Temat płacy minimalnej powraca z cykliczną regularnością co jakieś 2, 3 miesiące. Mamy tymczasem kampanię wyborczą, można więc założyć, że i tym razem nie unikniemy tego tematu. Oczywiście, jak tylko skończymy wołać między sobą w stylu „Ja mam więcej dzieci, niż pan elektoratu” – „To pan jest jak Abraham!”. Gawiedź śmiechem może ryknąć, natomiast czy to jest warte rozważań, nie jestem pewien. Płaca minimalna natomiast jest tego warta – choćby ze względu na na liczne kłamstwa i półprawdy.
Zanim jednak dojdziemy do meritum, powiedzmy czym tak naprawdę jest płaca. Wydaje się, że banał. Przecież każdy wie, że płaca, inaczej pensja, wynagrodzenie, jest ustaloną zapłatą, za wykonaną pracę. Odpowiedź to jednak niezbyt precyzyjna: gdy zrobię sobie krzesło, to czy mam sobie za to zapłacić? Oczywiście – mógłbym, tylko, czy jest to sens? Ktoś może powiedzieć, że to krzesło jest naszym wynagrodzeniem. Możemy logicznie dojść więc do wniosku, że sami sobie płacimy za wykonanie pewnej pracy. Znowu pada pytanie o sens. Uściślając – pensja jest wynagrodzeniem, płaconym pracownikowi przez pracodawcę, za wykonanie określonej pracy. Warto jeszcze zatrzymać się przy określeniu pracodawcy, pracobiorcy (pracownika) i pracy. De facto, osoba, która zatrudnia pracownika nie jest pracodawcą, a pracobiorcą – ona bierze (kupuje) pracę, wykonywaną przez pracownika. Pracownik otrzymuje tylko miejsce pracy (i oczywiście wynagrodzenie). Złe pojmowanie tych określeń prowadzi w konsekwencji do nieporozumień i przekłamań związanych z płacą minimalną. Dobra, wyjaśniliśmy już w miarę konkretnie główne aspekty płacy, możemy więc przejść do tematu.
Płaca minimalna jest zjawiskiem stosunkowo świerzym – przed XX wiekiem w rzadko którym kraju była obecna. Dopiero moda na Keynesa i Friedmana wprowadziła pojęcie płacy minimalnej do powszechnego użytku. Postaram się jednak skupić się na teraźniejszości. Płaca minimalna – jako najniższe prawnie zagwarantowane przez panstwo wynagrodzenie – ma praktycznie same wady. Przede wszystkim jest wielce demoralizująca: Gdy nie ma ustalonej płacy minimalnej, a człowiek zarabia psie pieniądze, zacznie się zastanawiać „dlaczego?”. Może dlatego, że nie ma wysokich kwalfikacji? Może więc je podnieść i liczyć na wzrost pensji (wraz ze wzrostem kwalfikacji, wzrasta jego konkurencyjność na rynku pracy, co w konsekwencji doprowadzi do wzrostu jego wynagrodzenia). Może winą za niską płacę, jest słaba efektywność pracownika (co musi spowodować, do większego zaangażowania pracownika w nadziei na lepszą pracę i awans). Przyznam się, że ten system uważam za najnormalniejszy, najbardziej efektywny i pożądany. Brak jakiejkolwiek regulacji powoduje do stałego wzrostu konkurencji nie tylko na poziomie pracowników w jednym przedsiębiorstwie, ale do wzrostu konurencyjności o poziomie globalnym. Niestety płaca minimalna jest ustalona przez państwo (o ile się nie mylę 927 złotych), co powoduje, że pracownik bez kwalfikacji albo nie zostanie zatrudniony (bo jego wiedza i efektywność nie przyniosą zysków, jakie powinien, przy takiej płacy minimalnej), albo – jak znajdzie pracę – nie będzie się do niej przykładał (bo i po co, skoro mniejszej stawki dostać nie może). Jedynym strachem jest utrata pracy i bezrobocie, jednak zasiłek dla bezrobotnych wynosi 540 złotych. Warto się zastanowić, czy opłaca się pracować za 930 złotych miesięcznie, czy nie lepiej nie robić nic i dostawać 540 złotych. Albo jeszcze lepiej – dostawać zasiłek i pracować „na czarno”, co się w naszym kraju dzieje.
Inna wada odgórnie ustalonej płacy minimalnej uderza w małych i średnich przedsiębiorców, którzy chętnie rozwinęliby swój biznes i zatrudnili dodatkowych pracowników, jednak nie stać ich na to. Logiczne jest bowiem, że gdy firma stawia na rozwój i poszerza swój target group , musi zainwestować w firmę, a dopiero w następnej kolejności w pracowników. Nierzadko zdarza się, że firmy już nie stać na płacenie aż tyle pracownikom. Słyszę już śmiech, gdy piszę o 930 zł. „aż”. Już więc wyjaśniam. Załóżmy, że firma może dać pracownikowi 4000 tys., ale łącznie z podatkiem i składkami. Obliczmy więc, ile pracownik dostanie „na rękę”. Najpierw trzeba odliczyć skladki ZUSowskie, płacone przez przedsiębiorcę, co wynosi 683.53 zł. Płaca brutto wynosi więc 3316.47 zł. Od tego należy odjąć ZUS płacony przez pracownika (620.51 zł.), ubezpieczenie zdrowotne (242.64 zł.) i zaliczkę na poczet podatku dochodowego (235 zł.). Po wykonaniu wszystkich tych działań wychodzi nam, że pracownik, którego praca jest warta 4000 tys. złotych (a przynajmniej na tyle wycenia ją przedsiębiorca), dostanie raptem 2218.32 złotych. Łatwo obliczyć, że 80% jego wynagrodzenia netto jest przywłaszczane przez państwo. Analogicznie rozumując, okazuje się, że pracownik, który ma dostać 930 złotych, powinien dostać 1600 złotych. Państwo okrada pracownika, jednocześnie łaskawie dając mu gwarantowaną płacę minimalną. Oto cała logika ustawodawstwa państwa w sferze negocjacji pracowników z przedsiębiorcami.
Na koniec zostawiłem kilka argumentów z dziedziny zdrowego rozsądku. Słychać często Endriu Leppera, jak nawołuje do podniesienia płacy minimalnej do 50% średniego wynagrodzenia. Zastosujmy więc żelazną logikę (nie na liczbach, a na symbolach). Biorąc pod uwagę, że średnie wynagrodzenie wynosi ok. 2500, a płaca minimalna 930, stanowi ona 37% średniej płacy. Załóżmy więc:
x – płaca minimalna
y – średnie wynagrodzenie
x = 0.37y
Ale my chcemy, żeby „x = 0.5y”. Oznacza to, że:
y = 100
x = 37, więc
100x = 37y. Dążymy do stanu „100x = 50y”. Czy jednak możliwe jest doprowadzenie do wzrostu płacy minimalnej, przy zachowaniu niezmiennej średniej płacy? Nie – gdyż płaca minimalna NALEŻY do średniego wynagrodzenia. Zakładając, że płaca minimalna ma wzrosnąć o 33%, to czy możliwe jest, by:
y = 100
1,33x = 50?
Nie. Doprowadzi to do stanu:
1.12y = 100
1,33x = 50
Logika jest najlepszym sposobem na socjalistów: oto bowiem okazuje się, że wzrost płacy minimalnej powoduje wzrost średniego wynagrodzenia. Gonimy króliczka? Możemy gonić do końca świata, ale króliczek i tak nam będzie uciekał.
I ostatni argument – bez rozpisywania się, a pod rozwagę. Jak się bowiem okazuje, nasi rodzimi „liberałowie” również nie mają nic przeciwko płacy minimalnej. Nie tak dawno temu zaistniał w mediach pomysł, by ustalić płacę minimalną na poziomie 600 euro (w Polsce obecnie ok. 246). Nasi rodzimi „liberałowie” wołali wtedy, że to niemożliwe, że przecież zupełnie inne są koszty życia we Francji i w Polsce. Niby logiczne. Jednak nie słyszymy takiego biadolenia w odniesieniu do płacy minimalnej w Polsce. Oto bowiem w takiej Warszawie ciężko znaleźć pub z piwem za mniej niż 6 złotych, natomiast w takim Jastrzębiu Zdroju, za piwo w pubie zapłacimy max. 3 złote. Ale naszych „liberałów” to już nie razi.
Filip Paszko
22 wrzesien 2007 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Ostry, k…a, jak brzytwa
Autor artykułu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa
Witam,
Panie Filipie, nie rozumiem tego modelu matematycznego. Jeżeli rząd zwiększy płacę minimalną z 37% do 50%, to po prostu nie będzie można zatrudnić pracownika za mniej niż 1250 zł. Ktoś przecież musiał wymyślić raz te 37%, tak teraz może zmienić je na 50%. Tak jak dzisiaj wydaję np. 30% swoich dochodów, a od przyszłego miesiąca zacznę wydawać 50% mimo braku ich wzrostu.Czy aby na pewno automatycznie podniesie to średnią pensję? Jeżeli tak to w jaki sposób?
Rozejrzyj się po miejscu w którym się znajdujesz i poszukaj najbardziej oddalonej ściany, weź rozbiek i przywal baranka możę pomoża, na pewno nie zaszkodzi. Nawet nie chce mi się pisać co myśle na temat tego artykułu, ale czy nie pomyślałeś o tym, że przy Polskim bezrobociu, a tym bardziej przy bezrobociu w poszczególnych częściach krauj, bez pracy minimalnej pracodawcy dawali by mniej niż zapomoga? Gdzie bardzo często ludzie za takie pieniądze tułali by się po Polsce, a firma zarabiałaby niezłe pieniądze. Żegnam