukowo-technologicznych.
Dalej można jeszcze przeczytać o budowaniu „Społeczeństwa Informacyjnego”: „(…) Obecne uwarunkowania rozwoju społeczno-gospodarczego, rozwój nauki i techniki wymaga ciągłej wymiany informacji przy wykorzystaniu coraz sprawniejszych i szybszych systemów łączności. W tym celu niezbędna jest rozbudowa i modernizacja sieci telekomunikacyjnej, zwłaszcza stworzenie infrastruktury Internetu szerokopasmowego, szczególnie na obszarach małych miast i wsi (…)”.
No proszę – oprócz parków naukowo-technologicznych mamy również internet dla mas. Jakkolwiek trochę mnie ciekawi, co jeszcze ciekawego wymyślili autorzy tego dokumentu, to jednak nie mam na tyle wolnego czasu, aby czytać go do końca. Zwłaszcza w sytuacji, w której na podstawie tylko paru stron już mogę wyciągnąć pewne wnioski dotyczące zarówno jego treści, jak i sposobu myślenia jego autorów.
Powstaje oczywiście pytanie, kto to wszystko sfinansuje. Okazuje się, że program ten pochłonie 3 051,7 mln Euro (w latach 2007-2013), z czego 85% będzie pochodziło ze środków UE, a pozostałe 15% z „publicznych środków krajowych”. Innymi słowy sfinansują to obywatele UE (czyli również i my), oraz… my – polscy podatnicy.
Kolejny dokument, jakich wiele. Ktoś dostrzegł okazję (biedny region Polski), miał pomysł, wykazał się inicjatywą, pewnie dostanie premię, a może nawet i jakieś odznaczenie. Nic wielkiego, nic nadzwyczajnego w tym naszym Eurokołchozie.
Ciekawi mnie coś innego. Autorzy tego dokumentu dostrzegają niektóre z przyczyn problemów Polski Wschodniej – np. brak odpowiedniej infrastruktury, brak zaplecza naukowo-technologicznego, brak ludzi z wyższym wykształceniem (czyli, innymi słowy, brak wysoko wykwalifikowanej kadry pracowniczej), ale zamiast zastanowić się nad tym, z czego wynikają te przyczyny, pragną usunąć ich skutki poprzez bezpośrednie uzupełnienie tych braków. To trochę tak, jakby próbować leczyć objawy grypy, zamiast samą chorobę i walczyć z jej przyczyną.
Program ten oczywiście nie da żadnych pożądanych (przez autorów) rezultatów. Po prostu nie ma prawa być skutecznym. Przyczyn jest kilka.
Pierwsza jest taka, że ludziom biorącym udział w tym programie zwyczajnie nie zależy na skutkach. To są głównie politycy, urzędnicy, karierowicze – przede wszystkim demagodzy, a nie społecznicy (pracujący dla idei), czy ludzie bezpośrednio zainteresowani poprawą bytu ludzi żyjących w tym regionie. Niby dlaczego miałoby to ich obchodzić? Oni przecież mają swoje posadki w Warszawie, w Brukseli. Brak motywacji jest zawsze podstawową przyczyną klęski.
Druga jest taka, że pomimo dostrzegania przyczyn gospodarczej stagnacji Polski Wschodniej, autorzy nie starają się dotrzeć do przyczyny podstawowej takiego stanu rzeczy – a planują walkę z ich skutkami. To tak, jakby próbować leczyć złamaną nogę podając pacjentowi kolejne dawki środka przeciwbólowego. Owszem – pacjent odczuwa ból, ale dopóki kość się nie zrośnie, dopóty noga będzie boleć. Żadne środki przeciwbólowe tego nie zmienią.
Gospodarka rozwija się wówczas, kiedy przedsiębiorcy czują, że ich inwestycje przyniosą zyski. A przedsiębiorcy mają duże zyski tam, gdzie jest stabilne prawo (nikt nie będzie inwestował, jeśli nie będzie miał pewności, ze za chwilę zmieni się prawo i cały interes pójdzie z torbami), prawo proste i zrozumiałe, gdzie jest mało formalności związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej (nie ma potrzeby uzyskiwania dziesiątek pozwoleń i koncesji), gdzie są niskie koszty pracy (podatki, ZUS, przymusowe ubezpieczenie zdrowotne – to wszystko zwiększa koszty pracy), gdzie jest swoboda zawierania umów z pracownikami (a nie ograniczenia w postaci kodeksu pracy i różnych przywilejów dla związków zawodowych).
Wystarczy wprowadzić takie zasady (zasady gospodarki wolnorynkowej), a rozwój regionu nastąpi niemalże natychmiast (w perspektywie kilku lat). Ludzie będą się bogacić, pojawi się potrzeba rozwoju infrastruktury, znajdzie się ktoś chętny, kto ją zbuduje (i zarobi na tym). Tak rozwijała się gospodarka USA, tak rozwijała się gospodarka RFN (za czasów Ludwiga Erharda), tak rozwijała się gospodarka w Irlandii, tak rozwijała się gospodarka na Tajwanie, tak rozwijała się gospodarka w tych paru wolnorynkowych „enklawach” w ChRL. To właśnie wolnorynkowe reformy były przyczyną tych sukcesów.
Cały szkopuł oczywiście w tym, że wówczas tacy ludzie nie potrzebują już pomocy różnych polityków, urzędników, karierowiczów, demagogów. Co więcej – ich ingerencje w taki sprawnie działający system stają się niepożądane. Mało kto potrzebuje zasiłków dla bezrobotnych, skoro nie opłaca się być bezrobotnym – opłaca się znaleźć sobie pracę, albo samemu podjąć się jakiejś działalności gospodarczej, a to wcale nie jest takie trudne. Urzędas na niewiele się tutaj zda.
Paradoksalnie, nawet pomimo tego, iż większość pieniędzy zarabianych przez ludzi pozostanie w ich własnych kieszeniach, to ta reszta, którą pochłoną podatki, będzie i tak większa niż to, co jest dostępne teraz (poniekąd to właśnie z tego zjawiska bierze się tzw. krzywa Laffera). Szkoda więc, że ktoś się kiedyś w Polsce nie zdecyduje na taki sam eksperyment, na jaki zdecydowali się Irlandczycy, Słowacy, Estończycy, czy (w przypadku paru miast) Chińczycy. Im się to opłaciło, opłaciłoby się to również i nam.
A tak – jest jak jest. Mamy nowy program. Będą i kolejne. Skutki też będą takie same. Tak długo, jak długo ktoś wreszcie nie odrobi pracy domowej i nie wyciągnie właściwych wniosków.
Oczywiście plany autorów programu wymagają ogromnych inwestycji, na które trzeba skądś wziąć przecież środki. Jak już wspominałem – plany są takie, żeby te (wcale nie małe) pieniądze zdobyć w 85% z UE, zaś w pozostałych 15% ze środków krajowych. Co to oznacza w praktyce? Że znowu za kolejny „Program pomocy… itd.” zapłacą podatnicy. Zapłaci UE, która pieniądze ma przecież z podatków – również i naszych. Zapłaci też i polski podatnik.
Mógłbym się może i cieszyć z tego, że jeśli ze środków krajowych ma zostać przeznaczona kwota rzędu 15% wymaganego budżetu tego programu, zaś z UE ma to być aż 85%, to polski podatnik zapłaci mniej – innymi słowy „frajerzy” z UE dopłacą do biednych Polaków. Ale z pewnych powodów wcale mnie to nie cieszy.
Po pierwsze dlatego, że zdaję sobie sprawę z jednego faktu – otóż bilans pomiędzy UE a Polską wcale nie musi wyjść Polsce na plus, nawet jeśli taki jest plan. Plan jest bowiem tylko planem – UE owszem, przyznaje środki, ale są one wypłacane dopiero wówczas, kiedy naprawdę mogą być wykorzystane. A to wcale nie jest takie proste w praktyce. Kraje członkowskie UE, posiadające znacznie dłuższy staż i więcej doświadczenia (w pozyskiwaniu funduszy unijnych), czasami nie są w stanie wykorzystać tych środków w 100% – a, jak mi się zdaje, również i Polska miała z tym problemy… Wcale więc nie jest pewne ani to, że w tym bilansie „wyjdziemy na plus”, ani to, że w ogóle te środki dostaniemy (co by stawiało pod znakiem zapytania powodzenie całego tego programu).
Po drugie zaś dlatego, że – jako libertarianin – stanowczo sprzeciwiam się zmuszaniu kogokolwiek do oddawania części swoich dochodów dla kogokolwiek innego. Nie podoba mi się, że jako Ślązak zapłacę podatek, którego część zostanie przeznaczona na rozwój infrastruktury we wschodniej Polsce – podobnie nie podobałoby mi się, gdybym został zmuszony do płacenia na rozwój Bawarii czy Walii. Rozumując analogicznie – nie podoba mi się to, że jakiś Bawar czy Walijczyk zostanie zmuszony do oddawania części swoich zarobków na taki sam cel. Sprzeciwiłbym się temu również w sytuacji, w której „jakiś frajer” z Bawarii czy z Walii zostałby zmuszony do oddawania części swych zarobków bezpośrednio dla mnie.
Fakt, że autorzy tego programu chcą wyjmować pieniądze z kieszeni podatnika, w zasadzie nie powinien nikogo dziwić. Tak się po prostu „robi” w całej Polsce, w całej Unii – i żaden urzędas czy politykier nie kwestionuje tego systemu (którego sam zresztą jest beneficjentem). W tym artykule opisałem jednak inną, alternatywną drogę rozwoju dla Wschodniej Polski – drogę wolnorynkową. Drogę niewymagającą znaczących inwestycji ze strony jakiegokolwiek państwa, rządu, czy Unii Europejskiej. Drogę, w której najważniejsza byłaby sama inicjatywa, którą podjęliby ludzie – ludzie bezpośrednio i żywotnie zainteresowani w odniesieniu sukcesu. Nie wymagałoby to odbierania komukolwiek pieniędzy i przekazywania ich w inne miejsce, czy wykonywania karkołomnych analiz, ekspertyz i kontroli (czy program przyniesie dobre efekty itp.). Byłoby to więc znacznie prostsze, tańsze, a przy tym skuteczniejsze i bardziej sprawiedliwe.
No ale wówczas nikomu nie byłby potrzebny żaden program, żaden urzędnik, żaden polityk, żaden rząd, żadna Unia… Coś mi więc mówi, że ten program zostanie wcielony w życie, a my wszyscy poniesiemy tego koszty.
Tomasz Primke
2 kwiecień 2006 r.
Literatura:
[1] http://www.kprm.gov.pl/112.htm
[2] http://www.mrr.gov.pl/Aktualnosci/Polska+Wschodnia.htm
[3] www.mrr.gov.pl
***
Tekst został wcześniej opublikowany w portalu Liberator
Autor artykułu prowadzi bloga A życie mija
W trakcie mojej edukacji na uczelniach wyższych (ciągle nie zakończona, nad czym boleję) miałem szczęście wszędzie tam, gdzie miałem filozofię, trafić na świetnych wykładowców tejże. Wszyscy oni mówili, że jednym z największych przekleństw współczesności jest mylenie skutków z przyczynami. A ja zastanawiałem się – o czym oni gadają?
Aż zacząłem to zauważać. Mniejsza o to, czy to umyślne czy z głupoty, wszyscy ponosimy tego konsekwencje. I to jest straszne.
Otóż to!
Mylenie skutków z przeczynami.
To zjawisko często towarzyszy niskiej empatii!
Na przykład.
Nie dlatego jest bieda, że jest za dużo żebraków
Ale dlatego jest dużo żebraków bo jest bieda.
Oczywiscie upraszczam maksymalnie, ale obowiązki zawodowe mnie zatrzymały i nie mam dziś siły na długie posty
Pozdro,
PS A ja nie miałem szcześcia do wykłądowców od filozofii.