Odkąd tylko 18 kwietnia dowiedzieliśmy się, iż to właśnie Polska z Ukrainą zorganizują Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku, zapanowała ślepa euforia. Szybko jednak przyszło ostudzenie nastrojów i pytanie: czy zdążymy? Tymczasem prawdziwym problemem jest nie to, czy zdążymy, ale czy na tym zarobimy? Mało kto bowiem stawia sobie pytanie, czy oby naprawdę warto się w to bawić?
Wszyscy, od Gazety Wyborczej, aż po Rzeczpospolitą, uznali, że sam fakt organizacji Euro jest sukcesem. Nie chcę polemizować, wszak tyle milionów na lewo musieliśmy dać za ten wybór, że dziwnym byłoby, gdybyśmy przegrali. Swoją drogą – prawdziwie przegrani musieli być Chorwaci, którzy też się wykosztowali, a nie dostali nawet głosu. Zaprawdę wielki to musiał byc szwindel, a jednak bez echa przeszedł. Proszę bowiem mi powiedzieć, jeżeli się mylę – dlaczego, zaraz po ogłoszeniu wyników „wyborów” delegaci chorwaccy krzyknęli „Oszukali nas!”? No, nieważne, nie o tym chciałem.
Każdy dziennikarz, publicysta, czy prezenter (nie mówiąc już o politykach, lobbystach i wielu, wielu innych) zaczął mamić motłoch, jakie to wielkie zyski przyniesie nam to Euro. Że skok cywilizacyjny, że zyski z turystyki, że raozbudowa infrastruktury, że to, że tamto. Doprawdy, ten potok słów może zostać uznany za prawdę objawioną tylko wtedy, kiedy nie zna się podstawowych danych.
Na szczęście kupiłem sobie pierwszy numer magazynu Businessman.pl, a tam artykuł właśnie o organizacji Euro. A tam kilka faktów, liczb, danych i… niezbyt optymistyczny obraz. Przede wszystkim zauważmy, że Portugalczycy na organizacji imprezy zyskali 800 mln euro. Dużo? To teraz pomyślcie, ile musieli wydac na infrastrukturę, która wcale nie była taka rewelacyjna. Ile wydali na rozbudowę stadionów (które, jak przyjrzeć się danym, przynoszą teraz straty, związane z kosztami utrzymania), a ile na hotele i drogi? Rozbudowa szpitali pochłonęła kolejne miliony euro. Oczywiście panstwowe, bo prywatne to się mogą rozwinąć, nie patrząc na Euro i inne bzdury. Optymistycznie załóżmy jednak, że Portugalczycy wyszli na swoje.
Szacuje się, że na Euro w 2008 roku Austriacy i Szwajcarzy zyskają jeszcze więcej. W związku z tym autor artykułu marzycielsko stwierdza, że my również możemy być beneficjentami tego trendu. Chwilę potem zaczyna się wyliczanka. Więc liczmy:
Wydatki na budowę i rozbudowę stadionów, niezbędnych przecież do organizacji imprez, wyniosą ok. 2 miliardów euro (wraz z infrastrukturą treningową etc…). Już w tym momencie wydatki mamy większe, niż przyvhody Portugalii z imprezy. Dodajmy więc, że poziom polskiej piłki jest „troszkę” niższy, niż portugalskiej, czy więc u nas stadiony przyniosą zyski? Komu bedzie miał służyć stadion w Gdańsku? Arce Gdyni? Wow! No to mamy zyski murowane. Bądźmy szczerzy – utrzymanie infrastruktury będzie bardzo kosztowne. I spadnie na nas – podatników. A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Dodajmy jeszcze inwestycje w hotelarstwo, głównie inwestorów prywatnych, ale też samorządów. Optymistycznie dodajmy wiec pół miliarda euro.
Na same drogi ekspresowe (1900 km.) i autostrady (900 km.) przewidziano wydatek rzędu 13 miliardów euro. A to przecież nie wszystkie wydatki na infrastrukturę transportową. Dodajmy jeszcze obwodnice, mosty, ciągi komunikacyjne i rozbudowę infrastruktury miejskiej. Załóżmy więc, że będzie to ok. 17 miliardów euro. Czy to koniec w infrastrukturze transportowej? Nie! Przecież trzeba rozbudowac kolej i porty lotnicze. Jak podaje Businessman.pl, do remontu przeznaczonych musi byc około 2000 kilometrów torów. Zmodernizować trzeba dworce i – co oczywiste – transport miejski. Rozbudować trzeba międzynarodowe lotniska, szczególnie w miastach, gdzie przewidziana jest organizacja meczów. Kraków, Katowice, Poznań, Wrocław, Warszawa. Ile to może kosztować? Miliardy. A dodajmy jeszcze, że w Babich Dołach (k. Gdyni) ma powstac zupełnie nowy port lotniczy. Wszystko to będzie kosztować ok. 35 miliardów euro (jak wyliczył rządowy Program Operadyjny Infrastruktura i Środowisko, wyniesie to 33,8 mld. euro; wiemy jednak co sądzić o rządowych wyliczeniach – zawsze aż nadto optymistycznych).
Załóżmy teraz, że to wszyskie koszty (co jest ogromnym uproszczeniem i pominięciem wielu wydatków – np. remonty dróg równoległych do płatnych). Możemy więc podliczyć wydatki. Wyszło nam 54,5 miliardów euro. Cóż to jest, przy zyskach Portugalii? Możemy mieć nadzieję, że część z tych wydatków pokryje Unia (do której notabene dokładamy, ale to temat na inny artykuł). Policzmy więc zyski. Na pewno coś nam skapnie ze sprzedaży praw do transmisji i tym podobne. Zysk jednak musimy podzielić na dwa państwa. Zakładając więc, że trend wzrostowy się utrzyma, dostaniemy 1 miliard. Wpływy z turystyki: Przed decyzją UEFA, Ministerstwo Gospodarki szacowało, że w 2012 roku odwiedzi nas ok. 21,5 milionów turystów (GOŚCI! – gwoli ścisłości; żródło: Biznessman.pl). Część z nich zrezygnuje z przyjazdu, właśnie ze względu na Euro. Część przyjedzie specjalnie na Euro, załóżmy więc, że odwiedzi nas 20 milionów turystów. Nie zapominajmy, że musimy się nimi podzielić z Ukraińcami, zarobimy więc ok. 5 miliardów euro. Ogólne zyski mogą więc wynieść 6, w porywach 7 miliardów. Wychodzi, że dołożymy do interesu, który ma być naszym wielkim zyskiem, niemałą sumkę – ok. 47 miliardów euro. Przeliczmy. Po dzisiejszym kursie euro jest to 170 miliardów złotych. Przypomnijmy też, że budżet Polski (na rok 2007) wynosi ok. 240 miliardów. Rozkładając to na 4 lata, musimy co roku wydawać 42,5 miliarda na cele organizacji Euro. Możemy jeszcze dołożyć do wydatków koszta wzrostu płac w budżetówce (lekarze, pielęgniarki, widząc szanse na rozwój szpitali w związku z Euro nie odpuszczą; poza tym policjanci, inne służby mundurowe…). Czy nas na to stać? Nie.
Dodajmy tylko, że w roku 2007 planowane jest otwarcie 36 kilometrów autostrad. Szacunek. Można powiedzieć, że te wszystkie inwestycje bedą procentować przez wiele, wiele lat, że to jest potrzebne, że bedziemy się szybciej rozwijać. Mówiąc to, przypomnijcie sobie tę magiczną liczbę 36-u kilometrów. A jeżeli ktoś mówi, że dzięki temu będziemy się szybciej rozwijać.. Cóż, niech pamięta o tym, że zabieranie obywatelom pieniędzy na dany cel, nie tylko zwiększa budżet na to przeznaczony, ale również zmniejsza wydatki w innych gałęziach gospodarki, czyli hamuje jej naturalny rozwój. Niech pamięta, że jest coś, co widać i coś, czego nie widać.
Filip Paszko
6 listopad 2007 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Ostry, k…a, jak brzytwa
Autor artykułu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa