Uczyć w domu
25 lipca 2003 r. „Rzeczpospolita” napisała w artykule o ojcu, Andrzeju B. walczącym o prawa do córki Krysi: „Ojciec zadbał o wykształcenie Krysi. Nie mogła chodzić do szkoły, uczył ją więc sam albo opłacał korepetycje. Kolejne lata zaliczała w szkołach zdając partie materiału. Na świadectwie ukończenia I klasy gimnazjum w Otwocku Krysia ma siedem ocen celujących i trzy bardzo dobre. – Córka uwielbia historię, z której przerobiła materiał z I roku studiów – mówi z dumą ojciec”. Co to właściwie znaczy „uczyć w domu” i dlaczego powinniśmy całkowicie uznać tę formę edukacji w Polsce?
Home schooling
czyli edukacja domowa polega na uczeniu dzieci w domu, najczęściej przez własnych rodziców, ale także przy pomocy innych rodziców-nauczycieli. Może odbywać się w grupach i częściowo poza domem. Taka forma edukacji jest legalna między innymi w całych Stanach Zjednoczonych czy Anglii, gdzie rodzice nie mają większego problemu z regulacjami rządowymi. W gros innych krajach, edukacja taka jest również legalna, ale podlega mniejszym lub większym regulacjom.
Edukacja domowa jest z wielu powodów właściwym sposobem nauczania i właśnie dlatego powinna być całkowicie legalna w Polsce. Nie chodzi o to, aby jak najwięcej ludzi to robiło, ale o to, żeby uczący w domu rodzice nie mieli z tego powodu kłopotów prawnych.
Prawo czy obowiązek rodziców
wobec swoich dzieci dotyczy również edukacji. Rodzice są odpowiedzialni za swoje dzieci i na nich spoczywa w pierwszym rzędzie obowiązek ich uczenia. Jeśli nie czują się na siłach, mogą posyłać je do szkół. Wielu rodziców jest jednak w stanie poradzić sobie samemu, ba, są nawet pedagogami i nauczycielami. Poza tym, o czym zapominają przeciwnicy tego typu uczenia, rodzice-edukatorzy domowi często korzystają z pomocy innych rodziców-edukatorów. Nie ma więc mowy o tym, że dzieci bywają niedouczone z jakiegoś przedmiotu, czy że brakuje im kontaktu z równieśnikami. Wszystko jest kwestią organizacji.
Dr Marek Budajczak – pedagog, pracownik naukowo-dydaktyczny Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, autor książki „Edukacja Domowa” jeden z pionierów edukacji domowej w Polsce mówi: „Spełnianie obowiązku szkolnego poza szkołą” jest z mocy ustawy dopuszczalne, niestety za „łaskawym” zezwoleniem dyrektora określonej szkoły i pod warunkami przezeń nałożonymi. Te możliwości są na różne sposoby nadużywane przez dyrektorów szkół. Jeśli spojrzeć na ewolucję wspomnianego przepisu prawa, to nie o poprawie, a o stałym regresie trzeba tu powiedzieć.
Szkoły domowe nie są zagrożeniem
dla zinstytucjonalizowanych środowisk nauczycielskich. Rodziców uczących w domu jest w USA 1 % (w innych krajach jeszcze mniej), więc nie powinne one widzieć w tym zjawisku zagrożenia. W USA tak częściowo jest. Jenni Gaster Sopko, public relations meneger National Parent Teachers Association przyznała, że jej organizacja ma ważniejsze problemy na głowie niż szkoły domowe. Za to Gail Purkey, public relations director Illinois Federation of Teachers zaniepokojona jest faktem, że w stanie Illinois rodzice mogą uczyć według własnego programu. „Uczniowie szkół publicznych mają standardy, testy i wszyscy wiedzą jak dobra jest szkoła”. Albo jak zła, czego Purkey jednak nie mówi. Niemniej jednak środowiska nauczycielskie w USA nie kwestionują sensowności i, co najważniejsze, jakości szkół domowych, domagają się „tylko” ich standaryzacji. W niektórych stanach USA taka standaryzacja istnieje. Programów i pomocy do uczenia domowego istnieje w USA tak dużo, że sławny Amazon.com zdecydował się na otworzenie specjalnego sklepu dla takich rodziców.
Efekty nauczania domowego
najlepiej jest pokazać na uczniach amerykańskich, gdyż tam ruch ten jest liczny. Według Departamentu Edukacji jest ich około 850 tys. (2001 r.), za to organizacje homeschoolingujące mówią o 2,5 miliona uczniów. Trudno ich zliczyć, bo w kilku stanach rodzice nie mają obowiązku zgłaszania komukolwiek faktu uczenia w domu.
Lawrence Rudner w pracy „Scholastic Achievement and Demographic Characteristics of Home School Students” pokazał, że we wszystkich dziedzinach i na każdym poziomie uczniowie szkół domowych (prawie 21 tys.) byli lepsi niż ich koledzy ze szkół publicznych i prywatnych – mowa o uczniach od poziomu kindergarden do dwunastej klasy (18 lat). American College Testing Program (całkowicie bezstronny) także potwierdził wyższość edukacyjną uczących się w domu za pomocą średniej z testu ACT.
Państwo zyska
na edukacji domowej prestiżowo, gdyż będzie się mogło poszczycić wprowadzeniem Polski do krajów wysokorozwiniętych (takich jak USA czy Anglia) pod względem całkowitej legalności szkół domowych. Po drugie i najważniejsze, zyska wykształconych i samodzielnych obywateli. Badania nad edukującymi się w domu uczniami w USA dowiodły, że żadne z nich nigdy nie było na zasiłku, nigdy nie pozostało bez pracy ani nie zwracało się o pomoc społeczną. Szkoły domowe potrafią bowiem uczyć myślenia i praktycznego wykorzystywania wiedzy. Wzmacniają również rodzinę jako całość, co w przyszłości może to stanowić dobry opór przeciw zagrożeniu sektami czy różnego typu komunami.
Wolność edukacyjna
jest gwarantowana przez prawa międzynarodowe, które uznają priorytet rodziców przed czynnikami państwowymi, jeśli chodzi o wybór formy edukacji dla własnych dzieci i jednoznacznie wskazują na możliwość wyboru edukacji domowej. To samo mówi polska Konstutucja (art. 70.3).
Póki co, sytuacja w Polsce nie wygląda wesoło dla ludzi, którzy sami podjęli się słusznego trudu uczenia swych własnych pociech. W Poznaniu przygotowawana jest Konferencja Edukacji Domowej, która ma się odbyć w październiku tego roku. Trwa także rejestracja Stowarzyszenia Edukacji Domowej.
„Wierzę w separację edukcji od państwa” – mówi nauczyciel domowy w USA Jack van Noord. A Państwo?
Natalia Dueholm
Artykuł ukazał się w „Rzeczpospolitej” 27 sierpnia 2003 r.
***
Artykuł publikujemy za zgoda autorki