Wyścig zbliża się do końca, ciągnę się w ogonie sondaży i zdrowy rozsądek podpowiada, że już czas pójść na całość, żeby zmobilizować moją bazę wyborczą w kampanii na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zamiast tego przyjmuję nową strategię, która nie może zawieść.
Wycofuję się z wyścigu.
Dziękuję moim zwolennikom za wsparcie i zachętę – nie zamierzam podejmować prób przerzucania ich poparcia na innego kandydata. Proszę ich o to, aby w ogóle nie głosowali. Chcę zdemobilizować moją bazę wyborczą.
Nie chcę być najpotężniejszym człowiekiem na ziemi. Nie ma czegoś takiego jak bycie „wartym” tego urzędu – urzędu, który obecnie daje władzę mordowania niezliczonych ludzi. Polityczny system Stanów Zjednoczonych jest już nie do naprawienia.
Powstrzymanie się od głosowania to honorowy sposób odmowy uczestnictwa w zorganizowanej przemocy, jaką jest rząd. Mówi się, że w wyborach w 2004 r. będzie chodziło o „frekwencję”. Dokładnie. W ciągu tych kilku dni, które pozostały do wyborów, postaram się ją obniżyć.
Będę uważał każdy głos, który nie zostanie oddany, za głos poparcia dla mnie – albo raczej dla wolności, której chcę dla nas wszystkich. Głosowanie na kandydatów establishmentu to wybór między jednym a drugim złem. Odmowa głosowania to stanowcze stwierdzenie, że nie chcesz popierać żadnego zła.
Głosowanie jest nie tylko nieskuteczne – jest niemoralne. Pojedynczy głos nie zrobi żadnej różnicy, z rzadkim wyjątkiem w wyborach lokalnych – jest jak ziarnko piasku na Saharze. Ale wybory służą wzmocnieniu złego systemu poprzez nadawanie mu pozorów legalności. Wiążą ludzi emocjonalnie z systemem, z agresją wobec sprawiedliwości i praw jednostki.
Zwycięzcy wyborów prezydenckich lubią powoływać się na „mandat [społeczny]”, kiedy zdecydowanie pokonają swoich przeciwników – to jest zdobywając jakieś 55 procent oddanych głosów. Ale kiedy połowa uprawnionych do głosowania powstrzymuje się od niego, sugeruje to cichy, ale zdecydowany głos przeciw całemu systemowi politycznemu. Niektórzy mogą być zadowoleni, bo czują, że zniosą każdy wynik. Ale wielu ma negatywny stosunek do wszystkich polityków i rządu samego w sobie. Nie chcą brać w tym żadnego udziału. Widząc, jacy ludzie trafiają na szczyt, nie mają nadziei, że system da się zreformować.
Niegłosujących często opisuje się jako leniwych, apatycznych, takich, którym brakuje ducha obywatelskiego. Głosowanie jest nam stręczone jako imperatyw moralny. Jeśli nie głosujesz – mówi się nam – nie masz prawa narzekać. Głosowanie w istocie jest sposobem, w jaki zachęca się nas do narzekania!
Trudno zdecydować, od czego zacząć obalanie tak durnej opinii. Czynność polegająca na postawieniu w kratce krzyżyka (albo jej zaawansowany technologicznie odpowiednik [głosowanie elektroniczne]) ma prawie zerowe znaczenie jako środek wyrażenia swojej opinii lub przekazania informacji. Kiedy całe masy głosów można zdobyć, nosząc głupie kapelusze i powtarzając głupie slogany, trudno wciąż wierzyć, że wyniki wyborów odzwierciedlają zbiorową mądrość elektoratu. Dziwię się, że wiara w demokrację przetrwała nadejście C-SPANu.
Gdyby, na przykład, można było wyborcom odebrać prawo głosu za nieumiejętność rozróżnienia między Saddamem Husajnem a Osamą bin Ladenem, John Kerry wygrałby z George’m W. Bushem w cuglach. To nie oznacza, że Kerry jest lepszym kandydatem, ale pokazuje, że zwykła ignorancja może być w demokracji decydującym czynnikiem.
Libertariański autor Carl Watner podaje sześć powodów, dla których libertarianie nie powinni głosować. Pięć jest pragmatycznych: jeden głos nie robi różnicy, libertarianie nie mają co liczyć na zwycięstwo, nie ma sposobu, żeby wybory dały dobry wynik i tak dalej – ale główny powód dotyczy moralności: Głosowanie oznacza uczestnictwo w systemie przymusu i agresji. Kiedy głosujesz, wyrażasz swoją aprobatę wobec tego systemu. Zarówno historia, jak i rozsądek zdają się potwierdzać słowa Watnera.
Zatem w przyszłym tygodniu będę czuł, że odniosłem moralne zwycięstwo (a przynajmniej przyczyniłem się do niego), jeśli liczba niegłosujących przewyższy liczbę głosujących. Ale to nie wystarczy. Musimy przestać zachowywać się, jakby niegłosowanie było trzymanym w ukryciu zaniedbaniem obowiązku i zacząć je uważać za punkt honoru i coś, z czego możemy być dumni – rodzaj bojkotu głównych bałwochwalczych rytuałów rządu.
Rząd może nas zmusić do płacenia podatków, do finansowania swoich wojen, do przestrzegania niezliczonych drobnych przepisów, ale nie może (jeszcze) zmusić nas do głosowania. Nie musimy (jeszcze) udawać, że rząd to nasz dobroczyńca albo że nasi władcy są naszymi sługami. O niektórych prawdach wciąż możemy głośno mówić. O jednej z nich możemy mówić bardzo jasno, odmawiając oddania głosu w wyborach rządowych.
Dziękuję wam za niegłosowanie.
_______
Tłumaczenie – Łukasz Kowalski na podstawie:
Joseph Sobran, How to Vote for Liberty, http://www.sobran.com/columns/2004/041026.shtml
How to Vote for Liberty opublikowano po raz pierwszy 26 października 2004 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Luke7777777.blogspot.com
Autor tłumaczenia prowadzi bloga Luke7777777.blogspot.com
ERRATA
Jest:
Zwycięzcy wyborów prezydenckich lubią powoływać się na „mandat [społeczny]”, kiedy zdecydowanie pokonają swoich przeciwników – to jest przy frekwencji wynoszącej jakieś 55%.
Powinno być:
Zwycięzcy wyborów prezydenckich lubią powoływać się na „mandat [społeczny]”, kiedy zdecydowanie pokonają swoich przeciwników – to jest zdobywając jakieś 55 procent oddanych głosów.
Poprawiona wersja tłumaczenia w całości dostępna na http://luke7777777.blogspot.com/2007/08/tumaczenie-joseph-sobran-jak-gosowa-za.html
Ten cały Sobran to jakaś kontrowersyjna postać. Podobno ma obsesję na punkcie Żydów i posądza ich o spowodowanie 9/11. Nie lubię żadnego establishmentu, w tym żydowskiego, ale to nie moje klimaty… chyba, że ktoś go zręcznie wytłumaczy.