Ludwik R. Papaj ”Big brother?”

Neil Young śpiewał kiedyś „Rockin` in a free world” jednak gdy słucham piosenki nieodparcie mam wrażenie, że jej tytuł ma symboliczny sens – niczym „God save a queen” hymn punkowców, który miał nosić nazwę „No future”. Wystarczy posłuchać słów, aby się przekonać. My zaś, tak jak autor, żyjemy w świecie który, jak się mniema przeszedł zarówno wszystkie rewolucje jak i ostatnią wojnę.

W naszym wspaniałym wolnym świecie końca jednak coś się zmienia, przykładem może być wznowione ostatnio reality show Big brother. Przypomnijmy sobie jakie klimaty panowały, gdy ten nowy rodzaj programów dopiero zaczął się pojawiać na świecie i w Polsce. Różne „autorytety” (w Polsce Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi i Jerzy Kawalerowicz,) w tym także władze państwowe i jej agencje atakowały nową formę rozrywki.

Istniały trzy zasadnicze argumenty – pierwszy dotyczył niemoralności przedsięwzięcia. Bardzo śmieszny jest to zarzut, bo skoro niemoralne ma być życie przeciętnej grupy ludzi to wszyscy jesteśmy skażeni niemoralnością do szpiku kości. Autorzy tego argumentu ewidentnie presuponują chrześcijański grzech pierworodny. Również nie ma nic niemoralnego na zamykaniu ludzi i poddawania ich konkretnym regułom, jeśli dobrowolnie zgodzili się na to.

Druga kwestia zamyka się w stwierdzeniu że takowe przedsięwzięcie ma zły wpływ na społeczeństwo. Nie wiem co złego kryje się za spontanicznym zachowaniem ludzi, którzy od czasu do czasu soczyście przeklną, albo publicznie się obejmą. Jak znaczna większość utylitarystycznych argumentów i ten nie da się ani utrzymać ani udokumentować w naprawdę przekonujący sposób. Przypomnijmy, że najbardziej głodne kawałki telewizje pokazywały w porach nocnych.

Uwaga – teraz trzeci, najzabawniejszy argument, używany również przez polską Krajową Radę Radiofonii i Telewizji: zarzut TOTALITARYZMU tych form rozrywki. Wierzę, że ludzie przyznający się do tego zarzutu sumiennie czytali Orwella, lecz chyba dawno, bo zapomnieli, o kluczowej sprawie odnośnie wizji stworzonej przez autora znakomitej książki. Świat, w którym żył bohater to nie była gra, a ekran z wizerunkiem wielkiego brata w jego pokoju, nie był zabawką. Czy totalitaryzm czasem nie wymaga przymusu ?

Tutaj trafiamy w sedno. Tytułowy program ujawnia, odsłania nam człowieka, który dobrowolnie zdecydował się brać w nim udział. Być może chciał on zarobić niezłą sumkę, lub też, nie będąc chciwym, jest po prostu szczerym ekshibicjonistą. Jeśli teraz się zapytamy gdzie jest totalitaryzm to możemy odpowiedzieć, że jedynie w odgórnym zmuszaniu, w narzucaniu i zakazywaniu dorosłemu człowiekowi działań. Kto tak naprawdę jest wielkim bratem?

* Ten kto zakazuje nam konsumowania tego co i jak chcemy, mówiąc o naszym zdrowiu.
* Ten kto zakazuje nam pewnych form intymności, mówiąc o publicznej moralności.
* Ten kto nas monitoruje, pod pozorem terroryzmu.
* Ten kto odbiera nam większość zysków z obrotu gospodarczego i rozdaje pod byle pretekstem.
* W końcu i ten kto każe nam posiadać licencje na byle błahostki.

Wielkim bratem, tym wąsatym mężczyzną który spozierał na każdego mieszkańca Orwellowskiego uniwersum jest nasze państwo, tak solidnie pielęgnowane przez ludzi, którzy chcą narzucać swoje wartości reszcie.

Należy tu podkreślić, że państwo samo w sobie nie jest jakimś straszliwym wytworem ludzi złych, lecz zasadza się na błędzie istot o zbyt dobrych sercach. Ci dobrzy i łagodni ludzie uważający się za znawców życia, zakrywają pewne złowrogie elementy rzeczywistości przed swymi bliźnimi. Myślą, że w ten sposób nie dotrą oni do nich, i że będzie panować spokój i porządek. Niemniej owoc zakazany smakuje najbardziej. Ludzie o zbyt dobrych sercach, traktują nas wszystkich jak małe dzieci, bądź też sami mają ich mentalność, nieświadomi tego prawidła. Co więcej popełniają oni jeszcze drugi błąd, gdyż aby chronić innych przed „złem” trzeba się z nim wcześniej zetknąć i choć trochę je poznać. Jeśli tego nie zrobili to nie mają prawa w ogóle się wypowiadać. Zaś w innym wypadku są hipokrytami.

Każdy z nas może zrzec się jakiegoś swojego prawa. Może też wybrać dowolną osobę aby przekazać jej te prawa. Jednak wybrany człowiek działa tylko w obrębie uprawnień tych, którzy go popierają. Każdy człowiek może zarówno dać mu się przekonać jaki i przegonić go z krzykiem uznając za zaborcę. Zanegowanie tego prawa jest powodem większości wojen, gdyż przywódcy jednego silnego (także kulturowo) rejonu chcą narzucać swą wolę innemu. Ślepy lud oczywiście cieszy się ze zdobytych w ten sposób nielegalnych korzyści. W ten sposób legitymizuje zarówno przemoc jak i terror „ludzi o zbyt dobrych sercach”. Nie jednostki są przyczynami wojen a intelektualne lenistwo, cecha zupełnie nieprzydatna w pluralistycznym świecie.

Intelektualne lenistwo – największe terrorystyczne zagrożenie współczesnej Europy przybiera wiele obliczy. Kiedyś nosiło przygnębiający znak krzyża, obecnie prześladuje staromodny model rodziny oraz zachęca do strajków, jeśli warunki pracy są na tyle skandaliczne, że trzeba pracować (o zgrozo!) aż osiem godzin pięć razy w tygodniu. Zaakceptowaliśmy roszczeniowe lenistwo, ale nadal chcemy innym zakazać głoszenia treści, które wzbudzają w nas niesmak. Na pewno tolerancja jest lepsza niż nienawiść i niechęć, ale tych drugich nie możemy zabronić, jeśli faktycznie nie pociągają za sobą przestępstw. Dajmy wreszcie pełne prawa homofobom, faszystom czy sektom, niech swobodnie przekonują nas do swoich poglądów, a gwarantuję, że szybko staną się marginalnymi niszami nie wywoływującymi w społeczeństwie takich podniet jak dziś.

John Stuart Mill pisał, że jeśli coś powoduje w kimś odrazę, nie jest to wystarczającym powodem żeby mu tego zabronić. Uwaga ta jest bardzo cenna, choć autor nie wyniósł z niej pełnych wniosków. Istnieje obecnie wiele ograniczeń, których nie było w „demokratycznych” antycznych Atenach. Przykładowo dzisiejsza moralność jest często utożsamiona z przyzwoitością seksualną, a oznacza wstrzemięźliwość. W Grecji chodzono bardzo skąpo ubrano i nagość nie było tematem tabu.

Polityka kontrolowania instynktów działa w sposób zachwycająco nieprzewidywalny. Z jednej strony telewizja poddana jest pewnej cenzurze, ale puszcza filmy ukazujące drastyczną przemoc i można w niej sporadycznie oglądać sporty walki, gdzie naprawdę ludzie starają się zrobić sobie krzywdę. Równocześnie szkoły publiczne sprawiają wrażenie jakby instynkty nie istniały a np. wychowanie fizyczne obejmuje zasadniczo koszykówkę i piłkę nożną, nigdy „agresywne” zapasy ( jak w Stanach). Również posiadanie broni palnej jest ograniczone do minimum, żeby nie powiedzieć zakazane. A w Grecji uprawiano pięściarstwo, zapasy i mieszane sztuki walki (pankration) a każdy obywatel miał obowiązek posiadać broń.

Wydaje nam się, że jesteśmy wolni ale nie zauważamy niebezpieczeństwa represji, jakie na nas czyhają. Nie odczuwamy ich bo nie jesteśmy osobami publicznymi – po prostu nikogo nie interesujemy. Decydenci i znawcy niezrozumiałego prawa mogą wciągnąć nas w nie lada kłopoty, wystarczy że przestaną nas traktować równo tak jak innych, a bliżej się nami zainteresują. Lubieżna ręka (tak zwanej) sprawiedliwości sięga jednak jeszcze dalej, przykładem mogą być nasi wschodni sąsiedzi, gdzie typowym mechanizmem walki z niewygodną opozycją jest podrzucanie zakazanych środków.

Sama prohibicja narkotykowa to temat rzeka o której pisze się mało, choć powinno się pisać dużo i często. Obecnie grupy, które poświęcają tej sprawie znaczną uwagę składają się z nauczycieli, społeczników związanych luźno z kościołem oraz …z tysięcy policjantów zatrudnianych za nasze pieniądze. Wszystkie te grupy przymykają oczy, na to, że działają na korzyść mafii, która to właśnie z prohibicji czerpie największe korzyści (analogiczna sytuacja jak w czasach prohibicji alkoholowej w USA). Wydawanie publicznych pieniędzy aby utrzymać prohibicję powoduje ogromne szkody wielokrotnie przewyższających te, które są związane z zażywaniem narkotyków. Opowieści o dealerach, którzy rozdają narkotyki w szkołach są XXI-wieczną opowieścią o czarownicach. I niestety tak jak na stosach płonęły niewinne kobiety a nie inkwizytorzy, tak teraz płoną młodzi ludzie, a powinno Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii.

Każda kolejna osoba zatrudniona w sektorze państwowym to dla nas coraz większa kula u nogi, bo czyż możliwa jest walka ze swoim pracodawcą? Szczególnie, gdy ten „pracodawca” tresuje nasze dzieci w publicznych szkołach, bierze na wiele miesięcy do wojska, zabiera połowę posiadanych pieniędzy, a na końcu każe sobie podziękować za opiekę w formie głosowania. Szczytne cele, jakie stawiają przed instytucją państwową różni postępowcy, bądź ludzie wierzący w moralny postęp ludzkości nie są możliwe do osiągnięcia. Pierwotne „państwo” służyło do obrony społeczności przez zagrożeniami zewnętrznymi, potem dostrzeżono także konieczność bronienia ładu wewnętrznego. Można sobie dalej wyobrazić, jak ktoś decyduje aby każda osoba przekazała jakąś minimalną rzecz (np. 1 monetę albo nawet jeden owoc) ogółowi bo zebrana suma pozwoli zrobić coś wartościowego. Procedura ta brzmi racjonalnie tylko gdy przekazujemy minimalną część swojej własności, a gdy przymusowo przekazujemy połowę tego co mamy ogółowi nosi to nazwę przymusowego kolektywizmu. W wolnym świecie kolektywizm może być twoim wyborem (dajmy na to wspólnotę będącą komuną religijną), ale nigdy nie może być przymusowy.

Niewiernym może się wydawać, że pogląd gromiący instytucje państwa zakłada jakieś stanowisko antropologiczne lub faworyzuje jakąś ekscentryczną koncepcję socjologiczną. W rzeczywistości homo sapiens jako abstrakcyjny byt nie jest ani dobry ani zły. Człowiek jest swoim własnym bogiem, lepiej zatem za liberałami, optymistycznie przyjąć iż jest raczej dobrym bóstwem. Rozwińmy teraz wodzę fantazji. Właśnie zrzuciliśmy kajdany i osiągnęliśmy ideał, a przed nami mityczna „uporządkowana anarchia”:

Społeczeństwo Olimpu nie jest równe ale jest wolne. Jego niepisane granice wyznaczają członkowie sąsiadujących społeczności Hadesu i Królestwa morza. Cechą członków każdej z owych zbiorowości jest niezależność oraz tolerancja wobec dziwactw pozostałych, takich jak Hermesowe skrzydełka przy butach czy ekshibicjonizm Afrodyty. Trzy światy to trzy style życia, spośród których człowiek bez przynależności (czyli półbóg) może wybrać. Jeśli zdecyduje się na Olimp będzie miał przyjemność nie tylko podziwiać wspaniałą architekturę cytadeli owianej chmurami, ale i uczestniczyć w ucztach suto zakrapianych nektarem. Tutaj ludzie chodzą uśmiechnięci i obowiązuje elegancki strój. Hades razi odmiennością, to tutaj w podziemiach otoczonych Styxem w dekadencko – turpistycznej atmosferze gromadzą się bezwstydnicy i jawnogrzesznicy. W tym miejscu magia nocy stanowi istotę egzystencji, a kolor biały jest wyklęty. Wreszcie przed niezdecydowanym z chlupotem rozwierają się wrota głębin Królestwa morza. Mieszkańcy tego podwodnego świata prowadzą niezwykle spokojne życie, dbają o rafę koralową i utrzymują wyśmienitą kondycję fizyczną, dzięki czemu długo żyją. Tradycja sprawia, że monarcha Posejdon szanowany jest powszechnym uznaniem, a kolor morski uznaje się za święty.

Zapewne Markiz de Sade wybrałby Hades, John Locke Olimp, a Augustyn Królestwo morza. Jednak w tym samym momencie współczesny człowiek z uśmiechem wchodzi do kolektywnego Big Brothera. Pozwala aby operatorzy kamer, dekoratorzy i cenzorzy stworzyli dla niego parodię świata…

Ludwik R. Papaj
19.02.2008 r.
***
Tekst zostało wcześniej opublikowane na blogu autora

2 thoughts on “Ludwik R. Papaj ”Big brother?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *