Patryk Bąkowski “O dymie, Rospudzie i moich dzieciach”

W „Wolnym wyborze” Friedmanów na jednej ze stron omawiany jest problem tzw. brudnych kołnierzyków. W skrócie ktoś sobie stawia komin który kopci tak że przechodzący obok niego muszą częściej prać swoje koszule. No i powstaje problem – kto traci, kto zyskuje, co jest tracone i jak temu zadośćuczynić. Friedman przytacza ten przykład omawiając niesłuszność ingerencji rządowych w taką czy inną ochronę własności prywatnej. Mi ten przykład przyda się do czego innego. Czym jest tak naprawdę ochrona środowiska? Po co chronić środowisko, a w końcu komu na tym tak naprawdę zależy? Co więcej dlaczego to środowisko mimo że niby na świecie jest tak wielka świadomość problemu wciąż musi być chronione przez liczne bojówki zielonych? I gdzie są w zasadzie moje pieniądze z podatków które na tę ochronę środowiska mają być przeznaczane?
Ochrona środowiska to tak naprawdę właśnie taki spór o dymiący komin. Przy czym możemy go rozpatrywać dwutorowo: po pierwsze to na co zwraca uwagę Friedman – jak mam ochronić swoją koszule, swoją własność przed działaniami i wpływem na tę własność innych osób które nie do końca muszą być świadome wyrządzania mi krzywdy. Po drugie, jeżeli spojrzymy na to szerzej, jeżeli mieszkam koło takiego komina, bądź po prostu przechodzę obok niego dość często to jakie będą tego skutki na moje stare lata. Czy nie będę miał jakiejś rozedmy bądź innego choróbska które byłoby bezpośrednią konsekwencją tego kominowego dymu. Czyli rzecz długoterminowa, która jest tak odległa że tak naprawdę możemy tylko domniemywać konsekwencji.

Zatem ochrona środowiska tak naprawdę powinna być zwykłym dbaniem każdego z nas o własne interesy. Tak przy okazji – kompletnie nie rozumiem ekologów z tym ich straszeniem o globalnym ociepleniu. Przede wszystkim dlatego że nawet jeżeli miałaby to być prawda, w co niestety mocno wątpię (tzn. w to że ocieplenie jest konsekwencją działań człowieka), to ludzi de facto i tak to niewiele obchodzi. Działania ekologów powinny zmierzać ku przekonywaniu ludzi że będą mieli na starość przerąbane żyjąc w nieustającym smogu. Nikogo nie obchodzą żaby w dolinie Rospudy. Ale każdego obchodzi ile sobie pożyje i czy przypadkiem nie jest podtruwany. Fakt że co chwila mówi się nam o tym że trujemy się jedząc w McDonaldzie, że pochłaniamy genetycznie modyfikowane pomidory itd. Ale o tym że pijemy wodę w której wcześniej pływało nasze gówno, że wdychamy spaliny bo nikomu się nie chce wybudować ścieżek rowerowych, że decyzję o wycięciu drzew w naszej okolicy może w jednej chwili podjąć jakiś urzędas, no i kupie innych rzeczy których nie jestem świadom dostajemy od samych ekologów jako informacyjną ciekawostkę, jako rzeczy do których po prostu powinniśmy sie przyzwyczaić. Ważniejsza jest informacja że Coca Cola zatruwa środowisko. Tam gdzie naprawdę dzieje się coś przeciw nam, tam pieniądze i państwowe monopole są tak silne że żaden ekolog nie ma odwagi powiedzieć słowa. Do tego dochodzi trochę ideologicznych kwestii i wychodzi na to że w zasadzie ekolodzy nigdy nie występują w obronie a jedynie przeciwko (jako ciekawostka i przykład niech posłuży tu ostatni wpis u Maćka Miąsika cytujący Michalkiewicza).

Wracając do tematu: jak w wolnym świecie moglibyśmy wpływać na stan naszych kołnierzyków, bo przecież o to chodzi a nie o to że na drugim krańcu świata ktoś inny komuś innemu brudzi kołnierzyk. A sprawa jest bardzo prosta. Gdyby nie państwowy monopol na „ochronę” naszej własności i nas samych, komin taki albo by nie stanął w naszej okolicy albo jego właściciel musiałby nam w jakiś sposób zadośćuczynić nasze straty. Tak jak pisał Friedman sprawa nie jest prosta, choćby z tego powodu że nie wiadomo kto tak naprawdę traci. Ale wydaje mi się że takie mechanizmy wykształciłyby się w wolnym państwie dość szybko. Jeżeli ktoś kupiłby działkę w okolicy naszej działki, a później postawił tam komin, moglibyśmy wraz z sąsiadami już na wstępie zaprotestować informując o konsekwencjach dalszej budowy. Prawdopodobnie ulica która prowadziłaby do komina byłaby po części własnością każdego z okolicznych mieszkańców, przez co w łatwy sposób moglibyśmy ograniczyć dostęp do posesji truciciela. Byłoby to oczywiście w pewnej mierze sprzeczne z poszanowaniem własności ale nie za bardzo rozumiem dlaczego miałbym nie utrudniać dostępu poprzez mój skrawek ulicy do swej własności osobie która mi szkodzi. Współżycie jest swego rodzaju umową którą jeżeli ktoś łamie ja również nie mam obowiązku przestrzegać. Z drugiej strony być może znaleźlibyśmy kompromis – otrzymali pieniądze czy inne dobra w ramach zadośćuczynienia. Dziś mój wpływ może być jedynie symboliczne wraz z garstką sąsiadów możemy co najwyżej trochę poprotestować, a i tak decyzję wydaje urzędnik i jeżeli zablokujemy publiczną drogę do komina możemy liczyć na to że prędzej czy później zostaniemy w pełni legalnie siłą z niej zepchnięci.

Podobnie rzecz ma się z tą nieszczęsną Rospudą czy jakimkolwiek innym parkiem narodowym czy po prostu zwykłym lasem. Historia Rospud pokazuje w jak dziwnym świecie żyjemy. Wystarczyło kilka urzędniczych decyzji aby ruszyła machina która wyzwoliła same konflikty, które z różnym natężeniu trwały przez ładnych parę lat. I poprzez kolejną urzędniczą decyzje zapewne utnie się sprawie łeb. Po co były po drodze konflikty zwykłych ludzi? Nie mogli oni sami między sobą dojść do porozumienia.

W tej naszej „utopii”, sprawa byłaby bardzo prosta. Ziemia ma właściciela. Jeżeli jest nim grupa radykalnych ekologów nikt nie będzie chciał wokół tej ziemi się osiedlać, przez co i nie byłoby problemu z tym że trzeba by tam ciągnąć jakąś drogę. Co więcej, zakładając bardziej prawdopodobny scenariusz grupka ekologów nie byłaby tak bardzo radykalna i chętnie też skorzystałaby na swej własności poprzez wyznaczenie trasy według swojego uznania. Możemy również założyć że właścicielem terenu zwykłego lasu, już nie koniecznie jakiegoś bardzo rzadkiego ekosystemu (tu zakładam że sprawnie działający ekolodzy uprzedziliby wszystkich perfidnych kapitalistów i wykupili najważniejsze tereny wcześniej) stałaby sie fabryka dajmy na to papieru. Dziś w lasach państwowych mamy sobie państwowe tartaki, firma papiernicza przychodzi i zamawia drewno. Firma nastawiona na zysk nie posiadająca swego własnego lasu ma w nosie de facto czy ten las będzie w tym miejscu za 10 lat. Wtedy pójdzie gdzie indziej. A i ktoś kto wyznacza ile można wyciąć dziś ma w nosie to co będzie z tym lasem za 10 lat – ważniejsze jest to że za wyznaczenie kilku drzew więcej od firmy papierniczej dostanie jakiś ciekawy dowód uznania. Gdyby nasza przykładowa firma posiadała las na własność musiałaby o niego dbać i racjonalnie rozporządzać swoją własnością tak aby za 10 lat mogła dalej produkować papier. Co więcej tu dochodzą zdrowe mechanizmy rynkowe podaż nie jest sztucznie zawyżana i wpływa na nią jedynie popyt, ale to temat na nieco inną dyskusję.

Powstaje pytanie skąd ci biedni ekolodzy mieliby brać pieniądze aby kupować te tysiące hektarów? Nie chcę wnikać jak wyglądają dziś finanse dajmy na to takiego GreenPeace’u. Mogę sobie poprzypuszczać jedynie że w zamian za różne akcje które GreenPeace sygnuje swoim logo można by wykupić już dziś kilka ładnych hektarów lasów. Wpływy polityczne tych ludzi też nie wydają mi się być nic nieznaczącymi, więc w wielu przypadkach wydaje mi się że także dziś taka fundacja byłaby w stanie odkupić od wielu państw obszary chronione i się nimi opiekować, pokazując zgodnie z regułami sztuki o których cały czas od nich słyszymy, w jaki sposób należy się takimi obszarami zajmować. Załóżmy jednak że fundusze fundacji ekologicznych nie są tak wielkie. Dziś mam w nosie, jak większość ludzi, te lasy. Przecież za nasze pieniądze podobno dba o nie państwo. Dlaczego miałby dawać kolejne grosiwo na jakiś oszołomów co sobie chcą kupić kawałek ziemi. Świadomość ekologiczna w wolnym społeczeństwie wykształciłaby się w zasadzie natychmiast. Nie widziałbym nic złego w tym aby dać trochę kasy na wykupienie jakiegoś lasu fundacji ekologicznej, w zamian dostając np możliwość przyjechania do tego lasu raz na jakiś czas i pobycia na łonie natury. Tu przy okazji dochodzą i tytułowe dzieci. Nie chciałbym aby kiedyś moje dzieciaki zapytały mnie jak wyglądał las, jak to było gdy woda płynęła sobie w strumieniach i można było ją z nich pić itd. Oczywiście wielu ludzi tak nie rozumuje. Większość kalkuluje swoje dzisiejsze zyski i straty.

Ktoś mógłby powiedzieć że w wielu obszarach szeroko pojętej ochrony środowiska nie da rady odnaleźć żadnych zysków, i przynoszą one właściwie same straty materialne, natomiast są ważne dla przyszłych pokoleń, dla zdrowia planety. I szczerze powiem, że w to nie uwierzę i zawsze znajdę kontrargumenty. Wszystko to co przynosi jakiekolwiek korzyści, tak jak to i z nauką bywa, zawszę znajdzie sposób na zarobienie na sobie. Nie ważne czy jest się informatykiem, fizykiem, lingwistą czy filozofem. Zawsze znajdzie się grupa ludzi która będzie gotowa wydać kilka groszy na nasze działania. Wystarczy tylko dać ludziom swobodę, pozwolić zarówno filozofom jak i ekologom konkurować na wolnym rynku. Ci nieporadni, nie przynoszący żadnych korzyści odpadną. Zostaną najlepsi – z wiele większym pożytkiem dla reszty ludzkości niż ma to miejsce dziś.

Ochrona środowiska to szereg aspektów, naczyń połączonych trudnych do opisania w kilku słowach. Tym bardziej gdy przekonujemy że tak jak ze wszystkim, o wiele lepiej wiodłoby sie i tej naszej planecie na wolnym rynku, gdzie nikt nie może dyktować innym jak mają sie zachowywać. Dlatego najważniejsze jest abyśmy na każdym kroku pokazywali ludziom jak wiele konsekwencji, jak daleko sięga i jak zadziwiająco wpływowe jest każde ludzkie działanie. Przede wszystkim jednak rzecz polega na uświadomieniu tego jak bezmyślnej masie urzędników wydaje się że kilkoma rozporządzeniami można wpłynąć jedynie na część zjawisk dotyczących danej dziedziny życia resztę, zupełnie na pozór nie związanych pozostawiając bez zmian. Jeżeli ludzie przestaną rozumować jak pierwszy lepszy urzędnik, nie będziemy musieli stawać na przeciw tak absurdalnych problemów jak choćby ochrona środowiska. Bo to że rozmawiamy, walczymy i protestujemy przeciwko niszczeniu środowiska jest tylko i wyłącznie zasługą świata w którym to nie my decydujemy o tym co dzieje sie wokół nas. Świata gdzie Lewiatan ma władze. Jeżeli ktoś mi brudzi kołnierzyk to ja chcę decydować czy będę od niego egzekwował odszkodowanie, dojdę z nim do porozumienia, czy będę w jakikolwiek inny sposób przeszkadzał w działalności komina. Nikt nie musi występować w moim imieniu, a tym bardziej nie powinien mi zabraniać działania, wystarczy że nie będzie mi przeszkadzał w głośnym mówieniu o problemie a przede wszystkim pozwoli mi samemu zadbać o mą własność.

Patryk Bąkowski

***

Autor artykułu prowadzi bloga Qatrykowe boje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *