Zainspirowany tekstem Ninosa Maleka pt. “Where There’s Smoke, You Don’t Have to Be” zamieszczonym na Mises.org, postanowiłem napisać coś na ten temat.
Na początku chciałbym zaznaczyć, że jestem osobą niepalącą, co więcej – wcale nie lubię biernie wdychać papierosowego dymu, więc trudno posądzić mnie w tej kwestii o stronniczość (na rzecz palących oczywiście).
Kwestia, nad którą chciałbym się w tej chwili zatrzymać, to tendencja legislacyjna do wprowadzania zakazu palenia tytoniu w miejscach publicznych.
Wychodząc od prawa do własności swojego ciała – chyba nikt nie ma wątpliwości, że osoba mająca takie prawo może podjąć decyzję, czy zapali papierosa, czy nie. Oczywiście od razu wielu ludzi zauważy, że nie zawsze ta osoba jest uprawniona żeby to zrobić. Dlaczego?
Dlatego, że żeby cokolwiek zrobić musimy wykorzystywać czyjąś własność – jeśli to robimy, to musimy w pełni respektować prawo własności jej posiadacza (oczywiście wiadomo, że możemy wykorzystywać swoją własność).
Jeśli zapytamy kogokolwiek, czy można zabronić osobie dorosłej palenia papierosów w swoim własnym mieszkaniu, to z pewnością usłyszymy odpowiedź odmowną. Jeśli jednak takie samo pytanie zadamy, ale odnośnie, dajmy na to, właściciela prywatnej restauracji? Tu już odpowiedzi będą różne.
I tu dochodzimy to najbardziej widocznego przejawu problemu. Czy państwo może zakazać właścicielom wykorzystywania ich własności w sposób, który w żaden sposób nie jest niezgodny z prawem naturalnym?
Weźmy na przykład restaurację Przysmak, której właścicielem jest Kowalski. Kowalski nie ma nic przeciwko paleniu w swojej restauracji (z jakich przyczyn – to nie ma znaczenia), lojalnie jednak uprzedza klientów (i potencjalnych pracowników!), że w tym lokalu można palić. Czy on zmusza kogokolwiek, kto sobie tego nie życzy, do wdychania dymu tytoniowego? Oczywiście nie.
Nikt nie może mieć do Kowalskiego żadnych pretensji z tego tytułu, ponieważ nie ma tu żadnych ofiar. Wszyscy są świadomi i podejmują decyzję.
Innym przykładem może być Burger Iksińskiego. Iksiński zdecydował, że w jego lokalu nie będzie można palić (znowu – motywy nie mają tu znaczenia – ważne jest tylko, że ma on święte PRAWO, by tak zadecydować), i on tez lojalnie uprzedza wszystkich wywieszając tabliczkę, że u niego palić nie wolno. Czy narusza on czyjeś prawa? Nie, ponieważ mamy tu do czynienia z jego własnością i – po raz kolejny – z całkowitym brakiem przymusu (nikt nie musi tu wchodzić jeśli nie chce).
Tam gdzie nie ma przymusu, nie może być mowy o pogwałceniu praw drugiej osoby.
Podobnie jest z dyskryminacją, jej przeciwnicy chcą ograniczać święte prawo własności każdego człowieka. Dlaczego ma mi nie być wolno nie zatrudniać białych (albo czarnych, albo noszących kolorowe skarpetki, albo takich, którym źle z oczy patrzy), nie zależnie z jakich przyczyn? Czy jest sprawiedliwe ZMUSZAĆ mnie do tego bym płacił komuś, jeśli tego nie chcę? Jest to zamach na prawa naturalne.
Niestety przyszło nam żyć w czasach, w których prawo własności, będące podstawą stosunków społecznych, jest zupełnie lekceważone. Oczywiście, ktoś może chcieć argumentować, że nie „zupełnie”. Ale co nam z tego, że „demokratycznie” zostawia się nam z tego prawa okrojony ochłap, który można w każdej chwili okroić jeszcze bardziej?
Na sam koniec chciałbym dodać, że ponieważ żyjemy w państwie demokratycznym i istnieje duża sfera własności państwowej (samorządność to fikcja) – pozostaje problem z tym, jakie zasady mają obowiązywać co do palenia np. na przystankach, czy w autobusach. Jako, że jestem legalistą uważam, że ponieważ właścicielem jest państwo to ma ono prawo tę kwestię regulować. Gdybyśmy odrzucili takie rozwiązanie (czyli zabralibyśmy państwu prawo do własności), to nie byłaby anarchia, tylko chaos (bot znowu tworzymy wyłom w prawie własności). Oczywiście ja stoję na stanowisku, że wszelkie tzw. “miejsca publiczne” powinny być prywatne, wtedy problem by nie istniał.
Mikołaj Barczentewicz
24 kwiecień 2006
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora www.barczentewicz.com