XXI wiek stuka do zabarykadowanych drzwi feminizmu i to odszczepieńcom takim jak ja przypada zadanie rozbicia szyb w oknach, aby nowa generacja mogła wpłynąć do środka niczym świeże powietrze.
Wyzwolona kobieta XXI wieku niczym nie przypomina duchów nawiedzających feminizm lat 80. Kim ona jest?
To jedna z oszacowanych 17 milionów kobiet, które w trosce o swą samoobronę posiadają broń; matka, której dzieci uczą się w domu; matka przebywająca w domu poświęcająca swoją karierę dla celów osobistych; to kobieta przedsiębiorcza, rozwijająca się dzięki swoim zasługom i odrzucająca pojęcie „ofiary”.
Feministka XXI wieku to każdy – zarówno kobieta jak i mężczyzna – kto odrzuca przywileje płci i żąda prawdziwej równości wobec prawa dla kobiet i mężczyzn. Feministka XXI wieku sama dokonuje wyboru i bierze za nie osobistą odpowiedzialność, nie prosząc rządu o protekcję, czy pieniądze z podatków.
W rzeczywistości wiele z nich, na skutek podjętego przez siebie wyboru, płaci rządowi. Osoby uczące dzieci w domu płacą podatki na państwowe szkolnictwo, z którego nie korzystają. Koszty, jakie ponoszą to również piętno społeczne: feministki – entuzjastki broni, czy mamy opiekujące się dziećmi w domu są traktowane pogardliwie przez feminizm starego porzadku.
Są ponadto skrępowane prawami, które mają je „chronić”. Na przykład kobiety biznesu i profesjonalistki, których osiągnięcia są pomniejszane przez podejrzenie, że to prawa zatwierdzane na ich korzyść, a nie kompetencje, przyczyniły się do ich sukcesu.
Jakie są cele nowego feminizmu ogólnie ignorowanego lub potępianego przez wiekowy reżim?
Istnieją przynajmniej cztery cele, do których dążyć powinien feminizm
21 wieku:
1. Zniesienie wszystkich praw, które różnicują i dyskryminują płci. W dzisiejszych czasach takie prawa często dają przywileje kobietom kosztem mężczyzn, najwidoczniejsze jest to w prawie rodzinnym – np. jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Prawdziwa równość wobec prawa to pierwszy I konieczny krok w kierunku zakończenia wojny płci rozpoczętej przez politycznie poprawne feministki 20 wieku.
2. Energiczna obrona prawa wyboru każdej kobiety, która podejmuje osobistą odpowiedzialność za swoje decyzje, niezależnie od tego czy decyduje się być matką spędzającą czas w domu, czy szefem wielkiej firmy. Rząd powinien usuwać przeszkody, ktore sam położył na drodze kobiety, i które ograniczają jej wolność wyboru, łącznie z
decyzją o prawie do posiadania broni, czy prowadzenia własnego interesu. Nikt nie powinien być ograniczony przez prawo, czy podatki wobec takich wyborów.
3. Rozpoczęcie dyskusji obywatelskiej na tematy tak istotne dla kobiet jak na przykład aborcja. Ze strony popierającej aborcję oznacza to odrzucenie rządowego sponsorowania aborcji poprzez pieniądze podatników. Ze strony przeciwnej oznacza to potępianie jakiejkolwiek przemocy wobec każdej osoby związanej z aborcją.
4. Feminizm musi powiesić w swych drzwiach znak “witamy” dla mężczyzn. Oni są ojcami, synami, kolegami, przyjaciółmi i sąsiadami. Nie da się rozwiązać problemu człowieka bez konsultacji i współpracy z połową gatunku.
Powstaje pytanie, czy taki ruch należy nazwać feminizmem. Słyszę takie pytanie odnośnie mojego wyboru nazwy: indywidualny (wolnościowy) feminizm, czy też ifeminizm. Pozwólcie na wyjaśnienie.
Historia feminizmu w Ameryce ma bogate i szacowne korzenie w 19 wiecznym ruchu przeciwko niewolnictwu (koło 1830). Pracując, by wyzwolić niewolników, abolicjonistki –wiele z nich było Kwakrami (wyznanie religijne – przyp.tłum) – stały się politycznie świadome swej własnej opresji prawnej.
Traktat napisany przez Sarah Grimke “Prawna niemoc kobiet” porównywał sformułowania praw odnośnie niewolników do praw odnośnie kobiet. Podobieństwa były szokujące.
Jednak abolicjonistki nie walczyły o przywileje dla kobiet, by usunąć prawne przeszkody. Słynne zdanie Angeliny Grimke, siostry Sary, wyrażało jedynie prośbę do mężczyzny, by zdjął stopę z szyi kobiety. Te wczesne feministki walczyły o prawa kobiet na podstawie własności do swej osoby. Wierzyły one, że każda ludzka istota, poprzez po prostu bycie człowiekiem, ma równe prawa do swojego własnego i ciała i, w rezultacie, swej pracy. Żądały równości wobec sprawiedliwego prawa. To właśnie oznaczał feminizm w okresie powstania. I to samo oznacza dla mnie dziś to pojęcie. Jestem zbyt uparta, aby pozwolić na odrzucenie dobrej
tradycji i mądrych słów w imię politycznie poprawnego feminizmu, który walczy o prawne przywileje i występuje przeciw równości.
XXI wiek dzwoni na alarm, by ogłosić śmierć politycznie poprawnego feminizmu. Wiekowy reżim nie poprze obalenia dyskryminujących praw, ponieważ stanowią one jego z trudem zarobione zwycięstwo. Nie poprze on również gospodyń domowych ani prawa do posiadania broni, ponieważ jego teorie patologizują takie wybory. Nie jest on otwarty na rozmowy o aborcji, ponieważ dla niego aborcja jest ostatecznym testem na bycie feministką. Nigdy nie zaakceptuje on słuszności mężczyzn jako feministów, ponieważ jego ideologia, oparta na analizie klas, uznaje mężczyzn za oddzielną opozycyjną grupę. Stary reżim już jest martwy, lecz nie odchodzi w chwale. Polityka wściekłości będzie wrzeszczeć głośno wiedząc, że nikt już jej nie słucha. A odbudowa zniszczeń, które spowodowała, zajmie wiele kolejnych lat.
Być może dzieci, które teraz przychodzą na świat przyjmą, jako dorośli, etykietkę feminizmu. Jeśli tak się stanie, powodem będzie to, co sprawiło, że ich rodzice ją odrzucili: szacunek dla indywidualnego wyboru I akceptacja osobistej odpowiedzialności.
Wendy McElroy
***
tłumaczenie: Agata Gradzińska
Tekst był wcześniej opublikowany w serwisie Liberator