Niedawno miałem przyjemność przeczytać w czasopiśmie „Dziś” artykuł pana Przemysława Sieradza „Przeciwko kapitalistycznej globalizacji”. Kolejny lewicowy manifest nie różni się zasadniczo od swoich poprzedników. Występuje przeciwko kapitalizmowi, podważa ekonomiczne prawdy i tradycyjnie przypina wszystkim politykom plakietki neoliberalizmu.
Pozwolę sobie napomknąć, że miałem okazję dowiedzieć się, że Andrzej Olechowski to „najbardziej znany oprócz Leszka Balcerowicza” polski neoliberał. Śmiem również napomknąć, iż rzekomo Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy to wielkie instytucje, które służą bezdusznym ideom koncepcji wyzysku. Jeszcze zaś ciekawsza wydaje się interpretacja finansowego kryzysu, jaki dotknął w 1997 roku kraje azjatyckie. Według autora świadczy to o nietrwałości i niestabilności kapitalizmu jako porządku ekonomicznego. Jakież to szczęście, że wspaniała egalitarna Kuba i cudowna indyjska władza prowadząca równościową politykę redystrybucji zdołały uchronić mieszkańców krajów jakimi rządzą przed liberalizmem.
Mówiąc poważnie – każdy, kto występuje przeciwko wolnemu rynkowi i zasadzie leseferyzmu występuje przeciwko racjonalnym metodom gospodarowania. Sprzeciwia się prowadzeniu rozsądnej polityki ekonomicznej, która ma opierać się na korzyściach, których wymierność weryfikuje użyteczność na rynku. Stąd prosty wniosek, że każdy, kto popiera nonleseferyzm, popiera zwyczajne nonsensowne inwestycje. Ponieważ zainspirowani sprawiedliwością społeczną lewicowcy mają kłopoty z przeniesieniem tych zasad na grunt praktyczny, postaram się to zilustrować w możliwie najprostszy sposób.
Obecnie w Stanach Zjednoczonych jak i w Europie zaczynają bankrutować linie lotnicze, dzięki czemu udało im się uzyskać od etatystów pokaźną sumę pieniędzy, która ma dofinansować ich działalność. Pominę już to, że nagle antyglobaliści zamilkli i żaden z nich już nie krzyczy, że taka polityka to wspomaganie wielkich koncernów kosztem podatnika. Jak to często bywa lewicowcy nie mają nic przeciwko wspieraniu ogromnych firm, jeśli otrzymują one dotacje ze skarbu państwa. To mieści się w ich doktrynie „państwo tak, rynek nie”. „Dwie nogi źle, cztery nogi dobrze”. W warunkach wolnorynkowych firmy w sposób naturalny zaczynają bankrutować, ponieważ nie mają klientów – na tej samej zasadzie bankrutowali na początku XX wieku dorożkarze przegrywający konkurencję z automobilami. Gdyby obecny chory system przenieść na grunt przełomu XIX i XX wieku, to dzisiaj świat byłby w ogromnym stopniu zacofany. Rynek wiążę się z ekonomiczną racjonalnością, sprawdza sensowność pewnych działań, pcha cywilizację do przodu i poprawia dobrobyt. Myślę, że socjaliści mogą być dumni z krajów Trzeciego Świata, które skutecznie obroniły się przed rewolucją przemysłową i wyzyskiem. Tam ludzie nie borykają się z takimi kłopotami jakie występują w krajach bogatych.
Interwencjonizm państwowy nie kieruje się żadną logiką, lecz uważa się za wyrocznię, która w sposób kompetentny potrafi stwierdzić, co jest dobre dla ludzi. Dlatego jeśli wynajdę maszynę do gaszenia zapałek, to powinienem udać się do przedstawicieli rządu, od których zażądam interwencyjnego skupu mojego absurdalnego urządzenia. Zamierzam argumentować, iż tworzę miejsca pracy i przyczyniam się do poprawy koniunktury, a ponieważ nieludzki rynek weryfikuje stopień pomysłowości mojego mózgu, to zamierzam walczyć o przyznanie mi subwencji. Tylko osoba niezdrowa na umyśle przyzna mi rację. Zapytajmy socjalistów, dlaczego mój produkt to kpina ze zdrowego rozsądku. Odpowiedzą – bo to absurd. No dobrze, ale jednak to nie takie proste, jak się wydaje. Dlaczego maszyna do gaszenia zapałek będzie bardziej nadawała się na złom, aniżeli do wykonywania tego, czemu miała służyć? Bo nie będzie użyteczna, a dokładniej mówiąc, bo na rynku jest nic nie warta. Tutaj socjaliści nie mają dokąd uciec. Muszą sięgnąć po kategorię zysku, wymiany i dobrowolności. Taka maszyna jest zła, bo nikt nie chce jej kupić. Jeśli znajdę frajerów, którzy będą nią zainteresowani, to wszystko jest w porządku. Być może będzie to Andy Warhol albo jakiś inny ekscentryk, ale skoro będzie chciał to kupić, to jego sprawa. Natomiast w sytuacji, gdy nikt nie zamierza kupować mojego urządzenia, powinienem zamknąć zakład i zająć się inną działalnością. Rynek to odpowiedź na potrzeby konsumentów, ludzi, którzy chcą pracować i poprawiać z dnia na dzień poziom swojego życia.
Analogicznie jest z liniami lotniczymi, które w wyniku kryzysu przeżywają ogromne kłopoty; oczywiście nie wszystkie, bo niektóre potrafią sobie radzić z tą sytuacją – również niektóre amerykańskie. Natomiast wspaniały współczesny lewiatan, będący najukochańszym potomkiem Keynesa, postanowił wspierać firmy nieudolne, które powinny z rynku zniknąć. Nikt przecież nie każe niszczyć samolotów i wysadzać w powietrze wszelkiego majątku. Wszystkie aktywa ostatecznie trafią do rąk innych ludzi, a kiedy powróci koniunktura, to przyjdą inwestorzy gotowi założyć własne linie lotnicze pod warunkiem, że zostanie zachowana zasada swobody wejścia i wyjścia na rynek. Tak funkcjonuje zdrowa rozwijająca się gospodarka, a programy ratowania aplikowane przez rządy odsuwają w czasie konieczne reformy, które z czasem będą jeszcze boleśniejsze. Dopłacanie do złych pomysłów, systemów i ustrojów zawsze kończy się fiaskiem, czego kolejny dowód mieliśmy ostatnio w Argentynie. Zabawne, że każdy empiryczny przykład ignorowania zasad rynkowych przez socjalistów w krajach na całym świecie potwierdza słuszność idei liberalnych i zamiast wyedukować ludzi, i zwalczyć ich socjalne pomysły, zwiększa tylko ich przekonanie o własnej słuszności.
Kryzys finansowy, który uderzył niedawno w kraje azjatyckie jest kolejnym potwierdzeniem racji zdroworozsądkowych. Kryzys najbardziej dotknął kraje, których banki centralne ingerowały w rynek finansowy. Najłagodniej wylądował po nim Hong Kong, najbardziej wolnorynkowy kraj świata, gdzie nie ma banku centralnego. Prawne gwarancje systemu izby walutowej (nieudolnie naśladowanego przez Argentynę) umożliwiają istnienie silnej waluty i praktycznie wolnej od interwencjonizmu państwowego bankowości. Nie ma stóp procentowych, nie ma ostatniej instancji kredytowej i nie ma rezerw obowiązkowych. Obowiązuje pełna swoboda, a każda jednostka hongkongskiego pieniądza zabezpieczona jest dolarową kotwicą, dlatego największe instytucje finansowe mają swoje siedziby w tym bastionie wolnego rynku. Singapur już ma odchylania w stronę doktryny regulacji, a Malezja, Korea i Tajwan chociaż postawiły na stosunki kapitalistyczne, to jednak zdecydowanie za bardzo idą w stronę państwa socjalnego. Niedawno premier Korei to zrozumiał zauważywszy biedotę, jaka panuje na południowej wyspie Jeju-Cheju, a ponieważ chce ją skutecznie zwalczyć, zamierza wprowadzić silne liberalne rozwiązania. Brak ceł, niskie podatki, otwarcie granic dla emigrantów, ignorowanie regulacji…. Panie Marku Belka, mam nadzieję, że Pan to czyta.
Trudno pojąć, dlaczego antyglobaliści tak bardzo nie znoszą wolności. Skąd takie negatywne i ostre słowa pod adresem systemu, który doprowadził Zachód do prosperity. Krytyka kapitalizmu uderza we wszystkich ludzi, a porównywanie go do dżungli krzywdzi naszą cudowną matkę naturę i ekologów (mam na myśli zdroworozsądkowych ekologów, free market ecologist). Odwoływanie się do wielkiego Che, chwalenie jego czynów i bezproblemowe obrzucanie sklepów ludzi średniozamożnych to klasyczne posunięcia bandytów sprzeciwiających się logicznemu myśleniu. Protestujący antyglobaliści nie reprezentują żadnej ideologii, a są zgrają wandali inspirującą się autorytarnymi tekstami. Kontrola przepływów finansowych to pomysł wzięty wprost od ich intelektualnego krewniaka Adolfa Hitlera (III Rzesza jako jeden z pierwszych państw skutecznie chciała to kontrolować), a ich ekonomiczne koncepcje to zwykły nonsens. A może to po prostu nonkonformizm i młodzieńczy bunt?
Mateusz Machaj
Artykuł pierwotnie opublikowany na stronie www.kapitalizm.republika.pl