Badania mówią, że 30% Polaków nie wie, czym jest inflacja. Możemy więc zakładać, że 70% Polaków to wie. Gdyby jednak spróbować ich o to spytać… Zaczynają się schody. Cóż bowiem jest inflacja? Powszechnie uważa się, że jest to wzrost cen. Wszystkim, którzy tak uważają, gratuluję. Należycie do 30% Polaków (przynajmniej teoretycznie – głowę dam, że jest was ponad 80%). Inflacja NIE JEST wzrostem cen. Wzrost cen jest tylko SKUTKIEM. Inflacja bowiem jest wzrostem podaży pieniądza, czyli – mówiąc wprost – dodrukiem bilonu. Ważne jest, by dodać w tym momencie, że dodruk ten jest niezależny od wzrostu produkcji, czy konsumpcji. Jest to po prostu nienaturalny dodruk pieniądza. Mógłbym dodać, że pieniądza bez pokrycia, ale obecnie pieniądze i tak nie mają żadnego pokrycia i są coś warte tylko na słowo honoru. To znaczy – owszem, 10 złotych jest warte tyle, ile za nie jesteśmy w stanie kupić. Dlaczego jednak powszechnie używa się tego pieniądza? Nie ma on pokrycia w złocie, ani srebrze. Używa się go, ponieważ tak chce rząd. Ale to tak w formie dygresji, nie będę się wgłębiał w historię pieniądza, ani standardu złota, jak ktoś chce, to może zajrzeć tutaj, albo tutaj. Gdy tych kilka faktów stanie się jesne, dochodzimy do wniosku, że inflacja nie tyle powoduje wzrost cen, co raczej osłabia siłę nabywczą pieniądza.
By dobrze to zobrazować, przyjmijmy, że walutą jest moneta o wartości 1/700 uncji złota (czyli stopiona z 1/700 uncji). (Będzie to ok. 3 złotych, o ile się nie mylę). Możemy za nie kupić 2 kilogramy ziemniaków. Gdy jednak rząd zdecyduje się dobić troszkę monet bez pokrycia (ew. z mniejszym stężeniem złota), nagle okaże się, że jedna moneta nie starcza już na 2 kilo ziemniaków. Pejoratywnie możemy powiedzieć, że ich cena wzrosła i teraz możemy za jedną monetę kupić 1 kilogram. [Jak widać, rząd postanowił wybić monety, nie używając złota, a innych stopów. Okazuje się, że by kupić 2 kilo ziemniaków, musimy wydać 2 monety.] Nie oznacza to jednak, że ziemniaki zdrożały. 2 kilogramy ziemniaków dalej są warte 1/700 uncji złota – ale mniej warte są monety. Teraz to dwie monety mają wagę 1/700 uncji. Spadła ich siła nabywcza. TO JEST INFLACJA drodzy czytelnicy.
Wszystko to piszę dlatego, że ostatnio coraz więcej słyszy się o rosnącej presji inflacyjnej. Na jakimś portalu przeczytałem nawet, że wzrost płac doprowadzi do inflacji. I to mówią ekonomiści. Przypomnijmy więc, że nflacja to dodruk pieniądza (i starczy; takie uproszczenie jest w sam raz na ten wywód). Pytanie kluczowe, jakie można postawić: w jaki sposób wzrost płac powoduje inflację? Nijak nie powoduje. Ale to nie zmienia faktu, że powszechnie używa się takiego straszaka.
Wyobraźmy sobie więc taką sytuację: Pracodawca zatrudnia 10 pracowników, każdemu płacąc 10 złotych. W sumie wydaje 100 złotych na pensje dla pracowników. Produkuje coś-dziwnego-niewazne-co . Sprzedaje tego 13 sztuk po 10 złotych od każdej. Zysk ma więc na poziomie 130 złotych. 130-100=30 złotych. Taki jest zysk pracodawcy. (wybaczcie, że aż tak to upraszczam, ale nie chce mi się wypisywać wszystkich wydatków).
Po jakimś czasie pracownicy zaczynają domagać się podwyżki o 10%. Zarabialiby wtedy 11 złotych, a w sumie – 110. Rośnie koszt wytworzenia tego coś-dziwnego-nieważne-co, co powoduje wzrost jego ceny również o 10%. Teraz kosztuje to 11 złotych. (pytanie za sto punktów: gdzie jest ta inflacja???). Wydawać by się mogło, że zysk bedzie o 10% większy (133), a w konsekwencji pracodawca bedzie zarabiał 23 złote. Nie ma jednak co na to liczyć – wraz ze wzrostm ceny, spadnie popyt na te usługę. Załóżmy, że jedna osoba zrezygnuje z kupna. W takiej sytuacji zysk spadnie o 11 złotych: do 122 złotych. Pracownicy w sumie dostaną z tego 110, co oznacza, że pracodawca zarobi tylko 12 złotych. (Ch** wart biznes, ale zostawmy to). Nadal suma pieniędzy w obiegu się nie zmniejszyła. Ponowię więc pytanie: GDZIE JEST INFLACJA??? Nie ma? Ale jak to, przecież, jak powszechnie się uważa – wzrost cen MUSI w konsekwencji spowodować inflację.
Sytuacja analogiczna: Pracownicy zarabiają 100 złotych, domagają się 10% podwyżki. Pracodawca postanawia zwolnic jednego pracownika, a reszcie podnieść pensję o 10%. 130-99 [9 pracowników zarabia po 11 zł.] =31. Pracodawca, jak widać mógł podnieść płacę pracownikom, (GDZIE TA INFLACJA???) a przy okazji zaoszczędzić. Jeden pracownik poszedł w odstawkę. Zdarza się, nikt im nie kazał domagać się podwyżki. Pracodawca postanawia więc troszkę pooszczędzać i za zaoszczędzone pieniądze kupić maszynę, która usprawni produkcję. Teraz może on wytworzyć 15 coś-dziwnego-niewazne-co i taniej je sprzedawać: po 9 złotych. Wraz ze spadkiem ceny, wzrośnie popyt na daną usługę, w związku z czym pracodawca sprzeda wszystkie 15 rzeczy. Zyski wyniosą więc 145 zł. 99 złotych zapłaci pracownikom, a jemu do ręki pozostanie 46 złotych.
Pracownicy znowu domagają się podwyżki, widząc, że zyski firmy rosną. Pracodawca postanawia więc podnieść pensję o kolejne 10%. Pracownik zarobi więc 12,1 zł. Wszyscy pracownicy zarobią więc 108.9 złotych. 145 złotych zysku, minus 108.9 wydatków, daje 36.1 złotych dla pracodawcy. Widać, że biznes opłaca się, mimo wzrostu płac. Ponownie pytam: GDZIE TA INFLACJA???
Kolejna sytuacja per analogiam: Pracownicy żądają 10% podwyżki, przy zarobkach indywidualnych, równych 10 złotych. Pracodawca zgadza się, redukując swój zysk z 30, do 20 złotych (zakładamy, że nie podnosi ceny). Widać więc ponownie, że płace wzrosły, ale ŻADNEJ INFLACJI NA HORYZONCIE NIE MA! Co jest o tyle dziwne, że przecież – jak niektórzy próbują udowadniać – wzrost płac w konsekwencji prowadzi do inflacji.
Kończąc już ten przykład, bo nie chce mi się udowadniać, że krowa daje mlego, a nie Johnie Walkera: Warto jednak zauważyć, że:
1. wzrost ceny powoduje spadający popyt
2.
– spadający popyt prowadzi do niższej podaży
– niższy popyt to również większa akumulacja kapitału, która może być:
a) wydana w innych dziedzinach gospodarki, co powoduje wzrost cen (wyższy popyt na dany towar), wzrost produkcji (w odpowiedzi na popyt) i utworzenie nowego punktu równowagi.
b) zainwestowana we własne przedsiębiorstwo
c) pożyczona (mówię tu o REALNYCH instytucjach kredytowych, a nie o tym, co teraz nazywamy „bankiem”). Zaliczę do tego też inwestycję w akcje na giełdzie, czy inne papiery wartościowe.
3. spadający popyt w jednej gałęzi gospodarki może spowodować:
– mniejsze zyski, a w konsekwencji:
a) spadek produkcji,
b) spadek zatrudnienia,
c) nierentowność i bankructwo (likwidację).
Ktoś mi zwrócił uwagę, że niekoniecznie spadek ceny spowoduje wzrost popytu, a jej wzrost – spadek popytu. Owszem, jednak taki model zastosowałem dla uproszczenia. Jednak nijak ma się to do inflacji. Można też stwierdzić, że pracodawca postanowi zaoszczędzić nie po to, by unowocześnić firmę, a po to, by wydac to na bierzącą konsumpcję. Może? Może – ale dalej inflacji ani widu, ani słychu. Jednen znajomy, socjalista do potęgi – w mojej skali – zwrócił mi uwagę, że występuje coś takiego, jak efekt snoba, więc cały mój wywód nadaje się na papier do… łazienki. Wyjaśnijmy więc, że efekt snoba jest na tyle subiektywny, że ciężko odnosić go do ZASADY. Mało tego – nie odnosi się on do wzrostu ceny, a do WYSOKIEJ ceny. Ujmując to prościej: człowiek nie zacznie kupować 2 razy więcej 2 razy droższych ziemniaków, żeby pokazać, jaki to on jest snob. Człowiek woli kupić butelkę Porto z 1900 roku, albo garnitur Armaniego za 8 tys. euro. Wtedy może mówić o sobie snob.
Filip Paszko
8 listopad 2007 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Ostry, k…a, jak brzytwa
Autor artykułu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa
Inflacja to wzrost cen lub spadek siły nabywczej pieniądza. To o czym piszesz to przyczyny inflacji. Wzrost płac jest zarówno objawem, jak i przyczyną inflacji, jego tłumienie powoduje spadek inflacji, chociaż korzystniejszym dla gospodarki byłoby nie wywoływanie jej przez zwiększanie ilości pieniędzy w obiegu.
Filip – jak widzisz na przykładzie ConrPL – niektórzy mimo wszelkich dowodów będą ciągle pewni, że krowa daje Johhnego Walkera a niektórzy nawet ze Porto rocznik 1900…
Takich nie ma co przekonywać – oni po prostu wiedzą swoje…
Czy ja pisałem coś o efekcie Veblena? Nie zgadzam się z błędnym podejściem uzasadniającym w ten sposób brak spadku popytu przy podwyżce cen w ogólnym przypadku.
Zwróciłem po prostu uwagę na to jak jest zdefiniowana inflacja (poprzez spadek siły nabywczej pieniądza/wzrost cen, niezależnie od przyczyn tego zjawiska, gdyby ceny wzrosły w skutek klęski żywiołowej niszczącej znaczna część dóbr, również nazywalibyśmy to inflacją). I na to że tłumienie wzrostu pensji powoduje rzeczywiście jej spadek. Bynajmniej nie ze względu na brak spadku popytu na dobra luksusowe wskutek wzrostu ich cen.
Gdy dana firma wytwarza dobra X i podnosi pensje swoim pracownikom, jednocześnie podnosząc cenę swojego dobra, popyt na to dobro spada. Jednocześnie jednak z automatu występuje pewna niewielka inflacja, ponieważ za pieniądz można kupić mniej dóbr X. Rośnie również popyt na 1000001 innych dóbr będących w obrocie, co powoduje że inne firmy mogą również nieco podnieść ceny przy zachowaniu tej samej sprzedaży. Jeżeli wszystkie firmy zachowają się tak samo, wystąpi spadek siły nabywczej pieniądza.
Inflacja wynika z ilości pieniędzy będących w obiegu, jeżeli zmusi się ludzi do tworzenia w nich rezerw i wydawania mniejszej ich ilości inflacja spadnie. Gdyby dodrukować 10x tyle pieniędzy ile jest teraz w obiegu i przechowywać je w skarbcu NBP, to niewygenerowałoby to żadnej inflacji. Podobnie, gdyby przekonać do trzymania naszych pieniędzy w skarbcu jakiś bank centralny innego kraju (z tą różnicą, że wtedy można by je wydać, a skutki tego poniesie się dopiero w momencie rozwiązania rezerwy w naszej walucie, Stany mają teraz problem z takimi odroczonymi skutkami z Chinami).
Zgadzam się, że próby bezpośredniego obniżania pensji nie są efektywną metodą obniżania inflacji, należy ograniczać ilość pieniędzy w obiegu nie wstrzykując ich w gospodarkę w różny sposób, wzrost pensji w stosunku do wydajności stanowi jednak ważną wskazówkę, że inflacja nastąpi, „przegięło się” i trzeba sie opamiętać z dalszym dodrukiem.
Jednym słowem uważasz, że móżliwa jest zarówno inflacja, jak i deflacja równocześnie.. Jak bowiem nazwać zjawisko, że rosną ceny mieszkań (iflacja?) ze spadkiem cen ziemniaków dajmy na to (deflacja?). Pojebało ci się coś…
Filip Paszko.
Inflację liczy się dla określonego koszyka dóbr (zazwyczaj stosuje się http://pl.wikipedia.org/wiki/CPI). Może być tak, że zależnie od przyjętego sposobu pomiaru otrzyma się różną inflację, lub nawet deflację. Za angielską Wikipedią, inflacja to: „Inflation is defined as a sustained increase in general price levels over a period of time”. Taka jest po prostu jej definicja, jeżeli chcesz utworzyć nowe słowo określające wzrost ilości pieniędzy w obiegu, lub łącznej ilości pieniędzy, masz do tego prawo, ale w artykule wyraźnie atakujesz wszystkich, którzy używają słowa inflacja w poprawnym znaczeniu.
Żeby była jasność: Nie popieram dodruku pieniędzy bez pokrycia, nie oznacza to jednak, że przyjmę błędne uzasadnienie nawet słusznego postępowania. Popieram też większość Twoich poglądów, ale mimo wszystko, gdy się z czymś nie zgadzam będę protestował;)
Pozdrawiam
ConrPL
to ja was pogodze:>
Inflacja jakby jej nie definiować jest uważana za przyczynę jakis tam rzeczy na rynku.
Co ciekawsze inflacja kojarzy sie wszystkim w sposób negatywny (poza ekonomistami mainstreamowymi którzy uważają niewielka inflacje za rzecz zbawienna dla rynku).
W każdym razie jezeli ktoś używa pojęcia inflacji w stosunku do wzrostu cen i przy tym uważa to za przyczynę wzrostu cen (no bo takie masło maslane wynika z twierdzeń jakie nam sie wpaja – inflaca jest wzrostem cen a to jest przyczyna wzrostu cen) to jest delikatnie mówiąc w błędzie.
Jeżeli rozważamy jakies zjawisko musimy znać jego przyczyny i skutki. Jezeli nazywasz inflacje wzrostem cen to nie możesz mówić jednocześnie że za wzrost cen jest winna inflacja.
Dlatego w takiej nomenklaturze definicja która określa inflacej jako wzrost cen w czasie 9czy tez spadek siły nabywczej – co jest też czyms nieco innym) jest błędem – inflacja jest mechanizmem, przyczyną a nie skutkiem.
Przyczyną jest zwykłe zwiekszenie podaży pieniądza na rynku.
I widzisz CornPL tu popadamy w jakis kompletny metlik.
Jeżeli tak definiujesz inflacje to przyczyna inflacji może byc jakikolwiek ruch na rynku.
Dlatego tu nawet nie o to chodzi o to aby trzymać się jakiś definicji – ja tam jestem gotów pójść na komprowis i przyjąć że inflacja jest wzrost cen. Ale przyczyną tego nie jest nic innego jak zwiększenie podaży.
Ktoś może powiedzieć oki ale to może być tylko jedna przyczyna – przecież spadek siły nabywczej też może być przyczyną. Tylko zobacz spadek siły nabywczej może mieć rózne przyczyny albo zwiekszoną podaż pieniądza albo np kataklizm. I możemy tak sie krecic w kółko co z czego wynika.
Ale prawda jest taka że wzrost cen na wolnym rynku o standardzie np. złota jest tylko efektem ruchów w podaży i popycie na poszczególne produkty. I tego ni jak nie możesz nazwac inflacją bo choć zmieniają się ceny, zmienia się siła nabywcza pieniądza to nie jest to stały wzrost cen, i stały spadek siły nabywczej.
Generalnie bom chyba zakręcił jak ruski korkociąg – inflacja jeżeli definiujesz tym słowem skutek może być wzrost cen. Ale jeżeli chcesz zdefiniowwać inflacje jako przyczynę to możesz ją określać tylko jako zwiekszenie podaży pieniądza. I o to chodzi żeby nie mylic przyczyn ze skutkami, a nie o to jaką definicje sobie jakiegos słowa przyjmiemy.
Albo jeszcze inaczej:
jeżeli mamy jakis mechanizm rynkowy to jest on wynikiem jakis działań. Dlatego definiując mechanizm nie możemy mówic tylko o skutkach jego działania, ale własnie przede wszystkim o tym jakie są przyczyny, z czego wynika takie a nie inne działnie.
W przypadku inflacji mam wrażenie jakby na siłe ktos chciał ten mechanizm ukryć tworząc właśnie taka definicje. Inflacja jest mechanizmem i nie wystarczy do jej opisu podanie skutków działania tego mechanizmu.
Po prostu – inflacja jest zwiekszeniem podaży pieniądza czego skutkiem jest zmniejszenie podaży pieniądza i wzrost cen. (a te skutki moga być równiez powodowane przez inne mechanizmy czemu nie przecze).
Mam nadzieje ze tak klarowniej:>
Z większością się zgodzę, ale dorzucę swoje trzy grosze.
Na własny użytek definiuję inflację jako tempo spadku siły nabywczej pieniądza (podobnie jak przyśpieszenie byłoby tempem wzrostu prędkości), wtedy większość wypowiedzi dotyczących inflacji ma sens.
Przyjmuje się, że wzrost cen to inflacja, niezależnie od przyczyny i tak stwierdzi prawie każdy opisując to zjawisko. To o czym piszesz bardziej pasuje do http://pl.wikipedia.org/wiki/Inflacja_pieni%C4%99%C5%BCna
Pisałeś, że występują różnice między spadkiem siły nabywczej pieniądza, a wzrostem cen, możesz to rozwinąć?
Wydaje mi się, że większość Polaków na prawdę rozumie co to jest inflacja. Nie rozumie co najwyżej z czego ona wynika. Należy walczyć z propagandą, która przedstawia szlachetne państwo, jako chroniące nas przed jeszcze jednym kataklizmem (uważam, że w pewnej sytuacji państwo, jako czerpiące zyski z dodruku pieniądza proporcjonalnego do wzrostu produkcji, podobnie jak prywatny właściciel jakiejś waluty, mogłoby walczyć z inflacją, np. po katakliźmie np. wprowadzając możliwość wymiany danej waluty na zmagazynowane towary, inne waluty, czy złoto, po gwarantowanych cenach, tak się jednak nie dzieje). Albo złych kapitalistów, którzy chcą walczyć z naturalnie przecież występującą inflacją wprowadzając bezrobocie. Można to robić tłumacząc tak jak to zrobiłeś w komentarzach, nie robiłbym tego jednak zmieniając definicję pojęć i twierdząc, że wszyscy pozostali są w błędzie, bo to zmniejsza wiarygodność. Kiedyś robiono badania i większą skuteczność w przekonywaniu miał bardziej wyważony film antytoniowy.
po pierwsze śmiechu warte, że o ekonomii próbuje uczyć człowiek, który uważa, żę 130*110% =133 (jak coś napiszesz to weź to potem na spokojnie przelicz, żeby się nie ośmieszać) a po drugie, dowiedz się najpierw jak się mierzy inflację zanim napiszesz taki artykuł, bo pomimo twoich usilnych dowodów wzrost ceny tego czegoś co produkowano spowodował wzrost inflacji (oczywiście zakładając, że „coś” znalazło się w składzie 2 tysięcy rzeczy badanych przez GUS).
Pozdrawiam
widzę, że pan Servano czepia się szczegółów dość mało istotnych dla sensu wywodu.
Nie mam też pojęcia, co ma do tego liczenie inflacji przez NBP (dodajmy, że liczonych jest kilka różnych „typów” inflacji). Chyba wyraźnie na wstępie zaznaczyłem, że nie uznaję za słuszną mainstreamową definicję tejże?
A jesli pracodawca da swojej załodze 20% powyżki … a pieniądze te dostanie od rzadu, rzadu ktory je sobie wydrukowal i mu podarowal. To cena produktu pozostanie ta sama. Pracownicy zarabiajac wiecej beda kupować wiecej.
Jesli kazdy emeryt w naszym kraju dostał by 100zł podwyzki a pieniadze to poprostu bysmy dodrukowali to czy spowodowalo by to inflacje ? A jesli tak to dlaczego? …
Dziwna dla mnie jest ta kreacja pieniadza.