Mateusz Machaj „Wolność i strach”

Największym wrogiem wolności, który zagraża jej niemal na każdym kroku, jest strach. Strach, który nakręcany jest przez przerażenie przed konsekwencją swoich działań i dbania o własny los. Syndrom niewolnika daje o sobie non-stop znać – boimy się dbać o własną starość, boimy się dbać o własne zdrowie, o edukację swoich dzieci. Okazuje się, że władze amerykańskie boją się zostawić sprawy bezpieczeństwa w rękach swoich obywateli i zamierzają znacjonalizować system ochrony lotnisk – skoro nie chcą aby ich obywatele byli bezpieczni, to jest to ich wybór.

Gdyby jakiś dziewiętnastowieczny socjalista przeczytał dzisiejsze akty prawne, byłby w siódmym niebie i z radości do końca swoich dni krytykowałby system wolnościowy, oparty na prawach własności i swobodzie umów. Opowiadałby fantastyczne bajki o tym, że kiedyś będzie tak wspaniale. Pracownicy będą mieli gwarantowany minimalny dochód i minimum socjalne, nikt nie będzie bezdomny, bo każdy znajdzie dach nad głową. Samotne matki nie będą w ogóle zależne od swoich wstrętnych wyzyskujących ją w domu mężów. Czujne państwo zadba o to, żeby żaden z nas się nie przeziębił czy też zachorował, ale jeśli tak się stanie, to dopłaci nam do leków.

Każdy będzie mógł zapomnieć o pogoni za pieniądzem i skoncentruje się na rozmyślaniach filozoficznych, gdyż zapewnienie odpowiedniego poziomu życia przez aparat przymusu musi doprowadzić do powszechnej szczęśliwości. Brutalny biznes zostanie ograniczony przez łaskawe regulacje, które zadbają o to, żeby freon się za bardzo nie panoszył oraz żeby przypadkiem za dużo dwutlenku węgla nie wylądowało w atmosferze. Do wszystkiego zatrudni się specjalistów, najlepszych w swojej dziedzinie, znających się na temacie. Nie będzie żadnej korupcji, gdyż wszędzie będzie obowiązywać zasada konkursu. Ekonomiści i rolnicy po szkołach wyższych zasiądą do stołu, żeby ustalić wielkość produkowanego drobiu i jego cenę, administracyjnie troszcząc się o rolników i ich dochody.

W celu zapewnienia odpowiedniego poziomu usług medycznych powstaną silne samorządy lekarskie, które będą stać na straży przysięgi Hipokratesa. Z kolei państwowy robak zapewni im finansowanie, żeby przypadkiem lekarz nigdy nie pomyślał o swoich zarobkach. W końcu jego służba polega na społecznej misji, a nie na robieniu pieniędzy, dlatego pieniądz powinien płynąć podziemnym systemem rur, troskliwych kas chorych, które puszczą gotówkę prosto za pacjentem (a raczej za jego zdrowiem – prosto do szamba). Analogicznie prawnicy stworzą silny związek, jaki nie dopuści do tego, żeby biedny szewc był reprezentowany przez swojego kolegę mechanika w sądzie. Konieczne jest zagwarantowanie odpowiedniego poziomu usług, a biedniejszym, którzy nie będą w stanie wynająć licencjonowanego (o przelicytowanej wartości rynkowej) adwokata, przydzieli się obrońcę z urzędu.

Wyobrażając sobie ziemię jako piękną krainę, gdzie w matczynych objęciach trzyma całą ludzkość Wielka Idea, idea wszechmocnego państwa, dbającego o wszystkich obywateli, socjalista wpadnie w zachwyt. Poza kilkoma zacofanymi konserwatystami, którzy mają ochotę mieć własny dom, rodzinę, strzelbę, nie chcącymi oglądać grupenfuhrerów z urzędów skarbowych, na świecie będą istnieć tylko ludzie światli i postępowi, wierzący we wspaniałą ideę politycznej poprawności. Socjalista dostrzeże jeszcze kilka braków, kilka dziedzin, jakie nie zostały objęte kontrolą jego myślowych kontynuatorów. Powolutku, bo powolutku, niemniej jednak, wolność będzie dalej konsumowana przez etatystycznego wirusa.

Tym razem padło na ochronę lotnisk. Amerykanie są przerażeni skutkami ataku terrorystycznego, dlatego władza bez problemu przeprowadzi odpowiednie prointerwencjonistyczne reformy, byle szybko. Im wcześniej, póki strach jeszcze trwa, tym łatwiej skuć ludzi w żelazne kajdany. Człowiek przerażony, ogarnięty panicznym lękiem przed wielkim brodatym terrorgnomem, szuka jednego uniwersalnego szeryfa, który zapewni mu bezpieczeństwo. Aparat przymusu bez kłopotów, szybko i skutecznie weźmie jego sprawy w swoje ręce, wprawione w ograniczaniu wolności.

Doświadczenie pokazuje, że ludzie nie tak łatwo dają się nabierać na samodzielne działanie państwa, dlatego powraca się do starego systemu cechowego. W ten sposób zwykli ludzie łudzą się, że zamiast urzędnika na stanowisku siedzi kompetentny specjalista, przeszkolony przez najdoskonalsze uczelnie i państwowe kursy. Poziom dba o poziom poziomu. W tym wypadku o ochronie będą decydować samorządy ochroniarskie, a raczej coś na ich kształt.

Kilku „wybitnych” ekonomistów (keynesistów oczywiście) winę za ataki z 11 września 2001 roku zrzuciło na „chciwe firmy nie dbające o los klienta”. Rozumowanie było następujące – firmy dbają o to, żeby koszty były niskie, dlatego zatrudniają jak najmniej pracowników i oferują jak najgorszą ochronę. Płacą niskie stawki i nie zależy im na podnoszeniu standardów. Trudno o bardziej wypaczone pojmowanie procesów gospodarczych, a najgorsze jest to, że takie sformułowania padają z ust autorytetów, laureatów Nagrody Nobla. Ten sam sposób rozumowania można przełożyć na każdy inny urynkowiony sektor gospodarki. Banki nie zadbają o nasze odsetki i nasze pieniądze, dlatego powinniśmy je znacjonalizować. Telekomunikacyjny sektor nie będzie w stanie dostarczyć usług dla całego społeczeństwa i dlatego konieczne jest przejęcie nad nim kontroli przez państwo. Sektor informatyczny nie da sobie sam rady i nie będzie wystarczająco dużo inwestować w nowe technologie, dlatego niezbędne jest jego finansowanie i kontrola przez państwo. Widać wyraźnie absurdalność takiego antyrynkowego rozumowania, które można przypiąć jako uzasadnienie do każdego niepotrzebnego działania państwa. Najbardziej denerwują się właściciele linii lotniczych. Przepadają ciężkie miliony przez to, że jakiś pseudomuzułmański terrorysta postanowił wysadzić w powietrze dwie wieże WTC, a niektórzy argumentują, że jest to wina „chciwych kapitalistów”.

Tymczasem po takim wypadku linie lotnicze powinny otrzymać pełną suwerenność w decydowaniu o tym, jakie środki bezpieczeństwa zastosować. Zupełną swobodę do decydowania o tym, kogo wpuścić na pokład i kogo wynająć do jego ochrony. Zapewne wszyscy członkowie załogi zostaliby wyposażeni w broń, której można używać w samolocie. Podobnie pasażerowie po kontroli mogliby być wyposażeni w środki ochrony. Wyobraźmy sobie, że terrorysta staje przed wyborem, który samolot porwać. Jeden jest oznaczony „strefa bez broni”, a drugi „strefa z bronią”. Chyba oczywiste jest to, że będzie bardziej zagrożony wsiadając do samolotu potencjalnie pełnego uzbrojonych ludzi, którzy w każdej chwili będą gotowi stanąć z nim do walki. Podczas terrorystycznego ataku na jednym z samolotów doszło do walki z porywaczami; udało się dzięki temu zapobiec śmierci kolejnych kilkuset osób. Co by się stało, gdyby na wszystkich samolotach porywacze z plastikowymi nożami w rękach zobaczyli kilkunastu pasażerów mierzących do nich z pistoletów (bezpiecznych do zastosowania w samolocie)? Mam dziwne wrażenie, że obejrzałbym tego pamiętnego dnia trochę inne wiadomości, a ramówka telewizji zostałaby nienaruszona.

Teraz firmy lotnicze zostaną w pełni pozbawione wpływu na bezpieczeństwo swoich pasażerów, a kontrolę przejmie samorząd ochroniarski. Zmienione prawo scementuje kolejną zawodową klikę, stworzy zamknięty krąg, do którego nie przebiją się nowe osoby. Tak jak producenci samochodów dbają o bezpieczeństwo swoich klientów, tak samo linie muszą stawić czoła nowemu wyzwaniu rynkowemu, nowej rzeczywistości, w której pojawia się realne zagrożenie. Twierdzenie, że rynek jest złym systemem, ponieważ nie dba o ochronę to czysta demagogia. Jeśli państwo dbałoby o ochronę na lotniskach, nic by się nie zmieniło, bo zagrożenia się nikt nie spodziewał. Lewica sugeruje, że należało wcześniej wprowadzić skuteczną ochronę – teza ta jest porównywalna do sytuacji typu: „Akcje spółki „Z” zyskały 50% na wartości w ostatnich dniach, więc trzeba było zainwestować w nią państwowe pieniądze”.

W obecnej sytuacji nowym kryterium pozwalającym zostać ochroniarzem będzie uzyskanie pozwolenia od samorządu. A kto powinien uzyskiwać takie pozwolenie, według samorządu? Oczywiście najbardziej doświadczony, czyli ten, kto pracuje najdłużej w branży. Ten, kto pracuje wśród ekipy decydującej. Ten, kto zna jej kolegów. Ten, kto ma wujka, który jest ochroniarzem, który jest doświadczony, który pracuje najdłużej w branży, który zna kolegów ekipy głównej.

Najwyższy czas, żeby ktoś wreszcie powiedział głośno i wyraźnie, że ubóstwo, choroba i śmierć to nie są skutki uboczne wolności, tylko defekty naszego świata. Jeśli ktoś tego nie rozumie i wypowiada administracyjną wojnę tym zjawiskom, w rzeczywistości zaczyna tylko te zjawiska multiplikować. Głównym enzymem takiego mętnego postępowania jest strach, który stanowi solidny marksistowski fundament pod antykapitalistyczną mentalność. Im szybciej ludzie przestaną się bać i odrzucą złudne wyobrażenie o bezpieczeństwie systemu interwencjonistycznego, tym szybciej zauważą korzyści płynące z systemu promującego wolność, a wtedy oczom ich nie umknie również fakt, że ich władcy to wąska grupa interesu, sprawiająca pozory serdecznego opiekuna. Zresztą, co tu tłumaczyć? Przecież jak sama nazwa wskazuje to są władcy, a nie opiekunowie! Jakież to oczywiste, a jak trudno zauważalne, nieprawdaż?

Mateusz Machaj
(Publikacja na SP – 2001 rok)

Artykuł pierwotnie opublikowany na stronie www.kapitalizm.republika.pl

One thought on “Mateusz Machaj „Wolność i strach”

  1. >>Każdy będzie mógł zapomnieć o pogoni za pieniądzem i skoncentruje się na rozmyślaniach filozoficznych, gdyż zapewnienie odpowiedniego poziomu życia przez aparat przymusu musi doprowadzić do powszechnej szczęśliwości.

    Może dlatego chcą tego wyższego poziomu, bo ciągle nie wystarcza im ten, który osiągają obecnie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *