Mateusz Machaj „Czy kapitalizm jest odpowiedzialny za kryzys?”

O kłopotach amerykańskiej gospodarki rozpisują się nie tylko ekonomiści i analitycy finansowi. Dziś jest to temat także dla lewicowych ideologów i wieszczy z nieukrywaną radością przepowiadających upadek kapitalizmu. Ich wywody nader często cechuje brak fachowości, wynikający z niezrozumienia mechanizmów władających współczesnym światem finansów. Co gorsza, zdają się być też zakładnikami własnych idei, skazanymi na walkę z jednym tylko wrogiem – rynkiem. Lecz obecnych problemów nie zrodziła ani obrazoburcza orgia wolności gospodarczej, ani mistyczne siły rynku, które drogą konieczności historycznej nasilają jego wahania.

Prawdziwe przyczyny nie są również metafizyczne, ani nie sposób zrzucić ich na karb „zwierzęcych instynktów” rynku. Wręcz przeciwnie – podstawy kryzysu są bardzo konkretne, i stanowią rezultat wieloletniej polityki niszczenia rynku pieniężnego, która zaczęła się na długo, zanim Alan Greenspan został szefem Fedu, banku centralnego Stanów Zjednoczonych.

Jednym z podstawowych problemów współczesnego systemu gospodarczego, niezależnie od tego, czy przyglądamy się gospodarce Polski, Europy, czy USA, jest znacjonalizowany rynek pieniądza. Chociaż istnieje konkurencja w systemie bankowym i pomiędzy instytucjami pośredniczącymi, to w ostatecznym rozrachunku pieniądz nie podlega kryteriom wyceny, którą można by nazwać rynkową. Najważniejsze parametry tego specyficznego towaru ustala ostatecznie jego emitent, czyli państwowy monopol banku centralnego.

Warto powiedzieć, że architekci tego systemu nie przestrzegali jasnych podziałów ideologicznych. Koncepcji banku centralnego broniły z równą żarliwością lewica i prawica, socjaldemokraci i neokonserwatyści, John Maynard Keynes i Milton Friedman. Każdy kierował się własnymi pobudkami. Socjaldemokraci chcieli drukować pieniądze, aby tworzyć swoje programy społeczne. Neokonserwatystom zależało na finansowaniu sił wojskowych, zaangażowanych w konflikty na całym świecie. Swoje cegiełki dokładali także ekonomiści. Keynes z niemalże religijną pasją za wyznawany cel obrał sobie „stymulowanie popytu” i likwidację „rzadkości kapitału”, a Friedman utrzymywanie „stabilnych cen”.

Mimo istotnych różnic, wszystkich łączył jeden postulat: stworzenie instytucji, która byłaby w stanie na zawołanie, niezależnie od rynku, produkować znaki pieniężne. Grup nacisku z kręgów finansowych nie interesowały przyczyny ideologiczne. Liczyła się tylko realizacja pomysłu zastąpienia pieniądza, który miał rynkową wartość i pokrycie w kruszcu, przez papier, którego wartość określał jedynie dekret. Wpierw to autorytatywne oświadczenie woli było potwierdzone drukiem banknotu, potem wpisem w księdze, a dziś do tego wystarcza zwykłe kliknięcie myszką.

Fakt, że istnieje pożyczkodawca ostatniej instancji, musi mieć wpływ na to, co dzieje się na rynku kapitałowym. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że bank centralny ma w sobie ogromny, dorównujący niemal możliwościom centralnego planisty w systemie socjalistycznym, potencjał nacjonalizacyjny (z którego, jak zaraz zobaczymy, korzysta już aktualny szef Fed, Ben Bernanke). Bank centralny nie może na razie bezpośrednio pozbawić ludzi ich mienia, jak w socjalizmie, ale skutki jego działań mogą być podobne. Zamiast zadekretować przejęcie własności, wystarczy stworzyć ad hoc pieniądze i kupić za nie towary lub wspomóc wybraną instytucję. Ponieważ ilość dostępnych dóbr wskutek tego procesu się nie powiększa, ludzie obdarowani przez bank centralny mogą odebrać część towarów posiadaczom starych banknotów. A zatem emitent pieniądza może dokonać znaczącej (a przy tym niemal niezauważalnej) redystrybucji, obdarzając wskazane podmioty siłą nabywczą. Nie trzeba chyba dodawać, że na wolnym rynku taka sytuacja nie byłaby możliwa.

Wskutek tego procesu ceny dóbr i usług będą się radykalnie zmieniać. Przykładowo, za sprawą operacji otwartego rynku powodujących rozdmuchanie bańki akcji kredytowej można łatwo stworzyć boom na rynku nieruchomości, z jakim w rzeczy samej mieliśmy przez wiele lat do czynienia. Co gorsza, w bankach komercyjnych panuje przekonanie, że nieruchomość zawsze będzie świetnym zabezpieczeniem pod kredyt. Nie dostrzega się, że to właśnie owa absurdalnie wielka bańka kredytowa zwiększa nominalną wartość nieruchomości. Wysokie ceny w istocie oderwane są zupełnie od możliwości finansowych samych posiadaczy. Gospodarki nie da się jednak bez końca oszukiwać, czego dowodem jest obecny kryzys na rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych.

Amerykański Fed jest w stanie na zawołanie zapewnić rynkowi finansowemu płynność i w razie potrzeby uratować go przed koniecznym i ozdrowieńczym upadkiem. Oczywiście same instytucje kredytowe cieszą się z przedłużenia agonii, za którą reszta społeczeństwa płacić musi poprzez sztucznie zawyżone ceny. Warto zaznaczyć, że rodzi to groźną pokusę nadużycia tegoż systemu. Skoro bowiem istnieje bank centralny, który w razie potrzeby dostarczy płynności instytucjom kredytowym, to mogą one podejmować większe ryzyko niż wtedy, gdyby mogło im grozić bankructwo. Dlatego banki w Stanach Zjednoczonych już w latach osiemdziesiątych były tak skore do nieustannego zwiększania akcji kredytowej. Racjonalna wycena ryzyka przestała się liczyć, co pociągnęło za sobą kompletne oderwanie od rzeczywistości większości aktywów. Fakt ten z łatwością można było zaobserwować na giełdzie.

Kryzys na rynku amerykańskim rozprzestrzenia się na cały świat. Jest to nieunikniona konsekwencja przyjętego przez współczesne państwa standardu monetarnego, w którym pieniądz może być produkowany na zawołanie.

Nie przeszkadza to rzecz jasna niektórym intelektualistom rozprawiać o tym, że Ameryka upada, gdyż panują tam „dzikie” zasady wolnego rynku. Według nich Ameryka to kapitalizm (tak mówi tradycja marksistowska). Nie zauważają, że tamtejszym rynkiem finansowym rządzą czynniki polityczne, wartość pieniądza jest własnością państwa, które kontroluje i przejada około czterdziestu procent produktu gospodarki oraz prowadzi militarystyczną politykę… Co z tego, że nawet tacy ekonomiści, jak Stiglitz, Krugman, czy Samuelson, których trudno posądzić o prorynkowe poglądy, wskazują niedwuznacznie na to, że za kryzys odpowiada bank centralny i rozdęte programy państwa? Lewicowy intelektualista może te fakty przemilczeć, jeśli pozwoli mu to zrzucić odpowiedzialność na przebrzydły „wolny rynek”.

W Polsce do opinii publicznej nie dotarły wieści o działaniach Bena Bernanke’ego podejmowanych od sierpnia ubiegłego roku, kiedy zaczęła się korekta. Nie chodzi nawet o to, że pompował on w system bankowy rezerwy pieniężne i obniżał stopy procentowe. Istotniejszy jest fakt, iż wprowadził on radykalną innowację w postaci zestawu nowych narzędzi finansowych – Term Auction Facility i Term Securities Lending Facility. Pozwalają one bankom komercyjnym wymieniać papiery wartościowe o wątpliwej wypłacalności (Collateralized Debt Obligation, Mortgage-Backed Security etc.), związane z kryzysowym rynkiem nieruchomości na bardzo wiarygodne papiery skarbowe amerykańskiego rządu. Na papierze zwiększyło to solidność kapitałową banków.

Te sztuczki księgowe oznaczają, że Fed w pewnym sensie nacjonalizuje system bankowy. Uspołecznienie ryzyka i przerzucanie kosztów bankructwa firm na podatnika postępuje coraz dalej. O kondycji banków w coraz większym stopniu decydują arbitralne decyzje szefa Fedu. Mimo rozpoczęcia tej operacji czyszczenia majątkowych śmieci, rynku nie ogarnęła euforia. Wszak Bernanke chce „odnowić” (choć może lepiej pasującym słowem byłoby „wyprać”; ale nie bądźmy złośliwi) jedynie 400 miliardów dolarów. Wprawdzie kwota ta jest porównywalna z PKB Polski, ale przy 11 bilionach, które jest warty amerykański rynek nieruchomości, jest to kropla w morzu potrzeb.

Istotny jest również fakt, że Bernankemu zostało tylko drugie tyle papierów rządowych w skarbcu. Co stanie się, gdy pojawią się kolejne kłopoty, które zaczynają już powoli nadciągać? Aby banki mogły kontynuować akcję kredytową, szef Fedu może zacząć emitować papiery wartościowe, albo bezpośrednio przekazać systemowi bankowemu pieniądze. Żaden z tych scenariuszy nie ratuje gospodarki przed korektą, a prowadzi za to do wzrostu inflacji. Niższe stopy procentowe nie są w stanie wyczyścić szemranej struktury zobowiązań i wierzytelności. W skrócie, czeka nas powtórka z lat siedemdziesiątych: brak wzrostu i inflacyjna recesja, wskutek której do lamusa odejdą opowieści naganiaczy finansowych, że giełda przynosi średnio sześć procent rocznie zysku.

Krytycy rynku powiedzą, że wszelkiemu złu winny jest wolny rynek i konieczne jest zwiększenie regulacji. Być może banki utracą ostatnie witalne funkcje rynkowe i zmienią się w potworki kierowane dyrektywami państwowymi. Nieważne, że o bałaganie zadecydowała zła architektura świata finansów, u podstaw której legły regulacje państwowe stosowane od czasu zniszczenia standardu złota. Wielki kapitał odwzajemniać będzie nadal skrytą miłość socjaldemokracji rzucającej propozycje dalszej regulacji systemów księgowości, coraz to nowych ustaw o kontroli finansowej, poprawy audytu, większego wpływu państwa na działalność banków i firm, dalej idącego podporządkowania i tak już skartelizowanych przez państwo agencji ratingowych, czy też unormowania kwestii przepływów kapitałowych. W skrócie, wszystkich tych błędów, na których korzystają jedynie winni obecnego bałaganu. Już w tej chwili pojawiły się propozycje sekretarza skarbu Paulsona, które zamiast uzdrowić system, mają zmienić formę regulacji.

Tymczasem prawdziwym złem jest socjalizm pieniężny prowadzący ku socjalizmowi finansowemu. Fundament naszej cywilizacji, czyli pieniądz, został w pełni znacjonalizowany i uregulowany. Nasze pieniądze oderwano od ograniczeń własnościowych. Ich wartość przestała być konkretem, upadając do roli służki interesów banku centralnego.

Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie warto wreszcie porzucić zgubną wiarę w to, że państwo powinno dla dobra społeczeństwa regulować ilość pieniądza na rynku. Warto rozważyć powrót do czasów, gdy kryzysy monetarne były niemożliwe, kiedy wielkie depresje, okresy destabilizacji gospodarczej i wysokiej inflacji po prostu się nie zdarzały. Jeśli historia kryzysów walutowych ma nas czegoś nauczyć, to właśnie tego, że każdy z nich jest skutkiem polityki państwa. Postarajmy się, żeby tym razem lekcja nie poszła na marne zagłuszona przez krzykaczy niewychodzących poza owcze reakcje rodem z Folwarku zwierzęcego i dyskusje o wyższości czterech nóg nad dwoma.

Autor jest fundatorem Instytutu Misesa w Polsce. Kontakt z autorem mateusz.machaj@mises.pl.

***

15 kwietnia 2008

Tekst pochodzi ze strony Instytutu Misesa

12 thoughts on “Mateusz Machaj „Czy kapitalizm jest odpowiedzialny za kryzys?”

  1. Uważam, że kwiczenie że lewicowi publicyści tryumfują jest nie na miejscu. To przypomina mantry Usańców z Południa by czarnuch zawsze był czarnuchem a mnie się robi mdło.
    Zgadzam się, że to co mamy obecnie w USA Wolnością jest tylko z nazwy. I niech się nie dziwią zwłaszcza konlibowie ( bo zwrotu „niektórzy libertarianie” miałem nie używać ) którzy pod lufami swoich pistoletów kazali bliźniemu swemu kochać USA bardziej niż siebie samego.

    Dla ustalenia uwagi NIE uważam, że wszystkiemu winien jest Wolny Rynek i kapitalizm.
    Oczywiście wiem, że winne jest „grzebanie w gospodarce” i jest ono winne ZAWSZE, bez względu na to czy grzebanie owo uskutecznia się z imieniem Lenina czy Arystotelesa czy też innego Chrystusa na ustach.

    A reakcje lewicowych publicystów? Są jak splunięcie w twarz butnym blondwłosym i aryjskim „Władcom Świata”. Lecz uwazam że ONI na to splunięcie W PEŁNI sobie ZASŁUŻYLI.

    Moim marzeniem jest kapitalizm zdecentralizowany. Tak by nie opierać w przyszłości swojej narodowej waluty na jakimśtam DOLARZE którego równowartość ( a raczej Gównowartość ) spada na łeb na szyję jak nigdy dotąd.
    Mam nadzieję że teraz już nikt nie będzie wciskał mesjanistycznych bełkotów „że dolar tylko na chwilę zasnął a za chwilę się obudzi i panowaniu USA nie będzie końca”.

    Mam dość drżenia co zrobi FED. Chcę dożyć takich czasów, kiedy kryzys w jednym kraju nie będzie pociągał za sobą kryzysu w innym kraju.
    Pragnę zapomnieć co to jest FED. Pragnę dożyć takiego dnia, kiedy prezes FED-u będzie sobie kiwał ręką, nogą a nawet palcem w dupie a mnie NIC to nie będzie obchodziło.
    W końcu to jego prywatny palec i jego prywatna dupa.

    To na tyle.

    Timur ZAWSZE emocjonalny ( zdaniem niektórych to jest równoznaczne z lewicowością )

  2. „A reakcje lewicowych publicystów? Są jak splunięcie w twarz butnym blondwłosym i aryjskim „Władcom Świata”. Lecz uwazam że ONI na to splunięcie W PEŁNI sobie ZASŁUŻYLI.”

    Rzecz w tym Timurze że ci władcy świata to raczej nie butni blondwłosi aryjczycy a wręcz przeciwnie:D Buta tych blondwłosych aryjczyków raczej wynika z frustracji że są takimi idiotami że byle żyd ich kiwa.

  3. Timurze, przez Ciebie tu się ludzie czują jak na kazaniu nauczycielki kiedy część uczni poszła na wagary a część została i to oni właśnie muszą wysłuchiwać jej lamentów. Ile potrafiłbyś na przykład napisać postów nie nawiązując do konlibrów? Może pisałbyś o konlibrach kiedy jest jakiś większy związek z tematem? Bo w tym tekście jest po prostu nawiązanie do USA. A to jak widzę już jest okazją do napisania „konlibowie karzą wielbić USA”

  4. Dinsdale!

    Naprawdę? To ja jestem aż taki opiniotwórczy, że czujecie się jak na kazaniu nauczycielki?
    A ja myślałem, że jestem po prostu oryginałem i głosem wołającym na puszczy, którego i tak nikt poważnie nie traktuje. A do konlibów nawiazuje, gdyż zwrot „niektórzy libertarianie” został mi zakazany jako uwłaczający pozostałym libertarianom.

    Na tym forum jest grupa koliberalno-konserwatywna , dużo liczniejsza anarchokapitalistyczna i Timur który w zasadzie do żadnej z tych opcji nie pasuje.

  5. @ Quatryk

    „Rzecz w tym Timurze że ci władcy świata to raczej nie butni blondwłosi aryjczycy a wręcz przeciwnie:D Buta tych blondwłosych aryjczyków raczej wynika z frustracji że są takimi idiotami że byle żyd ich kiwa.”

    No tak! Znowu Żydzi, masoni i co gorsza CYKLIŚCI są wszystkiemu winni.

    No to ja teraz opowiem o Wielkim Spisku Aryjskim.

    Wszystko zaczęło się od Johna Maynarda Keynesa. Dodam jeszcze Barona Keynesa.
    Aryjczyka jak najbardziej i na dodatek arystokraty czyli ( podobno ) reprezentującego Wysokie Standardy Moralne.

    Tenże Keynes był doradcą premiera UK Lloyd’a Georga na konferencji w Wersalu.
    Ten wrażliwiec powiedział wtedy że takie rozwiazanie straszliwie upokorzy Niemców i doprowadzi do nieszczęścia w przyszłości.

    Lecz samo upokorzenie Niemców w Wersalu to za mało by wywołać II Wojnę Światową.

    Potrzeba bylo jeszcze COŚ.
    I to COŚ przez całe swoje życie Baron Keynes wdrażał.
    To był… interwencjonizm państwowy.

    Najpierw jego prekursorzy z USA powołali do życia FED i… za czas jakiś powołali do życia… Wielki Kryzys.
    Zaczęło się od „Umiłowanej Krainy Wolności” a .. rozlalo się po całym świecie i to na skalę nigdy wcześniej nie spotykaną.

    Najbardziej oberwało się wtedy krajom biednym i.. znękanym reparacjami wojennymi Niemcom.
    Bezrobocie w Niemczech sięgnęło 50 procent! Głód stał się masowym a nie jednostkowym doświadczeniem. Połatane koszule i buty podzelowane gazetą.. standardem.

    Na tej oto fali wypłynął Adolf Hitler. Upokorzenie Wersalu ( powtarzam raz jeszcze ) to za mało aby taki łach doszedł do władzy.

    W USA nadszedł New Deal. Nowy Ład który nakarmił głodnych co prawda ale za to zakonserwował strukturę społeczeństwa nie gorzej niż feudalizm w Średniowieczu.

    III Rzesza spowodowała II Wojnę Światową. Jej skutki znamy wszyscy.
    Skutkiem tego wszystkiego był upadek mocarstwowości państw europejskich i pojawienie się dwóch szalonych supermocarstw. USA i ZSRR.

    A Żydzi? Cóż. Niektórzy zarobili na FED-owskich „fiki-mikach”. Ale czy to ich wina że umieli liczyć pieniądze i że nie poszli na dno wraz z innymi co byłoby „z pewnością bardziej patriotyczne”?

    To na razie tyle,

  6. Ty no ale ja nie mam żadnych pretensji do żydów. W zasadzie to ja nie mam pretensji do nikogo. Mnie smieszą jak to nazywasz aryjczycy bo to są moim zdaniem ludzie przegrani – tak jak napisałem sfrustrowani że innym dzieje się lepiej.
    Z drugiej strony no chyba nie zaprzeczysz że większość bankierów jest pochodzenia żydowskiego.
    Tak czy inaczej ani jedno ani drugie nie ma nic do rzeczy.

  7. @ Quatryk

    „Z drugiej strony no chyba nie zaprzeczysz że większość bankierów jest pochodzenia żydowskiego.”

    Jakby tak podrążyć do 10 pokoleń wstecz w poszukiwaniu choćby kropli semickiej krwi, to miałbys rację Quatryku.

    W końcu na tym antysemityzm ( w polskim wydaniu ) polega, by za pomocą plotek ( z kim puszczała się prababka ) udowodnić że ktoś kogo nie lubimy Żydem właśnie jest.
    Tą metodą onegdaj przypisano ( niesłusznie ) żydowskie korzenie Mazowicekiemu.

    To i tyle

  8. No ale to oczywiste, z tym że wiesz z żydami to jest problem tego typu że zalezy jak definiujesz. Przeciez jest tak że amerykański żyd to nie to samo co izraelita. Co więcej jeden amerykański żyd od innego też sie różni.
    ech jakos nie za bardzo mnie bawi uogólnianie – fakt jest faktem że istnieją rózne wspólnoty które maja wspólne interesy i gucio mnie zasadniczo obchodzi czy nazywa się ich zydami, aryjczykami czy cyklistami. Rzecz w tym żeby widziec co robią a nie przypisywac po kolei jak leci innym przynależności do takiej grupy tylko z tego powodu że mam zupełnie inne poglądy.

  9. Żyd czy żyd?
    Mówicie o narodowości, czyli – o Żydzie.
    Czy o wyznaniu, czyli – o żydzie?
    Niezależnie czy chodzi o żyda czy o Żyda, to przypomnę, iż w takiej Polsce Żydzi stanowili wraz z szlachtą i duchowieństwem klasę ciemiężącą polskiego chłopa, z którym się pan utożsamia Timurze!

  10. Naród nie może być klasą, wobec czego można mówić jedynie o części Żydów – głównie mieszkającej na wsi, bo ci z miast byli zazwyczaj kupcami czy bankierami. To prawda, że często byli wynajmowani przez szlachtę,. Ale chyba lepiej żeby dzierżawili młyn czy karczmę, niż żeby pracowali w nich chłopi pańszczyźniani. Niektórzy byli nadzorcami chłopów, ale podejrzewam, że nie była to wielka częśc wszystkich Żydów. Słowa o wyzysku chyba są przesadzone.

  11. Z tym że Żydzi tak samo jak chłopi swojego losu nie wybierali.
    Antysemityzm ma charakter RASOWY a nie religijny.
    Dlatego Żydzi musieli się stać solidarni.
    Gdyby mogli byliby rolnikami albo rzemieślnikami ale w „wolnościowym” Średniowieczu i później Żydom nie wolno było mieć ziemi a i w miastach były ograniczenia dla Żydów rzemieślników.
    Aczkolwiek wiejski antysemityzm miał po części charakter klasowy. To prawda.
    Ale i sami chłopi przyznawali że Żyd był „wrogiem zastępczym”. Pana Dziedzica i kleru ruszyć nie było można, więc z okazji Wielkanocy targało się za pejsy Żyda na co było ciche przyzwolenie zarówno Dworu jak i Kościoła. I taka jest oto geneza „ludowego antysemityzmu”.

  12. Jak rozumiem te przyzwolenie Kościoła było związane z chronieniem żydów w katedrach i potępianiem antysemickich (antyżydowskich raczej) linczów chłopskich i szlacheckich. Kościół i monarchowie często wspierali żydów, jako przeciwwagę dla szlachty.
    Dla pana Faer:
    ŻYDZI A HANDEL NIEWOLNIKAMI

    Gdybym miał sporządzić ranking najhaniebniejszych profesji wykonywanych przez setki i tysiące lat przez istoty ludzkie, bez wahania wskazałbym na handlarzy niewolników. Niemal słyszę już łaskawsze słowa „postępowców” stwierdzających, że niżej podpisany- niegdyś reakcyjny kłamca i „tak zwany historyk z Opola”- nawrócił się na jedynie słuszną ideologię. Błąd moi mili. Tym większy, że dzisiaj zajmę się sprawą nadzwyczaj drażliwą: dominacją przedstawicieli Wielce Czcigodnego- skądinąd- „Narodu Wybranego” w ogólnoświatowym handlu „żywym towarem”. Żeby nie być posądzonym o stronniczość, niniejszy tekst opieram głównie na pracach historyków żydowskich.

    Ponad 50 lat temu Jacob Marcus, być może najznamienitszy historyk żydowski połowy XX w., stwierdził w „Encyclopaedia Britannica” : „ W wiekach ciemności (dla autora to średniowiecze- DR) handel zachodniej Europy pozostawał głównie w ich (Żydów-DR) rękach, szczególnie handel niewolnikami…” Wspierał tym samym nieco wcześniejszą uwagę S.Grayzela poczynioną w książce „Historia Żyda: od Wygnania Babilońskiego do końca II Wojny Światowej” (Filadelfia 1948): „Żydzi byli najważniejszymi handlarzami niewolników…”

    Zauważali to dużo wcześniej chrześcijańscy pisarze starożytni i średniowieczni. Nie mogło być inaczej. Żydowscy handlarze, posiłkując się biciem i- nazwijmy rzecz eufemistycznie- molestowaniem seksualnym, dostarczali z Europy na Bliski Wschód tysiące urodziwych jasnowłosych kobiet i dzieci. Była to rynkowa odpowiedź na preferencje śniadych, kruczoczarnych i przede wszystkim bogatych klientów z Azji oraz północnej Afryki. Możemy tylko domyślać się co czuli wyrwani z ognisk domowych młodzi ludzie, jakie dramaty rozgrywały się na niewolniczych szlakach. Możemy również współczuć, chociaż uczucie to zwykle rezerwujemy dla ofiar znanych z autopsji lub opowiadań żywych świadków historii. Naturalna wybiórczość oraz skończoność ludzkiej pamięci zawsze wpędzają mnie w przygnębienie. Podobnież- okrutna anonimowość zbiorowego cierpienia ludzi żyjących w dawno minionych epokach. Jestem jednak realistą: dzisiaj oni- pojutrze my.

    Przytoczone wyżej fakty nie mogą budzić większego poruszenia. Basen Morza Śródziemnego był przecież naturalnym rejonem działania żydowskich handlarzy „żywym towarem”. Natomiast współczesne pokolenia wychowane na filmach „made in Hollywood”, w których handlarzami czarnych nieszczęśników z Afryki są niezmiennie anglosaskie typy spod ciemnej gwiazdy (exemplum: „Amistad” Stevena Spielberga), za niespodziankę przyjmą twierdzenie, iż Żydzi- niezbyt przecież liczni w angielskich (brytyjskich) koloniach w Ameryce Północnej- dominowali również wśród handlarzy na amerykańskich trasach niewolniczych. Oddajmy w tym miejscu głos żydowskiemu historykowi Marcowi Raphaelowi („Żydzi i judaizm w Stanach Zjednoczonych: historia dokumentalna”, t.14, N. Jork 1983) : „ Żydowscy kupcy odgrywali wiodącą rolę w handlu niewolnikami. Rzeczywiście we wszystkich amerykańskich koloniach, czy to francuskich (Martynika), brytyjskich lub holenderskich, żydowscy kupcy często dominowali. Twierdzenie to odnosi się także do kontynentu północnoamerykańskiego, gdzie w XVIII w. Żydzi uczestniczyli w polegającym na tym, że niewolników przywożono z Afryki do Indii Zachodnich, tam wymieniano na melasę, którą następnie zabierano do Nowej Anglii, gdzie następowała wymiana na rum, który z kolei wywożono na sprzedaż do Afryki. Od 1750 r. do wczesnych lat 70-tych XVIII w., żydowski handel na kontynencie zdominowali Isaac Da Costa z Charlestonu, David Franks z Filadelfii i Aaron Lopez z Newport”.

    W Ameryce Północnej głównym punktem handlu niewolnikami był Newport (Rhode Island). Miasto to stanowiło „osiowe” centrum „trójkątnego biznesu”. Stąd wywożono rum i melasę do Afryki, by powrócić z „żywym towarem” do Indii Zachodnich oraz kolonii na stałym lądzie. Zapewne nie jest dziełem przypadku, że Newport szczycił się najstarszą synagogą na kontynencie oraz największą i najlepiej prosperującą społecznością żydowską w amerykańskich koloniach Wielkiej Brytanii. Zarabiano ogromne pieniądze kosztem zdrowia i życia „hebanowego ładunku”. Wspomniany mieszkaniec Newport Aaron Lopez, potomek portugalskich marranów, był w II połowie XVIII w. jednym z najpotężniejszych handlarzy niewolników w obu Amerykach. Jego licząca dziesiątki statków flota bez przerwy krążyła po wodach Atlantyku. Warunki, jakie zapewniano przewożonym pod pokładami niewolnikom wołały o pomstę do nieba. Z zachowanego sprawozdania z dwóch podróży statku „Cleopatra” (własność Lopeza) wynika, iż wojaży nie przeżyło 250 Murzynów. A mówimy tylko o jednym statku i zaledwie dwóch jego „kursach”. Jeżeli nie nazwiemy tego ludobójstwem, to co to słowo właściwie oznacza?!

    Żydzi zdominowali handel niewolnikami nie tylko w amerykańskich koloniach, ale i w całym Nowym Świecie. W fundamentalnej pracy autorstwa S.B.Liebmana „ Żydowstwo Nowego Świata,1492-1825: Requiem dla zapomnianych” (N.Jork 1982) czytamy: „ Przypływali statkami z Afrykańczykami, których sprzedawano w niewolę. Handel niewolnikami był królewskim monopolem, a Żydów często mianowano królewskimi agentami ich sprzedaży… W całym regionie Karaibów flota handlowa była głównie żydowskim przedsięwzięciem. Statki były ich własnością, obsadzały je żydowskie załogi, żeglowały pod rozkazami żydowskich kapitanów”. Inny żydowski badacz przeszłości, Arnold Aharon Wiznitzer („ Żydzi w kolonialnej Brazylii”, 1960), dodaje nie bez pewnej dumy: „ Kompania Zachodnioindyjska, która zmonopolizowała import niewolników z Afryki, sprzedawała ich na publicznych aukcjach za gotówkę. Tak się składało, że gotówkę przeważnie posiadali Żydzi. Kupcy, którzy pojawiali się na aukcjach byli prawie zawsze Żydami. Z powodu braku konkurencji mogli oni nabywać niewolników po niskich cenach ( a potem odstępować plantatorom na kredyt ściągany przy następnych zbiorach w cukrze- DR)…. Jeżeli zdarzało się , że data danej aukcji pokrywała się z żydowskim świętem- odraczano ją. Tak było w piątek, 21 października 1644 r.”.

    Żydzi byli także posiadaczami niewolników w Ameryce Północnej. Wspomniany Jacob Marcus napisał w innej książce („Żydowstwo Stanów Zjednoczonych. 1776-1985”, Detroit 1989) : „ Przez cały wiek XVIII, aż do początków XIX w., Żydzi na Północy mieli własnych czarnych służących (niewolników- DR) ; na Południu kilka plantacji żydowskich opierało się na pracy niewolniczej. W 1820 r. ponad 75% żydowskich rodzin z Charlestonu, Richmond i Savannah posiadało niewolników zatrudnionych w charakterze służby domowej ; ponad 40% żydowskich właścicieli gospodarstw domowych w Stanach Zjednoczonych posiadało 1 lub więcej niewolników… Bardzo mało Żydów w USA protestowało z pobudek moralnych przeciwko…niewolnictwu”. Dodam do tego wywodu tylko tyle, że mniej niż 10% pozostałych białych Amerykanów było w tym czasie posiadaczami niewolnej siły roboczej.

    Solidne publikacje przedstawione powyżej były przede wszystkim adresowane do żydowskiego czytelnika zainteresowanego historią własnego narodu. Jednak w momencie gdy tematem zajęli się mniej lub bardziej „medialni” nie- Żydzi, rozpoczął się-trwający do dnia dzisiejszego- proces umniejszania, wręcz minimalizowania roli Żydów w haniebnym procederze handlu niewolnikami. Wyrazem tego trendu były liczne publiczne wypowiedzi żydowskich naukowców, wzmiankowany film „Amistad” oraz poświęcone mu artykuły na łamach ‘Time’a” czy „Newsweek’a”. Natomiast słynna „Liga Antydefamacyjna” (ADL) zastosowała jedyną znaną jej taktykę wobec adwersarzy: oskarżenie o propagowanie antysemityzmu.

    Przyznaję, że zupełnie tego nie rozumiem. Podobno historia jest tylko historią…

    DARIUSZ RATAJCZAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *