Nie mam zamiaru angażować się w kampanię wyborczą. Nie mam również zamiaru analizować, która partia jest bardziej wolnościowa, a która mniej. Nic mnie nie obchodzi, kto, z jakiej partii i z jakiego miejsca startuje do sejmu. Nic mnie nie obchodzi, czy pójdziecie głosować, czy nie. Swoją decyzję już podjąłem i niech was nie interesuje, co to za decyzja. Chciałbym natomiast zastanowić się, w jaki sposób można przekonać ludzi do walki o wolność, własność i sprawiedliwość. Zastrzegam, że używam tego hasła jako anarchokapitalista, a nie jako KoLiber. Nurtuje mnie pytanie, czy, a jeśli tak, to w jaki sposób, przekonać ludzi do anarchokapitalizmu (w zasadzie szerzej – libertarianizmu)?
Raczej nie ma sensu tłumaczyć ludziom, w jaki sposób wolny rynek wpływa na poprawę życia społecznego – temat ten jest zbyt szeroki, co szybko doprowadzi do sytuacji, gdzie zamiast wątku głównego, trzeba będzie tłumaczyć każdą składową kapitalizmu.
Nie bardzo też wyobrażam sobie, jak moglibyśmy tłumaczyc ludziom brak państwowej policji, nauczania, sądów, czy pisanego prawa. Zbyt mała grupa ludzi jest w stanie „mysleć abstrakcyjnie”. Z całym szacunkiem – nie chcę w ten sposób nikogo obrazić, warto jednak zadać sobie samemu pytanie: „jak wygląda państwo bez państwa?”. Pytanie wydawać by się mogło sprzeczne, jednak poza łatką paradoksu kryje się głęboki problem, na który mało kto jest w stanie odpowiedzieć. Bo ilu z was jest w stanie odpowiedzieć na takie pytanie? Fakt, każdy – może powiedzieć, że to chaos, że bezprawie i – o zgrozo! – anarchia. Oczywiście w pejoratywnym sensie tego słowa, ale któż zna prawidłowe? Kogóż to interesuje?
Wróćmy jednak do tytułowego pytania. Nie wydaje mi się, byśmy mogli też przekonać ludzi do katalaksji (uogólniając już), mówiąc o wolności słowa. Neonazista będzie mógł sobie żyć obok Żyda i wołać o tym, że Hitler był genialny. Zresztą – ludzi już raczej przerazi sam fakt, że neonazista bedzie mógł sobie wołać o nienawiść rasową.
Nie przekona też ludzi stwierdzenie, że każdy będzie mógł robić prawktycznie wszystko i nie będzie musiał pytać o nic państwa. Od razu bowiem pojawi się pytanie, co z biednymi, co z bezrobotnymi, którzy żyją na koszt państwa. I znowu pojawi się problem złożoności. Ileż godzin trzeba tłumaczyć, by przekonać ludzi, że katalaksja znacznie skuteczniej walczy z biedą i ubóstwem, niż jakikolwiek program państwowy.
W takim razie w jaki sposób przekonać ludzi do ładu naturalnego? Można mówić ludziom, że nie bedzie podatków – tylko delikatnie, żeby nie musieć nastepnie tłumaczyć wszystkiego innego. Można tłumaczyć, że nie będzie hordy biurokratów i setek opłat. Ale problem złożoności nie znika. Mozna wyjasniać, w jaki sposób własność prywatna jest lepsza nad własnością publiczną. Można mówić, jak bardzo stanieją świadczone produkty i usługi, albo jak dobre powstaną drogi (jednak wiąże się to ze znacznie dłuższym wykładem na temat budowy dróg, VATów, akcyz i wielu, wielu innych). Można też opowiedzieć ludziom bajkę:
Dawno, dawno temu żyli sobie ludzie. Można by powiedzieć, że nie mieli żadnych problemów. Może poza jednym. W tym miejscu, gdzie postanowili sobie żyć, grasował gang. Gang był – wydawać by się mogło – wszechwiedzący i wszechmogący. Wszystkich kontrolował, żądał opłat „za ochronę”, był to najzwyklejszy haradż. Zabierał w ten sposób blisko połowę ludzkich zarobków. Mało tego, domagał się też opłat za produkty, które były sprzedawane. Od każdego produktu chciał pobierać ponad 20% jego ceny. Szybko okazało się, że doprowadziło to do wzrostu cen o 1/5. W efekcie tego, ludzie byli coraz biedniejsi. Ludzi nie stać było na dobry szpital, czy szkołę dla dziecka. Gang to wykorzystywał i sam postanowił zbudować szkoły. Z zabieranych ludziom pieniędzy wybudował budynki i zatrudnił ludz. Oczywiście nie wszystkich, którzy się nadawali. Po takiej indoktrynacji, kolejni ludzie wpadaliby w pułapkę gangu. Chodziło o to, żeby uczyć dzieci, że gang jest dobry. Że gdyby nie gang, to wszyscy by się nawzajem bili. Że bez gangu niemożliwy jest pokój i spokój. Gang oczywiście oferował swoje usługi sedziego w sporach między swoimi niewolnikami. Zawsze jednak, gdy dochodziło do sporu między gangiem, a zwykłym człowiekiem, gang zwyciężał. Mało tego – gangu, jako takiego, jako terrorysty okradającego ludzi, nie mozna było zaskarżyć. Gang zakładał też szpitale – przecież, gdyby ludzie ginęli, nie byłoby z kogo ściągać haradż. Sęk jednak w tym, że te szpitale należące do gangu, nie były zbyt wysokiego poziomu. Gang przecież oszczędzał na czym się tylko da. Może poza poborcami, którzy chodzili po ludziach i im zabierali część zarobków. Najgorsze jednak było to, że nie dało się uciec od gangu. Co prawda gang pozwalał na przeprowadzkę poza zakres swojego działania, jednak tam działał kolejny gang – niewiele różniący się od tego. Czemu gang pozwalał na takie prezprowadzki? To proste, gangi były ze sobą w zmowie i nawzajem sobie pomagały. Gang zabraniał posiadania broni, bo można by jej użyć przeciwko „obrońcom”. Nie można też było zerwać współpracy z gangiem i przestać płacić mu haradż. Gdyby ktoś chciał tak zrobić – najpierw czekałby go procez w gangsterskim sadzie, później pobyt w gangsterskim więzieniu, gdzie po pierwszej nocy poczułby, jak bardzo nieposłuszeństwo może boleć. Poza tym, gang zabrałby mu majątek. Nawet po wyjściu z więzienia nie dałoby się odrzucić władzy gangu nad sobą. Ponowna chęć „zerwania wzspółpracy” mogła by grozić w najlepszym razie ponownym pobytem w więzieniu, a najczęściej – śmierć.
Koniec.
Kto nie uwaza, że ten gang powinien zostać obalony?
Kto wie, o jakim gangu mowa?
Filip Paszko
11 pazdziernika 2007 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Ostry, k…a, jak brzytwa
Autor artykułu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa