Cechą każdej współczesnej demokracji jest rzekoma „równość” wszystkich posiadających prawa obywatelskie ludzi zamieszkujących dane terytorium, kiedy przychodzi do głosowania. W praktyce polega to na tym, że w wyborach do najważniejszych organów administracji państwowej waga każdego głosu jest taka sama (głos osoby A nie może być ważniejszy niż głos osoby B).
W dzisiejszym świecie nie mamy już do czynienia z demokracją bezpośrednią, której okres świetności przypada na czasy starożytne, lecz z jej bardziej współczesną formą: demokracją pośrednią.
We wspomnianych już wyborach, ludzie głosują na określonych kandydatów (przyjmijmy, że mamy do czynienia właśnie z tego typu głosowaniem, nie zaś ze skomplikowanym systemem list partyjnych i komitetów wyborczych) i tym sposobem wyłania się z nich przedstawicielstwo, uzyskujące „legitymizację ludu” i „realizujące jego wolę”.
W momencie wyłonienia przedstawicieli, wyborcy tracą realny wpływ na ich działania. Jeżeli wybrany przez osobę A polityk nie realizuje woli osoby A, nie jest to wcale powodem by takiego polityka usunąć z urzędu. Co więcej, w świetle prawa stanowionego nadal pozostaje on przedstawicielem osoby A. Oczywiście istnieje możliwość wpływania na polityka poprzez pisanie do niego listów etc., ale jest ona bardzo ograniczona w chwili gdy mamy do czynienia z dużą grupą wyborców, a nie, tak jak w naszym uproszczonym przykładzie, z jedną osobą.
Co z tego wynika dla samego wyborcy? Otóż mniej więcej tyle, że jego rola sprowadza się do roli osoby, która w czasie wyznaczonym przez „przedstawicieli Narodu”, ma możliwość udania się do lokalu wyborczego i oddania głosu na osoby, które znajdują się na liście wyborczej. W dodatku dla rządzących nie liczy się czy głosujący zastanowi się nad swoim wyborem przed oddaniem głosu. Dla nich liczy się jedynie fakt, że frekwencja (liczba oddanych głosów podzielona przez liczbę pełnoprawnych obywateli i pomnożona razy 100%) będzie wysoka.
Ów imperatyw kategoryczny głosowania, jak raczył określić go francuski socjolog Jean Baudrillard, stanowi fundament większości współczesnych systemów politycznych i nie wydaje się, że jego znaczenie miałoby zmaleć. Wszystko dlatego, że każda władza lubi mieć poczucie misji i własnej legalności. Innym powodem takiego stanu jest również podobne przekonanie obecne wśród samych wyborców, których większość nigdy nie zastanawia się nad wadliwością rozwiązań systemowych, zawsze doszukując się winy za obecny stan po stronie ekipy aktualnie sprawującej władzę.
Imperatyw kategoryczny głosowania (to, że liczy się sam fakt oddania głosu, nie zaś jego brzmienie) idealnie obrazuje sytuacja „Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy” (Europejskiego Traktatu Konstytucyjnego). Kiedy wynik referendów dotyczących jego przyjęcia we Francji i Holandii okazał się być nie po myśli rządzących, postanowili oni nieznacznie zmodyfikować jego treść i zmienić nazwę na „Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską” (tzw. traktat lizboński). Jednakże tym razem stwierdzono, że nie ma potrzeby pytania przyszłych obywateli UE o zdanie na ten temat (Referendum ma odbyć się jedynie w Irlandii) i do ratyfikowania traktatu przez poszczególne państwo wystarczą głosy „przedstawicieli Narodu”.
Choć wydaje się, że sytuacja ta przeczy twierdzeniu o powszechnym stosowaniu imperatywu głosowania, w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie – fakt, że politycy nie pytają ludzi o ich zdanie na temat traktatu świadczy o tym, że zadaniem ludzi jest głosować, ale głosować tylko tak jak chcą tego politycy (vide: przemilczana przez media sprawa sondażu dotyczącego referendum ratyfikacyjnego, sfałszowanego przez PO). W momencie gdy istnieje możliwość rozbieżności zdań obywateli i polityków, pod uwagę będzie brane jedynie zdanie tych drugich lub też dojdzie do kampanii medialnej mającej pozwolić „przejrzeć ludziom na oczy” i za pomocą propagandowych i niemerytorycznych materiałów przekonać ich do racji polityków (vide: wejście Polski do strefy euro).
Dlaczego więc wciąż panuje przekonanie, że demokracja parlamentarna jest systemem, od którego „lepszego nie wymyślono”? Przyczyna tego stanu tkwi w samych ludziach. Jak napisał wybitny XVI-wieczny francuski filozof Etienne de la Boetie: „Wszakże ten, kto was tyranizuje, (…) nie ma w rzeczywistości żadnej władzy nad wami poza tą, którą sami mu nadaliście, aby mógł was zniszczyć” (Cyt. za http://prawo.uni.wroc.pl/~kwasnicki/cytaty_ekonomia.htm). Istotnie, jeżeli już kogoś winić za obecny stan to ludzi, którzy zamiast myśleć samodzielnie, dają sobą sterować różnej maści manipulatorom, którzy po to by utrzymać status quo, są w stanie wmówić ludziom, że ich preferencje są identyczne z preferencjami polityków. Jeżeli zaś ta sztuka im się nie udaje, zawsze pozostaje jeszcze autorytet władzy, która przecież może podejmować decyzje „w imieniu obywateli”.
Igor Belczewski
08.04.2008
***
Tekst został opublikowany w 17 numerze Biuletynu Miłośników Dobrej Książki, oraz na stronie autora