Witold Falkowski jest Prezesem Instytutu Misesa w Polsce, tłumaczem i publicystą. Na język polski przetłumaczył m.in Manifest libertariański, Złoto, banki, ludzie – krótka historia pieniądza Murraya Rothbarda, Rynek i wolność Lindy oraz Morrisa Tannehill, a także wiele artykułów dostępnych m.in. na stronie Instytutu Misesa. Ostatnim i zapewne największym sukcesem Pana Witolda jest przetłumaczenie i wydanie Ludzkiego działania Ludwiga von Misesa po polsku, o czym m.in. w tym wywiadzie.
Wreszcie jest, długo oczekiwane dzieło Ludwiga von Misesa Human Action przetłumaczone na język polski. O czym w najogólniejszym zarysie jest ta książka? Czy w ogóle możemy zastosować jako takie uogólnienie, co do tego dzieła?
Wydaje mi się, że to jest książka o tym, jak funkcjonuje człowiek w społeczeństwie. Jest to zarazem bodajże pierwsza poważna, naukowa polemika z marksizmem i socjalizmem. Ta książka jest po prostu obroną zdrowego rozsądku przed, jak to określa Mises, polilogizmem, czyli próbą podważenia zdrowego rozsądku, która w istocie ma służyć wyeliminowaniu ekonomii z zakresu nauk. Jednocześnie jest to próba opisu tego, jak działa człowiek, jakie są mechanizmy funkcjonowania człowieka. W tym sensie jest to głęboka rozprawa filozoficzna, zawierająca wskazówki, jak obronić się przed niezdrowymi zapędami ludzi dążących do sterowania innymi. Tak bym przedstawił w największym skrócie zagadnienia podejmowane przez Misesa w Ludzkim działaniu. Trzeba pamiętać, że książka ma 800 stron, więc każde podsumowanie jej zawartości jest wielkim uproszczeniem.
To jest chyba to, o czym mówił prof. Kwaśnicki, który przy próbie wybrania najważniejszych fragmentów z tej książki uzyskał ponad 100 stron.
Tak, tłumacząc tę książkę miałem to samo odczucie – całe fragmenty i rozdziały często wydawały mi się jednym cytatem, gotowym do zaprezentowania w formie złotych myśli. Nie należy jednak zapominać, że jest to wielka książka, którą trzeba traktować jako całość. Ale faktem jest, że jest to swego rodzaju ekonomiczna Biblia, pełna cytatów.
Czy Ludzkie działanie można zatem uznać za najważniejsze dzieło w dorobku szkoły austriackiej, czy może wskazałby Pan na inna książkę?
Trudno mi jest w ogóle mówić o innej książce niż Human Action. Spędziłem dwa lata koncentrując się właściwie tylko na niej. Oczywiście mam świadomość, że są inni ważni autorzy – wiem, że szkoła austriacka to nie tylko Mises, ale również Menger, Boehm-Bawerk i wielu innych autorów. Mówiąc o dorobku Misesa, trzeba jednocześnie powiedzieć o Hayeku. Wydaje mi się, że są to autorzy w pewnym sensie komplementarni i trudno mówić o jednym, nie wspominając o drugim. Wydaje się, że podobną rangę do Ludzkiego działania ma Konstytucja wolności Hayeka. Chociaż niektórzy z pewnością by się spierali czy Hayek jest Austriakiem. Nie wdając się w analizę tych sporów, trzeba stwierdzić, że obaj autorzy stworzyli doniosłe dzieła i uważam, że obu należałoby studiować przez cale życie, tak jak się studiuje Biblię.
Tłumaczenie tej książki zajęło Panu dwa lata. Czy prace związane procesem tłumaczenia wyglądały tak jak te związane z tłumaczeniem innych książek czy też dało się odczuć przełomowość tego dzieła?
Oczywiście, że to było coś zupełnie innego. W pewnym sensie wszystkie poprzednie tłumaczenia były tylko przygotowaniem do tłumaczenia tej książki. Na tłumaczenie Human Action poważyłem się dlatego, że wcześniej przetłumaczyłem kilkanaście innych książek, w tym prace autorów z kręgu austriackiej szkoły ekonomii. Od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że tłumaczenie Human Action to przedsięwzięcie zupełnie innej rangi. Dlatego tez starałem się jak najlepiej do tego przygotować i zapewnić sobie pomoc osób kompetentnych w teorii i historii ekonomii. Sam nie jestem ekonomistą, lecz skromnym tłumaczem. Ekonomią austriacką zajmuję się z potrzeby serca, a nie zawodowo. Od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że potrzebna mi jest pomoc fachowa i również od razu liczyłem się z wieloma trudnościami. Wiedziałem, jakiej rangi jest to dzieło, więc zanim przystąpiłem do tłumaczenia próbowałem zdobyć jak najwięcej informacji na jego temat – również na temat Misesa i całego kontekstu, który dotyczy tej książki. Tłumaczenie nie jest tłumaczeniem słów ani zdań, lecz tłumaczeniem idei, to zaś wymaga znajomości możliwie jak najszerszego kontekstu. Na wstępie dzisiejszej konferencji wspomniałem o tym, że dwa lata temu zaczęliśmy się spotykać w gronie kilku osób, żeby studiować Human Action. Dużo się na tych spotkaniach dowiedziałem i właśnie dzięki temu poważyłem się na próbę tłumaczenia Human Action.
Powiedział Pan, że jest skromnym tłumaczem. Jednakże jako tłumacz ma Pan bezpośrednią styczność z ideami zawartymi w tłumaczonym dziele. Czy sądzi Pan, że te zawarte w Ludzkim działaniu oraz te głoszone przez innych przedstawicieli szkoły austriackiej są możliwe do realizacji w polskich warunkach?
Oczywiście, że tak. Idee te są bliskie każdemu zdroworozsądkowo myślącemu człowiekowi, więc są możliwe do zrealizowania wszędzie. Problem jest tylko w tym, czy wystarczająco duża liczba ludzi kieruje się zdrowym rozsądkiem. W Polsce bywa różnie, ale wierzę w to, że nie różnimy się zbytnio od innych nacji i w gruncie rzeczy wszyscy dysponujemy zdrowym rozsądkiem. Niektórzy tylko nieco przytłumionym wskutek zalewu różnych bieżących informacji i spraw. Kłopot polega na tym, że w Polsce (choć nie tylko u nas) panuje wielki zamęt semantyczny. Ludzie utracili zdolność dyskutowania, posługiwania się słowami i pojęciami w ich właściwym znaczeniu. Dziś słowo „wolność” znaczy co innego niż pierwotnie, o czym zresztą pisze Mises w Human Action. Słowo „liberalizm” dla niektórych oznacza samo zło, dla innych samo dobro. Dla niektórych oznacza wolność gospodarczą, dla innych np. rozwiązłość obyczajową. Nie wiadomo już, co znaczą poszczególne słowa czy pojęcia. Z ukazaniem się Ludzkiego działania wiążę wielką nadzieję, że uda się wyprostować pewne pojęcia i wrócić do podstawowego znaczenia określonych słów. Skoro mamy do czynienia z zamieszaniem pojęciowym, powinniśmy się „zatrzymać” i pomyśleć, o co właściwie chodzi, co oznaczają poszczególne słowa. W tym może pomóc właśnie ta książka.
Ludwig von Mises w Ludzkim działaniu pisze, że „ekonomia jest filozofią ludzkiego życia i ludzkiej aktywności, odnosi się ona do każdego i do wszystkiego”. Wspominał Pan o czytaniu Human Action w kilka osób, było to działanie oddolne – wyszło ono od tych kilku osób. Jak sprawić żeby ekonomia była postrzegana jako coś bliskiego ludziom, a nie jako zbiór niezrozumiałych i de facto nieprzydatnych modeli matematycznych? Czy ludzie sami muszą tego chcieć, czy też może to przyjść z zewnątrz?
Nie ma chyba dobrej odpowiedzi na to pytanie. Oczywiście to musi być działanie wielorakie. Największą nadzieję wiążę z kolejnymi pokoleniami nieskażonymi jeszcze chaosem semantycznym, w którym żyło moje pokolenie za czasów komunizmu. Uważam, że najważniejsza jest próba powrotu do podstawowych znaczeń. Największych szans upatrywałbym w próbie dotarcia do ludzi najmłodszych. Należałoby możliwie jak najwcześniej wprowadzać w szkołach przedmiot ekonomii, przedstawiać uczniom wątki zdroworozsądkowe w ekonomii, dostosowując szczegółowy program do wieku i poziomu uczniów. Określenie „ekonomia austriacka” jest dla mnie równoznaczne z określeniem „ekonomia zdroworozsądkowa”. Wydaje mi się, że aby naprawdę dotrzeć do ludzi, trzeba zaplanować działania na ok. 50 lat. Nie należy koncentrować się na zadaniach obliczonych na szybkie efekty, które widoczne byłyby za tydzień czy miesiąc, lecz na zadaniach obliczonych na wiele lat, z których najważniejszym jest chyba przygotowanie programu uczenia i zapoznawania najmłodszych pokoleń z ekonomią zdroworozsądkową. W tym widzę między innymi moją rolę. Dając ludziom do ręki Human Action w polskim wydaniu, daję im narzędzie, które być może pozwoli im poznać ten nurt myśli i przekazać go najmłodszemu pokoleniu. Być może właśnie to najmłodsze pokolenie, za 20, 30, 40 lat będzie już pokoleniem normalnych ludzi.
Czy wprowadzenie w początkowych klasach myślenia zdroworozsądkowego o ekonomii pozwoli ludziom zrozumieć, że polityka gospodarcza prowadzona przez państwa determinuje w bardzo dużym stopniu poziom ich życia, tak żeby przykładowo wiedzieli, że jeśli państwo podwyższa płacę minimalną w rzeczywistości działa na ich niekorzyść?
Myślę, że wtedy bardzo wiele rzeczy stanie się jasnych dla każdego człowieka, który zetknął się chociażby z podstawami ekonomii austriackiej – uświadomimy sobie, że coś takiego jak polityka gospodarcza w ogóle nie powinno istnieć, że jest ona jedną wielką hucpą i uzurpacją. Do tego nie trzeba wielkiego wysiłku intelektualnego ani wielkich nakładów finansowych. Do tego potrzeba właściwie tylko chwili refleksji, a także pewnych narzędzi, które uruchomią zdrowy rozsądek. Human Action i inne książki Misesa, Hayeka, książki szkoły austriackiej są książkami, które uruchamiają zdrowy rozsądek, stymulują proces racjonalnego myślenia, stawiają na nogach pojęcia, które zostały postawione na głowie 100 albo 50 lat temu.
Hans-Hermann Hoppe jest jedną z tych osób, które uważają, że demokratyczny (w dzisiejszym rozumieniu słowa „demokracja”), nawet minimalny rząd będzie stopniowo dążył do poszerzania swojej władzy, a tym samym do zwiększania wpływu na życie obywateli. Czy sądzi Pan, że możliwe jest długookresowe stosowanie zasad wolnego rynku w demokratycznym czy też w jakimkolwiek innym państwie, w którym polityka gospodarcza zależy od aktualnie rządzącej ekipy?
Wydaje mi się, że słowo „demokracja” jest dzisiaj przedmiotem różnych manipulacji. Oczywiście, w dzisiejszym rozumieniu demokracja to jest właściwie socjalizm, czyli równość pojęta jako równość posiadania czy równość pod każdym względem. Ale trzeba pamiętać, że o demokracji pisał właśnie np. Mises i to w jak najbardziej pozytywnym kontekście. Myślę, że są dwa różne rozumienia demokracji. Jeśli demokrację rozumieć nie jako socjalizm, równość nade wszystko ani redystrybucję (odebrać bogatym, oddać biednym), lecz jako gwarancję podstawowych swobód obywatelskich, wolność osobistą, niezawisłość sądów, swobodę poruszania się etc., to wtedy mówimy troszeczkę o czym innym.
Czy uważa Pan, że w długim okresie da się utrzymać państwo demokratyczne z dużą ilością swobód czy jednak to państwo będzie stopniowo zwiększać zakres interwencjonizmu, jak chociażby Estonia czy Nowa Zelandia, które jeszcze niedawno były państwami z dużym zakresem swobód gospodarczych a stopniowo zaczynają zmierzać w kierunku odwrotnym. Czy taki stan da się utrzymać czy też każde państwo minimalne jest skazane na zwiększanie zakresu swojej władzy?
W pewnym sensie każda władza jest skazana na zwiększanie zakresu siebie samej. Mimo wszystko, jeśli przez demokrację rozumieć swobody obywatelskie i swobody dotyczące własności, to i tak daje to dużo większe szanse niż jakikolwiek inny system, który z góry zakłada, że nie ma swobód obywatelskich, wolności osobistej czy zagwarantowanych praw własności. Podkreślam raz jeszcze, jeżeli przez demokrację rozumieć właśnie swobody obywatelskie i zagwarantowane prawa własności to i tak jest to chyba najlepsze, co mamy do dyspozycji. Jeżeli jednak przez demokrację rozumiemy coś innego, np. socjalizm czy redystrybucję, to kłopoty pojawią się nieuchronnie.
Myślę, że problem nie polega na tym, czy mamy demokrację czy inny ustrój, tylko na tym, jak określony system realizuje się w praktyce.. 100 lat temu w wielu państwach nie było demokracji tylko monarchia, ale często w takich krajach była większa wolność niż w dzisiejszych demokracjach. Tak naprawdę nie są tutaj ważne etykiety, tylko to, jak wygląda praktyczna realizacja. Mamy przykład Celtów, którzy radzili sobie doskonale bez monopolistycznego rządu, mieliśmy wiele różnych innych ustrojów, które cechowała duża wolność, mimo że nie nazywały się demokracjami. Wydaje mi się, że ostatecznie najważniejszym aspektem każdego ustroju jest stosunek do własności. Demokracja przez duże „d” to taki ustrój, w którym przede wszystkim szanuje się własność osobistą, własność prywatną. Jeśli wymyślimy najpiękniejszy ustrój i opiszemy go najpiękniejszymi słowami, ale nie będzie w nim spełniony warunek nienaruszalności własności prywatnej, reszta legnie w gruzach. Co z tego, że mam wolność słowa, jeśli nie mam możliwości używania papieru etc. Dziś są to już sprawy oczywiste dzięki wnikliwej analizie Austriaków. Takiej analizy dokonuje np. Rothbard w Manifeście libertariańskim.
Jak Pan sądzi, dlaczego keynesiści czy też inni wywodzący się od Keynesa zwolennicy państwowego interwencjonizmu w gospodarce stosują wobec jego przeciwników metodę przemilczania, nie podejmując z nimi merytorycznej dyskusji?
Nie jestem być może dość kompetentny, żeby odpowiedzieć na to pytanie, ale intuicja podpowiada mi, że przyczyna jest bardzo prosta – keynesiści i interwencjoniści nie mają argumentów. Gdzie nie ma argumentów, tam pozostaje milczenie.
Jeden z poruszonych dzisiaj tematów dotyczył mankamentów szkoły austriackiej i tego, co jeszcze jest do zrobienia. Co według Pana wymaga dopracowania? Na jakie aspekty należałoby zwrócić w przyszłości większą uwagę?
Zawsze w kontekście szkoły austriackiej, zwłaszcza w Polsce, pojawia się problem postaw etycznych. Zawsze jest tak: ekonomia, indywidualizm, utylitaryzm – wszystko to ładnie, ale gdzie tu jest etyka? Na jakich zasadach moralnych to oprzeć? Co zrobić, żeby zagwarantować ludziom nie tylko dobrobyt, ale również sprawić, żeby dbali o biedniejszych, mieli jakieś wyższe cele itd.? Otóż trzeba tu wyjaśnić, że ekonomia austriacka z powodów metodologicznych nie zajmuje się tymi kwestiami. Oczywiście u wielu ekonomistów austriackich pojawiają się wątki, które mogą brzmieć dla Polaków obco czy brutalnie, bo jeśli Mises pisze, że nie będzie się zajmował rozstrzyganiem, czy coś jest dobre, czy coś jest złe w sensie obiektywnym, to dla Polaka czy dla wyznawcy jakiejś religii np. katolickiej, może to oznaczać ucięcie dyskusji w miejscu, gdzie powinna się zaczynać. Tymczasem powstrzymanie się od formułowania sądów wartościujących nie oznacza, że Austriacy nie chcą podejmować tej dyskusji, tylko że ograniczają pole rozważań do pewnej ściśle określonej dziedziny badań i nie chcą wkraczać w inne dziedziny, co wcale nie znaczy, że te sfery ich nie interesują. Generalnie rzecz biorąc, wszystko, co pisze np. Mises, jest próbą wskazania, jak pomóc najbiedniejszym. Trudno więc mówić o obojętności Misesa na losy ludzi, przeciwnie – Mises zajmuje się zwykłym człowiekiem, również tym najuboższym, właściwie w każdym zdaniu swojej książki, tylko powstrzymuje się od używania pewnych nazw, które ekonomii jako takiej nie interesują. Ekonomię zdroworozsądkową interesuje, jak ludzie mogą osiągnąć zamierzony cel gospodarczy, nie przekreślając osiągnięcia celów innych ludzi.
Czy ma miejsce współpraca pomiędzy polskim a amerykańskim Instytutem Misesa? Jeżeli tak, to jak ona wygląda?
Tak. Jest to współpraca, powiedzmy, spontaniczna, oparta na kontaktach prywatnych. Nie ma czegoś takiego jak formalna umowa o współpracy. Oczywiście informujemy się nawzajem o naszych działaniach – wiemy, co się dzieje w Instytucie Misesa w Alabamie, nie jest to zresztą trudne, bo każdy może zajrzeć na stronę mises.org, by śledzić działania Mises Institute. Instytut Misesa w Ameryce chyba nie przewiduje sformalizowanych form współdziałania, pozostawiając wszystkim sympatykom szkoły austriackiej wolną rękę. Ta wolna ręka przejawia się tym, że chyba w każdym europejskim kraju jest jakiś Instytut Misesa albo inna organizacja ze słowem „Mises” w nazwie.
Teraz pytanie odnośnie Instytutu Misesa w Polsce. Czy można jakoś wesprzeć Instytut, czy istnieją plany utworzenia jakiegoś wolontariatu, żeby idee szkoły austriackiej poszerzać? Czy może obecnie coś takiego funkcjonuje?
Jeśli chodzi o wolontariuszy, to od początku korzystamy z ich pomocy i każda pomoc tego rodzaju jest bardzo mile widziana. Jednakże ostatecznie chcielibyśmy stworzyć profesjonalną organizację, która poza działaniem na zasadach „pospolitego ruszenia”, czyli pomocy spontanicznej i oddolnej, miałaby jakąś strukturę opartą na kadrze stałych pracowników, którzy za normalne pieniądze wykonywaliby poważną pracę. Do tego niezbędna jest oczywiście pomoc materialna, finansowa, również pomoc, nazwijmy to, logistyczna. Jeśli np. ktoś dysponuje możliwościami wynajęcia czy oddania do dyspozycji jakiegoś lokalu czy też dysponuje wiedzą, która przydałaby się w funkcjonowaniu Instytutu, i chciałby się nią podzielić, to każdą taką pomoc przyjmujemy oczywiście z otwartymi rękami.
Na koniec pytanie dotyczące kampanii prezydenckiej w USA. Ron Paul jest jednym z niewielu polityków, który otwarcie nawiązuje do spuścizny intelektualnej szkoły austriackiej. Co Pan o nim sądzi? Czy uważa Pan, że ktoś taki mogliby zaistnieć na polskie scenie politycznej?
Oczywiście, że tak. Tylko taki ktoś musi mieć zaplecze, a w Polsce to zaplecze jest zwykle bardzo chimeryczne. Różnica między Polską a Ameryką, różnica w tego typu inicjatywach polega na tym, że w Ameryce jest bardzo długa i nieprzerwana różnymi zawieruchami wojennymi tradycja społeczeństwa obywatelskiego i oddolna inicjatywa wspierania tego rodzaju przedsięwzięć. W Polsce takie tradycje zanikły i to, czego nam brakuje, to właśnie takie zaplecze. Nawet, jeśli pojawi się geniusz, nawet, jeśli pojawi się polski Ron Paul, to ma on nikłe szanse powodzenia, dlatego że nie ma zaplecza, nie ma tysięcy rąk, które wyciągnęłyby się do niego, gotowe wspierać go finansowo, materialnie i w jakikolwiek inny sposób. Oczywiście to się zmienia i myślę, że już teraz jest dużo lepiej niż kilka lat temu. Między innymi dlatego, że ludzie są zamożniejsi i chętniej dzielą się tym, co mają, jeśli tylko widzą, że jakaś idea jest zbieżna z ich przekonaniami. Mimo to mamy chyba jeszcze wiele lat pracy przed sobą, zanim osiągniemy taki poziom organizacji, jaki pozwala Ronowi Paulowi stosunkowo szybko zabłysnąć i stosunkowo pewnie stąpać w polityce, mimo że jego poglądy różnią się znacznie od tzw. mainstreamowych. Tu jest wielka praca i wielki potencjał. Myślę, że głównym celem powinna być praca typu organizacyjnego, praca typu jednoczącego, bo tak naprawdę jest mnóstwo ludzi, którzy myślą podobnie, mnóstwo ludzi, którzy byliby gotowi podpisać się pod ideami szkoły austriackiej, tylko ci ludzie żyją zupełnie osobno, nie wiedząc o sobie nawzajem Trzeba jak najmocniej dążyć do tego, żeby mogli jakoś przemówić wspólnym głosem. Trzeba dać im możliwość współdziałania. Okazuje się, że taką możliwością jest np. przedsięwzięcie w rodzaju wydania Human Action. To była też moja osobista próba, która chyba się powiodła. Próba zorganizowania ludzi, którzy dotychczas o sobie nie wiedzieli, wokół prostej idei. Myślę, że drogą takich drobnych prób możemy osiągnąć to, co w tej chwili mają np. Amerykanie, czyli zaplecze dla „Ronów Paulów”.
Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie, że Instytut Misesa i ludzie, którym naprawdę zależy na wprowadzaniu zasad wolnego rynku w Polsce w końcu dojdą do głosu i będą mogli realizować swoje idee. Dziękuje Panu za rozmowę, gratuluję przetłumaczenia i wydania Human Action i życzę dalszych sukcesów.
Dziękuje bardzo. Jeżeli można, chciałbym jeszcze tylko dorzucić jedną uwagę. Mówiliśmy o książkach, o ważnych książkach z kręgu ekonomii austriackiej. Nie można tu pominąć Frédérica Bastiata. Jego książki mogą być świetnym materiałem do lektur na poziomie gimnazjalnym. Książka Co widać i czego nie widać powinna być lekturą, którą czyta się co roku od nowa, począwszy od 4\5 klasy szkoły podstawowej, co jest o tyle łatwe, że ma ona kilkadziesiąt stron, a zawiera kwintesencję tego, czym jest analiza „austriacka”. Jest to przykład prostego, zdroworozsądkowego wykładu, takiego, który każdy wykształcony człowiek na poziomie nawet szkoły średniej powinien mieć w małym palcu. Może od tego trzeba zacząć. Przecież nie każdy przeczyta osiemsetstronicowe Ludzkie działanie. Tymczasem lektura eseju Bastiata powinna wystarczyć, do zrozumienia, że ekonomia to nauka o człowieku i nauka dla ludzi, a nie skomplikowana matematyka i równania różniczkowe.
Jeszcze raz serdecznie dziękuję.
***
Rozmawiał Igor Belczewski.
Wywiad został przeprowadzony podczas konferencji „Mises – obrońca cywilizacji i ekonomii”, która odbyła się 27 października w Warszawie z okazji premiery polskiego tłumaczenie Human Action.
Fajny wywiad. Chciałbym też, aby było zadane pytanie jak własciwie działa ten caly Instytut Misesa bo nie wyobrażam sobie jak to się dzieje 😉
Ale ale – nauczanie ekonomii w PAŃSTWOWYCH SZKOŁACH ma uczyć zdroworozsądkowego myślenia o ekonomii?! Wolne żarty! Myślę, że przerodziłoby się to w kolejne narzędzie indoktrynacji jak WoS. Chyba, że chodzi o jakieś oddolnie organizowane grupy bez państwowych dotacji…
Generalnie to wydaje mi się, że Pan Witold jest zwolennikiem prywatnego szkolnictwa. Więc tego typu pomysł jest właściwie propozycją konkretnego rozwiązania co do sposobu prowadzenia lekcji i wyglądu tychże.
Oczywiście, że szkoły powinny być prywatne, ale nawet w państwowych można uczyć rzeczy pożytecznych, np. fizyki. Gdyby ekonomię potraktować jako przedmiot neutralny niczym fizyka, to można sobie wyobrazić uczenie ekonomii zdroworozsądkowej nawet w szkole państwowej. Jest to jednak raczej pobożne życzenie niż konkretny program. Uczeniem i uczeniem się musimy zająć się sami. I zajmujemy się.
Jak właściwie działa cały ten Instytut Misesa? To bardzo dobre pytanie. Sam je sobie zadaję kilka razy dziennie. Najlepszą metodą poznania odpowiedzi jest wzięcie udziału w naszych przedsięwzięciach. Zapraszam do współpracy: wf@mises.pl
Dziękuję za odpowiedź!
Indoktrynowanie poprzez fizykę czy matematykę jest niewykonalne, nieco bardziej możliwe jest to przy historii i polskim, jednak wyraźna ingerencja indoktrynacyjna w te przedmioty wiązałaby się z natychmiastowym sprzeciwem różnych środowisk i byłaby stosunkowo łatwo wykryta (co nie znaczy, że nie odbywa się na pewną skalę). Za to przy takim przedmiocie jak WoS indoktrynacja jest praktyką stosowaną powszechnie i bez skrępowania, jakby była jego naturalnym składnikiem i w szkole państwowej na pewno trudno inaczej. Tak samo by było z ekonomią. Nie wyobrażam sobie ekonomii w państwowych szkołach bez uczenia np. że bank centralny został powołany aby walczyć z inflacją albo takich kwiatków jak „Po Wielkim Kryzysie zrozumiano, że sprawne funkcjonowanie gospodarki rynkowej jest niemożliwe bez daleko posuniętej ingerencji państwa”.
A co do mises.pl to wykonujecie kawał dobrej roboty – Manifest liberariański, Krótka historia pieniądza – bez was chyba nie zostałbym libertarianinem 🙂 Miałem na myśli, czy jesteście luźno zorganizowani, czyli jest jakieś grono współpracowników, z których każdy pisze teksty kiedy mu się podoba, czy też jakąś strukturę, w której jak w gazecie każdy jest odpowiedzialny za konkretny dział i musi na czas dostarczyć odpowiednie teksty?
Struktura jest luźna, choć grono współpracowników dość stabilne. W planach na najbliższą przyszłość mamy wzmocnienie struktury i poszerzenie luźnego grona współpracowników, czyli „twarde jądro” i burza mózgów wokół. A dlaczego Pan pyta?
wf