W dzisiejszych czasach prawie nikt nie zastanawia się nad terminem wolność słowa. Uważa się, że jego znaczenie jest oczywiste. W związku z tym jedynie mała garstka osób dyskutuje nad tym czym w rzeczywistości jest wolność słowa, czy istnieją jej granicę lub czy w Polsce mamy wolność słowa. Dlatego, chciałbym pokazać Ci czym wg mnie jest rzeczona wolność słowa, gdzie leżą jej granice i ukradkiem wmieszać w to trochę praktyki.
Czymże więc jest owa wolność słowa? Myślę, że zgodzisz się ze mną, iż jest to nieograniczona możliwość wyrażania swoich poglądów. Jeśli w jakimś miejscu panuje wolność słowa, to znaczy, że przebywając w nim mogę promować swoje poglądy. Dwa wcześniejsze zdania to jedynie ogólnik, rozpatrzmy więc pojęcie wolności słowa na konkretnym przykładzie. Zacytuję Konsytytucję Rzeczypospolitej Polskie, artykuł 13:
Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.
W prawie wszystkich mediach usilnie twierdzi się, że rządy państwa Kaczyńskich były zagrożeniem dla wolności słowa. Tymczasem wcale nie były – tak jak zmarły w obecności dziesięciu morderców też nie musi obawiać się o swoje życie. W Polsce wolności słowa nie ma. Trudno mówić o wolności, gdy jakaś organizacja (tu: państwo) jawnie zabrania promowania pewnego światopoglądu. Wolność słowa w kontekście poglądów polityczno-społecznych jest terminem nieograniczonym. Być może nazizm czy faszyzm są ideologiami zbrodniczymi. Jednak gdy wolność słowa istnieje również oni mogą się wypowiadać. Właśnie ci, którzy są przeciwnikami wolności – oni też w imię wolności mogą propagować swoje poglądy, nawet jeśli są jej przeciwni. Tym jest właśnie wolność słowa – nieograniczonym prawem do wyrażania swoich opinii. Nawet jeśli odwołują się do nienawiści, uważają, że jakaś grupa społeczna powinna mnieć mniejsze prawa – mają prawo tak uważać. Co innego gdybym wyszedł na ulicę i wystrzelał osoby wyglądające na cudzoziemców – popełniłbym wtedy zło. Jednak jeśli jedynie twierdzę, że te osoby powinny być w jakiś sposób dyskriminowane, mam do tego prawo. W imię wolności słowa mam prawo twierdzić, że ktoś inny jest mniej ważny ode mnie. Dlaczego? Wolność słowa to pojęcie bezwględne – albo istnieje albo nie; nie ma czegoś takie jak pół wolności. Identycznie jak w logice Boole’a – zdanie może być prawdziwe lub fałszywe; nie ma zdania półprawdziwego. To bardzo proste: albo mogę propagować swoje poglądy bez względu jakie one by nie były, albo nie mogę.
Być może uważasz, że zakazanie odwoływania się do tych idelogii jest konieczna dla stabilności państwa. W porządku, to Twoje zdanie. Jednak nie ma to żadnego wpływu na stan wolności w Polsce. Zniesienie wolności w imię jakiegoś-tam interesu jest tym samym czym jest zniesienie wolności w imię tak zwanego interesu narodowego. Niezależnie od pobudek jest to zniesienie wolności słowa!
Tak więc, czy istnieją granice wolności słowa? Niektórzy wolnościowcy twierdzą, że nie. Ja jednak muszę się z nimi nie zgodzić. Jeśli skłamię o drugiej osobie – naruszyłem jej dobrę imię, w pewien sposób zadziałałem na nią agresją. Jeśli ktoś nie potrafi udowodnić, że siłą przywłaszczam sobie jego dobra, mimo to twierdzi, że jestem złodziejem – znieważa mnie. W imię zasady – wolność jednego człowieka ograniczona wolnością drugiego człowieka. Tak samo jak nie mam prawa kogoś atakować, tak też nie mam prawa kłamać na jego temat.
***
Tekst opublikowany wcześniej na blogu autora Myśliciel – amatorska filozofia i politologia
Prawdę mówiąc – nie znam wolnościowca, który twierdziłby, że wolność wypowiedzi jest nieograniczona. Tzn. w tym sensie, w którym zakończyłes. Wolność słowa owszem – jest nieograniczona, jeżeli jednak ktoś poczuje się urażony Twoimi słowami, ma prawo zgłaszać pretensje o odszkodowanie. Wszak Ty bierzesz odpowiedzialność za swoje czyny (a słowa wliczane są do czynów). Sęk jednak w tym, że to sam „poszkodowany” musi uznać, że jego dobre imię zostało naruszone. Nie może być tak, że jakiś prokurator sam z siebie stwierdzi: „dobra, bierzemy się za Smootnego clowna, naruszył dobre imię Edyty Górniak” dla przykładu.
Wydaje mi się, że każdy wolnościowiec tak uważa…
Hmm, a że tak się spytam: czym jest „dobre imię”? Własnością danej osoby? Czy może raczej bytem istniejącym w świadomości innych ludzi? Według mnie tym drugim, jako że „dobre imię” jako wypadkowa subiektywnych poglądów ludzi na daną osobę nie może należeć (tj. nie może być własnością) do tej osoby z tego prostego powodu, że własność swojego „dobrego imienia” byłaby roszczeniem do własności mózgu (umysłu) innego człowieka. W żaden więc sposób kłamstwo czy oszczerstwo nie narusza prawa człowieka do samoposiadania.
A ja znam chociaż jednego wolnościowca, który uważa, że wolność słowa jest nieograniczona. Jest nim Murray Rothbard. 🙂
A co z rejestrowanymi przypadkami samoosmieszenia?
Pamiętacie nie przykład występ niejakiej Mandaryny w konkursie o Bursztynowego Słowika?
Na skutek tego występu określenie „Mandaryna” lub „Mandaryn” stało się określeniem osobnika cechującego się antytalentem muzycznym.
No i co z takimi przypadkami? Czy to też jest naruszenie dóbr osobistych i Dobrego Imienia?
Jeżeli uznamy prawo do karania kogoś czy obciążania go obowiązkiem odszkodowania za obrażenie kogoś innego, to możemy cały libertarianizm wyrzucić do kosza.
Bo wszystko może kogoś obrazić.
A tak naprawdę to nie jest tak, że obraża ten, kto mówi. Obraża się ten, kto słucha. I to jest właśnie konsekwencja, z jaką powinien liczyć się mówiący. Że ktoś inny może się obrazić i np. zerwać z nim kontakty, odmówić podania ręki.
Prawo do obrażenia się na kogoś to mój przywilej – dlaczego ten ktoś ma za to jeszcze płacić przymusowo odszkodowanie? Owszem, mam prawo zażądać od niego zadośćuczynienia w zamian za to, by się już dłużej nie obrażał. Ale nie wymuszać to na nim przemocą.
Odszkodowania moim zdaniem można żądać jedynie za pomówienie, wskutek którego poniosło się jakieś szkody. Czyli jeśli np. ktoś rozpuści plotki, że jestem złodziejem i z tego powodu stracę pracę.
Obrażanie to jedno, ale już jeżeli ktoś podaje kłamliwe informacje na temat swojego dajmy na to konkurenta biznesowego – może spowodować straty u poszkodowanego. Samemu oczywiście licząc na korzyści w tej kwestii.
Odróżniajmy chamstwo, od działania na szkodę innym. Także poprzez słowa.
Swoją drogą – jaki racjonalny sąd uznałby obrażenie kogoś za powód do odszkodowania? Choćby trolling (ostatnio nawet jakaś afera z tym jest).
Podkreślam – racjonalny sąd – nie mówie o państwowych sądach i durnym prawie stanowionym…
Drodzy Forumowicze,
Przypadki, w których zaszkodzenie komuś poprzez słowo (np. kłamstwo) również nie mają podstaw do tego by być podstawą do roszczenia sądowego. Tak czy siak naruszona będzie jedynie wartość (coś ex definitione subiektywnego) tudzież relacje między ludźmi – nie dochodzi do naruszenia niczyjej własności. Skoro nie ma naruszenia własności, roszczenie przeciwnie skierowane jest bezpodstawne.
A jeżeli na podstawie kłamstwa, którego ktoś dokonał z premedytacją podejmę decyzję, która przyniesie mi szkodę, a korzyść tej osobie, mam prawo domagać się zwrotu utraconych dóbr?
Co jeżeli było to publiczne przemówienie, a co jeżeli prywatna rozmowa?
Przyjmijmy, że nie zawieraliśmy żadnych umów, ta osoba nie dodawała do swojego przemówienia formułki „to co mówię, może być kłamstwem i nie odpowiadam za decyzje pod wpływem tego co mówię podjęte”, ani „ręczę, że to co mówię jest prawdą i zobowiązuje się pokryć wszelkie szkody, gdyby się nią nie okazało”.
Chciałbym przedstawić dwie sytuacje, które dla mnie ilustrują w sposób oczywisty istnienie granicy wolności słowa:
1) Okrzyk „pożar” w zatłoczonym kinie (przy braku takiego).
Dla mnie krzyczący odpowiada za bezpośrednie i przewidywalne skutki swojego czynu tzn. wybuch paniki i np. zadeptanie kilku widzów w tym przypadku.
2) Oszustwo
Jeśli pożyczę od kogoś 100 zł i zobowiążę się za rok oddać 120 zł, to jeśli nie oddam jestem równoważny złodziejowi, mimo że całe moje przestępstwo odbyło się słowem i nie miało nawet śladu przemocy.
Przypadek oszczerstwa i pomówienia (jako granic wolności słowa) wydaje się być nieco bardziej złożony, ale tak długo jak sąd uznaje zeznanie świadka za dowód to musi (konsekwentnie) się określać granice mówienia nieprawdy bądź tego, czego się nie wie.
Odpowiem częściowo sam sobie:
Jeżeli chodzi o pomówienia, to moim zdaniem inaczej należy rozpatrywać obrażenie kogoś, a inaczej wprowadzenie w błąd w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. W tym drugim przypadku osoba kłamiąca powinna zadośćuczynić wyrządzoną szkodę – z całą pewnością osobom wprowadzonym w błąd, jeżeli nie naprawi to szkód wyrządzonych osobie której kłamstwo dotyczyło to również jej.
Podane przez Radka przykłady nie mają nic wspólnego z karaniem za słowa, lecz raczej z karą za zwykłe naruszenie własności.