Po raz pierwszy, jak sięgamy pamięcią, Amerykanie zmuszeni są myśleć o obronie. Większość z nas (doliczam do tego siebie, aż do niedawna) była przekonana, że nasz rząd nas bronił. Utożsamialiśmy oszałamiające wydatki na wojsko – utrzymanie doskonale uzbrojonych żołnierzy, marynarzy i pilotów na całym świecie – z obroną. I byliśmy przekonani, że to oznacza bezpieczeństwo.
Nie znaczyło. Teraz już wiemy lepiej. Wszystkie te militarne wydatki produkowały nam nieprzyjaciół na całym świecie. W rezultacie, musimy się strzec ludzi, którzy nie byli dla nas zagrożeniem jeszcze kilka lat temu – okrutnych, przebiegłych ludzi, którzy wynaleźli sposoby ominięcia naszych tradycyjnych sił militarnych
Po Drugiej Wojnie Światowej Departament Wojny zmienił nazwę na Departament Obrony, aby złagodzić swój wizerunek. Obrona brzmiała dużo lepiej jak wojna. A jednak armia Stanów Zjednoczonych w coraz mniejszym stopniu trzyma się tego, co Konstytucja nazywa „wspólną obroną Stanów Zjednoczonych”. Jej ofensywna siła stała się oszałamiająca i globalnie wszechobecna, ale wygląda na to, że jej aktualna siła obronna stała się poważnie osłabiona. Była bowiem ukierunkowana na odparcie wrogich państw, a inne rodzaje ataków były trudne do wyobrażenia. Wrogie państwo mogło być zniszczone przytłaczającą siłą; luźne grupki partyzantów, sabotażystów czy terrorystów, to zupełnie inna sprawa.
Broń atomowa, którą kilku naszych co bardziej nieokrzesanych mędrców rekomenduje, jest bezużyteczna kiedy musisz bronić – naprawdę bronić – każdego budynku pocztowego, lotniska i supermarketu. Nie możesz walnąć atomówką w wąglika.
Opcja nuklearna jest wyciągana z powodu całkowitej frustracji tajemniczym, rozproszonym, nieuchwytnym nieprzyjacielem. Niektórzy uważają, że ta nasza najbardziej ostateczna broń musi wygrać, jeśli tylko użyjemy jej w wystarczającej ilości. Ale w takim przypadku, będzie to ludobójstwo. Dosłownie całe populacje kilku krajów będą musiały być unicestwione aby zniszczyć kilku rozproszonych terrorystów. A i to przyjmując, że terroryści znajdą się wystarczająco blisko nuklearnych celów, a nie będą ukryci gdzieś w niedostępnych zakątkach.
Mówiąc o celach – czytałem w prasie kilka artykułów nawołujących do użycia bomb nuklearnych, ale ani jeden nie podał dokładnego celu. Nie mogli! Cała zasada broni nuklearnej opiera się na strategii: zniszczyć główne cele, w szczególności wielkie miasta. Ale nikt nie wie, gdzie te ważne cele się znajdują, ani dlaczego bomba atomowa ma być bardziej skuteczna niż konwencjonalne. W sumie, mówi się nam: „O, nie stójcie tak – walnijcie w cokolwiek atomówką!”
Stary model nieprzyjaciela mającego swoją centralę tutaj nie pasuje. Entuzjaści atomówek zapominają chyba, że wszystkie zbrodnie jakich dotychczas dokonał nieprzyjaciel, były dziełem ludzi którzy znajdowali się, i wciąż są, wewnątrz granic USA. Jeśli Osama bin Laden siedząc w afgańskiej jaskini zmieniłby nagle zdanie, nie mógłby prawdopodobnie odwołać przyszłych ataków.
Przekonanie, że bin Laden utrzymuje ścisłą centralną kontrolę swych sił terrorystycznych może być optymistycznym założeniem. Pozwala to naszemu rządowi czuć się, że mogą wygrać czyniąc go celem – czy choćby tylko usprawiedliwiając wobec nas swoje działania. Wystarczy, że politycy spowodują, że będziemy odczuwać, że osiągają oni coś z pomocą ich sił „obronnych”, nawet, jeśli w rzeczywistości nie zbliżają się nawet na cal bliżej do zwycięstwa, a nawet czynią więcej zła niż dobra.
Można to przyrównać do walki pomiędzy sektorem państwowym i prywatnym. Jak zawsze, sektor państwowy – w tym przypadku rząd USA – przekracza w wydatkach sektor prywatny – terrorystów – o kilka rzędów wielkości. I jak zwykle, masywnie zbudowany i scentralizowany sektor państwowy marnotrawi kolosalne ilości majątku, kiedy zdecentralizowany sektor prywatny osiąga znacznie więcej używając drobnego ułamka kosztów.
Konserwatyści i libertarianie od dawna argumentują, że sektor prywatny jest znacznie bardziej efektywny niż sektor państwowy, choć nie jest to akurat ten przykład, jaki chcielibyśmy widzieć. Byłoby lepiej, aby udowadniał nam to Bill Gates, a nie Osama bin Laden. Co nie znaczy, że cokolwiek z tego trafi do głów naszych rządzących. Ta lekcja nie trafi do wierzących w megapaństwo, jak to doskonale ilustrują wołania o bomby nuklearne.
Mówiąc o wydatkach na obronę. Tym razem nie tylko nasz rząd jest tym, który wydaje; my wszyscy ponosimy olbrzymie koszta przyszłych ataków na każdy możliwy do wyobrażenia cel. A oprócz wydatków, odczuwamy jeszcze straszny niepokój i zmęczenie. Witamy w realnym świecie obrony.
Ze strony Josepha Sobrana http://www.sobran.com/
„Źródło: http://ojczyzna.pl . Zgoda na przedruk nie świadczy o tym, że
portal Ojczyzna.pl popiera ideologie anarchistyczne i libertariańskie”.
Miło było przeczytać kolejny krytyczny artykuł o USA. I słuszna uwaga. Supermocarstwo w krwawym czoła pocie SAMO produkuje sobie wrogów.