Robert Gwiazdowski: Libertarianie

Przez wiele lat liberałowie opiewający ideę wolności nie mieli konkurencji na arenie filozofii politycznej. Bo ludzie pamiętali czasy, gdy tej wolności nie mieli. Ale dość szybko pojawiły się różne pomysły dyskredytujące ideę wolności i przekonujący, że potrzebujemy ( i że oczywiście możemy dostać) coś więcej niż sama wolność, którą się przecież „nie najemy”.

Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku przyniósł falę krytyki istniejących stosunków społeczno-gospodarczych i ich ideologicznego uzasadnienia. Towarzyszył jej rozwój nowych teorii politycznych, odchodzących od założeń państwa „nocnego stróża” i haseł absolutnej wolności. Opowiadały się one za interwencjonizmem i głosiły potrzebę równości społecznej, która wymaga realizacji nawet za cenę uszczerbku dla wolności, a osiągana jest za pomocą korygujących działań państwa. Rzecznicy tego sposobu myślenia zawłaszczyli nazwę „liberalizm”, przypisując wyznawcom tradycyjnych zasad wolnorynkowych miano „konserwatystów”, gdyż ci niechętnie ustosunkowywali się do proponowanych zmian. Doszło więc do zmiany znaczenia tradycyjnych pojęć. W Europie bowiem ci drudzy nadal nazywali się „liberałami”, a pierwszych uznano za „socjaldemokratów”, nazwę „konserwatyzm” rezerwując dla starych teorii Burke ′a, Hallera, czy de Maistre ′a. W Stanach Zjednoczonych tymczasem, dla pewnego rozjaśnienia, zaczęto odróżniać konserwatyzm tradycyjny, nazywając go często „organicznym” i konserwatyzm indywidualistyczny – czyli liberalizm w klasycznym wydaniu.

Gdy jednak zdecydowana większość filozofów politycznych, określających się mianem liberałów, odeszła od klasycznych zasad wolnorynkowych, obrońcy tych zasad, chcąc zamanifestować swą niechęć wobec tego typu nieprawomyślności, musieli znaleźć dla siebie inne określenie. W ten sposób pojawił się termin „libertarianizm”, używany w stosunku do całej grupy, określanej również mianem konserwatystów indywidualistycznych. Jednakże w ciągu ostatnich dwudziestu lat termin ten nabrał innego, znacznie węższego znaczenia. Stosowanie go do wszystkich wyznawców mechanizmu „niewidzialnej ręki” może więc zrodzić nieporozumienia. W roku 1971 w Colorado Springs powstała Partia Libertariańska. W roku 1972 kandydujący z jej ramienia w wyborach prezydenckich John Hospers uzyskał tylko 2.500 głosów. Jednak w roku 1982 w wyborach stanowych kandydaci tej partii uzyskali łącznie ponad 5.000.000 głosów. W trwającej właśnie kampanii setki tysięcy zwolenników głosują na Rona Paula, który w republikańskich prawyborach w kolejnych stanach inkasuje istotną ilość głosów. Wolny rynek stanowi ideał bezwzględny, wynikający z uniwersalnych nakazów rozumu, a nie z tradycji, czy z zasady użyteczności. Siłą sprawczą historii jest nieustanny konflikt pomiędzy wolnością i władzą utożsamianą z państwem, które przywłaszczyło sobie „prawo stosowania kidnapingu, nazywając go poborem do wojska; tak jak uzyskało monopol na zalegalizowany rabunek, nazywając go opodatkowaniem” Libertarianie występują więc przeciwko prawu w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Uważają że przestępstwo jest zawsze stanem zindywidualizowanym i dotyczy konkretnych ludzi, a nie całego społeczeństwa. Gdy nie ma jednostki konkretnie poszkodowanej, to nie ma też przestępstwa. Jeżeli uczeń wręcza nauczycielowi łapówki za wystawianie dobrych stopni, jest to wyłącznie ich prywatna sprawa. Za tego typu działanie wystarczającą karą będzie utrata przez nich obu reputacji, pociągająca za sobą zdyskwalifikowanie ich na wolnym rynku pracy. Natomiast społeczeństwo nie może wtrącać się do tej operacji przy pomocy państwowego aparatu przymusu. Co najwyżej można sobie wyobrazić, że ktoś uznający się za poszkodowanego, na przykład przez fakt przegrania, z powodu niższych ocen, rywalizacji o lepiej płatne stanowisko z nieuczciwym konkurentem, będzie od niego żądał odszkodowania za spowodowaną tym szkodę na drodze prywatno-skargowej. Oczywiście będzie on dochodził swych roszczeń nie przed sądami państwowymi, które należy zlikwidować, lecz przed sądem prywatnym, działającym jak inne normalne przedsiębiorstwa.

Zdaniem libertarianów, wszyscy powinni być subskrybentami dowolnie wybranego i opłacanego przez siebie sądu. Z chwilą powstania konfliktu rozstrzygałby on w zaistniałym sporze. Gdyby strony konfliktu były subskrybentami różnych sądów, każda z nich wnosiłaby sprawę do swojego. W przypadku różnicy w ich orzeczeniach, strony wyznaczałyby trzeci sąd do wydania ostatecznego werdyktu. Jego wyegzekwowaniem zajmowałaby się policja, oczywiście również prywatna, działająca i finansowana w oparciu o taki sam schemat jak przedsiębiorstwa sądowe.

System ten działałby w sposób analogiczny do tego, którym kierują się obecnie rządy poszczególnych państw. Poddają one zaistniałe pomiędzy nimi spory do rozstrzygnięcia swobodnie wybranemu arbitrowi, jakim jest na przykład Trybunał Haski. Jeżeli mogą tak postępować państwa, to dlaczego miałyby nie móc poszczególne jednostki. Oczywiście i państwom zdarza się nie dojść do porozumienia i wówczas uciekają się do rozstrzygnięcia sporu w drodze wojny. Tak też z całą pewnością może się zdarzyć w przypadku konfliktu pomiędzy jednostkami, prywatnymi sądami, czy policjami, ale z pewnością będzie to mniej okrutne od konfliktów zbrojnych pomiędzy państwami, których potencjał jest nieporównywalnie większy, i których konflikty przemienić się mogą w istne kataklizmy. Wystarczy porównać najkrwawsze nawet porachunki rodzin mafijnych z potwornościami II wojny światowej, by dostrzec właściwe proporcje.

Przyjęcie takiego punktu widzenie implikowało krok następny, jakim była negacja potrzeby istnienia armii. W przypadku wybuchu wojny i dokonania sowieckiej inwazji na Stany Zjednoczone, najlepszym sposobem obrony będzie walka partyzancka. Tego typu rozwiązanie jest najwłaściwsze z punktu widzenie idei wolności, gdyż eliminuje przymusowy pobór do wojska, a udział w oddziałach partyzanckich jest właśnie realizacją idei wolności, a nie jej zaprzeczeniem. Jednostki, broniąc swych praw przed agresorem, przyłączają się do takiej walki tylko wówczas, gdy odczuwają zagrożenie dla swojej wolności, a nie pod przymusem. Ponadto walka partyzancka, z uwagi na techniczne ograniczenia, wyklucza możliwość nuklearnej zagłady. Najważniejsze zaś jest to, że jest ona całkowicie skuteczna. Jak pisze Rothbard: „jeżeli gigantyczne Stany Zjednoczone nie mogły sobie dać rady z nieliczną i względnie nieuzbrojoną ludnością wietnamską, jak, na Boga, udałoby się Związkowi Sowieckiemu utrzymać w swej władzy naród amerykański./…/ Wojna partyzancka okazała się tak skuteczną, gdyż czerpie siłę nie z dyktatu centralnego rządu, lecz z samych ludzi walczących o wolność i niepodległość przeciw obcemu państwu”.

Stanowisko to było przygotowaniem gruntu pod totalną krytykę rządu amerykańskiego. W okresie „zimnej wojny” libertarianie uznali, że sztucznie podtrzymywany mit o sowieckim zagrożeniu służy uzasadnieniu potrzeby istnienia silnego państwa. Występując przeciwko takiemu państwu postanowili uderzyć w jego domniemane podwaliny – czyli ów mit zagrożenia, podważając jednocześnie mit inny – o krystalicznie czystych intencjach rządu Stanów Zjednoczonych. Ich zdaniem, silne państwo utrzymywane jest właśnie z powodu hipotetycznego zagrożenia zewnętrznego. Chcieli więc wykazać, że zagrożenie takie w rzeczywistości nie istnieje, bo co prawda „komunizm jest złą teorią, fałszującą naturę ludzką”, ale ulega on wewnętrznemu rozkładowi, nie będąc zdolnym do stworzenia trwałego systemu ekonomicznego. Całkowitą transformację komunizmu w system wolnorynkowy uznali za ostatecznie bardziej prawdopodobną od komunistycznej agresji na USA. No i dziś można znowu dyskutować, czy rozpad ZSRR nastąpiłby, gdyby Reagan nie narzucił Rosjanom wyścigu zbrojeń od którego dostali zadyszki.

Radykalizm ów zmuszał libertarianów do ostrych polemik z przedstawicielami klasycznego liberalizmu. Miltona Friedmana uznali oni nie za „oponenta etatyzmu i adwokata wolnego rynku, lecz technicznego doradcę państwa, jak być bardziej skutecznym w jego złej pracy”. Z powyższych założeń wypływały powtarzane przez nich często slogany: „Sock it to the State „, „Anarchy Forever „.

Ryszard Legutko postawił temu sposobowi myślenia ważny zarzut metodologiczny. Skoro libertarianie orzekli, iż teoria wolnego rynku powinna wstrzymywać się od jakiejkolwiek oceny wartości i wskazówek co do sposobu ich wyboru, będącego, ich zdaniem, sprawą całkowicie indywidualną i nie podlegającą zewnętrznej ocenie, to wykluczyć trzeba zasadność każdej teorii zawierającej jakikolwiek system wartości, ograniczający swobodę w wyborze celów. Dotyczy to także teorii absolutnej wolności, lansowanej przez libertarianów. Jedyna teoria dająca się pogodzić z postulatem niewartościowania wartości, to teoria absolutnie obojętna na wartości, nie premiująca żadnej, a przyzwalająca na wszystkie. Jeżeli bowiem przyjmujemy zasadę niewartościowania, to nie możemy opowiadać się za wolnym rynkiem, a przeciw etatyzmowi, gdyż równie dobrze inni mogą wybrać inny system wartości.

Wczoraj skończyłem czytać książkę, którą o libirtarianizmie napisał David Boaz. Warto zrobić sobie „test libertarianina” zamieszczony w dodatku, żeby zorientować się, gdzie należy usytuować własne poglądy w trójkącie: liberalizm-konserwatyzm-libertarianizm, pamiętając jednak, że Boaz troszkę nami manipuluje przy pomocy zadanych pytań. Są one dobrane w taki sposób, że większość z nas z łatwością odnajdzie się w obozie libertarianizmu – zwłaszcza pod względem wolności gospodarczej. Ale Boaz nie zadaje pytań o to kiedy zaczyna się życie, czy kobieta może na życzenie poddawać się aborcji, czy należy zlikwidować karę śmierci, czy ojciec może dać klapsa synowi itp. Jak je sobie zadamy (i jeszcze kilka innych podobnych), to niektórzy mogą przesunąć się troszeczkę od libertarialnizmu do konserwatyzmu.

Ale z pewnością wydany przez Zysk i S-ka, a polecany przez „Wprost” „Libertarianizm” Davida Boaz’a warto przeczytać.

Robert Gwiazdowski
17.02.2008
***
Tekst był wcześniej opublikowany na blogu Roberta Gwiazdowskiego

6 thoughts on “Robert Gwiazdowski: Libertarianie

  1. „Libertarianów”:D

    Boaz akurat napisał słabiutką tą swoją książeczkę, a już pitolenie o Friadmanie, jako o libertarianinie.. ah.. A Pan teraz też głupotę napisał, że M.F. był klasycznym liberałem. Otóż nie był, proszę Pana i już sam jego pogląd w sprawach monetarnych tego dowodzi.

    Pan Legutko też pieprznął kulą w płot. Libertarianie nie mają nic przeciwko temu, że ktoś sobie woli żyć w państwie, płacić podatki i otrzymywać zasiłki. Libertarianie sprzeciwiają się temu, by ten ktoś zmuszał do tego innych. Dlatego są przeciw państwu, ponieważ ono zmusza ludzi do bycia jego podwładnymi. Dla libertarian (a przynajmniej anarchokapitalistów) punktem wyjścia jest stan wolności. Dopiero stąd można „podzielić” ludzi. Część założy sobie państwo, część stworzy sobie komunę, a część będzie żyła obok tego. Sęk w tym, by nikogo nie zmuszać do swoich rozwiązań.

  2. sorry, ale o co chodzi z poglądami monetarnymi Friedmana? że był zwolennikiem istnienia banku centralnego? no. i Adaś Smith. oczywiście może powtarzać zdanie Rothbara, że on też nie był klasycznym liberałem :). w końcu dojdziesz do wniosku, że największymi liberałami byli tomiści z salamanki. a potem przyszedł neokonserwatywny Suarez…

  3. jasiu z miltonme to jest zdaje się tak że on nie mówił nie drukarnią ino mówił nie temu że one tak szybko chodzą. no ale ja się nie znam do końca, więc równiez tez bym usłyszął czemu milton tym klasycznym liberałem nie był.
    a co do gonienia – wiesz ja od jakiegos czasu dostrzegam ze jakby sie chciało znaleźć kogoś kto swymi czynami dokładnie udowadnia jakąś filozofie to chyba nawet Jezus nie za bardzo by pasował do doktrynalnego chrześcijaństwa.

  4. Jasiu – klasyczny liberalizm jest bardzo blisko minarchizmu. Friedmana nie można nazwać klasycznym liberałem. I nie chodzi tylko o monetaryzm. To sprawa bonów edukacyjnych i przymusu edukacji, „ujemnego” podatku i innych takich pierdół. W skrócie – M.F. zgadza się na tak dużą ingerencję państwa w gospodarkę, że nazwać go można co najwyżej neoliberałem.

    A propos A.Smitha – nie lubię. Wcale nie dlatego, co Rothbard. Po prostu nie wierzę w coś takiego, jak „niewidzialna ręka rynku”, nie uważam, by jego poglądy dot. rolnictwa były prawidłowe etc. Po prostu uważam, że Smith coś niecoś wymodził, ale znacznie pobłądził po drodze.

  5. czlowiek z natury chcialby byc wolny ludzie juz raczej nie!tyle na temat kolejnej utopii wolnosci!

  6. smootnyclown – Jakbyś czytał dokładniej Fridmana to byś się dowiedział, że te pomysły (negatywny podatek dochodowy czy bony edukacyjne) były wymyślone tylko po to aby wskazać odpowiedni kierunek rozwoju gospodarki. Fridman wcale nie uważał, ze są dobre ale zdawał sobie sprawę, że obecnie przeprowadzenie „rewolucji” i odwrócenie trendu ku wolności gospodarczej jest niemożliwe. Można natomiast to zrobić takimi małymi krokami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *