Wnioskując ze słynnego przemówienia Prezydenta Busha „O stanie Unii”, to, co zaczęło się jako Wojna z Terroryzmem będzie teraz rozszerzone na Wojnę Aby Zgnieść Wrogów Izraela„. Bush nazwał trzy państwa „diabelską osią”: Irak, Iran i Północną Koreę. Są one również zwane „łajdackimi narodami” (rogue nations) za ich krytykę globalnej hegemonii amerykańskiej, oraz ich wrogość wobec Izraela.
„Kącik Modlitw” Izraela w prasie amerykańskiej – pod przewodnictwem Charlesa Krauthammera, Williama Safire, Williama Kristola, oraz edytorialu w Wall Street Jurnal – już od 11 września nawołuje do wojny z wrogami Izraela (nie tylko z Afganistanem, który leży od Izraela daleko). Przez krótki czas wyglądało, że Bush jakby sprzeciwiał się nawoływaniom do niebezpiecznej, rozszerzonej wojny, przeciw której były również zaprzyjaźnione rządy europejskie; teraz jednak jest „po linii” z Izraelem przeciwko Europie.
Skąd taka zmiana? Możemy się nigdy nie dowiedzieć. Ale politycy są często ofiarami niezwykle silnych zakulisowych nacisków, ukrytych przed opinią publiczną. Nie możemy nigdy odrzucać prawdopodobieństwa szantażu.
Ta sama prawda dotyczy dziennikarzy. W tym przypadku prasa konserwatywna jest nawet gorsza od liberalnej. Dano mi w tym temacie już dawno twardą lekcję, że krytyka Izraela stanowi tabu w konserwatywnym dziennikarstwie. Taka krytyka jest zrównoważona z „antysemityzmem”: jeśli stwierdzisz, że sojusz z Izraelem jest katastrofalny dla naszego kraju – jak dowiódł atak 9/11 nawet najbardziej tępemu obserwatorowi – zostaniesz potraktowany tak, jakbyś nawoływał do zrzucenia bomby nuklearnej na Jerozolimę.
Dzisiejsze publikacje w National Review, The Weekly Standard, czy The Washington Times traktują Izrael jak liberalni „fellow-travelers” traktowali Związek Sowiecki. Izrael jest modelem demokracji i „wypróbowanym sojusznikiem” Stanów Zjednoczonych. Izrael nie jest w stanie dokonać niczego złego. Nic nie jest winą Izraela. Izrael jest ofiarą nie tylko swych sąsiadów, ale swych własnych obywateli pochodzenia arabskiego. Nawet najsłabsza krytyka Izraela wywodzi się ze złych motywacji.
To stało się główną linią partii konserwatywnej. Jak to pogodzić z amerykańskim patriotyzmem? O, to następny dogmat partyjnej linii: „co dobre dla Izraela, jest dobre dla Stanów Zjednoczonych”. Interesy tych dwóch krajów są dosłownie identyczne. Zatem rząd USA nigdy nie powinien stosować nacisków na rząd Izraela, bowiem cokolwiek uczyni Ariel Sharon dla Izraela, będzie automatycznie służyć interesom amerykańskim. (ponurym żartem jest odnoszenie się syjonistycznych mędrców do Amerykanów jako „my”).
I nie chodzi o to, że ci żurnaliści są na tyle durni, aby w to wszystko wierzyć; są oni wystarczająco cwani aby wiedzieć, jak wpłynie na ich kariery sprzeciwianie się partyjnej linii. W rozmowach prywatnych są oni często zdumiewająco sceptyczni wobec pro-izraelskiej propagandy; ale w druku, ich sceptycyzm jest troskliwie ukrywany. Ci wśród nich mający choć szczyptę honoru, zwyczajnie omijają główny temat aby nie wpaść w kłopoty i pisząc prawdę tylko o tym, czego nie boją się dyskutować. Często maja po prostu dzieci, które chcą wysłać na wyższe uczelnie.
Czasami naciski są bezczelne. Kanadyjski wydawca (Konrad Black? – Z.Ł.) właśnie wykupił sieć wielkich magazynów prasowych i wydał natychmiastowe polecenie, aby czasopisma drukowały jedynie pro-izraelskie artykuły.
Ale to nie jest normalne. Z zasady Żydzi nie muszą wcale wymuszać podobnych tabu. Tchórzliwi i sprzedajni goje będą się nawzajem do tego popychać. Najbardziej zjadliwe ataki na Pata Buchanana kilka lat temu wyszły od jego katolickich przyjaciół.
To było interesujące doświadczenie w lekcji o prawdzie, które wstrząsnęło filozofem Davidem Hume: jak łatwo wielu może być rządzone przez kilku. „Demokracja” jest po prostu najlepszą przykrywką wynaleziona dotychczas dla rządów mniejszości. Przekonaj większość, że rządzi ona sama sobą, a przyjmą każdy rozkaz.
Tak więc obecnie nasi przywódcy wyciągają niewątpliwie najbardziej fałszywą lekcję z 11 września. Zamiast zakończyć amerykańskie panoszenie się poza granicami, oni je rozszerzają. Kogo to obchodzi, ilu wrogów, zupełnie niepotrzebnie, narobimy sobie w dłuższym okresie czasu? Musimy służyć naszemu „niezawodnemu sojusznikowi”, a „łajdackie narody” musimy rzucić na kolana.
Kilka tygodni temu francuski ambasador w Wielkiej Brytanii spowodował niemałe zamieszanie wypowiadając podczas uroczystej kolacji to, co większość dyplomatów prywatnie myśli o Izraelu: że jest czymś monstrualnym, że takie małe (gówniane) państewko jak Izrael jest w stanie wciągnąć cały świat w wojnę. Jakoś – to znaczy, nieuchronnie – jego prywatna wypowiedź, podsłuchana przez jego syjonistyczną gospodynię (Barbarę Amiel-Black – Z.Ł.) natychmiast znalazła się w druku, i żydowskie grupy rozpoczęły rejwach o bojkotowanie francuskich wyrobów.
Niech żyje wojna!
Tłum. Z. Łabędzki
http://www.sobran.com/columns/020131.shtml
***
„Źródło: http://ojczyzna.pl. Zgoda na przedruk nie świadczy o tym, że
portal Ojczyzna.pl popiera ideologie anarchistyczne i libertariańskie”.
Korea Północna jakoś zniknęła z listy „osi zła” ostatnio. nie dziwota bo ona JUŻ ma broń nuklearną. A Iran jeszcze nie ma.