deflacja czyli pewny koniec świata, podobno…
No więc ponówmy pytanie z końca ostatniego wpisu – dlaczego w odróżnieniu od znanej, spodziewanej i tolerowanej jak domowy kornik inflacji, ewentualną deflację bankowy establishment diabolizuje i przedstawia jako koniec świata? Dlaczego główny bankier USA odgraża się maszyną drukarską której zdeterminowany nie zawaha się użyć aby zalać świat papierem tylko po to aby nie dopuścić do deflacji?
Aha, tutaj zdaje się jesteśmy na tropie czegoś ciekawego. Ponieważ w warunkach nic nie wartego pieniądza fiat jedyną praktycznie przyczyną deflacji może być masowa kontrakcja kredytu bankowego, towarzysząca typowo jedynie pokłosiu wyjątkowych w swojej intensywności hoss. Ekscesy wygenerowanego wtedy kredytu doprowadzają do sytuacji w której pożyczkobiorcy masowo nie są w stanie spłacić pobranych pożyczek. Popyt na pożyczki gwałtownie spada. W mocno zalewarowanym systemie może to prowadzić do kaskady defaultów ponieważ jedna pożyczka służy jako zabezpieczenie innej. W tej sytuacji w odróżnieniu od “money” która w formie papierowej gdzieś tam jest, “credit” po prostu znika do nikąd, czyli mniej więcej wraca skąd przyszedł. Z uwagi na to że “credit” przewyższa wielokrotnie “money” jest rzeczą możliwą że drukowanie banknotów nawet na trzy zmiany nie zrównoważy hurtowej destrukcji kredytu, skutkiem czego “money and credit” ulegnie deflacyjnej kontrakcji. O takim właśnie drukowaniu „pieniądza” na trzy zmiany i rozrzucaniu go z helikopterów[*] mówi Ben Bernanke odgrażając się deflacji!
Deflacja w warunkach fiat money może istotnie przerażać bankowy establishment ponieważ jest czymś poza bezpośrednią kontrolą banków centralnych, chociaż jest wynikiem ekscesów do których dopuściły one wcześniej. Mniej politycznie poprawnie – a bardziej na chłopski rozum – w sytuacji groteskowo wielkiego zalewarowania i lat akumulowania jednego przegięcia za drugim, deflacja grozi kolapsem całego systemu i brutalnym końcem ery papierowego pieniądza. Ta własnie perspektywa przestrasza Bernanke i spółkę z ich skarpetek, prowokując w chwilach szczerości wynurzenia o zrzucaniu gotówki z helikopterów[*]. Stąd też biorą się paniczne próby nie dopuszczenia nigdy i za wszelką cenę do najnormalniejszego na świecie zjawiska recesji od czasu do czasu. To jest, okresu w którym przyrost GDP staje się ujemny, a gospodarka cofając się z lekka zrzuca z siebie nagromadzone ekscesy i dyslokacje kapitałowe. W przesadnie zalewarowanym systemie nawet najłagodniejsza recesja przerodzić się może w spiralę deflacyjną, i tego właśnie się boją banki centralne.
Bankierskie nastroje psychozy “nie dania się” i deklaracje gotowości do heroicznego stawienia czoła deflacji, przy współudziale bezmózgowych mediów zdają się powoli udzielać masom. Trochę tak jak w zamierzchłych czasach PRLu kiedy to heroicznie budujący socjalizm naród nawoływano do permanentnej czujności bo za każdym rogiem czaił się zapluty karzeł reakcji.
Tyle że dzisiaj przekonywanie mas aby się obawiały czających się za każdym rogiem zaplutych spadków cen idzie dużo oporniej. Łatwiej nawet prać mózgi o pożyteczej roli “niewielkiej” inflacji, czyli wzrostów cen. I nie ma się co dziwić. Ginie bowiem w całym tym fatalistycznym jazgocie podstawowe pytanie: co złego jest w spadkach cen? Czy nie byłby to czasem zdrowy proces rynkowy, przywracający dawno utraconą równowagę po latach inflacyjnej orgii i wymuszający w ten sposób umiar i zdrowy pieniądz? Czy sama wizja, choćby najbardziej symboliczna i w przenośni, bankiera centralnego w helikopterze rozrzucającego fiat money[*] nie jest sama w sobie objawem paranoi?
Murray Rothbard, w pracy Deflation, Free or Compulsory, nie pozostawia tutaj cienia złudzeń:
“Contraction of bank credit is always a healthy reaction to previous inflationary bank credit intervention in the market. Contractionary calls upon the banks to redeem their swollen liabilities in cash is precisely the way in which the market and consumers can reassert control over the banking system and force it to become sound and noninflationary. A market-driven credit contraction speeds up the recovery process and helps to wash out unsound loans and unsound banks.”
Kontrakcja [kurczenie się] bankowego kredytu jest zawsze zdrową reakcją na poprzedzający ją okres ingerencji kredytowej banków [ekspansji] na rynku. Skurczowe impulsy zmuszające banki do zamiany rozbuchanych długów w gotówkę są własnie drogą przez którą rynek i konsumenci mogą przejąć kontrolę nad systemem bankowym i zmusić go aby stał się zdrowy i nieinflacyjny. Wymuszona przez rynek kontrakcja kredytu przyspiesza rekonwalescencję systemu i pomaga pozbyć się wątpliwych pożyczek i wątpliwych banków.
“Wątpliwych banków? Jakich wątpliwych banków?” oburzał się zapewnie rok temu bank Northern Rock zanim zbankrutował. Ale rząd UK zrobił mu, na koszt ogółu, olbrzymi bailout, dając złudzenie zbankrutowanemu bankowi, jego zbankrutowanym klientom i niemniej zbankrutowanym akcjonariuszom że wszystko jest ok. Oczywiście dodrukowując „pieniądz”, bo ze złotem byłoby znacznie trudniej. Tyle tytułem definicji kredytowego ekscesu i kredytowych wynaturzeń, gdyby ktoś potrzebował…
“Wątpliwych banków? Jakich wątpliwych banków?” oburza się też pewnie w tym miejscu wspominana na tym blogu CitiGroup, drugi największy bank komercyjny USA, którego ekspozycja na derywatywy prawdopodobnie technicznie stawia go już w stanie bankructwa. A no, takie właśnie takie wątpliwe banki jak ten i dziesiątki innych, ha, ha, ha, ha.
Deflacja, jak wspomnieliśmy, wiąże się głównie z pokłosiem okresu wyjątkowo intensywnej ekspansji kredytu i związanych z tym niespotykanej skali wynaturzeń. Jedynym bardziej znanym epizodem deflacyjnym w powojennym półwieczu była i do pewnego stopnia pozostaje sytuacja w Japonii. Młodszym czytelnikom może warto przypomnieć że w końcu lat 80-tych Japonia była u szczytu długiej hossy, kulminującej powojenny rozwoj kraju. Banki japońskie rozdawały karty, globalnie operujące firmy japońskie przejmowały rywali, a świat drżał wtedy z obaw przed dominacją japońską. Łatwy kredyt i nieruchomości na łatwy kredyt szalały wtedy nie mniej niż 20 lat później w USA. Rockefeller Center w NY i prestiżowy Pebble Beach kompleks w Kalifornii były w rękach japońskich, a wartość rynkowa samych ogrodów cesarskich w centrum Tokyo przewyższała wartość wszystkich nieruchomości w Kalifornii razem wziętych. To była hossa przez duże “H”!
Do kolapsu doszło na początku lat 90-tych, z indeksem Nikkei spadającym w pewnym miejscu o ponad 80% i rynkiem nieruchomości spadającym w następnych kilku latach o podobny procent. Japonia wpadła w stan gospodarczej hibernacji i prawie zerowego wzrostu, w którym z niewielkimi przerwami pozostaje do dziś, siedemnaście lat później. Zerowe stopy procentowe (stąd się wziął yen carry trade o którym pisaliśmy w kontekście złota) i masowe pompowanie liquidity przez bank centralny nie były w stanie zrównoważyć masowej destrukcji kredytu. Dodajmy dla informacji że ceny detaliczne w Japonii w tym okresie również spadły ale stosunkowo niewiele.
Mając w ten sposób przygotowane inflacyjno-deflacyjne przedpole w czterech odsłonach zobaczymy następnie czy idzie coś sensownego powiedzieć na temat możliwych scenariuszy wydarzeń i jak je przeżyć, a nawet prosperować. Na razie jednak czas na mały odpoczynek. Wiemy wprawdzie że od ciężkiej pracy podobno nikt jeszcze nie umarł, ale po co ryzykować?
___________
[*] W wystąpieniu z którego pochodzi fragment o maszynie drukarskiej Bernanke nawiązał również do symbolicznego obrazka zrzucania gotówki z helikopterów (“helicopter drop”) pochodzącego od Miltona Friedmana.
cynik9
11 styczeń 2008 r.
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu dwagrosze
Zezwolenie na przedruk dotyczy wyłącznie witryny liberalis.pl.
Ogólne zasady przedruku można odnaleźć bezpośrednio na blogu dwagrosze.