Rodzice są odpowiedzialni za swoje dzieci. To na nich spoczywa w pierwszym rzędzie obowiązek ich uczenia. Jeśli nie czują się na siłach mogą posyłać je do szkół. Wielu rodziców jest jednak w stanie poradzić sobie samemu, ba, są nawet pedagogami i nauczycielami. Dlaczego więc nie mieliby mieć do tego prawa? Przykład: małżeństwo – fizyk i mgr filologii polskiej. Czy taka para nie może uczyć swoich dzieci w domu (tato przedmiotów ścisłych, a mama humanistycznych)? Jeżeli sytuacja materialna rodziny pozwala mamie na zostanie w domu, może ona uczyć w dowolnych godzinach, a tato w weekendy lub po pracy. W przypadku rodziców bezrobotnych, sprawa wydaje się jeszcze łatwiejsza. Poza tym, o czym zapominają przeciwnicy tego typu uczenia, rodzice-edukatorzy domowi często korzystają z pomocy innych rodziców-edukatorów. Nie ma więc mowy o tym, że dzieci bywają niedouczone z jakiegoś przedmiotu, czy że brakuje im kontaktu z rówieśnikami. Wszystko jest zresztą kwestią organizacji. A organizacja czasu w szkołach domowych jest o wiele bardziej efektywna niż w szkołach (nie marnuje się go na dyscyplinowanie uczniów, sprawdzanie obecności, przechodzenie z klasy do klasy, etc.).
Edukacja domowa przynosi efekty. Efekty nauczania domowego najlepiej jest pokazać na uczniach amerykańskich, gdyż tam ruch ten jest liczny i ma znacząco długą tradycję. Według amerykańskiego Departamentu Edukacji jest ich około 850 tys. (2001 r.), za to organizacje homeschoolingujące mówią o 2 i pół miliona uczniów. Trudno ich zliczyć, bo w kilku stanach rodzice nie mają obowiązku się rejestrować czyli zgłaszać komukolwiek faktu uczenia w domu.
Lawrence Rudner, ekspert od analizy ilościowej zajmujący się wynikami uczniów szkół domowych („Scholastic Achievement and Demographic Characteristics of Home School Students”) przedstawił swoje wyniki w 1998 r. Dotyczyły one 20 tys. 760 osób, z 11 tys. 930 rodzin. Wyniki okazały się niezwykle korzystne dla uczących się w domu. We wszystkich dziedzinach i na każdym poziomie uczniowie ci byli lepsi niż ich koledzy ze szkół publicznych i prywatnych – mowa o uczniach od poziomu kindergarden do dwunastej klasy (18 lat). 25% z wszystkich uczących się w domu, którzy przeszli do szkół, zostali zapisani o co najmniej klasę wyżej. Generalnie średni uczeń po szkole domowej w wieku ośmioklasisty (14 lat) plasuje się o cztery klasy wyżej niż jego rówieśnik uczony w innych systemach. Według The American College Testing Program (całkowicie bezstronny) osoby uczone w domu także okazały się najlepsze – lepsze nawet niż uczniowie ze szkół prywatnych. Podczas gdy średnia ocen z egzamin dla absolwentów liceum (test ACT) dla wszystkich pozostałych studentów wynosiła 21 punktów, uczeni w domu mieli średnią 22,8. Czasem, czy szczególnie w USA, wydaje się więc sprawą dość paradoksalną, że rząd czy szkoły publiczne domagają się jakiejkolwiek kontroli nad uczącymi się w domu, czy dostosowywania programu do poziomu szkół publicznych.
Państwo czy społeczeństwo może zyskać na pozwoleniu rodzicom na nauczanie w domu nie tylko dlatego, że zyska wykształconych obywateli. Badania nad edukującymi się w domu uczniami w USA dowiodły, że żadne z nich nigdy nie było na zasiłku, nigdy nie pozostało bez pracy ani nie zwracało się o pomoc społeczną.
Szkoły domowe wzmacniają również rodzinę jako całość poprzez budowanie więzów pomiędzy rodzicami a dziećmi. W przyszłości może to stanowić dobry opór przeciw zagrożeniu sektami czy różnego typu komunami.
Natalia Dueholm
***
Tekst zostało wcześniej opublikowane na stronie http://edukacjadomowa.piasta.pl