Filip Paszko “O Własności”

Uff, znalazłem wreszcie chwilkę czasu, pora więc na kolejny wpis dotyczący anarchokapitalizmu. Napisałem już o filarach libertarianizmu i o pojęciu wolności. Pora teraz zająć się sprawami gospodarczymi. Jak wiadomo – gospodarka jest kluczem do rozwoju, czego niestety nie dostrzega gros ludzi, którzy aspirują do władzy. W ten sposób tylko szkodzimy sobie i innym. Model Keynes’a – absurdalny i nawet niewarty komentarza – dalej jest uznawany przez niektórych za najlepszy sposób na gospodarkę. Pora więc to zmienić i zaprezentować co o gospodarce myślę ja – anarchokapitalista.

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że nie wierzę w żadną wlasność publiczną. Gdy coś jest wszystkich, w rzeczywistości jest niczyje. A gdy jest niczyje – nikt się o to nawet nie zatroszczy. Domagam się więc likwidacji wszelkiej własności państwowej. Zarówno spółek skarbu państwa, jak i dróg. Domagam się prywatyzacji i likwidacji ZUSu. Domagam się, by każdy – tak jak rolnicy – nie płacił podatków. Domagam się, by to nie państwo mówiło mi, co mam robić, a czego robić nie mogę. Domagam się, by to rynek decydował o tym, czy produkcja czegokolwiek jest opłacalna. Domagam się nieingerencji państwa w rolnictwo i odrzucenia zgubnej polityki skupów interwencyjnych. Domagam się likwidacji przymusowych ubezpieczeń zdrowotnych, emerytalnych i wszelkich innych. Domagam się likwidacji publicznej opieki zdrowotnej i nauczania w szkołach publicznych. Domagam się likwidacji przymusu edukacji. Domagam się… Domagam się, bo wiem, że to są moje pieniądze i mógłbym je spożytkować znacznie lepiej.

Państwo, pojmowane jako władza zwierzchnia nad obywatelami, jest moim największym wrogiem. Pojmowane jako zbiór obwateli współpracujących ze sobą i zawierających wolne umowy – moim największym przyjacielem. Dążę do likwidacji władzy. By tego dokonać, trzeba się skupić na gospodarce. Przede wszystkim uważam prywatyzację za konieczną. Prywatyzować trzeba szkoły, szpitale, drogi, autostrady i spółki skarbu państwa. Władza ma się pozbyć jakiegokolwiek zwierzchnictwa nad czyjąś pracą, czyimś domem i zachowaniem. Często słyszę w tym momencie, że gdyby nie państwo, nie byłoby dróg. Proponuję więc wyobrazić sobie taką sytuację: Polska. Brak jakiejkolwiek władzy i brak choćby kilometra dróg. Ale przecież jakoś trzeba się przemieszczać. Cóż więc mysli sobie taki deweloper od mieszkań? Że warto w ten biznes wejść, zero konkurencji, droga prywatna… Rewelacyjny pomysł na zysk. Więc deweloper wkracza do akcji. Nie musi pytać ministra, czy może tędy, lub tamtędy przeprowadzić drogę. Sam wytycza trasę. Niestety – okazuje się, że na jego drodze stoją jakieś domki… Cóż zrobić? Przecież ich nie zamorduje.. Nie wyrzuci ich też z domów. W obu przypadkach łamane jest prawo naturalne, więc thief-taker mógłby się tym zająć. Zaczyna więc negocjować. Oczywiście mieszkańcy wiedzą, że ich ziemia nagle warta jest krocie. Mogą więc ją sprzedać po cenach co najmniej niebiańskich, by kilka kilometrów dalej kupić sobie nowy domek – za grosze. Każdemu się opłaca – zarówno mieszkańcom, jak i deweloperowi (który cały czas widzi zyski, jakie osiągnie jako monopolista w budowie drogi). Droga powstanie. Oczywiście monopolista będzie chciał osiągnąć jak największe zyski. (Jednak deweloper szybko przestanie być monopolistą – gdy inni zobaczą zalety tego biznesu…). Przedsiębiorca postara się więc, by na drogach ginęło jak najmniej ludzi – im więcej trupów, tym gorsza reputacja drogi itd. Ustanowi reguły ruchu drogowego. Mało tego – sam dopilnuje, by były przestrzegane! Ale, jak twierdzi wielu etatystów – bez państwa dróg nie będzie.

Sam decydujesz za siebie i swoje zachowanie. Sam bierzesz odpowiedzialność za to, co robisz. Nikt ci nie zabroni brania narkotyków – możesz je sobie kupić gdzie chcesz i ile chcesz. Tylko weź później za to odpowiedzialność. Nikt ci nie zabroni posiadania broni (empirycznie dowiedzione jest, że w krajach, gdzie posiadanie broni bez zezwoleń jest zgodne z prawem – gdzie żadne zezwolenia nie są potrzebne, tam przestępczość jest znacznie niższa). Możesz ją sobie kupić i trzymać w domu. Tylko weź za to odpowiedzialność. Odpowiedzialność jest chyba najważniejszym słowem (no, może obok „dobrowolność”) w anarchokapitalizmie. Może dlatego tylu ludzi nie chce być de facto wolnymi. Odpowiada im, że państwo się o nich zatroszczy. Że da pieniądze, jak nie ma, że zapewni „darmowe usługi społeczne”. Że nas w rzeczywistości okrada. Nie państwo ma ci zapewniać warunki do życia – sam je sobie masz zapewnić. A jak nie umiesz? To sobie znajdź kogoś, kto z własnej woli ci pomoże. Nie zmuszaj nikogo do tego. Nie kradnij. Poproś o pomoc.

Kolejną ważną sprawą jest likwidacja przymusowych ubezpieczeń. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego państwo ma zmuszać ludzi do wydawania pieniędzy… Wyobraźmy sobie sytuację, gdzie nie ma przymusu ubezpieczeń. Nie ma jednego państwowego monopolisty w tym zakresie. Prywatne firmy ubiegają się o każdego klienta. Klient ma wybór. Wybór, który nie dotyczy tylko „gdzie” się ubezpieczyć, ale przede wszystkim „czy”! A gdy nie ma przymusu ubezpieczeń – logiczną konsekwencją jest brak z góry ustalonego wieku emerytalnego, brak państwowych emerytur na poziomie godnym pożałowania. Człowiek sam decyduje, czy nastawia się na bierzącą konsumpcję, czy jego preferencja czasowa jest niższa i postanawia odłożyć pieniądze na przyszłość. Sam decyduje, kiedy przejdzie na emeryturę. Może pracować do śmierci – jego sprawa. Może też w wieku 50 lat iść na emeryturkę i się opalać na trawniku przed domem. A jak mu się skończą pieniądze? To znajdzie sobie znowu pracę. Gdy zachoruje – idzie do prywatnego lekarza i płaci za wizytę. Nie płaci co miesiąc ubezpieczenia, by później pod stołem wręczyć kopertę lekarzowi. Nie. Jak choruje, to idzie do lekarza, płaci za usługę i wychodzi. Proste. Jak chce dziecko posłać do szkoły? To posyła i płaci, jak nie chce – to nie posyła. Proste. Zaraz mi ktoś zarzuci, że mój system powoduje, że wszyscy za wszystko płacą, w związku z czym biedni nie mają pieniędzy. Już więc wyjaśniam.

W systemie anarchokapitalistycznym, w ustroju czystego kapitalizmu KAŻDA usługa jest płatna. Gdyby się uprzeć, można powiedzieć, że teraz też tak jest – w postaci podatków. Pora się otrząsnąć – nie istnieje coś takiego, jak darmowa służba zdrowia, darmowe nauczanie, czy darmowe drogi. Za wszystko płacimy już teraz. Tylko znacznie więcej i znacznie mniej ekonomicznie. Nie możemy nie płacić podatków, chociaż jesteśmy bezdzietni, nie mamy samochodu i nigdzie nie podróżujemy. I tak płacimy na szkoły publiczne – chociaż nie są nam do niczego potrzebne, i na „budowę dróg” – z których ani razu nie skorzystaliśmy. Czyż kapitalizm nie jest w tym względzie o niebo bardziej uczciwy? Gdzie płacimy tylko za to, z czego korzystamy? Nikt nie zmusza nas do płacenia na drogi, z których nie będziemy korzystać. Nikt nie zmusza nas do płacenia na publiczną służbę zdrowia, chociaż i tak leczymy się w prywatnej. Oto cała istota sprawy – płacimy na podstawie wolnej umowy międzyludzkiej! Nikt nie może nas do tego zmuszać. Czy jest wśród czytających ten post jakiś pacyfista? Pewnie niejeden. Nie godzisz się na wojnę w Iraku, czy w Afganistanie. Ale przecież państwo się ciebie nie pyta, czy się godzisz, czy nie. Nie masz wyboru – godzisz się – płacąc podatki, które idą na finansowanie tego przedsięwzięcia. Spójrzmy, co na to pisał Stefan Molyneux: Jeżeli nie złożysz zeznania podatkowego, nie zawloką cię od razu przed niesprawiedliwy sąd i nie rozstrzelają po szybkim stalinowskim procesie. To trochę potrwa. Raczej dostaniesz list – zazwyczaj dosyć uprzejmy – z pytaniem, czy jest jakiś problem. Jeżeli nie odpowiesz na ten list, właściwie nic się nie stanie.Przynajmniej przez pewien czas.Jeżeli po raz kolejny nie złożysz zeznania podatkowego, możesz dostać następny list. Albo i nie. Władze podatkowe czasami zostawiają cię w spokoju przez kilka lat, żeby wzmocnić swoje późniejsze oskarżenie, wskazując na to, że rozmyślnie uchylasz się od płacenia podatków.Jednak w końcu nadejdzie dzień, w którym dostaniesz już nie tak uprzejmy list. W tym liście powiedzą ci, żebyś złożył swoje zeznanie podatkowe albo liczył się z konsekwencjami – te konsekwencje to już na pewno nie będzie kolejny list. Jeżeli nadal nie złożysz zeznania podatkowego, otrzymasz kolejny list, zawierający szczegółowy opis działań, które zostaną przeciw tobie podjęte, jeżeli nie złożysz zeznania bezzwłocznie. Jeżeli wciąż będziesz postępował podobnie jak wcześniej, dostaniesz następny list – zdecydowanie nie-uprzejmy – z datą rozprawy sądowej i spisem kar, które zostaną ci wymierzone, jeśli zostaniesz uznany winnym uchylania się od podatków. Na początku będą to głównie kary finansowe – zaległe podatki, grzywny itd. Jeżeli stawisz się przed sądem, uznają cię za winnego i nałożą wysokie kary finansowe. Jeżeli ich nie zapłacisz albo w ogóle nie pojawisz się w sądzie – wcześniej czy później przyjdzie po ciebie policja, żeby cię aresztować.Kiedy policja przyjdzie, żeby cię aresztować, będziesz się mocno obawiał działania w samoobronie, mimo że działania policji to po prostu bezprawne najście na dom. Kiedy funkcjonariusze wyłamią drzwi wejściowe, a ty wyciągniesz pistolet, żeby się bronić, z dużym prawdopodobieństwem zostaniesz zastrzelony. Nawet jeśli nie zostaniesz zastrzelony, twój pobyt w więzieniu znacznie się przedłuży, bo nie tylko uchylałeś się od płacenia podatków, ale także groziłeś policjantom.Jeżeli spróbujesz uciec z policyjnego aresztu – albo (później) z więzienia – z dużym prawdopodobieństwem zostaniesz zastrzelony, a z pewnością dostaniesz surową karę. Jeżeli po zakończeniu odbywania kary wciąż będziesz powstrzymywał się od płacenia podatków, prawdopodobnie spędzisz resztę swojego życia w więzieniu. (Nie musimy wchodzić w okropne szczegóły tego, co dzieje się w więzieniu – powiedzmy tylko tyle: po spędzeniu tam pierwszej nocy możesz spojrzeć świeżym okiem na sądowe ofiary „wojny z terroryzmem”.). Nie jesteś więc wolny – jesteś niewolnikiem publicznym. Pisał o tym Hans Herman Hoppe i wielu, wielu innych. Gdzie jest ta twoja wolność? Nie ma. Należysz do państwa i od niego jesteś uzależniony. To ono ci pozwala żyć. To ty się zgadzasz na ten stan – swoją subordynacją, konformizmem.

Ja się nie zgadzam – dlatego o tym piszę.

Filip Paszko

29 sierpnia 2007 r.

***

Tekst został wcześniej opublikowany w blogu Ostry, k…a, jak brzytwa

Autor tekstu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa

One thought on “Filip Paszko “O Własności”

  1. „Nikt ci nie zabroni posiadania broni (empirycznie dowiedzione jest, że w krajach, gdzie posiadanie broni bez zezwoleń jest zgodne z prawem – gdzie żadne zezwolenia nie są potrzebne, tam przestępczość jest znacznie niższa). ”

    Tu bym powątpiewał.
    W USA jest przestępczość jak cholera.
    Może to kwestia tradycji?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *