Jan M. Fijor ”Dolar po złotówce?”

Jeśli amerykański Bank Rezerwy Federalnej nadal będzie uzdrawiać gospodarkę, tak jak to czynił dotąd, to już wkrótce można się spodziewać w Polsce dolara po złotówce i kolejek Amerykanów przed polskimi konsulatami, starających się o wizy pracownicze Wbrew pozorom nie jest to przesadne czarnowidztwo.

Widmo załamania

Już dawno sytuacja gospodarcza w USA nie była tak poważna. Co więcej, wygląda na to – mówi Lew Rockwell z Instytutu Misesa w Alabamie – że mamy do czynienia z trwałym kryzysem systemowym. W wyniku szeregu zabiegów monetarnych ze strony FED, mających poskromić inflację, pieniądz amerykański w 2007 roku stracił na sile nabywczej kolejne 4,1 procenta. W rzeczywistości jednak – twierdzą ekonomiści z Cato Institute – inflacja już dawno wymknęła się spod kontroli i tylko zabiegi „techniczne” i manipulacje utrzymują ją na poziomie jednocyfrowym. Widać to szczególnie wyraźnie po zachowaniu się Wall Street. Ostatni kwartał był dla rynku papierów wartościowych najgorszym od czasów Wielkiego Kryzysu. Tylko w ciągu pierwszych 12 sesji b. r. wskaźnik giełdy nowojorskiej, Dow Jones Industrial Average stracił to wszystko, co zarobił w roku 2007, i traci nadal. David W. Tice, znany analityk giełdowy w wywiadzie udzielonym New York Times przewiduje, że pod koniec 2008, DJIA sięgnie co najwyżej 6000 punktów (dzisiaj ok. 13000). Sama tylko Merrill Lynch, największe biuro maklerskie na świecie, po odpisaniu sobie w listopadzie strat w wysokości ponad 16 miliardów dolarów, przyniosła w grudniu 2007 stratę rzędu 9,8 miliarda dolarów. Cena złoto sięga niebotycznej wartości 1000 dolarów za uncję, a srebro przekroczyło 16 dolarów za uncję. Przypomnę tylko, że jeszcze trzy lata temu cena złota zbliżała się „niebezpiecznie” do 200 dolarów za uncję a mówiło się nawet, że wkrótce osiągnie…100 dolarów. Bankom idzie nie lepiej. Największy bank amerykański, Citigroup, odpisał właśnie straty w wysokości ponad 25 miliardów, a to wcale nie koniec złych wiadomości. Kłopoty ma inny gigant, JP Morgan and Chase Bank. Nie lepiej jest na rynku nieruchomości, który osiągnął właśnie poziom najniższy od ponad 25 lat. Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy ilość nowych domów wchodzących na rynek spadła o prawie 15 procent. Winą za ten stan rzeczy obarcza się pożyczkobiorców z grupy „wysokiego ryzyka”, czyli biedaków, jednakże kryzys uderza również w zamożniejszych. Deutsche Bank finansujący budowę kasyna i hotelu na 3000 pokoi i kilkaset sal konferencyjnych dla firmy Cosmopolitan Casino w Las Vegas, zwrócił się właśnie do sądu o prawo przejęcia „budowli” z powodu niewypłacalności jej dewelopera. Dług wynosi 760 milionów dolarów, a wartość projektu 3 miliardy dolarów. Nie ma chętnych do przejęcia rozpoczętej budowy, a przecież mówimy o branży, która jeszcze niedawno cieszyła się wzięciem inwestorów jak żadna inna. Na ekskluzywnym podchicagowskim przedmieściu Hinsdale (średnia cena domu ok. 1,2 miliona dolarów) część właścicieli ma kłopoty ze spłatą kredytu. Do tego wszystkiego dolar stracił (wobec większości silnych walut) ponad połowę swej wartości z początku rządów George’a W. Busha, rośnie deficyt budżetowy, spada wydajność pracy, pogarsza się morale ludzi i pogłębia kryzys systemu emerytur. Słowem jest źle. Bardzo źle. Najgorsze jest to, że tylko niewielu ludzi zdaje sobie sprawy z przyczyn grożącej katastrofy, a jeśli nawet je znają, to większość z nich ukrywa niewygodną prawdę, którą od lat głosi obecny kandydat na prezydenta, teksański kongresman Ron Paul, a brzmi ona mniej więcej tak: W Ameryce wybiła godzina prawdy. Bez totalnej reformy systemu bankowego, bez likwidacji monopolu państwa na pieniądz oraz dominacji banku centralnego, Stanom Zjednoczonym, a potem światu grozi kryzys o bezprecedensowych rozmiarach.

Pół prawdy

Wersja na użytek gawiedzi mówi o pechu.
Najpierw w czasach prezydentury Billa Clintona doszło „nieoczekiwanie” do kryzysu „bąbelkowego”, znanego także pod kryptonimem „dot.com”, a kiedy już się w gospodarce poprawiło, źli ludzie zburzyli World Trade Center i trzeba było rozpocząć wojnę z terrorystami. Poszły więc w górę ceny ropy naftowej, rozwinęła się Al-Qaida i zaczął kryzys. To prawda, a raczej pół prawdy. Wojna, a ściślej jej gigantyczne koszty doprowadziły do lawiny nieszczęść, ale były one raczej skutkiem niż przyczyną widma krachu, z jakim mamy dzisiaj do czynienia. To, że inflacja wymyka się spod kontroli jest skutkiem deficytu, jaki nastąpił w związku z wysokimi wydatkami militarnymi, ale też samowoli rządzących, którzy okłamali naród i nadużyli swoich uprawnień. Wszak to Kongres wypowiada wojny, a nie prezydent. Kryzys „dziadowskich pożyczek” hipotecznych, znanych jako subprime mortgage loans nie wybuchłby, gdyby nie frywolna polityka monetarna i rozluźnienie dyscypliny kredytowej, będące jej skutkiem. Skąd to rozluźnienie? A no z potrzeby rządu, który musi wydawać, a podatków podnosić nie chce, to znaczy chce, ale boi się buntu. Zarówno Alan Greenspana za rządów Clintona i jakiś czas za Busha, tak i jego następca, Ben Bernanke robili wszystko, aby sprostać niepohamowanym apetytom Białego Domu, zwiększając podaż pieniądza poza granice przyzwoitości. Czy trudno się dziwić, ze Ameryce grozi inflacja a dolara nikt dzisiaj nie chce? FED zachowuje się, jak pijany – najpierw pompuje w gospodarkę tony pieniędzy, a potem zaciska kredytowego pasa, tłumacząc się zbyt dużą podażą. Mimo obalenia paradygmatu Johna Maynarda Keynesa, że inflacyjne „wpompowanie” pieniądza w gospodarkę przynosi korzyści tylko na bardzo krótką metę, a potem są już tylko same straty, kryzysy, krachy a przede wszystkim groźna inflacja, prezes Bernanke staje na głowie, aby Keynesa poruszyć z martwych. Razem ze swym starszym kolegą i byłym bossem, Alanem Greenspanem, tworzą skomplikowane konstrukcje intelektualne, mające dowieść, że lepiej się nie da. Na efekty czekać nie trzeba. Część z nich spisałem powyżej.

Cała prawda

Tymczasem prawdziwa przyczyna obecnego kryzysu jest znana od 90 lat. Odkrył ją, urodzony we Lwowie, wybitny ekonomista austriacki, Ludwig von Mises. Niestety, zarówno przyczyna, jak i jej odkrywca są wciąż ignorowani. Nie służą politykom, więc są przemilczani.
Według Misesa, przyczyną recesji jest sztuczne obniżanie przez bank centralny oprocentowania podstawowego, co prowadzi do błędnej alokacji zasobów, a w konsekwencji do tego, że biznes podejmuje działalność, która przed obniżką oprocentowania okazywała się nieopłacalna. Tę błędną alokację zasobów (pieniędzy, surowców, energii, czasu, pracy etc.) nazwał Mises okresem koniunktury, czyli ożywienia gospodarczego (boom). Okres prosperity (ożywienia) kończy się z chwilą odkrycia przez biznes, że bank centralny jedzie na dopingu, innymi słowy, że w sposób sztuczny wprawia gospodarkę w stan, w którym nie powinna się ona znajdować. Gdy biznes zorientuje się, że niskie oprocentowanie kredytów pozostaje w konflikcie z konsumenckim popytem na kredyt i podażą oszczędności, z których kredyt jest (powinien być) tworzony, rozwój zostaje zahamowany. Gospodarka wchodzi w fazę dekoniunktury (bust). Odkrycie prawdy następuje z chwilą odwrócenia przez bank centralny trendu „obniżeniowego”, słowem, gdy „bank bankierów” dostrzegł swój błąd i zaczyna ograniczać ekspansję kapitału poprzez podniesienie oprocentowania podstawowego, a w konsekwencji, poprzez podrożenie pieniądza. Od tego momentu zaczyna się kryzys zwany też: recesją, depresją czy krachem gospodarczym.
Obecny kryzys gospodarczy w Ameryce wywołany został właśnie nadmierną podażą pieniądza, która ułatwiła ekspansję kredytową, a tym samym kryzys pogłębiła. Cały problem tzw. „dziadowskich pożyczek” to skutek nadmiaru pieniądza, który banki chciały za wszelką cenę komuś pożyczyć. Nie patrzyły, komu, stąd dzisiaj mają problem. Boom lat 2003 – 2005 był napędzany „sterydami” pieniężnymi „z powietrza”. Nie pomogło nawet to, że amerykański bank centralny – w przeciwieństwie do ECB czy NBP – jest w 100 procentach prywatny. Kiedy w końcu – wiosną 2007 roku – odkryto, że nadmierna ekspansja kredytowa prowadzi do recesji, zamiast przykręcić śrubę i zmniejszyć podaż pieniędzy, czyli usunąć przyczynę trudności, przewodniczący FED, Ben Bernanke zaczął obniżać stopy procentowe, innymi słowy, pompować w rynek jeszcze więcej pieniędzy, bo na tym właśnie polega obniżanie stóp bazowych. To samo uczynił ECB. Dopuszczając do samooczyszczenia się rynku, naraziliby się politykom, stawiali więc na głowie, aby do recesji nie dopuścić. Czy na tym polega właśnie niezależność „obiektywnego” banku centralnego? W efekcie, w gospodarkę rozwiniętego świata cierpiącą na nadmiar pieniądza nie mającego swojego odpowiednika w produkcji, dorzucono ponad 200 miliardów również „sztucznych” dolarów. To tak jakby leczyć narkomana z nałogu przy pomocy narkotyków. Na krótko poczuje się lepiej, ale w dłuższej skali jeszcze bardziej pogrąży się w chorobę.
Kryzys ujawnił tym samym zawodność polityki banku centralnego i FED jako instytucji. Zresztą to nie pierwsza wpadka banku centralnego. Milton Friedman, badając przyczyny Wielkiej Depresji, postawił tezę, że gdyby nie interwencje FED, do krachu w 1929 roku by nie doszło. Ta lekcja poszła jednak w las, o czym świadczą chociażby ostatnie dwa kryzysy; bąbelkowy i ten, o którym piszemy. Co więcej, przewodniczący Bernanke (najprawdopodobniej pod wpływem nacisków Białego Domu) ogłosił niedawno, że zamierza gospodarkę stymulować (czytaj: faszerować narkotykiem, jakim jest dla niej nadmiar pieniądza). Bogactwo pochodzi z produkcji; dopiero pieniądz wypłacony a conto produkcji stanowi bogactwo. Pieniądz wykreowany z powietrza to dla polityka tratwa ratunkowa, dla gospodarki jednak i obywateli – katastrofa. Taka polityka ma niewiele wspólnego z wolnym rynkiem. Jest to etatyzm czystej wody, od którego już tylko krok do socjalizmu i zniewolenia człowieka.
Trudno się dziwić Amerykanom, którzy socjalizmu jeszcze nie testowali, skoro i my stosujemy podobne stymulacje.
Od 12 lat przerabiamy podobny schemat, w te i we w te. Otóż, w roku 1995 podaż pieniądza wzrosła w Polsce (w stosunku do roku 1994) bezwzględnie o ok. 30 proc., realnie zaś o 10,6 proc. W roku następnym wzrost podaży był podobny – bezwzględnie o ok. 30 proc., realnie o blisko 9 proc., pomiędzy grudniem 1996 a grudniem 1997 podaż pieniądza rosła o 27 proc., realnie zaś o 13 proc. Te wysokie wzrosty kontrastują z dynamiką podaży pieniądza latach 2000-2001, kiedy wyniosła ona w liczbach bezwzględnych jedynie ok. 8 proc. (realnie 5.5 proc.), rok później (2002), nie tylko nie wzrosła, lecz wręcz spadła (bezwzględnie) o ok. 2.2 proc. Później dynamika wzrostu zaczęła się zwiększać, by w latach 2006-2007 osiągnąć tempo przypominające to z lat 1996 – 1998. Nie trudno zgadnąć, dlaczego stopa inflacji w grudniu 2007 wzrosła w skali roku z poziomu „okołotargetowego” (2,5 procent) do niebezpiecznych 4 procent. A więc i my mamy powody do niepokoju, zwłaszcza w obliczu nacisków płacowych górników, nauczycieli i lekarzy, dlatego trudno będzie zdjąć nogę z pedału gazu pras drukujących złote, chyba że rząd ma jasną wizję reform i będzie się jej trzymać, w co ja wciąż wątpię.

Kryzys idzie w świat

Kiedy giełda w Nowym Jorku kichnie, parkiety w Tokio, Frankfurcie czy Londynie mają katar. Mniej więcej tak brzmi ostrzeżenie rzucane światu każdorazowo przy pojawieniu się groźby recesji w USA. I rzeczywiście – mówi niezależny konsultant Merrill Lynch, David Bowers – wystarczyło, że w USA wzrosła niestabilność gospodarcza, by po ministrach od finansów i gospodarki wielu krajów świata przeszedł dreszcz strachu. Wprawdzie gospodarka światowa nie odczuła jeszcze pełnego wpływu amerykańskiego kryzysu – uważa minister finansów Japonii, Fukushiro Nukaga – mimo to indeks japońskiej giełdy Nikkei 225 spadł w ciągu tygodnia o ponad 6 procent, do najniższego poziomu zamknięcia od października 2005 r. Najbardziej boją się w Japonii, ale też żaden inny kraj, może poza Chinami, nie jest uzależniony od koniunktury w USA tak, jak Tokio. Lękowe stany wystąpiły także w Europie. Tylko w styczniu b.r. główny francuski indeks giełdowy CAC 40 stracił aż 10 procent, o niewiele mniej obniżyły się indeksy, brytyjski FTSE i niemiecki DAX, które spadły o ok. 9 procent. Dlaczego Niemcy, Anglicy, a zwłaszcza Japończycy obawiają się kryzysu w Ameryce? Jest kilka powodów, primo, ponieważ w tych krajach istnieją podobne mechanizmy monetarne, secundo, i to jest chyba powód zasadniczy, ponieważ amerykańska gospodarka to dla produktów z Niemiec, Francji, Japonii jeden z głównych rynków eksportowych. Spadek zakupów w Chicago, Nowym Jorku czy LA wywoła zahamowanie produkcji i bezrobocie w Osaka, Manchester czy w Dusseldorfie, a z Dusseldorfu do Warszawy to już tylko rzut beretem. Kryzys amerykański rozleje się na świat, dosięgając niemal każdego. Co nam ze zdrowych fundamentów gospodarki polskiej, o czy zapewniał niedawno premier Waldemar Pawlak, jeśli ci, którzy od nas produkty i usługi kupują, sami nie będą mieć fundamentów zdrowych? Spadnie nam eksport, zmniejszy się produkcja, wzrośnie bezrobocie. Mamy ponadto naturalną afiliację w stosunku do USA, liczną tam diasporę, duże zasoby waluty amerykańskiej, w której Polacy wciąż tezauryzują swoje oszczędności. To nie przypadek, że polscy analitycy, eksperci i guru oceniają stan polskiego rynku papierów wartościowych po tym, co dzieje się w Stanach. Tym zjawiskom towarzyszyć będzie najprawdopodobniej ucieczka od dolara, Polacy pozbędą się ok. 8-10 miliardów dolarów. Może to wprawdzie doprowadzić do dalszego wzmocnienia złotego, ale raczej nie na długo. Rosnące bezrobocie wywoła wzrost wydatków socjalnych, co przy malejących wpływach zwiększy deficyt budżetowy i inflację. Chyba, że rząd PO odważy się na reformy liberalne, w tym reformę finansów państwa, a wtedy…Obywatele Stanów Zjednoczonych przyjadą do nas schronić się przed recesją.

Terapia

Za prezydentury George’a W. Busha Stany Zjednoczone stały się chorym człowiekiem światowego systemu gospodarczego. Z tego powodu leczenie powinno się zacząć od nich. Pierwszy krok terapii już znamy, nastąpi w styczniu 2009 i będzie nim odejście Busha, niewątpliwie najgorszego prezydenta ostatnich stu, a może i więcej, lat. Sama zmiana w Białym Domu nie wystarczy, jeśli nie będzie jej towarzyszyć szybkie zakończenie wojny w Iraku, a to zależy od tego, kto wygra wybory w 2008 roku. Ideałem byłby, wspomniany już Ron Paul, ale także Mitt Romney i Mike Huckabee; Barrack Obama też chce z wojną skończyć, ale w jego programie reform liberalnych niet. Po tych krokach sytuacja przestałaby się pogarszać. Teraz pora na program pozytywny. Stymulacja gospodarki poprzez obniżkę podatków (jak właśnie proponuje Bush) ma sens tylko wtedy, gdy poprzedza ją redukcja wydatków budżetowych. Bez niej, obniżka podatków to dalsze zadłużanie budżetu, tak jak to ma miejsce dzisiaj. Pod nóż muszą pójść wydatki na cele socjalne, dopłaty dla rolników i inne formy „pomocy” państwa dla biznesu, takie jak cła, kwoty importowe, umowy zbiorowe itp. Musi też dojść do prywatyzacji systemu emerytur, do czego Ameryka przygotowuje się od czasu prezydentury Ronalda Reagana. Mimo iż leczenie Ameryki wymagać będzie odwagi politycznej, jest ono o tyle łatwe, że wiemy, w jakim stanie był pacjent zanim zachorował. Dlatego kolejnym krokiem terapeutycznym powinno być przypomnienie Amerykanom, ale i światu, że jeszcze 95 lat temu, nie było w Stanach Zjednoczonych ani banku centralnego, ani podatku dochodowego, edukacja była całkowicie prywatna, emerytury też, mało kto wiedział na czym polega redystrybucja dochodu, zaś regulacją gospodarki nie zajmowali się politycy, lecz…rynek – wolny rynek.

Jan M Fijor
28.02.2008
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie Jana M. Fijora

9 thoughts on “Jan M. Fijor ”Dolar po złotówce?”

  1. No proszę proszę!

    Co to się porobiło! Już nawet taki konlib i góral jak Jan M Fijor pisze krytyczne artykuły o USA.
    Musi być już naprawdę źle z naszym Wielkim Bratem skoro nawer Góral co miłość do USA wysysa z mlekiem matki i nawet swego kunia w HAMERNI ( a nie kuźni ) podkuwał zrozumiał to co wiejski chłopak z Podlasia rozumiał od zawsze.

    A to, że w gospodarce cudów nie ma bez względu na to do jakiego Boga zanosi się modły wreszcie okazało się oczywiste.
    Że niskie podatki to nie wszystko. Że gorsze od wysokich podatków jest zwiększanie wydatków przy użyciu generowania pustego pieniądza.
    Pisałęm to już 2 lata temu przy okazji postu „wspomnienia dziecka PRL-u” i… sprawdziło się.
    FED to nie żaden Bóg choć plecie mantry o Wolności. To gorszy oszust niż Związek Radziecki.
    Gdy „szczery socjalizm” nakładał na nas wysokie podatki, przynajmniej wiedzieliśmy dlaczego jest źle i komu za to dać w mordę.
    A gdy ktoś obniżał podatki i chrzanił o Wolności? A po cichu dodrukowywał pieniądze?
    Wmawiał nam że USA to Szczególna Ziemia Wolności, która może bezkarnie rozmnażać dolary tak jak Chrystus rozmnożył chleb i ryby a ten oto religijny bełkot nazwano „logicznym argumentem”? Nazywał Wrogiem Wolności każdego kto miał inne zdanie lub „śmiał mieć wątpliwości”?

    A teraz Ciach Krach Łup!
    I co teraz? Co zrobią prości ludzie w USA?
    Uznają to za przejaw Gniewu Bożego. Bo za mało ukrzyżowali pedałów i czarnuchów.
    No i za mało jak dotąd głosowali na Republikanów.
    No i za mało wsiekiwali ŻELAZNĄ RÓZECZKĄ innym narodom Jedynie Słuszną Amerykańską Wolność i Demokrację.

    Rząd nie jest dla nas rozwiązaniem. Rząd jest dla nas problemem! Zwłaszcza rząd neokonserwatywny spłodzony przez Reagana a kontynuowany przez Klan Bushów.
    Okazali się gorszymi kłamcami niż cała lewacka propaganda.
    I mieli wielu Użytecznych Idiotów Nowej Generacji którzy ( często w dobrych intencjach ) PRZEMOCĄ wsiekiwali bliźniemu swemu miłość do USA.

    Tylko odserwilizowanie się Narodu Polskiego może nas uratować!
    Niech dzisiejszy kryzys nauczy, że nie ma Narodu Nadludzi ani Narodów Podludzi.
    Rację mają Francuzi ze swoim przysłowiem „nie pakuj wszystkich jajek do jednego koszyka”.
    Warto utrzymywać dobre stosunki gospodarcze nie tylko z USA czy Niemcami, ale też z Białorusią , Krajami Arabskimi, Afryką czy Ameryką Łacińską.
    A wtedy będziemy KICHAĆ na katar giełdy w Nowym Jorku.
    Bo jako elastyczniejsi zamiast sprzedawać buty do USA sprzedamy je Murzynom a dopasowując się do specyfiki Stopy Afrykańczyka pomimo słabszego kapitału wyprzedzimy światowe koncerny.

    Czas zrozumieć że czas skończyć z mentalnym uzależnieniem od USA. Za jeden z przejawów takiego uzależnienia uznaję, chociażby „Wolnościowe T-Shirty” oferowane przez liberalis.
    Jak kto chce uzasadnienia to uzasadnię.

    To i tyle na ten temat,

  2. Chodziło ci o uzasadnienie czemu te wolnościowe T-shirty… itd?

    A dlatego, że choć niby jest wybór to tak naprawdę nie ma wyboru.
    Jest do wyboru Travis, Wonsz, M10 i nóż

    Ale wszystko kręci się wokół USA i jego symboliki jak stara wiejska dewota wokól Księdza Proboszcza.

    M10 jest bronią typowo amerykańską
    Nóż jako żywo przypomina kowbojski nóż Bovie
    Wonsz …. co on ma na ogonie? Sorki. Ale to GRZECHOTNIK! A te występują WYŁĄCZNIE na kontynencie amerykańskim.
    Jeszcze Travis. Wprawdzie nie USA ale Szkocja ale jakoś dziwnie konlibowie lubią ten styl i podziwiają staroceltycki kult siły.

    Nie chcę Wam zakazywać tych koszulek. Sam wyznaję zasadę „zabrania się zabraniać”.
    Ja tylko ubolewam że niby mam wybór a tak naprawdę nie mam wyboru.

    Gdyby zostawić bez zmian Travisa, nóż i M10 a rzeczony Wonsz był kaukazką żmiją-diurzą albo afrykańską mambą to byłbym rad wielce i wybrałbym Wonsza nie rozpaczając zbytnio nad tym że komuś innemu pasi M10 czy też Indie Rock.
    Każdy lubi to co lubi.

    Gdyby zamiast M10 była na przykład Beretta lub rusznica czeczeńskiego wojownika z XIX wieku ( a oni też marzyli o Wolności choć nie byli ani biali ani łacinnicy ) a Wonsz, nóż i Travis pozostał bez zmian, tobym wybrał rusznicę i był rad wielce a nawet POLON.

    Napisu „don’t tread on me” się nie czepnę choć anglojęzyczny bo znowu będzie płacz i zgrzyt zębów że Timur Przeokrutny się czepia jak ta nauczycielka uczniów co na wagary NIE uciekli.

    Koszulki te własnie są jak dla mnie symbolem jak bardzo ruch libertariański ma zniewolony umysł schematem myslowym Wolność = USA.
    I to mnie martwi.

    Patrząc na te koszulki czuję się jak w kinie. Mam WYBÓR JAK CHOLERA!
    Mogę iść na film amerykański, albo amerykański ewentualnie jeszcze na amerykański.

    No OK. W kinie już jest lepiej. Acz jak już dadzą coś z Bollywood albo z Hiszpanii to trzeba swoje odstać w kolejce i mimo pełnej sali zwykle dają tylko JEDEN seans.

    Rozumiesz Quatryku o co mi chodzi?

  3. Nie Kapronie.
    Jest kupa innych tematów na które mógłbym porozmawiać.
    I nie kojarzących sie z konlibami.
    Ale to nie są tematy na to forum

  4. spoko Timurze – wiesz problem polega na tym ze na forum kilkukrotnie był dyskutowany problem jaka symbolike mamy przyjąć. No i kurde jak nie kombinowac zawsze wychodzi że najlepszy pomysł to wonsz. Ten grzechotnik jest teraz najbardziej rozpoznawalnym symbolem wśród libertarian i tyle. No cóż poradzic na to że w ameryce zrodził się i najprężniej działa ten ruch? Przez to że Rothbard był amerykaninem to mam go nie czytać?
    Inna sprawa to kwestia symboliki – no juz tak jest że jak jest jakaś społeczność to lubi miec swój symbol żeby było wiadomo z czym sie identyfikuje. Co do hasła – mamy też np „Nemo me impune lacessit” no ale i tu pewnie miałbys pretensje że szkockie.
    Wymyśl cos prostego i chwytliwego – ja bardzo chętnie bym identyfikował sie z symboliką odwołującą sie np do historii Polski – rzecz w tym że taki wyrazisty element i hasło trudno znaleźć.

  5. Quatryku!

    Wcale NIE mówię, że masz nie czytać Rothbranda bo to Amerykanin.
    Ja po prostu mam parę powodów by Amerykanów nie trawić, co wcale NIE znaczy, że mam zamiar wyklinać i rozstrzeliwać tych co Amerykanów i Amerykę kochają.
    Ja tylko nie chcę być w żaden sposób ZMUSZANY do pokochania Ameryki do czego wielu wcześniej i w realu PRÓBOWAŁO mnie zmusić. Jak widzisz nie dałem się.

    Fakt! Ta żmija diurza ( czytać „r-z” a nie „ż” ) faktycznie nie byłaby chwytliwa bo choć Polacy lubią Czeczeńców ( bo ci wojują z Ruskimi któych my nie lubimy ) to jednak prawie nic o nich nie wiedzą.
    Symbolika ANC z kolei kojarzyłaby się z lewactwem. Ruch Tupaka Amaru takoż.
    A może by tak symbolika Dakotów którzy właśnie planują oderwać się od USA?

    Coś polskiego i wolnościowego? Może być problem.
    Spróbuję coś wymyślić do 18 maja bo potem mam operację. Mam nadzieję że już ostatnią.

    Najgorsza sprawa to marketing. Nie chodzi o to by odwołać się do Wolności ale jednocześnie tak się odwołać by wszyscy znali i rozumieli.

    Przy okazji jeszcze raz przypominam, że nie o to mam kwasy że się niektórym Wolność z USA kojarzy ale o to że Wolność MUSI się z USA kojarzyć i że niby mam wybór a tak naprawdę NIE mam wyboru.

    Tak z innej beczki Quatryku. I a propos innego postu.
    Właśnie zaczął mi się długi week-end więc obejrzałem sobie parę materiałów na YouTube

    http://www.youtube.com/watch?v=jAGtKq_WPxc

    To wykład Cejrowskiego o bananach. Faktycznie facet się zmienił. Twierdzi że już nie jest Gringo tylko Latino.

    Lubię Latynosów aczkolwiek podejrzewam że raczej bym się w imć Cejrowskim nie zakochał tylko pokłocił na parę tematów. Choćby dlatego że Cejrowski jest bardzo autorytarny. Ja bym na przykład nie lubił banana o smaku jabłka ale nie zabraniałbym tym które takie banany smakują. Lubię też Latynoski ale na co innego zwracam uwagę niż imć Cejrowski.

    Kiedyś Cejrowski był inny.
    Znalazłem parę odcinków WC Kwadransa z dawnych lat.
    Niestety nie ma tych najciekawszych. To znaczy faszyzujących i antysemickich.
    Za to są obsesje seksualne.

    Zapraszam jak kto chce.

    http://www.youtube.com/watch?v=Z9XCCVM4nW8&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=rB_X5GB2nSk&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=5p4lkaxEpD8&feature=related

    Oj. Chyba już za dużo tych linków i „awaiting” się włączy.
    Kto chce niechaj podrąży.

    Pozdro,

  6. ” Nie chodzi o to by odwołać się do Wolności ale jednocześnie tak się odwołać by wszyscy znali i rozumieli.”
    Własnie otóż to.
    A starego WC znam – on się de facto nie zmienił. Przy czym moim zdaniem potrzebni są jak najbardziej tak bezkompromisowi ludzie któzy potrafią powiedzieć prosto z mostu takiej senyszynowej ze z idiotami się nie gada:D Ja bym pewnie czegoś takiego nie zrobił choćby mnie krew zalewała.

    W każdym razie wracając jeszcze do tej ameryki. Timurze – więcej dystansu – nie wszystko w ameryce jest złe. Jest tam naprawdę kupa ludzi którzy są naprawdę w porządku. Nie utozsamiaj państwa i rządów z ludzmi którzy zamieszkują dane terytorium. Nie przeskakuj ze skrajnosci w skrajnosc.

  7. Oczywiście że nie wszystko co w Ameryce to złe. Przecież mieszka tam także kilku moich Braci Podlasian. Kilku z nich niestety się „zburaczyło” ale to inna sprawa.
    Po szczególy zapraszam do dzieła Edwarda Redlińskiego pt „Szczuropolacy” albo do obejrzenia filmu pt „Szczęśliwego Nowego Yorku” będącego cienką ekranizacją ksiązki.

    W Ameryce rośnie też kukurydza którą bardzo lubię zwłaszcza z solonym masełkiem.
    Czy jest tam kupa ludzi co są OK? Może i tak, ale ja w swoim życiu spotykałem wyłącznie butnych buraków na czele z pierwszym szefem Mc Donald’s Polska. Na imię mu było Timothy.

    Ja nie protestuję przeciwko lubieniu Ameryki. Ja protestuję przeciwko zmuszaniu do kochania Ameryki i nazywaniu Wrogiem Wolności każdego kto czegośtam co „TRZEBA” NIE KOCHA.

    A co co Cejrowskiego. Mnie nieraz nazywano lewakiem bo jestem emocjonalny i się unoszę. Ba! Wygłaszając takie „diagnozy” podpierano się Arystotelesem czy Św Augustynem.
    A taki Cejrowski to dopiero się unosi emocjami. Ja tak nie potrafię. I jego nikt lewakiem nie nazywa? No tak! Bo jest ulubieńcem w „wiadomych kręgach”.

    Pozdro,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *