Mateusz Machaj „Ekonomiczna kartka z podręcznika”

W tym tygodniu po raz kolejny napomkniemy o ekonomicznych mitach. Tym razem pragnę krótko powiedzieć o propagandzie, jaka jest rozpowszechniana przez znanego ekonomistę Paula Samuelsona.

Mowa o znanym podręczniku z ekonomii, jaki odniósł oszałamiający sukces na całym świecie i jaki jest najlepszym sprzedającym się akademickim pisadłem traktującym o zasadach funkcjonowania gospodarki. Jego autorem jest znakomity profesor Paul Samuelson, mistrz lewicowego myślenia i instrumentalnego traktowania człowieka, nauczyciel na prestiżowej uczelni MIT. Jego podręcznik zawiera oczywiście standardowe absurdy, jakie oferuje ekonomia keynesowska np. takie jak „paradoks zapobiegliwości”, który ma sugerować, że nie opłaca się oszczędzać, bo szkodzi to gospodarce i pomniejsza to dochód. A tymczasem to oszczędności sprawiają, że można rozbudowywać strukturę kapitałową. Oszczędności są źródłem funduszy, jakie wspomagają uruchamianie inwestycji w sprawnie funkcjonującej gospodarce rynkowej. Keynesiści chcą wspomagać inwestycje drukiem pieniądza i sztuczną ekspansją kredytową, a jedyne do czego to prowadzi to do cyklu koniunkturalnego, który jak wiadomo kończy się recesją. Im bardziej prymitywne społeczeństwo, tym mniej oszczędza i więcej konsumuje dzisiaj. Jeśli wiem, że będzie padał deszcz jutro, to zrezygnuję z przyjemności opalania się i zacznę się martwić długim okresem, dlatego zbuduję sobie dach. Zrezygnuję z czegoś dzisiaj w imię lepszego bytu jutro. Keyensiści twierdzą, że to jest złe, bo zamiast się opalać i mieć przyjemność, zaczynam cudować, a „w długim okresie to wszyscy będziemy martwi”. Proponują, żebyśmy się dalej opalali, a dach się sam zbuduje poprzez drukowanie banknotów i depozytów.

Ale trochę odbiegłem od tematu. Wracając do kwestii profesora Samuelsona. Jego podręcznik zawiera standardowe instrumentalne wywody, które nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, lecz tenże podręcznik ma w swojej objętości kilka niespotykanych nigdzie indziej absurdów. Może Czytelnicy sami osądzą, jak nazwać poniższe zdania:

„Inflacja i bezrobocie. (…) co z inflacją i bezrobociem, plagami kapitalizmu? Okazuje się, że plagi w zasadzie te nie występują w ZSRR. Ze względu na ambitne plany gospodarcze podaż siły roboczej jest niewystarczająca. Co więcej, regulowane ceny są w zasadzie stałe, nie występuje więc otwarta inflacja. Jakie by nie były słabe punkty radzieckiego komunizmu, nie należą do nich otwarta inflacja i bezrobocie”

Ale prawdziwa perełeczka jest inna:

„Z pewnością model radziecki pokazał, że gospodarka nakazowa jest zdolna do mobilizacji środków dla szybkiego wzrostu i stworzenia olbrzymiej potęgi militarnej.”

Przeanalizujmy te sugestie dokładniej. Najpierw bezrobocie. Bezrobocie oznacza, że istnieje nadwyżka siły roboczej na rynku. Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy na rynku może być coś takiego jak nadwyżka? Tak jak nie ma nadwyżek hot-dogów, samochodów, komputerów i lutownic, tak samo na pełnym wolnym rynku nie ma nadwyżki pracy. Wolne nieskrępowane ceny i swoboda przesuwania się do różnych sektorów zapewniają równowagę, gdzie popyt przecina się z podażą. Nadwyżki są zawsze w przypadku regulowanych rynków. Dlaczego mamy góry masła, zboża itd.? Dlatego, że państwo ustala ceny minimalne. Dlaczego był kryzys energetyczny w Kalifornii? Bo dobrotliwe państwo ustaliło ceny maksymalne na energię. Widzimy więc, że braki na rynku są powodowane przez ceny maksymalne, bo te sprawiają, że cena jest za niska. A jak cena jest za niska, to pobudza to nadkonsumpcję, zaś nadwyżki na rynku są powodowane przez ceny minimalne, ponieważ niechęca to do konsumpcji i podaż przebija znacznie zainteresowanie konsumenta.

Rynek gwarantuje poziom równowagowy i sprawia, że popyt jest równy podaży. Jeśli zaczyna brakować na przykład surowców, to wzrośnie ich cena, przez co za mała ilość zostanie zrekompensowana skokiem ceny i zmniejszeniem popytu. Dlatego nie wiadomo, czego się boją ekolodzy – rynek zapewnia skuteczne wykorzystanie zasobów, bo jeśli ktoś przesadzi z przejadaniem i zacznie czegoś brakować, to zaraz wzrośnie cena i będzie równowaga. Jeśli zaś wzrośnie cena, to inne źródła energii staną się opłacalne. Czyż to nie proste? Proste jak tajemniczy mechanizm Richarda Cantillona. Jak niewidzialna ręka Adama Smitha.

Być może szokuje to niektóre osoby, ale na rynku nie ma ani niedoborów, ani nadwyżek. W związku z tym, wolny rynek nie może doprowadzić do bezrobocia. Ktoś się mnie zapyta: co z tzw. naturalną stopą bezrobocia? Otóż ona zawsze będzie (poziom kilku procent), ale nie jest ona problemem. Bezrobocie należy definiować jako liczbę osób, które chcą podjąć pracę, ale nie mogą z pewnych instytucjonalnych przyczyn. Tak więc naturalna stopa to ludzie, którzy nie są zainteresowani podjęciem pracy TERAZ. Naturalna stopa bezrobocia jest jak magnetowidy na półce w sklepie. Nie są one nadwyżką na rynku, ale z pozoru leżą na półce i niby są problemem. Tak więc naturalna stopa bezrobocia nie jest kwestią do rozwiązywania, ani żadnym fenomenem. Zawsze istnieją niewykorzystane czynniki produkcji, ziemia, jaka leży odłogiem i czeka na lepsze czasy, jak i ludzie, którzy chcą pracować za jakiś czas, albo są wybredni co do proponowanego stanowiska.

Widzimy więc, że na rynku nie może być bezrobocia w takim sensie, że ktoś nie znajduje pracy, jeśli tego chce. Może być co najwyżej stopa naturalna, której obniżaniem nie zajmuje się makroekonomia. Zresztą ekonomiści wszystkim nurtów zgodnie nazywają taki stan „pełnym zatrudnieniem”.

Drugą kwestią Samuelsonologii jest inflacja, jaka ponoć ma być zjawiskiem występującym w kapitalizmie.

Pieniądz jest wynalazkiem rynkowym i powstaje tylko i wyłącznie dzięki działaniu rynku i chęci ludzi do szukania bardziej skomplikowanych relacji ekonomicznych niż barter (towar za towar). W wyniku dobrowolnej wymiany ludzie stosują pośrednie transakcje i zamiast nabywać bezpośrednio dobra za swoją produkcję nabywają medium, które jest pieniądzem. Stopniowo po maśle, tytoniu, cukrze i innych różnych tam, kruszec urasta do rangi pieniądza. Tak więc pieniądzem na rynku staje się złoto. Jak wiadomo podaż pieniądza jest stała, a jej sporadyczne powiększanie się na pewno nie doścignie wzrostu produkcji. Przyrosty PKB wynoszą po kilka procent rocznie, a jednocześnie złoto się nie powiększa, więc pojawia się zjawisko deflacji. Deflacji, z której korzysta całe społeczeństwo z możliwością nabycia większej liczby dóbr (pamiętna niekończąca się walka człowieka z problemem rzadkości, a im więcej mamy, tym taniej się żyje). Dopiero państwo monopolizując rynek poprzez szereg aktów konfiskowania, promowania złodziejstwa i okradania swoich obywateli doprowadza do odcięcia papierków na złoto od złota. Zabawne, że nikt tego w podręcznikach z ekonomii nie porusza. Jak pisał Mises, państwo musiało zaangażować całą rzeszę sędziów, policjantów, przepisów i urzędników, żeby odejść od kruszcu. Nie tym się jednak tutaj zajmujemy.

Widzimy więc, że w kapitalizmie nie ma ani inflacji, ani bezrobocia. Wprost przeciwnie system jest tak wydolny, że każdy, kto do kraju przybędzie może liczyć na pracę, zaś ceny spadają, a nie rosną. Każdy, kto twierdzi, że inflacja jest immanentną cechą systemu kapitalistycznego nie za bardzo ma pojęcie, o czym mówi. Jeśli ktoś chce krytykować kapitalizm, to proszę bardzo, niech mówi o wyzysku, o kryzysach, rekinach finansowych, zatrutym środowisku itd. Ale proszę nie opowiadać, że inflacja i bezrobocie to wynalazki kapitalizmu.

Podłamanych panem profesorem pocieszę, że trochę mu już przeszło i już nie wypisuje takich tez. Ale nie ma tych poprawek w polskim wydaniu, z którego korzysta wiele tysięcy studentów w naszym pięknym socjalistycznym kraju.

Mateusz Machaj
(Publikacja – 2002 rok)

Artykuł pierwotnie opublikowany na stronie www.kapitalizm.republika.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *