Hans Hermann Hoppe „Moja walka z policją myśli”

Czytelnicy tej strony wiedzą zapewne o moim, dosyć dobrze na niej opisanym i relacjonowanym przez większe media mainstreamu, sporze z uniwersytetem. Teraz, gdy większość działań wojennych mamy za sobą (by użyć wyrażenia zastosowanego przez George’a W. Busha w odniesieniu do Iraku… dwa lata temu), mam nieco czasu na refleksję na temat tego, co się stało, dlaczego oraz czy i w jakim stopniu zareagowałem właściwie.


Podzielę się więc moimi przemyśleniami dotyczącymi wydarzenia, które skierowało moją karierę profesora ekonomii w stronę, jakiej nigdy bym się nie przewidział. Teraz, gdy sprawa jest w większym lub mniejszym stopniu rozwiązana, nie czuję się już związany żadnymi uwarunkowaniami prawnymi nakazującymi zachowywać milczenie na temat istotnych szczegółów. Niniejszy artykuł całkowicie tę lukę uzupełnia.

Las Vegas dumne jest ze swojej tolerancji i tak też traktuje sprawę UNLV, uniwersytet tego miasta. Jako uniwersytet traktuje jednakże tolerancję wybiórczo. Możecie zapewniać, że biali heteroseksualiści rodzaju męskiego są odpowiedzialni za wszelkie nieszczęścia ludzkości, że Kuba rządzona przez Castro jest przykładem wspaniałego sukcesu, że kapitalizm oznacza wyzysk lub że większość profesorów uniwersytetów to liberałowie ponieważ konserwatyści są zbyt głupi, by uczyć. Lecz jeśli ktokolwiek będzie się na to skarżył, taka skarga zostanie z góry oddalona.
I słusznie. Przecież uniwersytet jest miejscem poświęconym wolności akademickiej. Jego wykładowcy mają „wolność i obowiązek (…) dyskutowania i poświęcania się swoim zajęciom ze szczerością i prawością, nawet jeśli tematyka wymaga rozważań tematów mogących być politycznie, społecznie lub naukowo kontrowersyjnych. (…) [C]złonek kadry nauczycielskiej (…) nie być obiektem cenzury lub przymusu uniwersytetu (…) dotyczących wyrażanych przez niego opinii i poglądów uznawanych za dyskusyjne, niepopularne lub sprzeczne z postawą uniwersytetu (…) lub społeczności.”
Nie stosuje się to jednak, jak miałem okazję się przekonać, do profesorów nie zgadzających się z optyką socjalistyczną, państwową lub lewicowymi poglądami na kulturę.
W marcu 2004, podczas 75 minutowego wykładu z przedmiotu Pieniądz i Bankowość na temat preferencji czasowej, zysku i kapitału, przedstawiłem liczne przykłady mające za zadanie zilustrować pojęcie preferencji czasowej (lub, w terminologii socjologa Edwarda Banfielda, „zorientowania na teraz i na przyszłość”). Jednym z krótkich przykładów odnosił się do homoseksualistów jako grupy, która, ponieważ zwykle nie ma dzieci, skłania się ku wyższemu stopniowi preferencji czasowej i jest bardziej zorientowana na teraz. Zauważyłem także – jak wielu innych badaczy – iż J.M. Keynes, którego teorie ekonomiczne były tematem niektórych z przyszłych zajęć, był homoseksualistą i że może być to wiedza przydatna, jeśli zastanawiamy się nad jego krótkookresowymi politykami gospodarczymi i jego słynnym zdaniem „na dłuższą metę wszyscy jesteśmy martwi.”
Podczas owego wykładu nie padło żadne pytanie. (Tego samego wykładu można posłuchać, w jego późniejszym wykonaniu, łącząc się z serwerem Mises Media.) Jednak dwa dni później jeden z moich studentów, wraz z „politrukiem” uniwersyteckiej akcji afirmatywnej, złożył nieformalne zażalenie. Student twierdził, że mój wykład sprawił, że jako homoseksualista „poczuł się źle.” Na podstawie tego „dowodu” politruk, który, jak dowiedziałem się dopiero po wielu tygodniach, jako były duchowny stał się „certyfikowanym” aktywistą gejowskim, zadzwonił do mojego domu, by poinformować mnie, że usunie z programu moje zajęcia, jeśli będę nadal czynił tego typu sugestie.
Zgodziłem się spotkać w moim biurze z politrukiem, myśląc, że dzięki temu szybko skończę temat. Student zostanie poinformowany o naturze wolności uniwersyteckiej i akademickiej, w której ramach może pytać i sprzeciwiać się profesorowi. Zamiast tego politruk pouczył mnie, jak i na jaki temat powinienem prowadzić zajęcia. Wyjaśniłem mu różnicę pomiędzy profesorem a biurokratą, oraz że wykraczał daleko poza swoje kompetencje; nie odniosło to jednak żadnego skutku. Ponieważ wszakże student nieprawdziwie twierdził, że moje słowa dotyczyły „wszystkich” homoseksualistów, zgodziłem się wyjaśnić różnicę pomiędzy stwierdzeniami „wszyscy” a „przeciętni” podczas mojego następnego wykładu.
W tymże następnym wykładzie wyjaśniłem, że gdy mówię np. o tym, że Włosi jedzą więcej spaghetti niż Niemcy, nie oznacza to, że każdy Włoch je więcej spaghetti niż każdy Niemiec. Oznacza to, że przeciętnie Włosi jedzą więcej spaghetti niż Niemcy.
Po tym student złożył „formalną” skargę. Nie brałem jego uczuć poważnie. Czuł się znów „skrzywdzony;” a jak dowiedział się od politruka, uczucie dwukrotnej krzywdy to „wrogie środowisko nauczania” (zarzut, który nie jest określony prawem uczelni). Od tej pory politruk uczynił ze sprawy studenta rzecz osobistą. Jakiekolwiek pozory działania w roli neutralnego mediatora zostały porzucone i tak stał się on prokuratorem.
W kwietniu nakazano mi zjawić się przed komitetem administracyjnym zwołanym przez politruka i uzasadnić swoje stanowisko. Było to jawne złamanie zasad uniwersytetu: nie tylko nie przewidują one istnienia jakiegokolwiek „szwadronu prawdy,” lecz także, jako biurokraci, członkowie komitetu byli absolutnie pozbawieni wszelkich kwalifikacji do wypełniania zadań tego rodzaju.
Jednak naiwnie przedstawiłem żądane uzasadnienie. Odmówiono mi mojej prośby nagrania spotkania. Podczas rozprawy, która przypominała stylem przesłuchania politycznie podejrzanych akademików w krajach komunistycznych lub nazistowskich Niemczech, w gruncie rzeczy wypowiadał się wyłącznie politruk.
Odmówiono mojej prośbie wezwania świadków. Później w tajemnicy przesłuchano jedną ze studentek zarekomendowanych przez oskarżyciela, lecz jej zeznanie zostało zatuszowane, gdyż było sprzeczne z tym, co chciał usłyszeć politruk. Co więcej, w swoim akcie oskarżenia, którego nie mogłem zobaczyć aż do listopada, politruk odniósł się do wcześniejszej studenckiej skargi, lecz zataił fakt, że została ona odrzucona jako niemerytoryczna i zakończyła się upokorzeniem administracji uniwersyteckiej.
Przedstawione przeze mnie uzasadnienie zbyto niczym, ponieważ podobno jego część pojawiła się na antygejowskich stronach, których nigdy nie odwiedzałem. W rzeczy samej, czegokolwiek ja lub inne osoby by nie powiedziały, nie miało to znaczenia, ponieważ politruk znalazł „dowód” mojej wrogości na piśmie.
W swojej książce, Democracy, The God That Failed, nie tylko bronię prawa do dyskryminacji jako implikacji własności prywatnej, lecz także podkreślam konieczność dyskryminacji w podtrzymywaniu wolnego społeczeństwa, wyjaśniając jednocześnie jej wagę jako czynnika cywilizującego. W szczególności książka zawiera także kilka zdań o istotności, w jasno postawionych warunkach, dyskryminacji komunistów, demokratów i nałogowych obrońców alternatywnych, przeciwstawnych rodzinie stylów życia, w tym homoseksualistów.
Dla przykładu, na stronie 218 piszę: „w umowie zawartej przez właścicieli i społeczność najemców mającej na celu ochronę ich własności prywatnej (…) nikt nie ma prawa bronić idei sprzecznych z samym celem umowy (…) takich jak demokracja czy komunizm.” „Podobnie, w umowie stojącej na gruncie ochrony rodziny i bliskich nie może być tolerancji dla ludzi nałogowo promujących style życia niekompatybilne z tym celem (…) [łamiący te zasady] będą fizycznie usuwani ze społeczeństwa.”
W prawidłowym kontekście stwierdzenia te są podobnie nieprzyjazne jak mówienie, że Kościół Katolicki powinien ekskomunikować tych, którzy łamią jego fundamentalne reguły czy też że kolonia nudystów powinna wydalać wszystkich opowiadających się za noszeniem kostiumów kąpielowych. Jednak jeśli wyjmiemy te stwierdzenia z kontekstu omijając warunek: w umowie (…) wtedy wydają się przesadnie szorstkie.
Moja pochwała dyskryminacji była częścią frontalnego ataku przeciw temu, co czasem nazywa się lewicowym libertarianizmem – przeciw polityce zrównywania wolności z libertynizmem, wielokulturowością jako opozycją dla egzystencji i egzekwowania praw własności prywatnej. W odwecie, by zdyskredytować mnie jako „faszystę,” „rasistę,” „bigota” itp., oszczerstwa lewicowych libertarian z automatu wypaczyły moje poglądy przy użyciu cytatów pozbawionych prawidłowego kontekstu.
Politruk odkrył te „cytaty” – i voilà! Uznano mnie za winnego zarzutów. (Warte uwagi, że politruk wyzwany nie potrafił – również podczas drugiej rozprawy w sześć miesięcy potem – przytoczyć strony, z której pochodziły rzekome cytaty.)
Akt oskarżenia, zalecający pisemną naganę i przepadek tygodniowej pensji, został doręczony również dziekanowi, który go ani nie przyjął, ani nie odrzucił, lecz wysłał do rektora. Po odczekaniu ponad pięciu miesięcy rektor postąpił podobnie.
W listopadzie nakazał strażnikowi kodu uniwersytetu, który był członkiem pierwszego komitetu inkwizycji, wysłać mi akt oskarżenia, zwołać inny komitet i rozkazać mi pojawić się na drugim procesie. Komitet składał się z dziekana katedry nauk przyrodniczych, zastępcy dziekana akademików, profesora biologii i prezesa samorządu studenckiego. Strażnik kodu pełnił funkcję sekretarza, a politruk był prokuratorem. Pomocą służył mu prawnik, w odpowiedzi na co uniwersytet również wysłał prawnika. Żaden z członków komitetu nie miał najmniejszej wiedzy o ekonomii.
Odmówiono prośbie mojego prawnika o nagrywanie rozprawy lub obecność protokolanta. Po tym, jak student wyjaśnił swoje zranione uczucia, mój obrońca poprosił o odnalezienie w kodeksie definicji „„wrogiego środowiska nauczania.” Ani strażnik kodu ani prawnik uniwersytecki nie mogli odpowiedzieć na takie pytanie, ponieważ takiej definicji nie ma.
Przeczytałem wyżej cytowane zdania odnoszące się do wolności akademickiej i twierdziłem, że naruszono kontraktowo dane mi prawa. Wypowiadałem się o moim temacie i, idąc dalej, stwierdziłem, iż nie miałem obowiązku niczego „udowadniać.” Tak naprawdę moje stwierdzenie trudno było uznać za „kontrowersyjne,” lecz całkowicie sensowne w świetle przytoczonych przeze mnie dowodów. Ponownie poprosiłem o przesłuchanie studentów w celu zweryfikowania mojej rzekomej „wrogości,” jednak znów prośba została zignorowana. Przedstawiłem wiele listów od studentów napisanych w mojej obronie, lecz nie uznano ich za dowód.
Członkowie komitetu zadali niewiele pytań – jeśli w ogóle o cokolwiek pytali; jedynie dziekan przedstawił kilka perełek politycznej poprawności. Większość czasu zajął politruk. W międzyczasie zbierał informacje o mnie i mojej reputacji, co doprowadziło go do wniosku, że jeśli mnie uciszy, będzie mógł uciszyć każdego. Wypowiedział przeciw mnie tyradę, która zdaniem mojego prawnika w normalnym sądzie doprowadziłaby do jego natychmiastowego wyrzucenia z sali. Po swej niemal półgodzinnej przemowie prawnik uniwersytecki miał dość i kazał mu „zamknąć się,” a gdy ten kontynuował, prawnik upomniał przewodniczącego komitetu, by mu przerwać.
Dwa miesiące potem, pod koniec stycznia 2005, strażnik kodu wezwał mojego prawnika by poinformować go, że komitet „równych” potwierdził wniosek „wrogiego środowiska” pierwszego komitetu i zarekomenduje rektorowi wysłanie pisemnej nagany i przepadek najbliższej podwyżki. Może być pewne miejsce na dyskusję, lecz jeśli nie przyjmę oferty do jej wygaśnięcia, grozi mi nawet poważniejsza kara. Nie przyjęto prośby mojego adwokata o wgląd od raportu.
Odrzuciłem ofertę i, od tej pory związany nakazem milczenia, wreszcie rozpocząłem kontrofensywę. Zawarłem kontrakt z ACLU w Newadzie i, mimo iż nasze poglądy polityczne są biegunowo odmienne, ACLU zdobyło moje wieczne uznanie za dostateczne trzymanie się zasad, by próbować bronić mojej „prawicowej” profesorskiej sprawy. Dodatkowo prominentny adwokat zaoferował dobrowolnie swoje usługi, a w ciągu kilku dni maszyneria public relations Instytutu Misesa rozpoczęła pracę na moją rzecz.
Po pierwsze, ACLU wysłało „pisemne żądanie” nakazujące natychmiastowe zakończenie całej tej farsy, bowiem w innym wypadku sprawa miałaby zawędrować przed sąd. Następnie pojawiły się informacje o sprawie w lokalnych wiadomościach i do uniwersytetu zaczęły spływać gniewne listy oraz telefony protestacyjne.
Pierwszą reakcją było przesłanie mi przez rektora 9. lutego „niedyscyplinarnego pouczenia” – bardzo odległego od nagany i kary pieniężnej. Lecz mimo, że list ten wysłany był dla uspokojenia sytuacji, to przekaz był tak naprawdę zupełnie przeciwny. „Pouczenia” stały w jawnej sprzeczności z zarządzeniami wolności akademickiej przyjmowanymi przez uniwersytet, co odczytałby największy nawet imbecyl. Jakąkolwiek opinią by się nie cieszył do tej pory rektor, pismo owe sprawiło, że zaczął wyglądać jak straszny głupiec.
Lokalna sprawa urosła do krajowej lub nawet międzynarodowej, a fala protestów zamieniła się w powódź. Wizerunkowi uniwersytetu groziła katastrofa. Po zaledwie dziesięciu dniach – prawie dokładnie rok po rozpoczęciu całej sprawy – szef uniwersytetu na wniosek rektora całego systemu uniwersyteckiego oficjalnie wycofał wszystkie zarzuty przeciw mnie.
Była to chwila wielkiego osobistego tryumfu, jednakże pewne kwestie pozostały niedokończone: uniwersytet mnie nie przeprosił, nie przekazano w jakiejkolwiek formie rekompensaty za stracony rok pracy i nikt w UNLV nie okazał się odpowiedzialny za całą sytuację. By stało się inaczej potrzebny byłby prawdziwy proces. Prawnicy zgadzali się co do tego, że wygrałbym w sądzie, lecz straciłbym kolejny rok lub dwa swojego życia. To byłby zbyt wielki koszt. Wielkość międzynarodowego wsparcia na moją rzecz i wiele podnoszących na duchu i ciepłych listów są moim zadośćuczynieniem.
Przez długi czas uważałem polityczną poprawność za zagrożenie dla wszelkiej niezależnej myśli i głęboko martwi mnie poziom autocenzury w akademiach. By tej tendencji przeciwdziałać, w moim nauczaniu nie pozostawiłem nawet jednego politycznego tabu bez własnego komentarza. Wierzyłem, że Ameryka jest nadal na tyle wolna, że będzie to możliwe, a także zakładałem, że dzięki temu, że jestem osobą znaną, zyskam dodatkową ochronę.
Gdy stałem się ofiarą policji myśli, byłem prawdziwie zaskoczony, a teraz obawiam się, że moja sprawa będzie miała odstraszający wpływ na słabiej powiązanych akademików. Jednak mam nadzieję, że moja walka i ostateczne zwycięstwo, choć nie sprawi, by człowiek bojaźliwy stał się odważnym, sprawią, że ludzie obdarzeni duchem walki podejmą rękawicę.
Jeśli popełniłem jakiś błąd, to na pewno taki, że byłem zbyt układny i zbyt długo czekałem z przejściem do ofensywy.

Tłumaczenie: Jan Lewiński

***

26 kwietnia 2005

Tekst pochodzi ze strony Instytutu Misesa

9 thoughts on “Hans Hermann Hoppe „Moja walka z policją myśli”

  1. Ciekawy artykuł.
    Ale moim zdaniem przesadzony mocno.
    To prawda, że „political correctioness” często prowadzi na manowce.
    Poniekąd los HHH jest zrozumiałym, bo ja też onegdaj byłem nauczycielem i miewałem sporo kłopotów za „nieprawomyslne poglądy” tudzież „deprawowanie młodzieży”.
    Z tym że ja nigdy nie miałem kłopotów z żadnym „lewactwem” ile z „prawactwem” raczej.
    Szkoły publiczne w Polsce są straszliwie sklerykalizowane, i nawet te w mieście szybko przeistaczają się w zapadłe wsie ( mentalnie ) gdzie wszyscy ślepo słuchają się Księdza Proboszcza i katechetów.
    Religia stała się w tych szkołąch „królową nauk” a katecheci wtrącają się nie tylko w program nauczania biologii ( co jeszcze jest zrozumiałe ) ale też w program, chemii, fizyki, i … informatyki. Na razie w polskiej szkole najbardziej opłaca się być… matematykiem, bo na szczęście nasi księża jeszcze nie dorośli mentalnie do kreowania „matemetyki pobożnej”. Acz i to nie do końca, albowiem srogi i wymagający nauczyciel matemetyki też był na radzie pedagogicznej wyzywany od Żydów przez Proboszcza gdy „przylufił” komuś kto miał piątkę albo szóstkę z religii.
    Szerzenie homoseksualizmu wśród polskiej młodzieży? Z niczym takim się w polskiej szkole nie spotkałem. Ani ja ani moja matka – też nauczycielka niepokorna i często zmieniające pracę.
    A zatem zupełnie nie wiem z czym tak „bohatersko” walczył Roman Giertych któremu niektózy konlibowie tak przyklaskiwali.

    Więc niechaj HHH nie „miauczy” mi tutaj jak straszliwie jest zniewolony.
    I tak miał dużo szczęście że został wysłuchany przez „politruka”.
    W Polskiej szkole wyleciałby bez możliwości wysłuchania a podstawą byłoby tylko „proboszczowate” stwierdzenie typu „pani dyrektor wywali tego X bo mi się jego bezbożna morda nie podoba”.

    Tak na marginesie, ktoś kiedyś na tym forum nazwał mnie „zbrodniarzem” bo pracowałem w szkole publicznej finansowanej ze zrabowanego.
    A teraz wyszło szydło z worka. Co wyrabia HHH? Czemu za swoją kasę nie zbudował sobie prywatnej szkoły?

    Wiem, że jeden z drugim zawyje, ale… jako nauczyciel najbardziej wolny czułem się w czasach Jerzego Wiatra. I właśnie jego uważam za najlepszego ministra edukacji III RP.
    Wali mnie totalnie co on robił w latach 60-tych czy 70-tych. Człowiek nie skłąda się wyłącznie z poglądów politycznych. Wali mnie czy był agentem czy też nie. Nie jestem ani IPN-em ani zbiornikiem asenizacyjnym, więc nie mam obowiązku tym g… się zajmować.
    Niemniej jestem Mu BARDZO wdzięczny za to, że najpierw utemperował ZCHN-owską sitwę w szkołach a potem…. nie robił NIC przez co nastała w polskiej szkole Swoboda Twórcza jakiej nie było nigdy przedtem ani potem.
    Miło wspominam lata gdy ucząc chemii uczyłem chemii a nie zastanawiałem się nad każdym wypowiadanym słowem czy przypadkiem to nie urazi Proboszcza albo nie skojarzy się komuś z seksem a jak wiadomo to jest trudne bo gdy się jest uczniem i ma naście lat to z du… kojarzy się niemal wszystko, nawet berło króla Kazimierza Wielkiego.
    Potem za AWS i Hantke’go była już tragedia.
    Za Wiatra jak ktoś chemii nie umiał to mu przylufiałem nie zaglądając wogóle w rubrykę „religia” bo to nie moja brocha przecież. I choć się „krzyżem potem kładli” i do kuratorium skargi pisali to jednak moje było na wierzchu, bo w kuratorium bywałem wtedy MERYTORYCZNIE wysłuchany. Potem ( czyli po Wietrze ) już się załatwiało takie sprawy „uznaniowo-kapturowo”
    Właśnie za merytoryczność chwalę i chwalić będę ekipę Wiatra a nie za to że mogłem sobie „polewaczyć”. Tym bardziej, że jako nauczyciel przedmiotu ścisłego ciągle goniący program na „lewakowanie” ( jakkolwiek interpretowane ) kompletnie nie miałem czasu.
    A tak poza tym orócz chemii uczyłem też informatyki. Ale cóż. Było minęło.
    Teraz pracuję w innym zawodzie i choć pracuję dużo więcej to jest mi dobrze bo „odpoczywam od oparów absurdu”.

    Dlatego dobrze radzę HHH założyć sobie PRYWATNĄ szkołę albo założyć fundację. Tak będzie bardziej wolnościowo.
    btw. Już nieraz uważałem HHH za skrajnego hipokrytę i paniczyka bawiacego się w Wolność, bo akurat miał taki kaprys.

    To i tyle na ten temat.

  2. Wiesz Timurze ja kończyłem szkołe w mieście juz jakis czas temu i tu akurat jest trochę inaczej. Co wiecej studia które są szkołami w miastach mają już w zasadzie programowo wpisane bycie bardziej oświeconymi niż cała Rada Europejska.
    W każdym razie pamiętam jak mieliśmy w liceum księdza z którym troche fajnych rzeczy zrobiliśmy. Co wiecej był w decho gośc – chodziliśmy do niego na plebanie na piwo. W każdym razie ten ksiądz kiedy my byliśmy w 4 klasie miał problemy z „gówniarzami” z roczników niższych. Robili mu jakieś dziwne numery typu wydzwanianie panienek po nocach na plebanie, olewanie całkowite na lekcjach itd. Ogólnie ksiądz podpadł im za to że był księdzem – tak przy okazji to jakiś dziwny znak czasów który poczułem w liceum – zwyczajnie im ludzie młodsi ode mnie tym bardziej zdebilniali.
    W każdym razie w srawe sie angażowali wychowawcy, rodzice i nic nie pomagało. No i przez długi czas mówiliśmy księdzu że niech powie słowo to sprawe rozwiążemy. No i chyba po pól roku w końcu nie wytrzymał i powiedział że nie wyrabia z gościami ale że jakby co on nam nic nie mówił. Żebyś ty wiedział jaki był numer jak jeden najbardziej „aktywny” kolo spieprzał ze szkoły przez okno jak mu koledzy powiedzieli że przy wyjściu stojmy czterema furami i cos o lesie kabackim mówimy 😀

    W każdym razie być może i jest tak że na wsi największy wpływ ma ksiądz, ale w mieście lewicowa myśl gdzie dzieciakowi wszystko wolno i ogólnie mozna zwierzątko z siebie robić ma zdecydowanie wieksze wziecie. Z dwojga złego już wole chyba tych fanatycznych proboszczy….

  3. Sytuacja jak z odcinka z South Parka o anti-nigger ;p

    „Dlatego dobrze radzę HHH założyć sobie PRYWATNĄ szkołę albo założyć fundację. Tak będzie bardziej wolnościowo.
    btw. Już nieraz uważałem HHH za skrajnego hipokrytę i paniczyka bawiacego się w Wolność, bo akurat miał taki kaprys.”

    Ale podobno to artykuł jest mocno przesadzony (to w takim razie co powiedzieć o takiej opinii?) 😀
    A tak poza tym to w USA są uczelnie prywatne czy państwowe? :> (bo tak do końca nie wiem)

  4. Las Kabacki? Hm! To znaczy że jesteś z Ursynowa?
    Tak się składa, że szkoła w której uczyłem ( fakt że podstawówka ) też była na Ursynowie i to nawet niedaleko stacji Metra – widomego znaku warszawskości i cywilizacji.
    A księża i katecheci pewnie dlatego się na nas wyżywali że na młodzieży za bardzo nie mogli ( aczkolwiek ksiądz proboszcz bił dzieciaki i uchodziło mu to na sucho ). Oczywiście też królowało bezzasadzie i „wychowanie bezstresowe”.
    Podejrzewam że bylo tak, że rodzice lubili niszczyć nauczycieli i znajdowali w tym zabawę bo „zesrana” dyrektorka nie potrafiła odmówić rozkapryszonym i roszczeniowym rodzicom i znajdowali upodobanie w wymyślaniu coraz bardziej absurdalnych zachcianek.
    Było też sporo „rodziców moherowych”. To na ich żądanie dostałem onegdaj naganę za „szerzenie pornografii” czyli zakup myszek do komputerów ( najtańszych ) na pudełku której widniał wizerunek myszy z tyłeczkiem w kształcie serduszka.

    No i skoro rządzili katecheci, to wystarczyło tylko mieć 5 lub 6 z religii i innych przedmiotów już się nie trzeba było uczyć „bo po co się przemęczać”.

    A im ludzie młodsi tym bardziej zdebilnieli? Tu się z Tobą całkowicie zgodzę Quatryku.
    Dlatego zaśmiałem się w nos jednemu konlibowi, który perorował że „aby było lepiej musi wymrzeć pokolenie zrodzone w PRL-u”.
    Teraz i u nas w firmie zatrudnia się ludzi po 50-tce i… okazuje się, że to są jednak solidniejsi pracownicy, dużo rzadziej bumelują, wbrew pozorow wcale tak dużo zwolnień nie biorą no i… w tej grupie wiekowej rzadko zdarzają się przekręty i „dresiarska mentalność”.

    Co do szkoły w której uczyłem hm!
    Widać tak musi być, że gdy nauczyciele mieli byczo, przerąbane mieli uczniowie.
    A gdy byczo mają uczniowie to przerąbane mają nauczyciele.
    A „dzieciakowi wszystko wolno” to raczej nie jest żadna lewacka myśl.
    To raczej pochodna wyobrażeń ( fałszywych ) o amerykańskiej Wolności do której „tak wzdychałeś ruski miesiąc przez czerwone lata”. Wszak to AMERYKANIN wynalazł bezstresowe wychowanie, a co chcesz to mów ale ja nieźle pamiętam PRL i to Ci powiem że ówczesne jak najbardziej lewackie wychowanie było BARDZO stresowe i opresyjne.

    To i tyle odpowiedzi do Ciebie Quatryku.

    Teraz jeszcze trochę do HHH

    „Przez długi czas uważałem polityczną poprawność za zagrożenie dla wszelkiej niezależnej myśli i głęboko martwi mnie poziom autocenzury w akademiach. By tej tendencji przeciwdziałać, w moim nauczaniu nie pozostawiłem nawet jednego politycznego tabu bez własnego komentarza. Wierzyłem, że Ameryka jest nadal na tyle wolna, że będzie to możliwe, a także zakładałem, że dzięki temu, że jestem osobą znaną, zyskam dodatkową ochronę.”

    O! Królewiątko się znalazło!!!
    A ja uważam że ochrona i Wolność Słowa należy się KAŻDEMU a nie tylko możnym silnym i ustosunkowanym

    A poza tym co to za słownictwo. Politruk? Inkwizycja?
    Gdybym ja nazwał ( zupełnie zasłużenie!!! ) swojego proboszcza z dzieciństwa inkwizytorem toby setka konlibów zaraz wyzwała mnie na pojedynek i to na śmierć nie na niewolę.

    To i tyle.

  5. Timurze, bardzo często, gdy dyskutujesz poruszasz problemy edukacji. Nie wiem, czy czytałeś tekst: http://www.libertarianizm.pl/fabryka_posluszenstwa_krytyka_przymusowej_edukacji_panstwowej
    . Jeżeli nie polecam go Tobie, podobnie jak wszystkim zainteresowanym zagadnieniem.

    Uważam, że cały system edukacji jest z gruntu źle zbudowany, z tego wynikają wszystkie problemy. Nauczyciel nie powinien być egzekutorem wiedzy od ucznia (wobec młodych uczniów takim egzekutorem może być co najwyżej rodzic), ale pomocnikiem w jej zdobywaniu. Zależnie od wieku ewentualnie wychowawcą – w tym sensie, że gdy uczeń coś zniszczy, powinien to odpracować. Gdy pobije swojego kolegę, powinien nie odbywać karę, ale np. odsłużyć mu to w jakiś sposób – było by to dużo bardziej wychowawcze i sensowne – przecież nie chodzi o pokazanie kto jest silniejszy, ale o sprawiedliwość.

    Rola egzekutora wiedzy, którą ma nauczyciel daje mu duże pole do nadużyć i okazywania słabości. Korzysta z tego w rzeczywistości większość z nich, często nieświadomie.

    Należy znieść, lub ograniczyć nadmierną kontrolę uczniów i bezsensowne zasady. Dają one efekt odwrotny do zamierzonego – powodują pełne odrzucenie wszelkich wartości przez uczniów, w efekcie już przedszkolaki palą papierosy, które ich producenci podsuwają im jako „dorosłe” i najlepsze narzędzie buntu. To normalne – czują się niewolnikami i kupują sobie namiastkę poczucia się wolnym za każdą cenę.

    Niestety z tego co widzę proces postępuje wciąż dalej i dalej w niewłaściwym kierunku. Każdy, kto jest nauczycielem może mu w pewnym stopniu przeciwdziałać – nie musi przyjmować wszystkich ról, które narzuca mu system, zwłaszcza w gimnazjum, czy liceum. Wystarczy w ograniczonym zakresie wychowywać, przedstawiać w ciekawy sposób konkretne zagadnienia i wyczerpująco odpowiadać na pytania, pozwalając uczniom zawsze się wypowiedzieć. Tacy nauczyciele się zdarzają. Rezultaty – oczywiście wiele uczniów nie umie prawie nic z przedmiotu nauczyciela, który ich nie pilnuje, ale wiele umie więcej niż umiałoby w innej sytuacji (umie dla siebie, nie dla ocen) – bo bardziej lubi przedmiot i może zdobywać wiedzę na konkretne interesujące ich zagadnienia. Powoduje to, że z nauki danego przedmiotu rezygnują głównie osoby, które i tak nie mają do niego predyspozycji. Może część z nich jest po prostu leniwa i w rzeczywistości oczekuje, że zostanie zmuszona do nauczenia się tego, co trzeba – mają jednak oni takie podejście ze względu na zły wpływ pozostałych nauczycieli.

    Na koniec chciałem podkreślić, że tylko dając podczas nauki na każdym etapie danej jednostce dużą swobodę i wybór i pozostawiając jej ostateczną decyzję na temat zagadnień, które chce zgłębiać można wychować odważnego i niezależnego przedsiębiorcę, specjalistę, wizjonera, liberała. Postępując odwrotnie wychowuje się posłusznego urzędnika, który nawet, gdy w urzędzie nie pracuje, to o takiej pewnej, gwarantowanej przez państwo pracy, w której może po prostu udawać podporządkowanie swojemu szefowi marzy.

  6. @ConrPL

    „Timurze, bardzo często, gdy dyskutujesz poruszasz problemy edukacji. Nie wiem, czy czytałeś tekst: http://www.libertarianizm.pl/fabryka_posluszenstwa_krytyka_przymusowej_edukacji_panstwowej
    . Jeżeli nie polecam go Tobie, podobnie jak wszystkim zainteresowanym zagadnieniem.”

    Czytałem i chyba nawet odpowiedziałem coś choć już nie pamiętam.

    „Uważam, że cały system edukacji jest z gruntu źle zbudowany, z tego wynikają wszystkie problemy. ”

    Tu się z grubszego zgadzam.

    „Nauczyciel nie powinien być egzekutorem wiedzy od ucznia (wobec młodych uczniów takim egzekutorem może być co najwyżej rodzic), ale pomocnikiem w jej zdobywaniu. ”

    He he!
    Ty poczytaj sobie o szkołach w LIBERALNEJ Anglii w czasach wiktoriańskich.
    Wtedy to dopiero były mordownie i kuźnie lizusostwa oraz serwilizmu.

    „Zależnie od wieku ewentualnie wychowawcą – w tym sensie, że gdy uczeń coś zniszczy, powinien to odpracować. Gdy pobije swojego kolegę, powinien nie odbywać karę, ale np. odsłużyć mu to w jakiś sposób – było by to dużo bardziej wychowawcze i sensowne – przecież nie chodzi o pokazanie kto jest silniejszy, ale o sprawiedliwość.”

    Też bym tak chciał, niestety statut szkoły w której pracowałem zabraniał zatrudniania uczniów.
    A do konsekwencji i sprawiedliwości od zawsze przywiązywałem dużą wagę.

    „Rola egzekutora wiedzy, którą ma nauczyciel daje mu duże pole do nadużyć i okazywania słabości. Korzysta z tego w rzeczywistości większość z nich, często nieświadomie.”

    Prawda. Poczytaj sobie CONR o wiktoriańskich szkołach.

    „Należy znieść, lub ograniczyć nadmierną kontrolę uczniów i bezsensowne zasady. ”

    Powiedz to jakiemuś konlibowi.
    Poza tym teraz już nie ma w polskiej szkole nadmiernej kontroli uczniów. Jest za to nadmierna kontrola nauczycieli.

    „Dają one efekt odwrotny do zamierzonego – powodują pełne odrzucenie wszelkich wartości przez uczniów, w efekcie już przedszkolaki palą papierosy, które ich producenci podsuwają im jako “dorosłe” i najlepsze narzędzie buntu. To normalne – czują się niewolnikami i kupują sobie namiastkę poczucia się wolnym za każdą cenę.”

    To prawda.

    „Niestety z tego co widzę proces postępuje wciąż dalej i dalej w niewłaściwym kierunku. Każdy, kto jest nauczycielem może mu w pewnym stopniu przeciwdziałać – nie musi przyjmować wszystkich ról, które narzuca mu system, zwłaszcza w gimnazjum, czy liceum. Wystarczy w ograniczonym zakresie wychowywać, przedstawiać w ciekawy sposób konkretne zagadnienia i wyczerpująco odpowiadać na pytania, pozwalając uczniom zawsze się wypowiedzieć. Tacy nauczyciele się zdarzają. ”

    To prawda. Ale jak nawet tacy nauczyciele się zdarzają to szybko ze szkoły wylatują.

    „Rezultaty – oczywiście wiele uczniów nie umie prawie nic z przedmiotu nauczyciela, który ich nie pilnuje, ale wiele umie więcej niż umiałoby w innej sytuacji (umie dla siebie, nie dla ocen) – bo bardziej lubi przedmiot i może zdobywać wiedzę na konkretne interesujące ich zagadnienia.”

    Też tak robiłem. Zawierałem ( kiedy się dało ) gentelman agreement że „jak nie umiesz, to nie rozrabiaj i daj się uczyć innym”. Ale tam gdzie uczyłem było to trudne bo dla wielu uczniów piątka czy szóstka z religii oznaczała de facto „licencję na rozrabianie”.

    „Może część z nich jest po prostu leniwa i w rzeczywistości oczekuje, że zostanie zmuszona do nauczenia się tego, co trzeba – mają jednak oni takie podejście ze względu na zły wpływ pozostałych nauczycieli.”

    Albo nie wyniosła z domu tradycji edukacyjnych.

    „Na koniec chciałem podkreślić, że tylko dając podczas nauki na każdym etapie danej jednostce dużą swobodę i wybór i pozostawiając jej ostateczną decyzję na temat zagadnień, które chce zgłębiać można wychować odważnego i niezależnego przedsiębiorcę, specjalistę, wizjonera, liberała. ”

    Dlaczego zaraz liberała? Czy wszyscy musicie do jasnej cholery tę szkołę upolityczniać?
    A nie wystarczy Wam wybitny specjalista i wizjoner?

    „Postępując odwrotnie wychowuje się posłusznego urzędnika,”

    Albo posłusznego ministranta.

    To i tyle,

  7. @Timur

    {“Timurze, bardzo często, gdy dyskutujesz poruszasz problemy edukacji. Nie wiem, czy czytałeś tekst: http://www.libertarianizm.pl/fabryka_posluszenstwa_krytyka_przymusowej_edukacji_panstwowej
    . Jeżeli nie polecam go Tobie, podobnie jak wszystkim zainteresowanym zagadnieniem.”

    Czytałem i chyba nawet odpowiedziałem coś choć już nie pamiętam.}

    Chyba rzeczywiście tak było.

    {“Nauczyciel nie powinien być egzekutorem wiedzy od ucznia (wobec młodych uczniów takim egzekutorem może być co najwyżej rodzic), ale pomocnikiem w jej zdobywaniu. ”

    He he!
    Ty poczytaj sobie o szkołach w LIBERALNEJ Anglii w czasach wiktoriańskich.
    Wtedy to dopiero były mordownie i kuźnie lizusostwa oraz serwilizmu.}

    Zajmę się tym, jak będę miał więcej czasu. Wydaje mi się jednak, że nieporozumienie dotyczy słowa liberalizm, którego różni ludzie używają do określania różnych rzeczy.

    {“Rola egzekutora wiedzy, którą ma nauczyciel daje mu duże pole do nadużyć i okazywania słabości. Korzysta z tego w rzeczywistości większość z nich, często nieświadomie.”

    Prawda. Poczytaj sobie CONR o wiktoriańskich szkołach.}

    Jak znasz Timurze jakiś link, pod którym to zagadnienie jest rzetelnie opisane, to podaj go proszę, z pewnością pomoże mi to w pogłębianiu mojej wiedzy.

    {“Należy znieść, lub ograniczyć nadmierną kontrolę uczniów i bezsensowne zasady. ”

    Powiedz to jakiemuś konlibowi.
    Poza tym teraz już nie ma w polskiej szkole nadmiernej kontroli uczniów. Jest za to nadmierna kontrola nauczycieli.}

    Może jest nadmierna kontrola i uczniów i nauczycieli? Z pewnością zależy to od konkretnej szkoły. Co do konlibów – będąc złośliwym powiedziałbym, że konserwatywny liberalizm, ma się tak do liberalizmu, jak sprawiedliwość społeczna do sprawiedliwości. Konlibowie próbują narzucić swoje poglądy w różnych dziedzinach, podobnie jak socjaldemokraci, co nie jest zbyt liberalne. A obie strony w tym sporze nie mają moim zdaniem pełnej słuszności, a z pewnością prawa do narzucania swojego zdania innym.

    {“Rezultaty – oczywiście wiele uczniów nie umie prawie nic z przedmiotu nauczyciela, który ich nie pilnuje, ale wiele umie więcej niż umiałoby w innej sytuacji (umie dla siebie, nie dla ocen) – bo bardziej lubi przedmiot i może zdobywać wiedzę na konkretne interesujące ich zagadnienia.”

    Też tak robiłem. Zawierałem ( kiedy się dało ) gentelman agreement że “jak nie umiesz, to nie rozrabiaj i daj się uczyć innym”. Ale tam gdzie uczyłem było to trudne bo dla wielu uczniów piątka czy szóstka z religii oznaczała de facto “licencję na rozrabianie”.}

    Mam nadzieję, że miałeś akurat pecha. Swoją drogą prawdziwy katecheta powinien uczyć szacunku dla trudu drugiego człowieka, więc jeśli tak postępowali to na owe 5/6 z religii nie zasługiwali. Nie to, żebym krytykował nauczycieli za równanie ocen w górę (a więc w rzeczywistości rezygnacji z oceniania), ale to rażąca niespójność systemu panującego w Twojej szkole, nawet w konserwatyzmie. Coś mi się poza tym zdaje, że oceny z religii były jednak różnicowane, ale nie tak jak teoretycznie powinny… Oceny nie powinny też z pewnością wpływać na traktowanie uczniów.

    {“Na koniec chciałem podkreślić, że tylko dając podczas nauki na każdym etapie danej jednostce dużą swobodę i wybór i pozostawiając jej ostateczną decyzję na temat zagadnień, które chce zgłębiać można wychować odważnego i niezależnego przedsiębiorcę, specjalistę, wizjonera, liberała. ”

    Dlaczego zaraz liberała? Czy wszyscy musicie do jasnej cholery tę szkołę upolityczniać?
    A nie wystarczy Wam wybitny specjalista i wizjoner?}

    Z moich obserwacji osoby ceniące niezależność, przedsiębiorcy, informatycy i kierowcy ciężarówek i autobusów są znacznie częściej prawdziwymi liberałami niż pozostałe grupy społeczne. Pisząc o wychowywaniu liberałów nie miałem na myśli osób wierzących/niewierzących, konserwatywnych/postępowych obyczajowo, a szanujących wolność swoją i innych. Nie zakładam, że nawet to musi być koniecznie celem szkoły, ale po prostu brak faworyzowania obecnie propagowanego zamordyzmu i zakłamania, sam z siebie zwiększy ilość liberałów.

  8. @ConrPL

    „{“Nauczyciel nie powinien być egzekutorem wiedzy od ucznia (wobec młodych uczniów takim egzekutorem może być co najwyżej rodzic), ale pomocnikiem w jej zdobywaniu. ”

    He he!
    Ty poczytaj sobie o szkołach w LIBERALNEJ Anglii w czasach wiktoriańskich.
    Wtedy to dopiero były mordownie i kuźnie lizusostwa oraz serwilizmu.}

    Zajmę się tym, jak będę miał więcej czasu. Wydaje mi się jednak, że nieporozumienie dotyczy słowa liberalizm, którego różni ludzie używają do określania różnych rzeczy.”

    Ano liberalizm niejedną ma definicję. Wolność zresztą też.

    „{“Rola egzekutora wiedzy, którą ma nauczyciel daje mu duże pole do nadużyć i okazywania słabości. Korzysta z tego w rzeczywistości większość z nich, często nieświadomie.”

    Prawda. Poczytaj sobie CONR o wiktoriańskich szkołach.}

    Jak znasz Timurze jakiś link, pod którym to zagadnienie jest rzetelnie opisane, to podaj go proszę, z pewnością pomoże mi to w pogłębianiu mojej wiedzy.”

    Nie yngliszuję za dobrze, więc trochę potrwa nim znajdę odpowiednie linki.

    „{“Należy znieść, lub ograniczyć nadmierną kontrolę uczniów i bezsensowne zasady. ”

    Powiedz to jakiemuś konlibowi.
    Poza tym teraz już nie ma w polskiej szkole nadmiernej kontroli uczniów. Jest za to nadmierna kontrola nauczycieli.}

    Może jest nadmierna kontrola i uczniów i nauczycieli? Z pewnością zależy to od konkretnej szkoły. ”

    Możliwe.

    „Co do konlibów – będąc złośliwym powiedziałbym, że konserwatywny liberalizm, ma się tak do liberalizmu, jak sprawiedliwość społeczna do sprawiedliwości.”

    Otóż to!

    „Konlibowie próbują narzucić swoje poglądy w różnych dziedzinach, podobnie jak socjaldemokraci, co nie jest zbyt liberalne. ”

    No właśnie! A każdy kto konlibowych bredni i paranoi przyjąć nie chce winien być rozstrzelany jako Wróg Wolności.

    Socjaldemokraci też bywają zamordystyczni ale oni przynajmniej w mowie są powściągliwi. Nie zaczynają każdego zdania od „rozstrzelany być powinien każdy kto…”

    „A obie strony w tym sporze nie mają moim zdaniem pełnej słuszności, a z pewnością prawa do narzucania swojego zdania innym.”

    I tu się zgadzam.

    „{“Rezultaty – oczywiście wiele uczniów nie umie prawie nic z przedmiotu nauczyciela, który ich nie pilnuje, ale wiele umie więcej niż umiałoby w innej sytuacji (umie dla siebie, nie dla ocen) – bo bardziej lubi przedmiot i może zdobywać wiedzę na konkretne interesujące ich zagadnienia.”

    Też tak robiłem. Zawierałem ( kiedy się dało ) gentelman agreement że “jak nie umiesz, to nie rozrabiaj i daj się uczyć innym”. Ale tam gdzie uczyłem było to trudne bo dla wielu uczniów piątka czy szóstka z religii oznaczała de facto “licencję na rozrabianie”.}

    Mam nadzieję, że miałeś akurat pecha. Swoją drogą prawdziwy katecheta powinien uczyć szacunku dla trudu drugiego człowieka, więc jeśli tak postępowali to na owe 5/6 z religii nie zasługiwali. ”

    To raczej nie pech! W kilku szkołach tak było aczkolwiek w szczegółach się różniło.
    Katecheta uczy szacunku do trudu drugiego człowieka? Naprawdę w to wierzysz czy kpisz sobie ze mnie?

    „Nie to, żebym krytykował nauczycieli za równanie ocen w górę (a więc w rzeczywistości rezygnacji z oceniania), ale to rażąca niespójność systemu panującego w Twojej szkole, nawet w konserwatyzmie. ”

    To się trzyma kupy choć to raczej pasuje do mieszanki konserwatyzmu iberyjskiego połączonego z przedrewolucyjną Francją.

    Czyli „żarliwa wiara w połączeniu z protekcją kogoś możnego automatycznie zastępuje kwalifikacje z wszelkich innych dziedzin”

    „Coś mi się poza tym zdaje, że oceny z religii były jednak różnicowane, ale nie tak jak teoretycznie powinny… Oceny nie powinny też z pewnością wpływać na traktowanie uczniów.”

    Oczywiście że były różnicowane. Ba! Były nawet klasy lepsze i gorsze.
    Lepsze to te, gdzie religii uczył Sam Proboszcz a gorsze to te gdzie religii uczył Katecheta Jakiśtam.

    „{“Na koniec chciałem podkreślić, że tylko dając podczas nauki na każdym etapie danej jednostce dużą swobodę i wybór i pozostawiając jej ostateczną decyzję na temat zagadnień, które chce zgłębiać można wychować odważnego i niezależnego przedsiębiorcę, specjalistę, wizjonera, liberała. ”

    Dlaczego zaraz liberała? Czy wszyscy musicie do jasnej cholery tę szkołę upolityczniać?
    A nie wystarczy Wam wybitny specjalista i wizjoner?}

    Z moich obserwacji osoby ceniące niezależność, przedsiębiorcy, informatycy i kierowcy ciężarówek i autobusów są znacznie częściej prawdziwymi liberałami niż pozostałe grupy społeczne. Pisząc o wychowywaniu liberałów nie miałem na myśli osób wierzących/niewierzących, konserwatywnych/postępowych obyczajowo, a szanujących wolność swoją i innych. Nie zakładam, że nawet to musi być koniecznie celem szkoły, ale po prostu brak faworyzowania obecnie propagowanego zamordyzmu i zakłamania, sam z siebie zwiększy ilość liberałów.”

    To już koniecznie trzeba być albo liberałem albo lewakiem?
    To już nie można być po prostu CZŁOWIEKIEM?
    Znam paru ludzi co bardzo ceni sobie Wolność ale nie interesuje się polityką.
    Oraz nie ogląda posiedzeń Sejmu, bo ino o USTĘPACH gadają aż cuchnie od tego telewizora.

    To i tyle,

  9. Dla mnie ktoś, kto ceni Wolność, a polityką się nie interesuje, jest w pewnym sensie liberałem. Wystarczy, że nie narzuca swoich poglądów innym przemocą i nie pomaga w takich działaniach innym ludziom.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *